KOC Marcin B. Brixen 2016-11-10 http://naszeblogi.pl/64326-koc Mama Łukaszka wracała sobie spokojnie do domu. Otworzyła drzwi, weszła i zderzyła się z kręcącą się nerwowo po korytarzu babcią Łukaszka. - Jesteś wreszcie - syknęła zdenerwowana babcia. - Przyszła jedna taka, mówi, że do ciebie, ale jakaś taka podejrzana mi się wydaje. - Dlaczego? - Mówi, że przyniosła koc, a ja u niej nie widzę żadnego koca. Mama pisnęła radośnie i runęła do pokoju. Przywitała się tam serdecznie z panią, a potem zajrzała do kuchni, gdzie siedziała babcia. - Nikogo nie ma? - Ja jestem - odparła lodowata babcia Łukaszka. - A pozostali? - Nie ma. - A co robisz teraz? - Obiad. - A tam, obiad! To może zaczekać! I mama prośbą i pochlebstwem zaczęła babcię namawiać na spotkanie z panią. Bowiem pani nie była zwykła panią. Po pierwsze była dobrą przyjaciółką mamy... - Podziękuję - rzekła z przekąsem babcia. ...a po drugie przyjechała właśnie z USA. - A koc? - spytała babcia zdumiona. - Ach, to! O tym też będzie! - i mama zaczęła holować babcię do pokoju. Pani i babcia przywitały się uprzejmie. - Ale ten koc? - nie mogła się opanować babcia. - KOC to skrót - wyjaśniła pani. - Komitet Obrony Cillary. - Czego? - Nie czego, tylko kogo. Nie zna pani Cillary-Hlinton? - spytała z niedowierzaniem pani. - Prezydent USA - podpowiedziała mama Łukaszka. - Przecież ona nie jest prezydentem - babcia Łukaszka spojrzała podejrzliwie. - Dla nas jest - zapewniła żarliwie mama i odchyliła się w fotelu obserwując reakcję swojej znajomej. Pani skłoniła głowę w zadowoleniu. - I co z tym kocem? - Pięć lat temu polecieliśmy do USA założyć tam ten KOC. - Za co? - Jak to za co? Za demokrację! - Chodziło mi o pieniądze. - Oj tam - pani machnęła tylko dłonią. - Cóż znaczą pieniądze, gdy człowiek rusza w świata by tego świata bronić! By bronić demokracji, by było to co było, by zaleczyć rany płaczącej w szoku Ameryki. - Razem byłyśmy w KOD - wtrąciła mama. - Wróciłaś do kraju? - Tak. - To może... Teraz ja... Tam... - podpowiadała mama z nadzieją. - Nie - pani smutno pokręciła głową. - Wszyscy stamtąd wracamy. Światełka w oczach mamy zgasły. - Jak to? A co będzie z Cillary-Hlinton? - Ona też wyjeżdża. Na Ukrainę. Będzie asystentką Nowomira-Sławaka. W ogóle masę ludzi wyjeżdża z USA. Wszyscy normalni emigrują do Kanady. Na ten przykład taka znana piosenkarka, Yebonce. Wyprowadza się Kanady. Podobno będzie sąsiadką Kosi-Kapacz. - Kogo, przepraszam? - zapytała babcia. - Kosi-Kapacz - powtórzyła pani. - To córka byłej pani premier. Wyjechała do Kanady kiedy w Polsce kacze kły przegryzły szyję demokracji. - E... Ale... Kosia-Kapacz nie wyjechała. - Jak to? - pani w zdumieniu spojrzała na mamę. Mama Łukaszka z niechęcią musiała potwierdzić. - Przecież jej matka mówiła dawno temu, że wyjedzie - zarzekała się pani. - Może wyjechała, a wy po prostu nie wiecie? - Ja ją wczoraj widziałam - wyznała babcia Łukaszka. - Yebonce czy Cillary? - Kosię-Kapacz. Stała w kolejce. - Pewno po tofu. - Nie, po zasiłek. - Bo w faszystowskim tym kraju jest zapis na wszystkich przyzwoitych ludzi! - krzyknęła mama Łukaszka. - Władza systemowo niszczy ludzi myślących inaczej, odcina ich od pracy, od źródeł zarobku bestialsko odbierając dotacje... - Stała w kolejce po prezerwatywy plus - przerwała babcia. Zapadła niezręczna cisza. - Przepraszam, po co? - wykrztusiły jednocześnie mama i pani. - Po prezerwatywy plus. To taki zasiłek na dzieci... - Prezerwatywy??? Na dzieci??? Jakie dzieci??? - Pewno piąte, albo siódme - prychnęła z pogardą mama. - Nie, na wszystkie dzieci. Ale resortowe. - I po co im te prezerwatywy? - Żeby się nie rozmnażali. - Toż to trąci eugeniką! - pani była przerażona. - widzę, że i tu sprawy poszły w kierunku brunatności! - I co gorsza, nie możemy nic z tym zrobić! - twarz mamy wykrzywiła się boleśnie. - Dlaczego tak uważasz? - No jak to, sama mówisz, że wracacie ze Stanów. Czyli KOC się skończył. U nas KOD też już nie istnieje, cóż więc dalej robić? Jak żyć? - Nie poddawać się! - zakrzyknęła gromko pani. - Ja przyszła właśnie w tej sprawie do ciebie! I sięgnęła do torebki po jakiś dokument. - To po angielsku - mama obejrzała dokładnie. - Co to? - Jutro się ukaże z "Wiodącym Tytułem Prasowym". To prenumerata ich gazety, Poshington-Wast. Oni już są na skraju upadku, trzeba ich ratować! - Ich? - skrzywiła się babcia. - Nasze gazety też padają, a ja swoją emeryturą ma ratować imperialistyczne... - Ale proszę pani, pani nie wie, jak groźnie wygląda u nich sytuacja! Tam jest potworny terror! - Nie! - Tak! Proszę pani, myśmy tam często demonstrowali i był taki terror, że... - Że...? - Że wszyscy nas ignorowali. Nikt się nami interesował. To może oznaczać tylko jedno. Taki terror, że nawet bali się na nas spojrzeć.
|