"Bolek" na deskach. Czy to KO? | |
Wpisał: Rafał Pazio | |
29.04.2010. | |
"Bolek" na deskach. Czy to KO? Esbek pogrąża Wałęsę: "Bolek" donosił i brał za to pieniądze Najwyższy Czas! nr.18-19, 1-8 maja 2010 r. Rafał Pazio o zeznaniach funkcjonariusza SB potwierdzających fakt zarejestrowania Lecha Wałęsy jako TW "Bolek", ich znaczeniu i przyszłości mówienia prawdy rozmawia z Krzysztofem Wyszkowskim, legendą "Solidarności", dziś niszczonym przez byłego prezydenta i urzędującego premiera. Rafał Pazio Dziennikarze, relacjonując kolejną rozprawę dotyczącą telewizyjnej wypowiedzi Krzysztofa Wyszkowskiego z 16 listopada 2005 roku o domniemanej agenturalnej przeszłości byłego prezydenta, opisali zeznania powołanego przez sąd świadka Janusza S. Z relacji wynika, że były funkcjonariusz MO w Gdańsku, Janusz S., zeznał przed Sądem Okręgowym w tym mieście, iż Lech Wałęsa w połowie grudnia 1970 roku został zwerbowany do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa jako agent o pseudonimie ,,Bolek". Świadek miał przyznać, że do 1974 roku prowadził teczkę pracy i teczkę personalną Lecha Wałęsy. Zeznający podkreślił, że nigdy w tym czasie nie widział Wałęsy, a wiedzę o jego współpracy zdobył na podstawie przekazywanych mu dokumentów, w tym meldunków i pokwitowań pieniędzy. Świadek miał wyjaśnić, że kilka lat temu, kiedy dowiedział się o kłopotach sądowych Krzysztofa Wyszkowskiego, wysłał do niego, a także do Anny Walentynowicz informację, że jest gotów świadczyć w sądzie o współpracy Lecha Wałęsy z SB. Na rozprawie 15 kwietnia w imieniu nieobecnego Lecha Wałęsy jego pełnomocniczka, powołując się na czas żałoby narodowej, zaproponowała ugodę. Miała ona polegać na oświadczeniu (również nieobecnego) Krzysztofa Wyszkowskiego do protokołu o tym, że przeprasza i wycofuje się ze swoich słów na temat Wałęsy. Strona powodowa zrezygnowałaby wówczas z innych roszczeń. Pełnomocniczka Krzysztofa Wyszkowskiego, który przebywał za granicą, stwierdziła jednak, że nie mogła się z nim skontaktować i nie zna jego stanowiska w tej sprawie. Lech Wałęsa pozwał Krzysztofa Wyszkowskiego, gdyż w dniu jego wypowiedzi otrzymał od Instytutu Pamięci Narodowej status pokrzywdzonego. Zapowiedział wówczas, że będzie odtego momentu pozywał do sądu osoby, które nadal będą twierdzić, iż był on agentem służb specjalnych PRL. Wałęsa domaga się przeprosin oraz 40 tys. zł zadośćuczynienia na rzecz Szpitala Dziecięcego w Gdańsku-Oliwie . Rozmowa z Krzysztofem Wyszkowskim - 15 kwietnia odbyła się kolejna rozprawa z powództwa Lecha Wałęsy o naruszenie dóbr osobistych. Jak podają media, zeznawał 64-letni były funkcjonariusz MO Janusz S. Co zeznania tego świadka wniosły do sprawy? - To są bardzo ważne zeznania i jestem wdzięczny sądowi, że z mojej listy 100 świadków wybrał na początek procesu od razu tę osobę. Nie ma co ukrywać nazwiska - chodzi o Janusza Stachowiaka, byłego funkcjonariusza grupy VI SB, która nadzorowała sytuację w Stoczni Gdańskiej w okresie od grudnia 1970 roku i w następnych latach. Osobiście znał bardzo dobrze sytuację w stoczni na poszczególnych wydziałach. Mógł złożyć fundamentalną, źródłową relację o tym, jak Lech Wałęsa został zwerbowany i następnie współpracował. Stachowiak osobiście nie był oficerem prowadzącym jako stosunkowo młody człowiek, ale właśnie dlatego, że pełnił funkcje biurowe w grupie VI, sporządzał listy wypłat, porządkował meldunki i oczywiście w rozmowach w kolegami często omawiał sytuację. Brał udział w zakładaniu podsłuchów na wydziale W-4, w miejscach, w których Wałęsa bywał i w których rozmawiał ze współpracownikami. Dla SB ważna była odpowiedź na pytanie, czy tajni współpracownicy mówili prawdę w swoich donosach. Poprzez podsłuchy uzyskiwano potwierdzenia. Stachowiak znał i oficerów bezpośrednio prowadzących, i porządkował dokumentację agenturalną Lecha Wałęsy. Mam nadzieję, że jego zeznania mają dla sądu wielkie znaczenie. - Jak Pan ocenia gest pełnomocniczki Lecha Wałęsy, aby w okresie żałoby narodowej poprzestać na pańskich przeprosinach do protokołu sądowego i zakończyć sprawę? - To oczywiście gest pozorny. Myśmy zaproponowali przełożenie rozprawy, żeby w okresie żałoby narodowej nie kierować uwagi społecznej w inną stronę niż właśnie na pamięć o tragicznie zmarłych. Pełnomocniczka Lecha Wałęsy odmówiła zgody na przełożenie rozprawy. Za to zaproponowała coś nie do przyjęcia. Chodziło o to, żebym potwierdził, iż Wałęsa nie był tajnym współpracownikiem. Ja tego nie mogę zrobić, bo prawda jest inna. To było absurdalne roszczenie. - Czy myśli Pan, że fakt składania zeznań przez Janusza Stachowiaka mógł mieć jakiś wpływ na gest ze strony pełnomocniczki Lecha Wałęsy? - Nie. Ta propozycja padła na początku. Obie strony były zaskoczone, że sąd wezwał właśnie Janusza Stachowiaka. Od kilku tygodni przed rozprawą nie mogłem się dostać do akt, ponieważ zostały zabrane do kontroli w Sądzie Lustracyjnym. Okazało się, że wezwanie Stachowiaka stanowiło zaskoczenie dla nas wszystkich. W momencie, gdy sugerowaliśmy przełożenie rozprawy, a pełnomocniczka Wałęsy proponowała, żebym wycofał się ze stwierdzenia, iż Wałęsa był tajnym współpracownikiem SB, nie wiedzieliśmy, że Stachowiak ma wystąpić. Nagle pojawia się świadek o niesłychanym znaczeniu. Jego zaproszenie było samodzielną decyzją sądu, który jest gospodarzem procesu. Sąd z tej stuosobowej listy, na której ubywa przecież świadków - choćby prezydent Lech Kaczyński nie będzie mógł świadczyć w tej sprawie - wybrał właśnie tego ważnego świadka. Jest to drogi z kolei człowiek występujący w tym procesie, który jednoznacznie zeznaje, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem. Na poprzedniej rozprawie zeznawał niezależny historyk, pan Henryk Kula z Gdańska, który jako pierwszy odnalazł donosy TW ,,Bolka" nieznane sądowi lustracyjnemu i naukowcom, gdy przeglądał skrupulatnie uboczne teczki w IPN. Po zastosowaniu aparatu naukowego do badania dokumentów absolutnie obstawał, że TW ,,Bolek" to Lech Wałęsa. Z powodów rejestracyjnych i merytorycznych treść tych donosów bezpośrednio wskazywała właśnie na Lecha Wałęsę. - A jak Pan ocenia często pojawiającą się opinię, że zeznania byłych funkcjonariuszy SB są kompletnie niewiarygodne? - Mamy do czynienia z jednoznacznym systemem. Ubek, który zeznaje, że dana osoba nie była agentem, a spisane meldunki, odbyte spotkania nazywa fikcją - jest wiarygodny. Ubek, który potwierdza dokumenty znajdujące się w zasobach IPN, staje się niewiarygodny. Tak działa system ochrony agentury. Nie ma w tym żadnej racjonalności, a jest to stanowisko dominujące w Polsce. Instytucje medialne przez swoich liderów są zaangażowane na rzecz Służby Bezpieczeństwa i WSW. Wielu z tych liderów było agentami i narzucili swoim pracownikom tego typu metodę. - Jak Pan podchodzi do zakończenia tego procesu? Będzie Pan, jak można się spodziewać, bronił swojego zdania. Gdyby sąd je podtrzymał, czy będzie to miało wpływ na zmianę w tzw. debacie publicznej? Czy uda się dokonać pewnych przewartościowań? - W tej kwestii mam dość pesymistyczne przewidywania. W gruncie rzeczy żaden rozsądny człowiek w Polsce - nie mówiąc o tych, którzy mają dostęp do informacji czyli dziennikarzach, środowiskach politycznych - nie może mieć wątpliwości co do tego, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem i brał za to pieniądze. Mimo to duża część przedstawicieli tych środowisk stwierdza, że Lech Wałęsa jest naszym skarbem narodowym, mimo całego zła, które wyrządził i poszczególnym ludziom, i sprawom, na które miał wpływ. Taki stan rzeczy trwa do dzisiaj. Ochrona agentury stanowi szkodę dla bieżącego interesu politycznego Polski. Szkodzi polskim interesom narodowym i zbiorowym. Werbalne zaprzeczanie tym faktom szkodzi Polsce. Okazuje się, że skala uwikłania w agenturalność była większa niż ktokolwiek przypuszczał. Potężne nazwiska reprezentujące środowiska medialne, które mają wpływ na całe systemy medialne, były uwikłane we współpracę ze służbami PRL. Ujawnienie tej agentury mogłoby spowodować przemiany w mediach, również przemianę dla całego społeczeństwa, chociażby w wymiarze gospodarki. Skład systemu postkomunistycznego broni więc siebie, a broniąc Lecha Wałęsy, dba o własny interes. Czy wyrok sądowy potwierdzający agenturalność coś tutaj zmieni? Nie sądzę. Interesy są zbyt poważne, żeby wyrok sądowy miał znaczenie. Przecież wyrok instytucji naukowej został już ogłoszony. Instytut Pamięci Narodowej w wielu dokumentach i oświadczeniach prezesa stwierdzał, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem, i to niczego nie zmieniło. Także i wyrok sądowy na nic nie wpłynie. Mnie osobiście uwolni od zmory, gdyż ten człowiek od pięciu lat mnie dręczy, obiecuje publicznie, że mnie wykończy finansowo. To jest jakiś obłęd. Stałem się ofiarą nagonki. - Jak Pan sobie z tym radzi? - Nie jest łatwo. Sam Donald Tusk, z którym dobrze się znałem, lubiłem go i myślałem, że on mnie lubi, dziś atakuje mnie personalnie, grozi w imieniu rządu, czyli także służb specjalnych. Czuję się podobnie jak w PRL, kiedy aparat państwowy mnie ścigał i prześladował, niszczył rodzinę i wpływał na sytuację materialną. Czuję się człowiekiem zagrożonym przez władzę państwa polskiego. Nie mówiąc o konsekwencjach finansowych. Zmora wieloletniego procesu z milionerem, kiedy ma się przeciwko sobie przeważającą część mediów, to oczywiście niesłychanie przygnębiające dla mnie i całej mojej rodziny. - Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał Rafał Pazio |