Kaczenica Kaczkodajna a losy Kaczyńskich. Obu.
Wpisał: Sławomir M. Kozak   
07.10.2016.

Kaczenica Kaczkodajna a losy Kaczyńskich. Obu.

 

Rozdzialik z książki Sławomira M. Kozaka Operacja TERROR

http://www.oficyna-aurora.pl/katalog/ksiazki/operacja-terror,p1328089559

 

 

Nawet jeśli prawda może powodować zgorszenie, lepiej dopuścić do zgorszenia, niż wyrzec się prawdy. (Papież Grzegorz I)

 

29 lipca 2015 roku, ponad 16 miesięcy po zaginięciu malezyjskiego  MH370 świat obiegła wia­domość, że u północno-wschodnich wybrzeży wyspy Reunion, na Oceanie Indyjskim, znaleziono część mogącą być elementem skrzydła B777. Ta wulka­niczna wyspa leżąca niedaleko Madagaskaru, a będąca terytorium francuskim, znajduje się 3700 kilometrów od rejonu, w którym skoncentrowane były po­szukiwania malezyjskiego Boeinga. Ażeby tam dotrzeć, ten kawałek skrzydła musiałby pokonywać dziennie około pięciu kilometrów [i to w linii prostej !! md] . Nawiasem mówiąc, byłby to pierwszy wypadek w historii lotnictwa, w którym B777 rozbiłby się na południe od równika.

 

Lokalny czyściciel plaż odnalazł element samolotu o długości około 2 metrów, którego zdjęcia pokazała wkrótce telewizja France 2. Z napisu na tym kawałku ,,657 BB" (opisanego w dokumentacji Boeing'a - Flaperon Leading Edge Panel l4x5 l 13W61 10) eksperci wyciągnęli szybko wniosek, że może to być tak zwana klapolotka z prawego skrzydła B777. Część tę błyskawicznie przetransportowa­no na pokładzie samolotu Air France do Laboratorium we francuskiej Tuluzie. 4 września 2015 roku media doniosły, że eksperci zidentyfikowali odnaleziony fragment, jako klapolotkę samolotu MH370.

 

Moje wątpliwości wzbudza między innymi to, że jest to jedyny element zaginio­nego samolotu, który udało się dotąd odnaleźć. Ponoć ten sam czyściciel plaż natrafił również na lotniczy fotel, ale jak twierdzi, spalił go nie wiedząc z czym ma do czynienia. Taka historia wydaje mi się mocno naciągana, ponieważ trudno mi wyobrazić sobie człowieka żyjącego na granicy ubóstwa, z tego, co na brzeg wyrzuci woda, palącego dowód w jednej z poważniejszych zagadek lotniczych ostatnich lat. Dowód, którego spalenie jest czynem bezsensownym. Fotel, to nie snopek słomy, nie pali się łatwo, nie daje ciepła, bardziej nadaje się do wykorzy­stania w swej oryginalnej roli, niż na opał.

 

Cóż tak zastanawiającego dostrzegliśmy na owym kawałku skrzydła, co daje nam podstawę, by twierdzić, że całe to ich przybrzeżne odkrycie zdaje się psu na budę? Otóż w sukurs przychodzi nam, jak zwykle, nauka. I to nie z zakresu fizyki, chemii, matematyki, osiągów statków powietrznych, czy nawigacji. To, tym razem, podstawowa znajomość mórz i oceanów. Co o nich wiemy? Nadal nie wszystko, ale jednak odrobinę je poznaliśmy. Potrafią nam podarować ener­gię, nie zanieczyszczają środowiska, nie wytwarzają gazów cieplarnianych, ani żadnych odpadów. Oceany potrafią same walczyć z zagrożeniami, które niesie im człowiek. Dzięki naukowcom poznaliśmy już nawet robaki odżywiające się ropą naftową, jeśli jej ślady znajdą się w wodzie, ale przede wszystkim nauka poznała wiele innych, nie mniej ciekawych żyjątek.

 

Jednym z nich jest przyzwany w tytule tego rozdziału skorupiak o niezbyt po­ważnej nazwie Kaczenica Kaczkodajna (Lepas anatifera). No, imienia nikt sobie nie wybiera. Ale skoro zajęliśmy się już takim dziwolągiem, to wyjaśnijmy powód. Zamieszkuje on oceaniczne wody, a zaliczany jest do typu stawonogów, gromady wąsonogów, rodziny Lepadidae, rodzaju Lepas. Jego długość nie jest porażająca, wynosi około 50 milimetrów. Największe okazy, mające nawet 70 milimetrów, pomieszkują u wybrzeży Holandii. Jest kaczenica organizmem ko­smopolitycznym i występuje w morzach zarówno tropikalnych, jak i subtropi­kalnych całego świata. Z uwagi na fakt, że przytwierdza się do unoszących się w wodzie przedmiotów, trafia czasami wraz z prądem w miejsca oddalone od swego miejsca pochodzenia, do wód zbyt zimnych, by móc się rozmnażać. Tam na ogół ginie. Jednak, by przetrwać, skorupiak musi się przede wszystkim odży­wiać. Kaczenica upodobała sobie algi. Tymczasem algi w rejonie, do którego sko­rupiaki dotarły na tratwie z klapolotki, nie występują. Nie stwierdzono również ich śladów na samej klapolotce.

Co dziwniejsze, element skrzydła rzucany przez długi czas porywistymi falami o skaliste wybrzeże, nie nosi śladów kontaktu z ka­mieniami. A przecież te same, silne pływy wodne nie tylko powinny takie ślady pozostawić, ale również zedrzeć z klapolotki większość skorupiaków. Te jednak pozostały także nienaruszone, a ich rozmieszczenie na kawałku skrzydła wyglą­dało wręcz na laboratoryjne ich hodowanie. I to we wstępnej fazie. Ich przyrost na powierzchniach, które zamieszkują, jest szybki i tego typu element powinien być pokryty grubą warstwą kaczenicy już po dwóch miesiącach. Klapolotka nie wyglądała na zamieszkałą przez skorupiaki od dwóch miesięcy, a z pewnością nie uwiły one sobie na niej lokum półtora roku wcześniej! Nie mogłyby przetrwać, a gdyby potrafiły, rozmnożyłyby się w sposób imponujący. Nie jest to jakaś wie­dza tajemna, bo ludzie związani z morzem często spotykają te żyjątka oblepiające w zawsze ogromnej masie jakieś molo, kadłuby statków, czy szczątki wraków.

 

W kwietniu 2016 roku "odkryto" kolejne elementy pochodzące z zaginionego samolotu. Tym razem około 170 kilometrów dalej, u wybrzeży Mauritiusu, który wraz z wyspami Reunion i Rodrigues tworzy jeden archipelag Maskarenów. Za­pewne wkrótce nastąpi kolejny wysyp samolotowych części i pewnie znajdą się, w badającej je wszystkie, Francji.

 

Wiele wskazuje na to, że dzisiejsi planiści w każdej niemal dziedzinie są ignoran­tami, albo przynajmniej za takich uważają obywateli większości państw, uznając ich poziom za już wystarczający do bezmyślnego odbioru każdej głupoty. Nieza­leżnie od tego, czy dotyczy to wypadków samochodowych, lotniczych, zawalania się wieżowców, łączności telefonicznej, przedziwnych samobójstw, czy też funk­cjonowania środowiska naturalnego naszej planety, vide emisja CO2 i opodatko­wanie powietrza. Coś, co naszym niedalekim jeszcze przodkom do głowy by nie przyszło. Ze wstydu.

 

Czy na takie właśnie komisje ekspertów mają ochotę politycy w Polsce wołają­cy dzisiaj o wsparcie międzynarodowe w sprawie Smoleńska?

Czyż dwóch naj­większych lotniczych wypadków lat 80. XX wieku, w których rozbiły się IL-62 grzebiąc setki ludzi, nie potrafili rozwiązać wybitni, polscy znawcy przedmiotu? A czasy wówczas były nie tylko nie sprzyjające takim "wybrykom", ale były wręcz dla takich działań prawie niemożliwe. A jednak, to właśnie od polskich eksper­tów poszedł w świat przekaz o prawdziwych winnych zaniedbań konstrukcyjnych w obu przypadkach.

Niestety, obawiam się, że każda wspólna, międzynarodowa komisja wypadkowa obraz tej tragedii tylko zaciemni, rozmydli, a co najgorsze na wiele dziesięcioleci utrudni przyszłym badaczom dojście rzeczywistych jej przy­czyn.

Może, paradoksalnie, do władzy musiały dojść siły, którym wręcz z definicji zależeć powinno na jej wyjaśnieniu, aby zasypać ją na dziesięciolecia?