Fasadowa zmiana. Pozwalają lewicy mocno trzymać stery kultury.
Wpisał: Tomasz A. Żak   
03.01.2017.

Fasadowa zmiana. Pozwalają lewicy mocno trzymać stery kultury.

 

Tomasz A. Żak 2017-1-3 pch24

 

Mając świadomość „okupacji” polskiej kultury instytucjonalnej przez różnej maści lewactwo, oczekiwaliśmy na jednoznaczne zmiany w tych najbardziej reprezentatywnych, wręcz symbolicznych placówkach, które podlegają Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

 

Nie ma co słuchać obłudnych kłamstw, tylko trzeba zmieniać Polskę.

Antoni Macierewicz

 

Kultury nikt nie rozlicza. Nikomu do głowy nawet nie przyszło, aby powołać sejmową komisję w sprawie o nazwie „Mieszkowski Gold Boy”. Pryncypialni autorzy książek o resortowych dzieciach kultury się nie tykają. Naprawiający polską oświatę jakoś nie kojarzą edukacji ze sztuką, a politycy stanowiący prawo wykonują dwa kroki w przód, a potem jeden w tył. Działają tak ekumenicznie, że w efekcie mamy w narracji wrogiej naszej Ojczyźnie „dwie Polski”, a w świadomości powszechnej to już chyba żadnej.

 Wszelkie podsumowania związane z astronomicznym końcem roku trącą urzędniczym fałszem. Trochę to jak z niegdysiejszymi budowami socjalizmu kończącymi się 22 lipca, albo też czynami społecznymi, dla których rytualną datą był dzień 1 maja.

Kultura nie zaczyna się wraz z nowym rokiem i nie kończy się w Sylwestra. Zaprzecza temu choćby zwyczajowy cykl sezonu artystycznego, dla którego cezurą jest letnia kanikuła. Jeszcze inaczej jest z rokiem kościelnym, co wynika z porządku liturgicznego. Dla katolika takim punktem „przejściowym” jest początek Adwentu.

 Narzucone ludziom pseudo-prawdy zmieniają rzeczywistość. Czy ktoś jeszcze pamięta, że tydzień nie zaczyna się w poniedziałek, a w niedzielę? Czy kojarzymy, dlaczego kończy się właśnie rok 2016, a nie np. 5776? Ta wiedza tak naprawdę porządkuje nasz świat; jej brak oznacza chaos. Bombardujące nas informacje o „wielkich wydarzeniach kulturalnych” nie muszą być prawdziwe, a twórcy i działacze kultury wynoszeni na medialne lub polityczne piedestały niekoniecznie muszą być autorytetami godnymi naśladowania czy nawet wyróżnienia. Usunięcie z mieszkania telewizora na pewno dodatnio wpłynie na naszą psychikę, aczkolwiek bardziej tutaj chodzi o zdystansowanie się od autorytarności indoktrynującego medium niż o odrzucanie narzędzi nowoczesnego świata, jako takich.

  W kulturze rządzi „nieświęta rodzina”

 W upływającym roku miasto Wrocław wypełniało treścią przyznany mu tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Ochów-achów było z tej racji wiele, szczególnie w środowiskach dalekich od szacunku dla Boga, Honoru i Ojczyzny, czyli – pisząc najprościej – dalekich od patriotyzmu. Nic w tym dziwnego, bo w końcu przyznawana od 1985 r. nominacja jest jedną ze sztandarowych mega-agitek Unii Europejskiej, dla której wszelkie przejawy narodowego patriotyzmu czy odwoływania się do tradycji – szczególnie chrześcijańskiej – są, najdelikatniej mówiąc, reakcyjne. W efekcie raczej trudno było znaleźć polski teatr na organizowanej w stolicy Dolnego Śląska tzw. Olimpiadzie Teatralnej (i nie chodzi mi oczywiście o przedstawienia polskojęzyczne). Jedną z imprez domykających wrocławski rok była gala Europejskich Nagród Filmowych z antypolskim w swej treści hasłem, które wygłoszono ze sceny: Nacjonalizm można zmyć. Europo, weź prysznic”.

 Oprócz tego, jeżeli z czegoś w kulturze „słynie” obecnie Wrocław, to najpierw z czołobitnego nawiązywania do historii niemieckiej tego miasta, zaraz potem z hołubienia stalinowskiego majora KBW Baumana, a w końcu z do niedawna zawłaszczanego przez lewaków Teatru Polskiego. Takie miasto, „taki klimat”, taka nominowana przez Brukselę kulturalna stolica.

 „Dwie Polski” najlepiej się definiują w strategicznym dla wizerunku naszego państwa Instytucie Adama Mickiewicza – placówce, która jest agendą rządową. Obecny szef swoje zawodowe CV ma „rozciągnięte”, umownie to określając, pomiędzy III a IV RP. Takąż jest kierowana przez niego instytucja z niezmienioną strukturą i „monitorowana” przez niezmienioną radę programową. Przewodniczy jej były premier, obecny europoseł PO Jerzy Buzek, w czym pomagają mu m.in. takie postaci jak Włodzimierz Cimoszewicz czy Bogdan Zdrojewski. Statutowym celem strategicznym Instytutu jest „zwiększenie skuteczności i efektywności komunikacji marki Polska w wymiarze kultury”. Z tą drużyną wypełnienie takiej misji jest równie prawdopodobne jak dotarcie do celu łódką, w której wioślarze wiosłują w przeciwnych kierunkach. Mamy więc do czynienia ze zmianą fasadową, a przecież nie tego chcieli wyborcy.

 Ci ludzie kultury, którzy w ubiegłorocznych wyborach oddali głos na Prawo i Sprawiedliwość, oczekiwali zmian może nie rewolucyjnych, ale konkretnych. Mając świadomość „okupacji” polskiej kultury instytucjonalnej przez różnej maści lewactwo, oczekiwaliśmy na jednoznaczne zmiany w tych najbardziej reprezentatywnych, wręcz symbolicznych placówkach, które równocześnie podlegają Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Nie stało się to ani na scenach narodowych (z krakowskim Starym Teatrem na czele), ani w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. Zamiast postulowanego i oczyszczającego Kongresu Kultury Polskiej, doczekaliśmy się opozycyjnego Kongresu Kultury w Pałacu im. Józefa Stalina, z wykreowanym tam hasłem: „Nie oddamy wam kultury”. I jak Polska długa i szeroka – nie oddają. A tam, gdzie dochodzi choćby do jednostkowego naruszenia ich trwającego od dziesięcioleci monopolu, tam gotowi są wezwać choćby obce wojska dla spacyfikowania legalnych decyzji państwowych czy samorządowych.

 Wyłączmy, jak gadzinową radiostację, przekaz nachalnie promujący wrogi nam świat cywilizacji permisywizmu, hedonizmu i śmierci. Tam, realnie na to patrząc, trwa „pożar w burdelu”, który grupa o takiej właśnie nazwie chce gasić własnym nowym programem, antyszopką, zatytułowaną „Szpital nieświętej rodziny” (premiera nieprzypadkowo w czas Bożego Narodzenia).

 Wielkie powroty: święty Brat Albert, Norwid, Ulmowie, Wyklęci, Braun…

Tymczasem, tuż przed świętami Bożego Narodzenia w krakowskim Muzeum Archidiecezjalnym otwarto ekspozycję dedykowaną Adamowi Chmielowskiemu. Na wystawie można zobaczyć niemal wszystkie prace malarskie świętego Brata Alberta, z najważniejszą „Ecce Homo”. Towarzyszą temu wydarzeniu liczne pamiątki i dokumenty pozostałe po niezwykłym twórcy i założycielu Zgromadzeń Braci Albertynów i Sióstr Albertynek. To niewątpliwie polski „top” wystawienniczy upływającego roku; tym bardziej, że Sejm RP ustanowił rok 2017 rokiem św. Brata Alberta, co wpisuje się dokładnie w setną rocznicę śmierci tego polskiego kanonizowanego artysty.

 W marcu kończącego się właśnie roku otwarto filię Muzeum-Zamku w Łańcucie. To, co latami zaniedbywał przywołany już tutaj Instytut Mickiewicza, czyli pracę nad prawdziwym wizerunkiem naszej Ojczyzny, w placówce kulturalnej powstałej w małej podkarpackiej miejscowości Markowa, staje się naturalnym faktem. Już sama nazwa tej instytucji definiuje nasz interes narodowy tak poniewierany w świecie i kąsany również przez zameldowanych w naszym państwie artystów oraz publicystów. Rzecz tym bardziej spektakularna, że w otwarciu Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów wziął udział Prezydent RP, Andrzej Duda.

 Coraz większego rozmachu nabiera w założeniach ludyczne, z gruntu polskie wydarzenie roku, jakim „jest Festiwal Niepokorni-Niezłomni -Wyklęci w Gdyni. Oto, po latach zakłamania, mamy możliwość skupić energię twórczą i organizacyjną wokoło tematu konstytuującego polską rację stanu, a przy tym siłę biorącego z antykomunistycznej insurekcji powojennej pokolenia Żołnierzy Wyklętych. Tym samym idea festiwalu trafia „w punkt”, gdy chodzi o fundamentalnie wrogą Polsce ideologię marksizmu-leninizmu, w tym jej nieodrodną mutację, czyli marksizm kulturowy. Najwartościowszą nowością tegorocznej edycji Festiwalu NNW jest na pewno włączenie w program bloku „Młodzi dla Historii”, m.in. z konkursowym przeglądem młodych teatrów.

 A gdy o teatrze mowa, to nie sposób nie przywołać tutaj niezwykłego wydarzenia artystycznego, jakim był swoisty powrót nestora i mistrza polskiej sceny, profesora Kazimierza Brauna. Wypędzony przez komunistów w latach 80. z kraju, a konkretnie z Wrocławia (tego Wrocławia!), gdzie był dyrektorem Teatru Współczesnego, powrócił w roku 2016 w czas jubileuszu swego 80-lecia. Może nieco niezręcznie jest przywoływać to wydarzenie niżej podpisanemu, czynnie w jego organizację zaangażowanemu, ale uważam, że w tym przypadku byłby to przejaw fałszywej skromności.

Kazimierz Braun od przynajmniej dwóch lat zabiegał, aby móc w czas swego jubileuszu, na którejś z polskich scen publicznych wystawić albo dramat swego ukochanego i arcy-polskiego Cypriana Norwida, albo dramat swego autorstwa temu genialnemu twórcy dedykowany, a zatytułowany nomen-omen „Powrót Norwida”. Odmówiono mu wszędzie. Ostatecznie – i to dzięki wsparciu MKiDN – realizacji „Powrotu Norwida” podjął się pozainstytucjonalny, z ducha alternatywny Teatr Nie Teraz. Premiera w Tarnowie, jak i kolejne pokazy definiują inscenizację, jako niewątpliwy artystyczny sukces. Można by powiedzieć, że i Braun, i Norwid wrócili do Ojczyzny kuchennymi drzwiami.

 Czerwonego dywanu nie rozścielono również przed autorami wielkiego filmowego dzieła, czyli „Wołynia”. Poprawność polityczna blokuje normalną recepcję filmu, a przecież obraz Wojciecha Smarzowskiego obejrzało już ponad milion widzów, co tylko potwierdza, jak potrzebną jest nam artystyczna estetyzacja współczesnych tragicznych dziejów Polski. W tym przypadku udało się na ekranie nie tylko opowiedzieć o ludobójstwie dokonanym w czas II wojny światowej przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach zamieszkałych kresy południowo-wschodnie, ale udało się ominąć rafę akademijności i doraźności, czego nie uniknięto w filmie „Smoleńsk”.

 Najlepszą puentą dla tego autorskiego kulturowego résumé zdaje się być ostatnia książka zapoznanego wybitnego dramatopisarza, reżysera i publicysty, Bohdana Urbankowskiego. „Oparci o śmierć”, to nie tylko piękne pisarstwo i przywołania raczej nieznanego fragmentu dziejów naszej kultury. To opowieść o artystach okupowanej Warszawy i ich pokoleniu. ,,Historia ich oszukała, nagle zmieniła kierunek. Ich ojcowie urodzeni w niewoli, odtworzyli Rzeczpospolitą z dzieł pisarzy i z rodzinnych wspomnień; oni, urodzeni w wolności, zostali nagle wrzuceni w świat niewoli. Postanowili stworzyć literaturę tak wielką, by znów ktoś – jak z zapisów testamentu – mógł odtworzyć z niej wolną Polskę". Bronisław Kopczyński, Wacław Bojarski, Andrzej Trzebiński, Tadeusz Gajcy i Zdzisław Stroiński tworzyli pismo , „Sztuka i Naród”, które sens tworzenia definiowało w jednoznacznym oddaniu się Bogu i Ojczyźnie. Żaden z nich nie przeżył Powstania Warszawskiego.

 Autor uświadamia nam, jak niewiele wiemy o ludziach, którzy mogliby być tym „brakującym ogniwem” w polskiej tradycji kulturowej. Ogniwem, którego brakuje dzisiaj, gdy – niestety, dość chaotycznie – próbujemy walczyć z lewacką ideologią wprzęgniętą w proces degeneracji estetycznej i duchowej Polaków. Pisze Urbankowski: ,,Żyjemy z kaleką pamięcią i amputowaną wyobraźnią". Ma rację. Ale jeżeli jest ta książka, jeżeli już tyle wiemy i jeszcze więcej chcemy, to po prostu róbmy to dalej. I róbmy to dobrze, czyli po Bożemu, czyli po polsku.