KOC
Wpisał: Marcin B. Brixen   
12.11.2016.

KOC

 

Marcin B. Brixen  

 

Mama Łukaszka wracała sobie spokojnie do domu. Otworzyła drzwi, weszła i zderzyła się z kręcącą się nerwowo po korytarzu babcią Łukaszka.
- Jesteś wreszcie - syknęła zdenerwowana babcia. - Przyszła jedna taka, mówi, że do ciebie, ale jakaś taka podejrzana mi się wydaje.
- Dlaczego?
- Mówi, że przyniosła koc, a ja u niej nie widzę żadnego koca.
Mama pisnęła radośnie i runęła do pokoju. Przywitała się tam serdecznie z panią, a potem zajrzała do kuchni, gdzie siedziała babcia.
- Nikogo nie ma?
- Ja jestem - odparła lodowata babcia Łukaszka.
- A pozostali?
- Nie ma.
- A co robisz teraz?
- Obiad.
- A tam, obiad! To może zaczekać!

I mama prośbą i pochlebstwem zaczęła babcię namawiać na spotkanie z panią. Bowiem pani nie była zwykła panią. Po pierwsze była dobrą przyjaciółką mamy...
- Podziękuję - rzekła z przekąsem babcia.
...a po drugie przyjechała właśnie z USA.
- A koc? - spytała babcia zdumiona.
- Ach, to! O tym też będzie! - i mama zaczęła holować babcię do pokoju.

Pani i babcia przywitały się uprzejmie.
- Ale ten koc? - nie mogła się opanować babcia.
- KOC to skrót - wyjaśniła pani. - Komitet Obrony Cillary.
- Czego?
- Nie czego, tylko kogo. Nie zna pani Cillary-Hlinton? - spytała z niedowierzaniem pani.
- Prezydent USA - podpowiedziała mama Łukaszka.
- Przecież ona nie jest prezydentem - babcia Łukaszka spojrzała podejrzliwie.
- Dla nas jest - zapewniła żarliwie mama i odchyliła się w fotelu obserwując reakcję swojej znajomej. Pani skłoniła głowę w zadowoleniu.
- I co z tym kocem?
- Pięć lat temu polecieliśmy do USA założyć tam ten KOC.
- Za co?
- Jak to za co? Za demokrację!
- Chodziło mi o pieniądze.
- Oj tam - pani machnęła tylko dłonią. - Cóż znaczą pieniądze, gdy człowiek rusza w świata by tego świata bronić! By bronić demokracji, by było to co było, by zaleczyć rany płaczącej w szoku Ameryki.
- Razem byłyśmy w KOD - wtrąciła mama. - Wróciłaś do kraju?
- Tak.
- To może... Teraz ja... Tam... - podpowiadała mama z nadzieją.
- Nie - pani smutno pokręciła głową. - Wszyscy stamtąd wracamy.

Światełka w oczach mamy zgasły.
- Jak to? A co będzie z Cillary-Hlinton?
- Ona też wyjeżdża. Na Ukrainę. Będzie asystentką Nowomira-Sławaka. W ogóle masę ludzi wyjeżdża z USA. Wszyscy normalni emigrują do Kanady. Na ten przykład taka znana piosenkarka, Yebonce. Wyprowadza się Kanady. Podobno będzie sąsiadką Kosi-Kapacz.
- Kogo, przepraszam? - zapytała babcia.
- Kosi-Kapacz - powtórzyła pani. - To córka byłej pani premier. Wyjechała do Kanady kiedy w Polsce kacze kły przegryzły szyję demokracji.
- E... Ale... Kosia-Kapacz nie wyjechała.
- Jak to? - pani w zdumieniu spojrzała na mamę. Mama Łukaszka z niechęcią musiała potwierdzić.
- Przecież jej matka mówiła dawno temu, że wyjedzie - zarzekała się pani. - Może wyjechała, a wy po prostu nie wiecie?
- Ja ją wczoraj widziałam - wyznała babcia Łukaszka.
- Yebonce czy Cillary?
- Kosię-Kapacz. Stała w kolejce.
- Pewno po tofu.
- Nie, po zasiłek.
- Bo w faszystowskim tym kraju jest zapis na wszystkich przyzwoitych ludzi! - krzyknęła mama Łukaszka. - Władza systemowo niszczy ludzi myślących inaczej, odcina ich od pracy, od źródeł zarobku bestialsko odbierając dotacje...
- Stała w kolejce po prezerwatywy plus - przerwała babcia.

Zapadła niezręczna cisza.
- Przepraszam, po co? - wykrztusiły jednocześnie mama i pani.
- Po prezerwatywy plus. To taki zasiłek na dzieci...
- Prezerwatywy??? Na dzieci??? Jakie dzieci???
- Pewno piąte, albo siódme - prychnęła z pogardą mama.
- Nie, na wszystkie dzieci. Ale resortowe.
- I po co im te prezerwatywy?
- Żeby się nie rozmnażali.
- Toż to trąci eugeniką! - pani była przerażona. - widzę, że i tu sprawy poszły w kierunku brunatności!
- I co gorsza, nie możemy nic z tym zrobić! - twarz mamy wykrzywiła się boleśnie.
- Dlaczego tak uważasz?
- No jak to, sama mówisz, że wracacie ze Stanów. Czyli KOC się skończył. U nas KOD też już nie istnieje, cóż więc dalej robić? Jak żyć?
- Nie poddawać się! - zakrzyknęła gromko pani. - Ja przyszła właśnie w tej sprawie do ciebie!

I sięgnęła do torebki po jakiś dokument.
- To po angielsku - mama obejrzała dokładnie. - Co to?
- Jutro się ukaże z "Wiodącym Tytułem Prasowym". To prenumerata ich gazety, Poshington-Wast.  Oni już są na skraju upadku, trzeba ich ratować!
- Ich? - skrzywiła się babcia. - Nasze gazety też padają, a ja swoją emeryturą ma ratować imperialistyczne...
- Ale proszę pani, pani nie wie, jak groźnie wygląda u nich sytuacja! Tam jest potworny terror!
- Nie!
- Tak! Proszę pani, myśmy tam często demonstrowali i był taki terror, że...
- Że...?
- Że wszyscy nas ignorowali. Nikt się nami interesował. To może oznaczać tylko jedno. Taki terror, że nawet bali się na nas spojrzeć.