Odrobina radości na co dzień
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
11.11.2016.

Odrobina radości na co dzień

 

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3785

 

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    11 listopada 2016

 

Ach, jakież smutne byłoby nasze życie bez celebrytów! Już nawet nie dlatego, że dostarczają nam rozrywek, bo te są w coraz to podlejszym gatunku; w kabaretach śmieją się aktorzy, podczas gdy publiczność już nie – chociaż jeszcze nie rzuca w aktorów pomidorami, ani zgniłymi jajami, nauczona konwenansu, że jak już się przyszło do teatru, to trzeba klaskać nawet gdy przedstawienie się nie podobało. Przedstawienia nie dostarczają już ani specjalnej radości, ani żadnych innych przeżyć, bo jak się nie rżną, to umierają z nieuleczalnych chorób, jako że seks, choroba i śmierć to nieliczne już przeżycia autentyczne.

Znacznie więcej radości dostarczają nam tak zwane mimowolne efekty komiczne. Na przykład filozofowie, a konkretnie – Paul Feyerabend z Wiednia („Widnia, żydowskiej Mekki flance...”) który tak oto pisze: „Co zaś się tyczy słowa „prawda”, możemy w tym momencie powiedzieć, że z pewnością utrzymuje ono ludzi w nerwowym napięciu lecz poza tym nie ma większego znaczenia.” Paul Feyerabend wziął i umarł – ale czy aby naprawdę? Zresztą w celu spenetrowania prawdy – czy ona jest, czy jej nie ma – nie trzeba koniecznie zaraz umierać. Wystarczą czynności opisane w „Pleplutkach Teofoba Doro”: „Kopnął Jana Piotr atoli Jan wykrzyknął: dupa boli! - w czym popełnił wielki błąd, a ten błąd się bierze stąd...” - i tak dalej. Zatem wyłania się otchłanna kwestia – czy dupa boli, czy nie, a jak boli, to – czy aby naprawdę?

Jak widzimy, przed filozofami kupa roboty, ale i perspektywy; ileż to doktoratów i habilitacji, ileż sympozjonów, ileż „organizacyjnej krzątaniny”! Nic dziwnego, że młodzież garnie się do filozofii i niedawno w telewizji oglądałem występ wyszczekanej panienki, co to zaprezentowała się jako „filozof polityki” uczestnicząca w czarnym marszu wściekłych kobiet. Gdzież indziej będzie mogła sobie bajdurzyć, jak nie na wydziale filozoficznym? Na politechnikach, to co innego. Tam dyscyplina jest surowsza. Tam, jak most się zawali, to nie będą nikogo pytać, wiele czasu zajęło projektowanie, tylko – kto to projektował? - podczas gdy tu – papier wszystko przyjmie i nawet się nie zarumieni. Toteż z prawdziwą przyjemnością przeczytałem oświadczenie menadżerki słynnej „Kory”, czyli pani Olgi Jackowskiej, która niedawno zbierała pieniądze na leczenie. Ponieważ w internecie pojawiły się fałszywe pogłoski, że za uzbierane pieniądze pani Jackowska kupiła sobie luksusowe BMW, pani Katarzyna Litwin, „manager Kory” wyjaśniła, że owszem – pani Jackowska przyjechała do Sopotu luksusowym BMW, ale nie jest on jej własnością, tylko „należał do koncernu motoryzacyjnego BMW”, zaś „artystka odwiedziła Sopot w celach służbowych”, konkretnie na Europejskie Forum Nowych Idei, gdzie „wzięła udział w panelu: czy zwierzęta są lepsze niż ludzie.

No proszę – po pierwsze – prawda jednak istnieje, skoro pani Litwin tak łatwo zdementowała fałszywe pogłoski. Po drugie - to teraz na tym polega „służba” i wreszcie – po trzecie - to takie panele są? A przecież te kwestie wyjaśnił - zdawało się, ostatecznie – Konstanty Ildefons Gałczyński, pisząc w słynnym poemacie: „Na Nowy Rok pijemy grapefruitowy sok”, że „przyroda w pierwszym rzędzie niech dla pijaka wzorem będzie: czy pije bingo? Ani troszkę, choćbyś go do wypicia zmuszał. Czy widział kto pijaną pstroszkę lub zalanego faramusza? Również tak samo mądre sowy i kura, która znosi jajo, jak wiemy, skrzętnie omijają szyld z hasłem POKÓJ ŚNIADANIOWY.

Ale – chociaż, jak widzimy, kwestia wyższości zwierząt nad ludźmi już dawno została wyjaśniona – co to komu szkodzi nadal urządzać na ten temat sympozjony, w dodatku pod hasłem „nowych idei”, skoro podwożą na nie luksusowymi samochodami BMW?

W takich okolicznościach trudno się dziwić, że współcześni ludzie coraz częściej zatracają poczucie rzeczywistości, dzięki czemu łatwiej wmówić im rozmaite socjalizmy, czy programy rozdawnicze, polegające na przekupywaniu ludzi ich własnymi pieniędzmi. Akurat minął rok od wyborczego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości i utworzenia rządu – powiadają, że „samodzielnego” - ale to przecież nieprawda, bo PiS stanęło do wyborów do spółki z dwiema innymi partiami – pana Ziobro i pana Gowina tyle, że nie ogłaszało koalicji, co na własną zgubę uczynił szef SLD Leszek Miller. Na własną zgubę – albo wykonując zadanie, bo posądzanie polityka tak doświadczonego, jak Leszek Miller, że nie wiedział, co czyni, byłoby niegrzeczne. Ale jeśli zadanie, to przez kogo zlecone? Ano – chyba przez Naszego Najważniejszego Sojusznika, któremu – skoro już nasz nieszczęśliwy kraj na dobre wrócił pod amerykańską kuratelę - z jakichś względów mogło zależeć na usunięciu z parlamentarnej sceny politycznej pozostałości komuny – no a Leszek Miller w finezyjny sposób to przeprowadził.

Tedy w rocznicę objęcia rządów przez PiS uczeni politologowie rozwodzą się nad „samodzielnymi rządami”, zupełnie nie dostrzegając międzynarodowego kontekstu podmianki na tubylczej politycznej scenie. Skoro bowiem Polska ponownie trafiła pod kuratelę amerykańską, to znaczy, że musiała wyjść spod kurateli strategicznych partnerów, pod którą trafiła na skutek dokonanego przez prezydenta Obamę „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. Pod kuratelą „strategicznych partnerów” na tubylczej scenie dominowała polityczna ekspozytura Stronnictwa Pruskiego w koalicji z polityczną ekspozyturą Stronnictwa Ruskiego. Teraz, w związku z ponownym przejściem pod kuratelę amerykańską, polityczna ekspozytura Stronnictwa Ruskiego została zepchnięta do głębokiej defensywy i w sondażach nie przekracza progów wyborczych, podczas gdy polityczna ekspozytura Stronnictwa Pruskiego została tylko zepchnięta z pozycji lidera politycznej sceny, ale nie wyrzucona w ciemności zewnętrzne. W tym celu nie tylko trzej kelnerzy zawiązali straszliwy spisek przeciwko III RP, ale i stare kiejkuty w charakterze pokazowego majstersztyku dla CIA, na poczekaniu wystrugały z banana „Nowoczesną” z tymi wszystkimi panienkami. Skąd przy starych kiejkutach tyle panienek – trudno zgadnąć - chociaż nie od rzeczy będzie przypomnieć, że bezpieka zawsze miała predylekcję do stręczycielstwa.

Nieomylny to znak, że Nasz Najważniejszy Sojusznik jeszcze będzie próbował robić rozmaite eksperymenty z Niemcami – oczywiście kosztem naszego nieszczęśliwego kraju, traktowanego jako skarbonka – jak nie dla Żydów to dla Niemców. Ale wspominanie o tych wszystkich międzynarodowych uwarunkowaniach tubylczej politycznej sceny uczeni politologowie chyba muszą mieć surowo zakazane, toteż w swoich dysputach starannie omijają słonia w menażerii, niczym ów mąż z anegdoty, co to zastał żonę w stanie wskazującym na małżeńską zdradę. Otwiera z hałasem drzwi do poszczególnych pomieszczeń domowych i głośno oznajmiając, że tam gacha nie ma, z hałasem je zatrzaskuje. Wreszcie, otworzywszy szafę, zastaje tam gołego gacha, ale z pistoletem w garści. - I tu go nie ma! - oznajmia zatrzaskując drzwi szafy.

I właśnie dlatego wiele radości dostarczają nam też nauki polityczne – do filozofii zresztą bardzo zbliżone.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.