Lustracja w Kościele, czyli trzy drogi
Wpisał: ks. Isakowicz Zaleski   
06.06.2007.

Tekst ze strony Księdza  (Isakowicz.pl)  

Lustracja w Kościele, czyli trzy drogi (5 czerwca 2007)

     W moim blogu nie zamierzałem pisać wiele o lustracji, ale w przychodzących listach jestem zasypywany taką ilością pytań, że muszę odpowiedzieć przynajmniej na niektóre z nich. Przede wszystkim zaznaczam, że nie lubię słowa lustracja. Wolę raczej mówić o weryfikacji pozostałości po nieboszczce Polsce Ludowej, w tym też akt, które dotyczą Kościoła, a które wytwarzane były przez jego wrogów. To, że pisali je wrogowie, to nie oznacza jednak, że są one – jak to twierdzi arcybiskup Józef Życiński i inni antylustratorzy - sfałszowane. Cały problem można sprowadzić do pytania, które brzmi: jak do tych akt podejść i jak je odczytać?
     W Kościele polskim w tej sprawie wyłoniły się trzy drogi. Pierwsza z nich, to droga, którą umownie można nazwać dominikańską. Powstała ona bowiem po dramacie, który dotknął zakon dominikański, a który wiązał się ujawnieniem przez prezesa Leona Kieresa w bezprecedensowy sposób – i to tuż po śmierci Papieża – sprawy ojca Konrada Hejmo. Sprawa ta bardzo podzieliła zakonników. Jedni wierzyli w prawdziwość tych akta, inni nie. Jednak władze prowincji podjęły bardzo mądrą decyzję, aby powołać komisję, która opierając się na zasadzie: „chwycić byka za rogi”, przekopała akta dotyczące wszystkich dominikanów, a następnie ogłosiła wynik swych prac. Przez wiele miesięcy ślęczałem w archiwum IPN w Wieliczce wraz z przewodniczącym tej komisji, ojcem Józefem Puciłowskim, więc wiem z autopsji jak rzetelna była to praca. Dzisiaj zakon dominikański może chodzić z podniesionym czołem, bo sprostał wyzwaniu.
Druga droga, to, umownie nazywając, jezuicka. W tym miejscu z góry się zastrzegam, że bardzo szanuje i lubię jezuitów, a w ich zakonie mam wielu przyjaciół. Co więcej, mówiąc poetycko, urodziłem się w cieniu bazyliki jezuickiej, która wznosi się w Krakowie tuż obok mego domu rodzinnego. Niestety zakon ten zamiast zbadać alarmujące, sygnały napływające od historyków - zwłaszcza, że dyrektor IPN w Krakowie jest równocześnie prorektorem uczelni jezuickiej „Ignatianum” - zastosował archaiczną metodę „kija i knebla”. Objawiło się to rok temu, gdy dwaj jezuici, ojciec Krzysztof Mądel i diakon Andrzej Miszk, pod absurdalnym zarzutem nieposłuszeństwa zostali usunięci z krakowskiego klasztoru tylko dlatego, że ... przeprowadzili wywiad z niżej podpisanym i że mówili współbraciom o potrzebie zweryfikowania przeszłość niektórych byłych prowincjałów, którzy kolaborowali z wrogami Kościoła. 
     W mieście uniwersyteckim, które tak bardzo ceni sobie łacińską zasadę „plus ratio quam vis”, było to wydarzenie niebywałe. Co więcej, na nic ono się zdało, bo niektóre nazwiska tajnych współpracowników i tak zostały opublikowane przez nie-jezuitów. Ostatnio nawet w Australii. Muszę też zaznaczyć, że gdy czytałem w IPN akta jezuitów, to mój wpis na kartach czytelniczych był na ogół dopiero pierwszy albo drugi, a śladów działania jakiejkolwiek komisji jezuickiej do jesieni 2006 r. w archiwach nie spotkałem. Dopiero lęk przed mediami zmusił obecnego prowincjała do działania. 
Trzeba też zaznaczyć, że zakon idzie w tej sprawie w jeszcze większą pułapkę, bo ma zamiar nadal przetrzymywać ks. Mądela na zesłaniu a diakona Miszka nie dopuścić do święceń kapłańskich i całkowicie usunąć z zakonu. Drogą tą poszedł też niestety arcybiskup generał Sławoj Leszek Głódź, który zasłużonego dla opozycji demokratycznej ks. Stanisława Małkowskiego ostro sekuje za wywiad udzielony telewizji, zabraniając mu głoszenia kazań i sprawowania normalnej posługi duszpasterskiej. A tak na marginesie, obaj duchowni są kawalerami najwyższych odznaczeń państwowych, z tym, że arcybiskup przyjął je z rąk Aleksandra Kwaśniewskiego, a ks. Stanisław z rąk Lecha Kaczyńskiego. 
Trzecia droga to droga krakowska. Ta prowadzona była, a raczej wiła się meandrami, w myśl zasady „od ściany do ściany”. Przez ostatnie półtora roku były już prawie wszystkie warianty: marchewka i kij, wolność badań naukowych i knebel, dialog i cyniczne komunikaty rzecznika prasowego, szacunek dla osób o odmiennych poglądach i osób tych publiczne poniżanie itd. Itd. Obecnie jest etap kolejny, tym razem przemilczenie problemu, ale lada moment wahadło wychyli się po raz kolejny. Wątpię jednak, aby nawet „wieże mariackie” wiedziały w którą stronę. 
O drodze krakowskiej można byłoby napisać bardzo wiele, ale wstrzymam się z tym do chwili ukazaniu się drukiem w formie książkowej tzw. wywiadu-rzeki, w którym opisze wszystko to co działo się od dnia 11 października 2005 r., czyli od chwili, gdy po raz pierwszy na zasadzie Kasandry powiadomiłem władze kościelne o „koniu trojańskim” ukrytym w esbeckich aktach. 
     Na koniec coś optymistycznego. Zgromadzenie sióstr franciszkanek z Lasek, którego członkinią jest moja ciocia, wybrawszy drogę dominikańską przeprowadziło pełną weryfikację akt. Z akt tych wynikło ze przez 45 lat bezpiece nie udało się zwerbować ani jednej siostry, choć akcji przeciwko temu środowisku było bardzo dużo. Co więcej, znaleziono wiele dokumentów potwierdzających heroiczność postaw poszczególnych zakonnic. Okazało się więc – parafrazując znane powiedzenie - , że nie taki IPN straszny jak go niektórzy kościelni antylustratorzy malują. 

Ks. TZ