Dwużydzian Polaka i żydowskie pieniądze, a sprawa ekshumacji w Jedwabnem
Wpisał: EWA KUREK   
02.11.2016.

Dwużydzian Polaka i żydowskie pieniądze, a sprawa ekshumacji w Jedwabnem

 

 

EWA KUREK tekst ukazał się w Warszawskiej Gazecie. 27.10.2016r.

 

 

Jeśli trudno nam zrozumieć jakieś zjawisko czy wydarzenie z bieżącej polityki, w wypadku ekshumacji w Jedwabnem  -  polityki historycznej kolejnych po 2001 roku rządów, zawsze warto zastanowić się, czy mamy do czynienia ze zjawiskiem zupełnie nowym, czy może źródła tego zjawiska sięgają przeszłości.

Rok już bowiem mija od czasu, gdy w Polsce zmieniła się władza. Władza, z którą większość społeczeństwa wiązała nadzieje na zmiany nie tylko w gospodarce, ale także w zakresie prawa i sprawiedliwości oraz dbałości o dobre imię Polski i prawdę historyczną, co dla historyków przekłada się na wolność prowadzenia badań historycznych.

Zadziwiające, że politycy i historycy, którzy jeszcze rok temu doskonale rozumieli konieczność wyjaśnienia do końca sprawy Jedwabnego, dziś albo nabrali wody w usta, albo jeszcze gorzej, bo urzędniczymi zakazami blokują inicjatywę przeprowadzenia ekshumacji.

 

W sprawę blokowania ekshumacji w Jedwabnem absurdalnie  włączył się nawet jeden z wojewodów oraz RIO, czyli Regionalna Izba Obrachunkowa! Źle się dzieje w Państwie Polskim. Zaczynam bać się, czy województwa w Polsce rzeczywiście zarządzane są należycie i czy rachunki w regionalnych izbach się zgadzają, skoro urzędnicy państwowi zamiast z odpowiednią starannością zajmować się wypełnianiem swych obowiązków, zajmują się działaniami zmierzającymi do niedopuszczenia do ekshumacji w Jedwabnem.

 Podobnie z historykami. Jeden ze znanych historyków, od dawna zdeklarowany zwolennik prowadzenia ekshumacji wyjaśniających wojenną przeszłość, odmówił podpisania listy wzywającej rząd Polski do przeprowadzenia w Jedwabnem ekshumacji motywując to tym, że jest urzędnikiem państwowym i on osobiście, aczkolwiek uważa, że ekshumacja w Jedwabnem jest niezbędna, podpisać mojej listy nie może! Drogi kolego historyku, musi się pan zdecydować: jest pan jeszcze historykiem, czy już tylko urzędnikiem? Jeśli urzędnicza powinność i posłuszeństwo jest dla pana ważniejsze niż prawda historyczna, to znaczy, że nigdy na serio nie traktował pan płynącej z zwodu historyka powinności. Życzę szczęścia w urzędniczej karierze. Ale na temat historii i historycznych badań proszę już nie mówić nic.

Brak wsparcia polityków, urzędników i historyków PiS dla projektu przeprowadzenia w Jedwabnem rzetelnych badań historycznych, czyli ekshumacji, oznacza, że dobre imię Polski jest dla nich mniej ważne niż zadośćuczynienie wymysłom wąskich grup Żydów. Taka postawa polityków i urzędników PiS świadczyć może jedynie o tym, że także w szeregach miłościwie nam rządzącej partii szerokim łukiem rozlała się epidemia zawsze dla Polski i Polaków destrukcyjnego i niechlubnego filosemityzmu.

 

Polskiego filosemitę sto lat temu najbardziej trafnie zdefiniował poeta, prozaik i jeden z głównych twórców polskiego religioznawstwa Andrzej Niemojewski (1864-1921), który napisał: „Na gruncie drwin wytworzyło się duchowe współżycie Żydów i Polaków, Żyd powiedział Polakowi: Nie mogę z tobą nic wspólnie kochać, czcić, uwielbiać, nad niczym wspólnie cierpieć i do niczego wspólnie dążyć - ale możemy wspólnie drwić ze wszystkiego. Wydrwię ci twego Boga, twą Ojczyznę, twą tradycję i twe Ideały, twe pragnienia i twe wysiłki i obaj będziemy wyżsi ponad to wszystko. Zeszedł się żydowski kpiarz z polskim kpem i zaczęli ze wszystkiego kpić. (…) Tak sformułowała rzecz sfera myśląca kategoriami politycznymi.

Przypatrzmy się z kolei jak rzecz ujęto w sferze myślenia kategoriami przyrodniczymi. (...) W pewnym kółku ludzi, należących do polskiego świata naukowego, (…) jeden z nich, sięgając po porównanie do chemii, powiedział, że filosemitę można by określić jako 'dwużydzian Polaka'. Na wzór 'dwusiarczanu potasu'. (...) W owym smutnym typie Polaka, Żydom oddanego - na jedną cząsteczkę polską przypadają dwie cząsteczki żydowskie. (…) I dlatego filosemita przestanie być czułym na sprawy polskie, lecz będzie zawsze nadwrażliwy na sprawy, żydowskie”.[1]

Ostra aczkolwiek niezwykle trafna definicja Andrzeja Niemojewskiego uświadamia nam, że zjawisko epidemii filosemityzmu, przed którą nie uchronili się także politycy i urzędnicy PiS, nie jest zjawiskiem nowym, lecz jej początki sięgają co najmniej przełomu wieków XIX i XX.

Jeśli chodzi o pojęcie filosemityzm i filosemita, to czasowo jego powstanie na pewno lokować należy w drugiej połowie wieku XIX oraz z wymyślonym wówczas przez Niemców terminem antysemityzm określającym zjawiska związane ze słownymi i czynnymi prześladowaniami Żydów. Filosemita jest więc przeciwieństwem antysemity.

Genezę polskiego filosemityzmu wiązać należy z haskalą, powstałym na terenie Niemiec ruchem oświeceniowym europejskiego żydostwa, który głosił idee odrodzenia kulturowego i społecznego Żydów poprzez uczestnictwo w rozwoju nauk świeckich, reformę szkolnictwa i zbliżenie się do kultury krajów osiedlenia. W praktyce haskala oznaczała wyjście Żydów z izolacji. W wieku XIX przez Polskę przetoczył się więc ruch oświeceniowy haskalą zwany, który przerwał wielowiekową totalną izolację między Polakami i Żydami. Zwłaszcza podstawową izolację językową. Do czasów haskali bowiem, czyli do końca wieku XVIII, jak pisze żydowski historyk Majer Bałaban:  O nabyciu kultury kraju, o należytym władaniu językiem polskim wśród mieszczan żydowskich nie było nawet mowy. Kupcy lub faktorzy kaleczyli z biedy ten język, lecz pisać po polsku nie umiał prawie żaden Żyd; kahały musiały opłacać chrześcijańskich sekretarzy czy syndyków dla wygotowania relacji dla władzy państwowej; z wielkim prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że Pinkas Szyjowicz, syndyk kahału krakowskiego w latach 1770-1790 był pierwszym swego zawodu, który władał możliwie językiem polskim w mowie i piśmie.[2]

 Przyczynę niechęci polskich Żydów do nauki polskiego języka wyjaśnił inny żydowski historyk Chone Shmeruk i stwierdził, że Żydzi polscy nie uczyli się polskiego języka, bowiem alfabet łaciński – którym posługują się Polacy – jest dla religijnych Żydów nieczysty, czyli trefny.[3] Trwająca przez sto lat haskala nie sprawiła, że nagle wszyscy polscy Żydzi zaczęli mówić i pisać po polsku. Według Majera Bałabana: Z konstytucyą austryacką w r. 1867 i ustawą z 25 maja 1868, młodzież z całym impetem rzuciła się do szkół. […] Lecz poza nimi stoi wielka, zbita masa ortodoksyi, daleka od szkół publicznych i wszelkiej nowej myśli”.[4]

Właśnie te kilka procent młodzieży żydowskiej, która w połowie wieku XIX złamała zakaz posługiwania się trefnym łacińskim alfabetem i z impetem rzuciła się do polskich szkół, było dla Polaków oknem, przez które obejrzeć mogli nieznaną im dotychczas kulturę i osobowość polskich Żydów. 9 listopada 1903 roku tak oto pisał o tym zjawisku Stanisław Witkiewicz:

Szanowny Panie! Poznałem tu bardzo oryginalnego i zdolnego pisarza żydowskiego, pana Szaloma Asza. Czytał on mnie pierwszy akt swego dramatu, pisanego w żargonie. Dla mnie rozmowa z nim i wysłuchanie tego aktu było odkryciem nowych światów. Znam wiele typów żydowskich, uzależnionych przez nacisk tych ciężkich warunków w jakich naród żydowski istnieje, ale Asz jest dla mnie czymś całkiem nowym. Mogę powiedzieć, że pierwszy raz widziałem z bliska, bezpośrednio duszę żydowską, która bez żadnej hipokryzji pokazała się taką jaką jest: dumna raczej niż wstydząca się tych wszystkich swoich właściwości, jakie w niej wyrobiło tysiącletnie przebywanie w ghetto. Otóż ten pierwszy akt jest właściwie sam dla siebie ukończoną całością, wartą, żeby go znali nie tylko Żydzi mówiący żargonem, ale i wszyscy inni ludzie, a zwłaszcza nasze społeczeństwo, dla którego Żydzi są jednym z najtragiczniejszych zagadnień bytu, czego u nas dosyć na serio ludzie nie rozumieją, zadowalając się albo teoretycznym żydofilstwem, coraz rzadszym, albo też programowym antysemityzmem.[5]

 

Bardzo znamienne są także refleksje Tadeusza Żeleńskiego-Boya, który po wizycie w żydowskim teatrze napisał: Kiedy po trzecim akcie kurtyna zapada, mamy uczucie, żeśmy wrócili z podróży w dalekie i dziwne kraje. I to uczucie dziwności wzmaga się jeszcze przez świadomość, że ten daleki świat istnieje tuż koło nas zaledwie o kilka ulic.[6]

Fascynacja polskich środowisk artystycznych nowo odkrytą kulturą polskich Żydów nałożyła się na romantyczną wizję Adama Mickiewicza, który Jankielowi przypisał sprowadzenie na Litwę dźwięków Mazurka Dąbrowskiego, a potem na prospołeczną wizję pozytywistów, którzy jednogłośnie opowiedzieli się za asymilacją Żydów. O zbrataniu z obywatelami wyznania mojżeszowego i docenieniu ich roli w gospodarce polskiej pisał zarówno Bolesław Prus jak i Eliza Orzeszkowa, której napisany w 1890 roku „Mendel Gdański” był jednocześnie manifestem wobec idącej z Rosji fali antysemityzmu.

Dzieje filosemityzmu w Polsce wymagają jeszcze wnikliwych badań historycznych, ale wydaje się, że kubeł zimnej wody na głowy polskich filosemitów wylał rok 1918/19, gdy Żydzi polscy zażądali od Polaków połowy państwa polskiego. Dwudziestolecie międzywojenne upłynęło Polakom na oskarżaniu Żydów o agresywną ekspansję gospodarczą i nieuprawnione żądania polityczne, zaś polskim Żydom na głoszeniu po świecie oskarżeń pod adresem Polaków o wysysany z mlekiem matki antysemityzm.

Potem przyszła druga wojna światowa i zagłada polskich Żydów. Po zakończeniu wojny Żydzi, którzy przeżyli wojnę w ZSRR, wjechali do Polski na czołgach Armii Czerwonej, przywdziali mundury UB lub garnitury ministrów i rządzili Polską. W tej sytuacji politycznej filosemityzm wśród Polaków umarł śmiercią naturalną.

Problemem natomiast, który wymagać będzie w przyszłości głębszych badań historycznych, była decyzja komunistycznych władz Polski, aby tysiąc lat Żydów na polskich ziemiach okryć niepamięcią. O polskich Żydach nie było słowa w podręcznikach szkolnych i nie badano zagadnienia na uniwersytetach, skutkiem czego w PRL wyrosło pokolenie Polaków nie mające świadomości o istnieniu narodu polskich Żydów. Brakło więc podłoża zarówno dla antysemitów jak i filosemitów.

Swoistym przełomem był rok 1987, w którym Polska nawiązała stosunki dyplomatyczne z Izraelem, a literaturoznawca z Krakowa prof. Jan Błoński opublikował w „Tygodniku Powszechnym” artykuł zatytułowany „Biedni Polacy patrzą na getto”, w którym postawił problem polskiej współwiny za dokonaną przez Niemców zbrodnię ludobójstwa na narodzie żydowskim. Tezy Jana Błońskiego, nie poparte  żadnymi badaniami historycznymi lecz jedynie wierszem Czesława Miłosza „Karuzela”, plasują autora w kręgu pierwszego pośród tych, którzy w końcu XX wieku przyczynili się do odrodzenia nieistniejącego zdawało się gatunku polskich filosemitów. W końcu lat osiemdziesiątych XX wieku, podobnie jak sto lat wcześniej, wraz z rosnącym zainteresowaniem tematyką żydowską, rosły szeregi filosemitów.

Dla mnie osobiście znaczącym momentem objawienia się odradzającego się filosemityzmu był rok 1991. Po moim wykładzie na temat ratowania dzieci żydowskich w klasztorach wygłoszonym w Żydowskim Instytucie Historycznym, wstał młody człowiek i z agresją w głosie oświadczył, że spodziewał się treści filosemickich, a w zamian otrzymuje antysemickie teorie. Nie zdążyłam mu odpowiedzieć.

Prowadzący spotkanie prof. Maurycy Horn (1917-2000), dyrektor ŻIH, odpowiedział młodzianowi następującymi słowy: „Szanowny panie, nam, Żydom, nie jest potrzebny filosemityzm. Dokładnie tak samo, jak nie jest nam potrzebny antysemityzm. Nam, Żydom, potrzebna jest prawda. A doktor Kurek taką udokumentowaną prawdę historyczną właśnie nam przedstawiła”.

Do dziś bardzo sobie cenię tamtą ripostę żydowskiego profesora i mam nadzieję, że dotrze ona także do wszystkich współczesnych filosemitów.

 

Raczkująca na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku filosemicka ideologia, wspierana przez ostatnie ćwierćwiecze medialno-rządową pedagogiką wstydu, osiągnęły dziś w Polsce niebotyczne rozmiary. Bezrozumny filosemityzm kwitnie na uniwersytetach, wśród polityków i urzędników. Sięgnął nie tylko lewicy, lecz także, o czym najlepiej świadczy stosunek obecnych władz do ekshumacji w Jedwabnem, szerokich kręgów prawicy.

Wracając do ekshumacji w Jedwabnem. Moje „żydowskie wiewiórki” doniosły mi poufnie, że w kwestii ekshumacji w Jedwabnem, rabinowi Michaelowi Schudrichowi zupełnie nie chodzi o poszanowanie zasad religii i prawa żydowskiego, które wszak ekshumację w takich wypadkach nakazuje.

Sprawdza się przysłowie, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Tym razem chodzi o pieniądze potrzebne na pokrycie kosztów pochówku ekshumowanych w Jedwabnem szczątków zamordowanych Żydów. Mówiąc po żydowsku, nie sztuka jest ekshumować ofiary. Bo szczątkom ofiar trzeba zapewnić godny pochówek albo na pobliskim cmentarzu, albo w ziemi Izraela. A to kosztuje. W jednym i drugim przypadku potrzebne są trumny, rabin i minjan (zgromadzenie dziesięciu Żydów płci męskiej) do odprawienia liturgii pogrzebowej, transport, miejsce na cmentarzu i macewa, czyli żydowski nagrobek. Takie właśnie, czysto finansowe podejście do ekshumacji tłumaczy, dlaczego rabin Michael Schudrich od lat sprzeciwia się wprawdzie ekshumacji w Jedwabnem, ale nie protestuje, gdy na terenie Polski dochodzi do „naruszania spokoju innych żydowskich zmarłych”.

Dla przykładu, jesienią 2015 roku w Ostrowcu Świętokrzyskim polska firma Labrys Urszuli Jedynak przeprowadziła ekshumację szczątków cadyka Jehudy Lejby Halstuka, bowiem mieszkający w Londynie wnuk cadyka postanowił pochować szczątki zmarłego w 1928 r. dziadka w Izraelu.[7] Tyle tylko, że wnuk cadyka Halstuka pokrył koszty ekshumacji, transportu i zapewne także posługę liturgiczną rabina. A kto pokryje koszt pochówku szczątków w Jedwabnem?

Myślę, że nie nadużywam prawa do wypowiadania się w imieniu moich rodaków, jeśli oświadczę publicznie, że pan rabin Michael Schudrich niepotrzebnie się martwi. My, Polacy – antysemici, filosemici i ci obojętni w stosunku do Żydów – jesteśmy hojnym narodem. Tak jak zbieramy dziś podpisy pod projektem ekshumacji, tak ogłosimy publiczną zbiórkę na pogrzeb szczątków zamordowanych w Jedwabnem Żydów i wyprawimy im godny pochówek. Na honorarium dla rabina też starczy.

Jestem pewna, że znajdzie się również w Polsce dziesięciu religijnych Żydów do minjanu, którzy staną wraz z nami, Polakami, na pobliskim żydowskim cmentarzu w Jedwabnem i odprowadzą szczątki zamordowanych Żydów na wieczny spoczynek. Proszę mi wierzyć panie rabinie, finansowy wymiar pochówku szczątków nie jest wart trwających już 15 lat kłamstw, oszczerstw i niepokojów między Polakami i Żydami. Pora wspólnie z godnością pochylić się nad jedwabieńską tragedią, ustalić prawdę historyczną, a potem zgodnie z wyznawaną przez poległych religią, pochować ich szczątki na żydowskim cmentarzu.

 

 [Jak to miło i dyplomatycznie że dr. Kurek nie pisze o prawdziwej przyczynie: Gdyby nastąpiły ekshumacje, to jak bardziej musiałby kłamać Gross i jego drużyna?? A obraz „Polaka – mordercy Żydów” jest do geszeftów bardzo potrzebny. Dlatego Lechowi Kaczyńskiemu starsi nakazali wstrzymać rozpoczęte ekshuamacje. Mirosław Dakowski]

 

1. źródło  http://www.equeserrans.net DWUZYDZIAN_POLAKA.pdf ; oraz za: F. Koneczny, Cywilizacja żydowska, Warszawa 1995; reprint z 1934.

2. M. Bałaban, Dzieje Żydów w Galicyi, Lwów 1914, s. 7-10 i 210-211.

3. Ch. Schmeruk, The Esterke Story In Yiddish and Polish Literature, Jerusalem 1985, s. 47-48.

4. M. Bałaban, Dzieje Żydów w Galicyi, Lwów 1914, s. 211.

 5. S. Witkiewicz, Listy, w: „Nasz Głos” z dnia 12 stycznia 1960 r.

6. T. Żeleński-Boy, W teatrze żydowskim, w: „Pisma”. T. XXII, Warszawa 1964, s. 520 i 323.

7. http://www.ostrowiecka.pl/publicystyka/reportae/7497-2015-09-08-20-32-03

 

Zobacz również: