"Nie wiem, nie pamiętam", czyli dobra zmiana | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz | |
25.11.2016. | |
"Nie wiem, nie pamiętam", czyli dobra zmiana
Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3794
Artykuł • tygodnik „Najwyższy Czas!” • 25 listopada 2016
9 listopada rozpoczęły się pierwsze przesłuchania świadków wezwanych przed sejmowa komisję, powołaną w celu wyjaśnienia afery „Amber Gold”. Na ten dzień komisja wezwała trójkę świadków z gdańskiej prokuratury: panią Barbarę Kijanko, panią Marzannę Majstrowicz i pana Witolda Niesiołowskiego. Pani Kijanko się nie stawiła, bo okazało się, że akurat teraz się rozchorowała. Bóg jeden wie, jak taka choroba może się zakończyć, więc wypada życzyć i pani prokurator Kijanko i komisji, żeby nie zakończyła się jakimś taktownym zgonem. Ale może nie będzie takiej konieczności, bo pan prokurator Niesiołowski dał nam przykład, jak radzić sobie z takimi komisjami. Na większość pytań odpowiadał wymijająco: „nie wiem, nie pamiętam” - no a komisja musiała te deklaracje przyjmować do wiadomości, bo jakże tu odświeżać pamięć zgodnie z regułami praworządności? Zgodnie z regułami praworządności pamięci odświeżyć niepodobna, a znowu w celu odświeżenia pamięci złamać prawo, to jeszcze gorzej. W ogóle nie ma nic gorszego, niż złamane prawo – o czym codziennie informuje opinię międzynarodową pan prezes Andrzej Rzepliński, którego partia postawiła na odcinku praworządności. Za Stalina, to co innego. Za Stalina to takiego pana prokuratora Niesiołowskiego podłączono by do prądu i zaraz by sobie wszystko przypomniał, nawet z nawiązką. Teraz jednak to co innego; teraz trzeba się trzymać reguł, o których surowemu panu z praskiej dyrekcji policji mówił dobry wojak Szwejk: ja, wielmożny panie, przyznaję się do wszystkiego; w wojsku dyscyplina musi być. Ale gdyby wielmożny pan dał mi rozkaz: Szwejku, nie przyznawajcie się do niczego – to będę się wykręcał ze wszystkich sił. Przebieg przesłuchania pana prokuratora Witolda Niesiołowskiego skłania do podejrzeń, iż ktoś starszy i mądrzejszy musiał mu rozkazać, by do niczego się nie przyznawał, najlepiej zasłaniając się niepamięcią w myśl formuły: „nie wiem, nie pamiętam”, która jest równie uniwersalna jak formuła: „bez swojej wiedzy i zgody”. Czy ten ktoś starszy i mądrzejszy, to ta sama osoba, która wcześniej kazała gdańskim organom śledczym patrzeć przez palce na działalność pana Marcina Plichty, czy też był to ktoś inny – ale też z RAZWIEDUPR-a – to nie jest tak bardzo ważne, zwłaszcza, że pani Marzanna Majstrowicz zeznała przed komisją, że na nią nikt nie wywierał żadnych nacisków. Ja akurat chętnie wierzę, że żadne naciski nie były potrzebne, że pani prokurator Majstrowicz, podobnie jak ten policmajster z „Pana Tadeusza”, i bez nacisków powinność swojej służby rozumiała i dlatego właśnie „nie widziała powodów”, by odsuwać od śledztwa w sprawie „Amber Gold” panią Barbarę Kijanko. Nie kąsa się ręki, która chleb daje, zwłaszcza w słynącym z niezawisłości gdańskim okręgu sądowym. O obyczajach tam panujących mogłem zorientować się osobiście jeszcze w roku 1970, a więc za pierwszej komuny, kiedy to jako świeżo upieczony magister prawa poszedłem do prezesa tamtejszego niezawisłego Sądu Wojewódzkiego, by zorientować się w możliwości odbycia tzw. „pozaetatowej” aplikacji sądowej. Pan prezes zadał mi tylko jedno pytanie – czy mianowicie należę do partii, a gdy mu odpowiedziałem, że nie – popatrzył na mnie tak wymownie, że od razu pojąłem, że na żadną aplikację nigdy się nie dostanę. Jestem przy tym pewien, że i na niego nikt żadnych nacisków nie wywierał, bo ani do nikogo nie zadzwonił, ani nie wyszedł z gabinetu na naradę. Najwyraźniej sam skądś wiedział, że bezpartyjnych na aplikacje się nie przyjmuje. I właśnie dzięki takiej wiedzy i wilk może być syty i owca cała, to znaczy – RAZWIEDUPR przy pomocy swojej rozbudowanej agentury może rozkradać w biały dzień całe państwo bez najmniejszej obawy już nawet nie o to, że któregoś funkcjonariusza tej organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym spotka jakaś kara, ale nawet o to, że którykolwiek z nich zostanie wezwany do złożenia jakichś wyjaśnień, czy tez zaniepokojony w jakikolwiek inny sposób – a jednocześnie funkcjonariusze rzuceni na odcinek wymiaru sprawiedliwości mogą pławić się w niezawisłości aż po same dziurki w nosie. Taka kohabitacja szlachetnej niezawisłości z łajdactwem jest możliwa dzięki niepisanej zasadzie, konstytuującej III Rzeczpospolitą: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszanie naszych”. Warto przypomnieć, że ojcem założycielem III RP był zmarły niedawno generał Czesław Kiszczak, który, jeszcze jako młody porucznik RAZWIEDUPR-a przygotowywał się do tej roli szpiclując środowisko londyńskiej emigracji, zaś jej ojcem chrzestnym, jeśli ten przymiotnik w ogóle tu pasuje, był pan Daniel Fried, który jako urzędnik amerykańskiego Departamentu Stanu, tyle, że rangi znacznie niższej, niż obecnie, projektował i nadzorował transformację ustrojową w naszym nieszczęśliwym kraju, starannie dbając o równowagę między szlachetnością i łajdactwem. Ponieważ obecnie nasz nieszczęśliwy kraj, na skutek zresetowania resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, znowu znalazł się pod amerykańską kuratelą, Daniel Fried, jako znacznie już wyższy rangą urzędnik Departamentu Stanu, pilnuje, by stan równowagi między szlachetnością i łajdactwem był utrzymywany. Co Amerykanie, czy Ameryka z tego ma – to jedna sprawa; na przykład może rozgrywać każdy tubylczy rząd, zmuszając go do emulacji ze starymi kiejkutami, jak nazywam czasami funkcjonariuszy RAZWIEDUPR-a, dzięki czemu nasz nieszczęśliwy kraj może być „łudzony błyskotkami” („O Polsko, ciebie błyskotkami łudzą!”), a łajdacy mogą „rosnąć w siłę i żyć dostatniej” - znacznie dostatniej, niż za Gierka. Najwyraźniej demokracja jest dla starych kiejkutów jeszcze hojniejsza, niż socjalizm, toteż nic dziwnego, że jeden przez drugiego rzucili się do obrony demokracji, wystawiając na fasadę Komitetu Obrony Demokracji (za radą Jacka Kuronia już nie palą komitetów, tylko zakładają własne, bo gdzie im będzie lepiej, niż w demokracji kierowanej? Jak bowiem w filmie Krzysztofa Zanussiego „Kontrakt” mówił partyjny buc grany przez Janusza Gajosa - „demokracja – jak najbardziej – ale ktoś przecież musi tym kierować!”) filuta „na utrzymaniu żony”, czyli pana Mateusza Kijowskiego w charakterze „Bolka” naszych czasów. Czyż to nie ta właśnie niepisana zasada konstytuująca III Rzeczpospolitą sprawiła, że na liście świadków, którzy mają zostać przesłuchani przez sejmowa komisję do wyjaśnienia afery „Amber Gold” nie zauważyłem nie tylko ani jednego generała, ale nawet ani jednego pułkownika? A przecież nietrudno się domyślić, że taka afera, podobnie jak rozkręcona przez pomysłowych adwokatów afera reprywatyzacyjna w Warszawie, nie mogłaby nawet ruszyć z miejsca przynajmniej bez pozwolenia, a tak naprawdę – bez inspiracji Wojskowych Służb Informacyjnych – tej gangreny na ciele naszego narodu, których funkcjonariusze – jak podejrzewam – zgarniają z tych i im podobnych afer najsłodszą śmietankę. Warto przypomnieć, że nominalny właściciel en chef Amber Goldu pan Marcin Plichta, mimo wielokrotnych kondemnatek, przez całe lata pozostawał poza wszelkim podejrzeniem ze strony gdańskiej prokuratury i niezawisłych sądów. Bez czapki-niewidki, założonej mu na głowę przez Wojskowe Służby Informacyjne byłoby to niemożliwe, a skoro było możliwe – bo jeśli już coś jest, to znaczy – że jest możliwe – to jakże mogłoby być, bez udziału konfidentów WSI, uplasowanych zarówno w policji, prokuraturze i niezawisłych sądach? Wyobrażam sobie, że te wszystkie instytucje są naszpikowane konfidentami, niczym wielkanocne baby – rodzynkami. Wisienką na tym torcie był finał, kiedy to niezależna prokuratura wszczęła tak zwane „energiczne kroki” dopiero wtedy, gdy forsa z Amber Gold została wyprowadzona w nieznanym kierunku. Dokładnie tak samo postępowali skorumpowani chińscy gubernatorzy nadbrzeżnych prowincji tuż przed wojnami opiumowymi; kiedy już łapówki zostały wręczone, kiedy z angielskiego okrętu wyładowano wszystkie skrzynki z opium i rozliczono należność, kiedy okręt podniósł kotwicę, postawił żagle i odpłynął na bezpieczną odległość, wówczas artyleria nadbrzeżna otwierała straszliwą kanonadę, a prosty lud z otwartą paszczą podziwiał, jak to cesarscy gubernatorowie przepędzają „zamorskich diabłów”. No to dlaczego dzisiaj pan prokurator Witold Niesiołowski ma cokolwiek pamiętać? Nie wygląda on mi na kandydata na samobójcę, podobnie jak pani Marzena Majstrowicz. Życie, nawet „pod GPU”, ma swoje zalety, toteż trudno się dziwić, że w Gdańsku pamiętają o ruskim porzekadle, że „kto nie wie, ten śpi w poduchach, a kto wie, tego wiodą w łańcuchach.” Na skutek ponownego powrotu Stanów Zjednoczonych do aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej, Polska ponownie trafiła pod amerykańską kuratelę, co spowodowało konieczność przebudowania tubylczej sceny politycznej pod kątem potrzeb amerykańskiej polityki w tym zakątku Europy. Toteż już w drugiej połowie 2013 roku trójka kelnerów zawiązała straszliwy spisek przeciwko III RP, podsłuchując dygnitarzy PO zarówno w warszawskich knajpach, jak i w rezydencji premiera Tuska, gdzie kelnerzy dostęp mają raczej utrudniony. Skłania mnie to do podejrzeń, że musieli pomagać im jacyś pierwszorzędni fachowcy. Od początku roku 2014 rewelacje z podsłuchów zaczynają przesiąkać do niezależnych mediów głównego nurtu i w rezultacie reputacja PO w opinii publicznej spada, chociaż oczywiście poplecznicy Wojskowych Służb Informacyjnych (generale Kiszczak, czy jest pan człowiekiem honoru? Czyż nie taki wydźwięk miał certyfikat „człowieka honoru” wystawiony generału Kiszczaku przez naszego Farysa w słynnej rozmowie z resortową „Stokrotką” i panią Agnieszką Kublik?) do ostatniej chwili nie chcieli zauważyć, że siekiera została już do pnia przyłożona i Farys jeszcze późną wiosną bredził, że prezydent Komorowski musiałby po pijanemu przejechać na pasach zakonnicę w ciąży, żeby przegrać. Ciekawe, że handełesy zachowały się identycznie przy okazji wyborów amerykańskich, ale to osobny temat. W rezultacie PO została zepchnięta z pozycji lidera sceny politycznej, jej miejsce zajęło PiS, ale - w następstwie przyjęcia przez Amerykanów oferty starych kiejkutów - uchwyciło ono tylko przyczółki władzy w postaci fragmentów konstytucyjnych struktur państwa, podczas gdy pozostałe elementy władzy nie tylko pozostają poza zasięgiem PiS, ale aktywnie działają zarówno przeciwko rządowi, jak i przeciwko Polsce pod pretekstem „obrony demokracji”. Przeciwko Polsce też – bo RAZWIEDUPR jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych przeszedł na służbę do naszych wówczas jeszcze przyszłych, a obecnie – oczywiście poza Rosjanami – aktualnych sojuszników, którzy względem Polski mają swoje projekty, w realizację których wprzęgają nie tylko starych kiejkutów, ale za ich pośrednictwem – ich agenturę pieczołowicie uplasowaną w kluczowych segmentach życia publicznego, która wykonuje zadania zlecone przez zagraniczne centrale. PiS pozostaje przy rządzie już ponad rok. W tym czasie zainicjowało program rozdawnictwa, który – być może – pozwoli mu na wykorzystanie procedur demokratycznych dla utrzymania uchwyconych pozycji. Utrzymująca się w znacznej części opinii publicznej nostalgia za Gierkiem i darmochami sprawia, że te rachuby wcale nie muszą być iluzoryczne. Sprzyjać temu będzie również ujawnianie udziału polityków Platformy Obywatelskiej w rozmaitych aferach. Wydaje się jednak, że nasi sojusznicy, z Naszym Najważniejszym Sojusznikiem na czele, nie są zainteresowani w zlikwidowaniu kohabitacji szlachetności z łajdactwem i dlatego rząd w dalszym ciągu będzie musiał rywalizować o względy Naszego Najważniejszego Sojusznika ze starymi kiejkutami. W rezultacie, przy utrzymaniu procedur demokratycznych, odblokowanie narodowego potencjału gospodarczego, zablokowanego przez trzy czynniki: kapitalizm kompradorski, postępującą biurokratyzację państwa i niemiecki projekt „Mitteleuropa” z 1915 roku, wydaje się absolutnie niemożliwe. Dlatego rząd, nawet gdyby nie realizował ideału prezesa Kaczyńskiego w postaci przedwojennej sanacji, będzie skazany na utrzymywanie się przy uchwyconych przyczółkach za cenę coraz głębszego zadłużania państwa – co wydaje mi się nawet wykalkulowane przez prezesa Kaczyńskiego, który – jak przypuszczam – też pragnie, by naród tęsknił za nim co najmniej tak samo, jak za Gierkiem. Oczywiście możliwe jest też i to, że wszystko i to już niedługo, rozstrzygnie się w całkiem innych kategoriach, bo przecież zagrożona jest demokracja, a tej – jak wiadomo – trzeba bronić do upadłego tym bardziej, że skoro nawet my, biedni felietoniści, przejrzeliśmy – jak się wydaje – życiową intrygę prezesa, to i stare kiejkuty też. Z pewnością zyskają błogosławieństwo Naszych Sojuszników, a być może również Naszego Najważniejszego Sojusznika dla ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej, przy której swoją pieczeń zamierzają przecież upiec Żydzi. No to dlaczego pan prokurator Witold Niesiołowski ma cokolwiek pamiętać, w zwłaszcza – odpowiadać na pytania sejmowej komisji, powołanej do wyjaśnienia afery „Amber Gold” zdaniami pełnymi treści?
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”. |