Scenariusz zamachu (jeden z...)
Wpisał: z Internetu   
29.04.2010.

Scenariusz katastrofy (...zamachu... jeden z...)

Najwyższy Czas! nr.18-19, 1-8 maja 2010 r.

               Jako wprowadzenie do niniejszego scenariusza proponuję najpierw przeczytać artykuł pt. "Dla Putina dodatkowa nawigacja, dla Kaczyńskiego - nie?"

(www.tvn24.pl/-1,1652272,0,1,dla-putina-dodatkowa-nawigacja-dla-kaczynskiego­-nie,wiadomosc.html ), bo właśnie ten artykuł spowodował, że wpadłem na pomysł poniższe­go scenariusza.

Z tą "dodatkową nawigacją" mogło być tak: 7 kwiet­nia przylatuje do Smoleńska jakiś ważniak, więc jest pretekst, żeby pojawiły się w Smoleńsku dwie samojezdne/ mobilne/ przenośne radiolatarnie, któ­re niby są teraz bardzo potrzebne, bo wiadomo: ważniak to ważniak. Po ich "wykorzystaniu" znikają z lotniska, ale nie tak znowu zupełnie, bo zostają zainstalowane w pobliskim le­sie lub zagajniku. Od 7 do 10 kwietnia mamy więc trzy dni na takie ich ustawienie i skalibrowanie w pobliżu lotniska (krzaki-zagajnik-las), żeby po wyłączeniu radiolatarni stacjo­narnych i włączeniu tych samojezdnych nowy, wirtualny pas do lądowania był przesunięty o 70 metrów w lewo i o około 1000 metrów "do przodu" - co akurat wspaniale się składa, bo wówczas początek płyty wirtualnego lotniska znajduje się kil­kanaście metrów poniżej wierzchołka zalesionego wzniesienia, bezpośrednio nad pustą doliną. Dolina ma głębokość 60 m i roz­piętość około kilometra. Ciche i ustronne miejsce. Wprost wyma­rzone na taką inscenizację: polski samolot jak nic uderzy prosto w trawiaste zbocze (tuż poniżej wierzchołka lub prosto w sam czubek wzniesienia). W najgorszym razie, jeśli pilot okaże się asem, to i tak walnie w drzewa, które rosną na górze (patrz: opra­cowanie trajektorii lotu wg Siergieja Amielina - tylko to prawdzi­we, bo w sieci jest już masa imitacji - cenzura ma różne oblicza).

            10 kwietnia, gdy polska załoga melduje, że zbliża się do lotniska, kontroler lotów podaje im odpowiednio "skorygowane" ciśnienie atmosferyczne zmierzone na poziomie płyty lotniska. Tak skory­gowane, żeby wskazania barometrycznego wysokościomierza Tu-154 w połączeniu z obrazem wirtualnego lotniska spowodo­wały przyziemienie samolotu w pożądanym miejscu. Jednocze­śnie wieża informuje, że zalecane jest lądowanie w Moskwie, żeby pilot nie miał wątpliwości co do gęstości mgły (o mgle będzie za chwilę) oraz był od razu nastawiony na kierowanie samolotem tylko i wyłącznie na podstawie sygnałów z podsta­wionych radiolatarni i wskazań oszukanego wysokościomierza. Radiolatarnie wyznaczają dwie rzeczy: potrzebny kierunek lotu oraz umiejscowienie początku i końca lotniska w przestrzeni.

            Wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie jeden dro­biazg: czynnik ludzki - pilot był fachowcem wyższej klasy, niż zakładali organizatorzy. W ostatniej chwili zorientował się w sy­tuacji i gwałtownie poderwał samolot. Udało mu się nawet prze­lecieć nad całym zalesionym wzgórzem, ścinając jedynie gałęzie wierzchołków drzew. Niestety Tu-l54 to maszyna, która nie jest zaprojektowana do tego typu manewrów w czasie podchodzenia do lądowania (z opuszczonym podwoziem i otwartymi klapami).

            Po paruset metrach "lotu koszącego" samolot opada nieznacz­nie w dół, silnie uderzając lewym skrzydłem w duże drzewo. Uderzenie w lewe skrzydło zmieniło trajektorię lotu oraz uru­chomiło zapalniki specjalnych bomb zainstalowanych w sa­molocie. Detonacja nastąpiła w powietrzu, dlatego na zdjęciu satelitarnym (patrz: zdjęcie z 12 kwietnia 2010 r., lpx = 50 cm) katastrofa nie wygląda przekonująco: samolot rozsypał się po okolicy, jakby ktoś rzucił garść klocków lego na dywan. Miało być inaczej - ładunki miały odpalić mniej więcej pół sekundy po zetknięciu z ziemią. Wówczas ewentualni świadkowie opo­wiadaliby: samolot leciał nad doliną, pilot nie zauważył wznie­sienia, bo była mgła, uderzył prosto w zbocze/wierzchołek drzewa, a potem nastąpił wybuch. Dokładnie tak jak to robią sa­moloty na filmach amerykańskich, gdy się zderzają z jakąś górą. Taki scenariusz tłumaczy wiele innych dziwnych zjawisk:

1. krwawą jatkę i zmasakrowane zwłoki zamiast trupów i ran­nych, których nikt ze świadków, jak i nasi dziennikarze oraz am­basador Bahr, nie widział - a powinni;

2. śmiertelność 100% - przy zaplanowanej operacji świadko­wie są niemile widziani (przy prawdziwych wypadkach jest od­wrotnie);

3. dziwny manewr następnego samolotu, który podchodził do lądowania - wieża podała mu już prawidłowe ciśnienie, więc wysokość miał OK, ale nie zdążyli jeszcze przełączyć radiolatar­ni z tych lewych mobilnych na prawidłowe stacjonarne;

4. cztery strzały na amatorskim filmie nakręconym parę minut po katastrofie (patrz: filmik zrobiony komórką l min 24 s). Po co te strzały? Rannych pasażerów/członków załogi, którzy cudem ocaleli, trzeba było niestety... dobić

5. informację o tym, że trzy osoby przeżyły katastrofę - ta in­formacja szybko została odwołana. Jak się pojawiła? Np. tak: dwóch pracowników lotniska albo przypadkowych świadków przybiegło na miejsce zdarzenia, jeden z nich wyjął telefon z kieszeni i zadzwonił na numer alarmowy 112, żeby wezwać po­moc, może potem zdążył wykonać jeszcze jeden telefon, np. do znajomego dziennikarza? Informacja wydostała się na zewnątrz i potem trzeba było ją odkręcać;

6. informację o dwóch nadliczbowych i niezidentyfikowanych ciałach, do których nie pasuje żaden kod DNA z listy ofiar trage­dii. Jak to możliwe? A może było tak: tych dwóch przypadkowych świadków (patrz: punkt 5) trzeba było natychmiast zlikwidować, warunki nie pozwalały na inne rozwiązanie niż zabicie ich, zmasa­krowanie zwłok i wymieszanie ze szczątkami pasażerów;

7. zeznanie montażysty TVP - mówił, że polski samolot krą­żył dwie godziny nad lotniskiem, zanim wylądował. To nie był polski samolot, lecz jakiś inny, ale po co tak długo krążył? Pro­dukował mgłę a dokładnie: niską chmurę deszczową (patrz: Wi­kipedia i dwa hasła: jodek srebra, zasiewanie chmur);

8. natychmiastowe aresztowanie kontrolera lotów - bardzo dziwne posunięcie, skoro od razu było wiadomo, że wypadek to wina pilota i złej pogody; wszystko wskazuje na to, że to nie było żadne aresztowanie, tylko np. usunięcie ,,kontrolera" ze strefy publicznej po to, żeby go nikt nie nękał pytaniami;

9. sugerowanie, że pilot słabo znał język rosyjski, a już zupełnie "nie ku­mał" rosyjskich cyferek - po co to było? Ano po to, żeby przygotować grunt na wypadek odkrycia przez polskich tech­ników lotniczych/prokuratorów, że wy­sokościomierz w samolocie miał źle wprowadzoną wartość ciśnienia atmos­ferycznego;

10. przedziwna informacja w Pol­sat News o tym, że Wiktor Bater wiedział o katastrofie 16 minut przed katastrofą! Jak to moż­liwe? Najwidoczniej akcja czyszczenia miejsca katastrofy trwała 16 minut, a in­formator p. Batera mógł dostać SMS lub telefon od kogoś z trójki ocalałych, gdy jeszcze żyli. Natomiast pan korespon­dent, ze zwykłej reporterskiej ekscytacji, zbyt szybko się tym news’em pochwalił.

Na koniec: ten scenariusz tłumaczy rów­nież wszystkie niby-wpadki organizacyj­ne, czyli:

a) organizatorzy nie byli pierwsi na miejscu upadku samolotu i nie obstawili terenu. Jak to wytłumaczyć? Trochę cza­su zajął im dojazd z pierwotnego miejsca zasadzki;

b) niezgodna z "protokołem" likwida­cja świadków (prawdopodobnie było ich dwóch), którzy byli pierwsi na miejscu katastrofy - organizatorzy musieli dzia­łać szybko, nie było czasu na ceregiele. Zwłoki zawlec do samochodu? Za daleko, a teren podmokły i błotnisty;

c) jak to możliwe, że ktoś nagrywa tam film i potem go wrzuca na YouTube ?! To już jest skandal nie lada! Nie było czasu na obstawienie terenu, były dużo pilniej­sze sprawy, takie jak likwidacja świadków i dobijanie pasażerów/załogi;

d) dlaczego strzelano (niepotrzebny ha­łas), zamiast ich np. udusić - no, niestety czas naglił, liczyła się każda sekunda, trze­ba było zaryzykować, że ktoś usłyszy;

e) dziwny manewr następnego samolotu - tutaj znów zabrakło czasu, tym razem na przełączenie mobilne;

f) miejsce upadku samolotu - tuż obok zabudowań lotniska, w podmokłym te­renie, obok głównej drogi; to wszystko wskazuje na wypadek lub jakąś amatorsz­czyznę, de facto - był to wypadek przy pracy - "wina" pilota.

Na razie, tak mi się wydaje, otwartym zagadnieniem pozostaje odpowiedź na pytanie: kto tę egzekucję zaplanował, kto zlecił, kto wykonał, kto był współorgani­zatorem? Kto?

BYŁY z US NAVY (EMERYT)  Fragment wpisu na forum www.niezalezna.pl 

Zmieniony ( 29.04.2010. )