Tak się jakoś złożyło..- Elyty
Wpisał: IF   
07.06.2007.

 Tak się jakoś złożyło...

Czy czytałaś w „Polityce” artykuł na temat gdańskiej „Spółdzielni Świetlik” ? - zagadnęła mnie ostatnio ciocia Irenka. Trzeba dodać, że ciocia jeździła jeszcze przed 89 rokiem podglądać dzielnych alpinistów przemysłowych z ramienia (jak sama mówiła) warszawki. Studia te nie sprawiały jej przykrości ze względu na jej znaną w rodzinie, dość kompromitującą skłonność do młodych chłopców. Oprócz cioci bywał tam zresztą znany historyk idei jako żywo nie lubiący ani chłopców, ani zdrowego zapachu zmęczonych robotniczych ciał, więc niewątpliwie musiał tam jeździć służbowo.

[Adm.: O tym Petroniuszu XX wieku: muszę dodać przypuszczenie (graniczące z pewnością), że ten intelektualista to Marcin K. który tak dla siebie, jak i całej, oczywiście wysoce intelektualnej Redakcji dostał tanie a ogromne mieszkania od... Grzegorza Żemka, który wtedy przyjaźnił się z wieloma luminarzami, tak w Warszawie, jak i w Gdańsku. W Gdańsku są ludzie, którzy twierdzą, że w latach 80-tych przyszli luminarze brali udział w przemycie cennych towarów z Zachodu, za paczkę dostawali $ 1200. Wtedy to było sporo. Grupa Y nie musiała przecież tak przemycać, ale.. była to może nagroda za coś innego, a jednocześnie  - hak na przyszłość.. ].

Redaktor „Polityki” postawił w swym artykule śmiałą tezę, że spółdzielnię „Świetlik” przemianowana potem na „Gdańsk” można porównać do Harwardu jako, że (jak widać) stała się kuźnią polskiej elity intelektualnej. Biorąc pod uwagę fakt, że większość tych uroczych chłopaków miała kłopoty ze zdaniem matury (nie mówiąc już o wyższych studiach), trudno to twierdzenie traktować poważnie.

 Z drugiej strony bezspornym faktem jest zdecydowana nadreprezentacja ludzi ze „ Świetlika” w elitach władzy. Artykuł „Polityki” (będący zapisem typowego mitu założycielskiego środowiska) widzi przyczynę tego zjawiska w wyjątkowym uroku osobistym ludzi z gdańskiej opozycji zebranych w „Świetliku” jak owce w zagrodzie, w ich szczególnej charyzmie, oraz w formacyjnym działaniu ich wspólnoty.

Ciocia Irenka – nie wylewający za kołnierz socjolog - choć z rozrzewnieniem wspomina formacyjne spotkania gdańskiej opozycji, nie uległa jednak urokowi chłopaków na linie aż do tego stopnia, żeby zawiesić charakterystyczny dla niej plotkarsko zdrowo-rozsądkowy ogląd rzeczywistości. Było takie warszawskie liceum moja droga - ciągnęła swe dywagacje ciocia - które prezentowało 100% skuteczności nauczania, gdyż wszyscy co do jednego jego absolwenci dostawali się na studia. Jeżeli dodamy, że była to ulubiona szkoła czerwonej burżuazji, ta niezgodna z rozkładem Gaussa erupcja talentów w niewielkiej populacji staje się całkowicie zrozumiała.

   Powszechnie wiadomo, że w zawodach związanych z kulturą można zarejestrować zdecydowaną nadreprezentację dzieci stalinowskiego establishmentu. Zapewne wychowanie w stalinowskim domu miało wielki wpływ na rozwój talentu malarskiego, aktorskiego czy muzycznego i taką korelację dodatnią można by dokładnie zbadać gdyby nie fakt, że o ewentualnych ukrytych przesłankach tej nadreprezentacji, kulturalni ludzie nie tylko nie mówią lecz nawet nie próbują myśleć, a ja przecież jestem człowiekiem kulturalnym - stwierdziła ciocia. Dlatego nie podejmę się chyba badań nad paradoksalnie licznym udziale ludzi ze „Świetlika” w polityce, pójdę w ślady generała Floriana Siwickiego, który z właściwą sobie przenikliwością znalazł nośną formułę na opisanie zdumiewającego go zjawiska socjologicznego, jakim była nadreprezentacja członków partii wśród generalicji wojskowej: „Tak się jakoś ułożyło, że wszyscy generałowie są partyjni”

IF 

Zmieniony ( 13.05.2008. )