Decydująca zaleta jednomandatowych okręgów wyborczych
Wpisał: Patryk Hałaczkiewicz, Antoni Z. Kamiński, Tomasz J. Kaźmierski   
01.11.2016.

Decydująca zaleta jednomandatowych okręgów wyborczych

 

Patryk Hałaczkiewicz, Antoni Z. Kamiński, Tomasz J. Kaźmierski

 

11 października 2016 http://jow.pl/najwazniejsza-zaleta-jednomandatowych-okregow-wyborczych

 

Pod kolumną Króla Zygmunta

 

[a takich demonstracji żadna TV „nie widzi”]

Słynny hiszpański myśliciel liberalny, José Ortega y Gasset (1883–1955), stwierdził, że „stan zdrowia demokracji, jakiegokolwiek typu i zakresu, zależy od jednego, drobnego szczegółu technicznego: procedury wyborczej. Wszystko inne jest wtórne”. Od ordynacji wyborczej zależą relacje między obywatelem oraz funkcjonowanie systemu partyjnego jako łącznika między tymi dwoma poziomami instytucji państwa. Zmiana ordynacji wyborczej oznacza zmianę w logice funkcjonowania całego systemu władzy państwowej.

Dla sprawujących w Polsce władzę wąskich grup interesu, wprowadzenie w życie jednomandatowych okręgów wyborczych, w wersji proponowanej przez Ruch Obywatelski na rzecz JOW, jest nie do przyjęcia.

Gdyby w Polsce wybierano posłów do Sejmu w 460 jednomandatowych okręgach, z łatwą i równą dla wszystkich swobodą kandydowania, publicznym liczeniem głosów i drastycznym ograniczeniem poprzez prawo wyborcze wydatków na kampanię, rząd stałby się odpowiedzialny przed obywatelami. W sytuacji, gdy decyzje o składzie Sejmu zapadają w małych jednomandatowych okręgach wyborczych partie polityczne muszą z natury rzeczy liczyć się z opiniami i preferencjami wyborców. Ci zaś, przy niewielkiej liczbie kandydatów na posłów, mogą uważnie się im przyjrzeć. Jest to system wyborczy wygodny dla obywateli, ale niekoniecznie dla polityków, którzy muszą ubiegać się o stanowisko w warunkach ostrej konkurencji i poddani są stałej obserwacji swych wyborców.

Prawdziwy sens postawionego w referendum pytania o JOW polega na daniu wyborcom możliwości rozliczania każdego posła indywidualnie i łatwego usunięcia go w razie potrzeby z parlamentu w sposób, który uniemożliwia jakikolwiek wpływ partii. Odebranie liderom partyjnym prerogatywy samodzielnego określania składu parlamentu i przekazanie jej wyborcom wywróciłoby do góry nogami autorytarny charakter partii politycznych III RP. Partie i ich przywódcy zostaliby poddani demokratycznej kontroli. Wyborcy, a nie tylko liderzy partyjni, staliby się pracodawcami posłów.

Nie każdy system wyborczy jest demokratyczny. Karl Popper (1902-1994), wybitny myśliciel XX wieku, obszernie wypowiadał się o naturze demokracji i jej praktycznej realizacji poprzez właściwą konstrukcję sposobu wybierania reprezentantów. Mieszkając w Austrii w drugiej połowie lat 30. i wiedząc dobrze, jak totalitaryzm i odgórna kontrola zniewalają człowieka i niszczą autonomiczne, samorządne wspólnoty, Popper definiował swoje minimum demokratyczne jako łatwość usuwania rządzących ze stanowisk w drodze głosowania. W napisanej w czasie drugiej wojny światowej książce „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie” (1945), Popper rozważa całkiem nowy problem filozoficzny. „Zamiast pytać, kto ma rządzić” – pisał Popper – „należy pytać, jak urządzić ustrój państwa, aby źli rządzący mogli być usuwani ze stanowisk bez rozlewu krwi. Zasadniczym warunkiem realizacji władzy ludu ma być nie tyle możliwość wyboru nowej władzy, ile łatwość bezkrwawego usuwania członków istniejących władz ze stanowisk w drodze wyborów”.

Według Poppera dzień wyborów jest przede wszystkim dniem sądu nad politykami. Prerogatywa wyborców usuwania polityków ze stanowisk jest znacznie ważniejsza od tego, że w wyniku wyborów wyłaniają się nowe władze. Wybór nowych polityków jest dla Poppera jedynie drugorzędną konsekwencją usuwania ze stanowisk tych, którzy wyborcom przestali odpowiadać. Systemy prawdziwie demokratyczne to nie rządy ludu (governments of the people), ale sądy ludu (courts of the people). Z tej pozycji Popper krytykuje przede wszystkim obecny system niemiecki, gdzie mała trzecia partia zdobywała przez ponad 60 lat dysproporcjonalną władzę i wpływ na rządy, i gdzie wyborcy nie mogą skutecznie usuwać niechcianych polityków z Bundestagu, dzięki istnieniu list partyjnych w landach.

Inny dwudziestowieczny myśliciel i słynny ekonomista Joseph Schumpeter (1883-1950) w swej bardzo znanej wydanej w 1942 r. książce „Kapitalizm, socjalizm, demokracja” zwraca uwagę, że nie jest możliwa realizacja głównego postulatu tzw. reprezentacji proporcjonalnej, aby parlamenty stawały się matematycznie precyzyjną miniaturą społeczeństwa. A jeśli proporcjonalne odzwierciedlenie spektrum poglądów społecznych nie da się urzeczywistnić w parlamentarnej praktyce, to obywatele powinni sprawować swą władzę w inny sposób. Podobnie jak Popper, Schumpeter definiuje swą klasyczną teorię demokracji jako system, w którym społeczeństwo łatwo może usuwać niechcianych polityków.

Wcześniej od nich, w 1919 roku, przeciwko ordynacji proporcjonalnej wypowiedział się Max Weber w krytyce konstytucji Weimarskiej. Uważał on, że ten sposób wyboru posłów uniemożliwia wyłonienie autentycznego, demokratycznego przywództwa. Kontrola nad partiami politycznymi dostaje się w ręce partyjnych notabli, a życie parlamentarne i publiczne więdnie pod wpływem biurokratyzacji. Zarówno Schumpeter, jak i Weber, kładli nacisk na znaczenie konkurencji w dochodzeniu do urzędów publicznych – ordynacja, ich zdaniem, proporcjonalna tłumi konkurencję.

W systemach proporcjonalnych i mieszanych nie da się efektywnie usunąć niepopularnych polityków z parlamentu. Co więcej, zarówno systemy czysto proporcjonalne, jak i te częściowo oparte na JOW-ach, ale z domieszką list partyjnych, osłabiają związek między wolą wyborców wyrażoną w głosowaniu, a tworzeniem nowego rządu. A już z całą pewnością żadna z ordynacji wyborczych nazywanych proporcjonalnymi nie zapewnia matematycznej proporcjonalności ani w podziale mandatów parlamentarnych między partie, ani tym bardziej nie zachowuje proporcjonalnej relacji między głosami oddanymi na poszczególne partie, a ilością obejmowanych przez te partie rządowych stanowisk.

Koronnym tego przykładem jest Republika Federalna Niemiec, gdzie od czasu jej powstania w 1949 r. do chwili obecnej jedynie dwukrotnie zmienił się rząd w wyniku wyborów, w 1969 i 1989 r. A i to, nawet w tych dwóch przypadkach, zmiana rządu nie nastąpiła wskutek wyborczego wyniku, ale była skutkiem decyzji małej partii FDP (Partia Wolnych Demokratów), którą z dwóch większych partii reprezentowanych w Bundestagu należy poprzeć. W swej 64-letniej obecności w Bundestagu, partia FDP otrzymywała średnio tylko 9% głosów, ale sprawowała stanowiska rządowe przez ponad 85% czasu.

Jerzy Przystawa (1939-2012), założyciel i animator Ruchu Obywatelskiego na rzecz JOW, przypomniał w artykule „Jak się pozbyć złego rządu” (2011) analizę brytyjskiego politologa Micheala Pinto-Duschinskiego, który badał wyniki wyborów parlamentarnych, w okresie od 1945 do 1999, w siedmiu krajach stosujących systemy proporcjonalne bądź mieszane: w Niemczech, Japonii, Włoszech, Szwajcarii, Belgii, Holandii i Szwecji. Pinto-Duschinski policzył, że wybory w wymienionych krajach w latach 1945-1999 odbyły się 103 razy, ale tylko w 6 przypadkach, doszło do zmiany koalicji rządzącej na skutek wyborczego wyniku. W tym kontekście Jerzy Przystawa i Pinto-Duschinski krytykują zarzut często stawiany ordynacjom większościowym, jakoby zmuszały one wyborców do głosowania taktycznego, czyli oddawania głosów na kandydatów o największych, zdaniem głosujących, szansach, a nie tych kandydatów, którzy się wyborcom podobają. Zauważmy, że przecież w systemach proporcjonalnych i mieszanych całe wybory są stracone, bo wyniki głosowań bardzo rzadko skutkują rzeczywistą zmianą.

Żaden system wyborczy nie jest doskonały, ale wybory czysto jednomandatowe, bez żadnej domieszki list partyjnych, mają jedną zaletę, która stawia je ponad wszystkimi innymi systemami: w systemie westminsterskim wyborcy sprawują rzeczywistą władzę. Polityk, który znajdzie się w parlamencie z wyborów w jednomandatowym okręgu, od pierwszego dnia kadencji zachowuje się inaczej niż polityk wstawiony tam z listy partyjnej. W odróżnieniu od Sejmu, parlament brytyjski pustoszeje w weekendy. Członkowie Izby Gmin masowo udają się wówczas do swych okręgów, by grzecznie i cierpliwie przyjmować obywateli w sobotnich gabinetach lekarskich (drop-in surgeries), gdzie każdy może przyjść bez uprzedniego umówienia się i rozmawiać o swoich problemach.

Poseł wybrany w JOW wie dobrze, gdzie musi starać się o względy. Nie u swojego lidera partyjnego, ale u wyborców, którzy w następnych wyborach dokonają na nim sądu. A tam, gdzie są JOW-y, raz usunięty z parlamentu poseł z reguły już nie wraca do polityki. O względy wyborców zabiega bowiem wielu innych kandydatów, którzy nie ciągną za sobą bagażu wyborczej porażki, czyli piętna gniewu wyborców. Takie piętno trudno jest usunąć z życiorysu. Dlatego wybrani w JOW-ach posłowie ciężko pracują na swój chleb.

Pierwsze pytanie w nadchodzącym referendum dotyczy fundamentalnego rozstrzygnięcia ustrojowego. Polacy będą mogli zdecydować, czy chcą dokończyć reformę zaczętą w 1989 roku i zawrzeć między sobą nowy układ społeczny. Po 26 latach widać wyraźnie, że ustrój III Rzeczypospolitej nie działa. Dzięki referendum, Polacy mogą poddać ten wadliwy ustrój resetowi. 6 września możemy zadecydować, czy chcemy naprawy swej najważniejszej usterki ustrojowej, jaką jest zła ordynacja wyborcza i czy chcemy, aby została przywrócona należna nam podmiotowa rola w funkcjonowaniu państwa.

[niestety – partyjniactwo ubiło to referendum, a potem agentura rozbiła JOW-y u Kukiza. Widzimy jednak z tego, jaką wagę „oni” do sposobu wyboru , czyli ordynacji, przywiązują. Mirosław Dakowski.]