Zabawy lornetką | |
Wpisał: Iza Falzmann | |
01.05.2010. | |
Zabawy lornetką, czyli Nowe szaty króla IF Wiele lat temu często bywałam w kawiarni Parana przy ulicy Marszałkowskiej gdzie spotykali się ludzie związani z wyścigami. Jedną z kelnerek była elegancka pani, której brakowało pod skórą czoła ogromnego kawałka czaszki. Słyszałam o jej udziale w Powstaniu Warszawskim, więc zapytałam ją kiedyś, czy stara się o odszkodowanie. Opowiedziała mi wówczas, że w ZBOWIDzie, gdzie usiłowała załatwić niezbędne zaświadczenia, przyjął ją człowiek, który w czasie wojny uczestniczył w jej przesłuchaniach na Gestapo. Rozpoznał ją i widząc jej przerażenie i oburzenie powiedział: „wojna to straszna rzecz, wszyscy cierpieliśmy, wszyscy męczyliśmy się, a po której stronie - nie ma to teraz najmniejszego znaczenia”. Oczywiście nigdy już do tego urzędu nie wróciła i długo potem męczyły ją torsje i zawroty głowy, które tłumaczyła przeżytym szokiem i swoim kalectwem. Ja miałam na ten temat własną teorię. Z czasów dzieciństwa pamiętałam zabawę polegającą na nagłym odwracaniu silnej lornetki przy oglądaniu jakiegoś przedmiotu. W ułamku sekundy zamiast zbliżenia, pełnego wyraźnych szczegółów otrzymywało się obraz oglądany z dużej odległości, w którym szczegóły były zamazane i zupełnie nieistotne. Atrakcją tej zabawy były towarzyszące jej zawroty głowy. Błędnik nie radził sobie po prostu z nagłą zmianą perspektywy. To właśnie moim zdaniem spotkało kelnerkę z Parany. Jeszcze przed katastrofą obserwowałam uroczystości w Katyniu z narastającym dyskomfortem psychicznym. Powierzanie Putinowi roli gospodarza uroczystości uważałam za absurdalne. To tak jakby morderca urządził stypę na cześć zamordowanego. Lub lepiej - jakby Wielkanoc świętowali Piłat z Judaszem, a z daleka nieśmiało obserwowali to apostołowie i Matka Boska. Rodziny katyńskie wydawały się w tej uroczystości trochę kłopotliwym i zbędnym balastem. Jako goście drugiej kategorii mieli świętować swą rocznicę osobno, innego dnia, ze swym Prezydentem, który był dla organizatorów persona non grata do tego stopnia, że jak się potem okazało nie tylko nikt nie oczekiwał jego ekipy na lotnisku, lecz nawet przed przylotem jego samolotu zdemontowano system naprowadzający. W tym traktowaniu Rodzin Katyńskich nie było nic niezwykłego. Kilka lat temu podczas obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego na Powązkach, powstańcy i ich rodziny nie zostali dopuszczeni do swoich grobów. Wszystkie miejsca zajęli przedstawiciele władz, chronieni przez borowców energicznie wypychających nachalnych staruszków. Żyjący uczestnicy bitwy pod Monte Cassino też są, co roku dla organizatorów rocznicowych obchodów uciążliwym balastem. Staruszków trzeba jakoś dowieść, potem niektórzy mdleją w upale. Nie chcą zrozumieć, że są żywą ( jeszcze) skamieniałością, a organizatorom uroczystości są potrzebni dokładnie tak samo jak biologom dawno opisana i sfotografowana kość pterodaktyla. Ich historia została zawłaszczona i zagospodarowana, natomiast ich własny w niej udział ma być maksymalnie pomniejszony. Przyzwyczajano nas przecież długo do tego, że na heroiczny opór społeczeństwa przed komunistyczną zarazą, opór okupiony prześladowaniami, torturami a nawet męczeńską śmiercią, należy patrzeć sub specie aeternitatis, jak przez odwróconą lornetkę, z dalekiej pomniejszającej perspektywy. Natomiast wewnętrzna ewolucja komunistycznego establishmentu (na przykład wydarzenia marcowe, będące w swej genezie wewnętrznymi porachunkami dwóch komunistycznych gangów) ma być oglądana w powiększeniu czyniącym z niej jedno z najważniejszych wydarzeń historii Polski. Te zabawy lornetką nie są bezinteresowne. Służą zawłaszczaniu pamięci. Inaczej mówiąc- komuniści i ich następcy ukradli nam nie tylko nasze domy i srebra, ukradli nam naszą pamięć. Ukradli również zwycięstwo Solidarności, a teraz chcą zawłaszczyć nawet Katyń. Sami na to pozwoliliśmy. Zgodziliśmy się przecież, aby ruch solidarnościowy przejęli „małowierni” ( jak ich nazwał Putrament) przedstawiciele komunistycznego systemu. Pozwoliliśmy, aby o wadach tego systemu pouczali nas jego twórcy. Nigdy nie mogłam pojąć, dlaczego ludzie zachwycają się „Poematem dla dorosłych”, dlaczego bardziej cenią nawrócenie komunisty niż nieprzejednaną postawę antykomunisty. Jeżeli ktoś dobrowolnie uczestniczył w systemie zbrodni - był podły albo głupi, tertium non datur. Jedno i drugie całkowicie dyskwalifikuje go jako autorytet. Dlatego nigdy moim premierem nie był Mazowiecki, ani moją poetką Szymborska. Jeżeli jest nawet prawdą, że niektórych z nich pokąsał (jak twierdzą) Hegel, i zaraził ich w ten sposób komunistyczną kiłą, nie widzę przyczyn, dla których miałabym się pochylać z podziwem i szacunkiem nad kolejnymi stadiami ich brzydkiej choroby, nad ich szankrami miękkimi i twardymi. Tym bardziej nie widzę przyczyn, aby mnie pouczali i mną rządzili. To my, którzy nigdy nie pisaliśmy wierszy na cześć Stalina, którzy byliśmy za swe poglądy dyskryminowani i prześladowani, mieliśmy rację. Posługując się terminologią wyścigową - postawiliśmy na dobrego konia. Dlaczego pozwoliliśmy, aby nagrodę odebrali gracze, którzy postawili na konia złego? Grzechem pierworodnym Solidarności było (tak zawsze twierdziłam) dopuszczenie, aby jej doradcami i ekspertami stali się dysydenci ze stalinowskiej grupy interesu. Potem zgodziliśmy się na przejęcie przez nich naszych sztandarów i daliśmy się wyprowadzić na manowce, jak szczury zasłuchane w zaczarowany flet szczurołapa. Nie chcieliśmy słyszeć jak fałszywy jest ton tego fletu. Po katastrofie w Smoleńsku gwałtowne odwrócenie lornetki o 180 stopni niejednego przyprawiło o zawrót głowy. Nagle okazało się, że na to wszystko, co było w oczach tak zwanych środowisk opiniotwórczych hańbą i przedmiotem drwiny, można patrzeć z podziwem i szacunkiem. Nie łudźmy się jednak, że tę przemianę spowodował majestat śmierci. Odwracanie lornetki to kolejny eksperyment sprawdzający na ile społeczeństwo jest podatne na manipulację. A przede wszystkim służy próbom zagospodarowania kryzysu przez rządzący establishment. Kolejny raz proponuje się nam pojednanie na cudzych zasadach, kolejny raz nakłania się nas do solidarności, która okazuje się być dla nas solidarnością kota ze złapaną myszą. Odsuńmy wreszcie cudzą lornetkę i patrzmy na świat własnymi oczami, jak dziecko z bajki Andersena. Sami zobaczmy, kto jest nagi i sami zdecydujmy, komu należy się korona. |