Raz wybrawszy drogę, mają pewność, że ich wybór jest dobry i że pozostaną mu wierni.
Wpisał: Madeleine Roussel   
24.04.2017.

Jean Raspail.

Obecność sacrum



Raz wybrawszy drogę, którą znaczą swoimi krokami,

 

mają pewność, przekonanie, że ich wybór jest dobry

i że pozostaną mu wierni, nie porzucając go ani się

nie wycofując.


Częśc I: Jean Raspail. Zwierciadło pewnej twórczości.


Madeleine Roussel http://christianitas.org/news/jean-raspail-zwierciadlo-pewnej-tworczosci





Obecność sacrum

Nawet szybkie i powierzchowne badanie obecności sacrum w twórczości Jeana Raspaila nieuchronnie zaprowadzi nas do nieprawowiernych, czasem niezwykłych przestrzeni. Bo o ile Raspail jest katolikiem rzymskim, o ile tak się go zwykło określać, to nie gardzi on jednak znakami i rytuałami egzotycznymi, mówiąc wprost, pogańskimi. Z pewnością nie zrównuje planu indiań­skiej legendy z Ewangelią, ale jako dobry etnolog odczuwa prawdziwy szacunek dla wszystkich wierzeń pochodzących z otchła­ni wieków, przekazywanych z pokolenia na pokolenie przez tradycję: „Nie wyobrażamy sobie – pisze w Pêcheur de lunes – do jakiego stopnia sacrum rozsadza widzialną powierzchnię niektórych prac antropologicznychˮ. [...]

Zanim pójdziemy dalej, zatrzymajmy się na chwilę przy opisywanych przez Raspaila pejzażach, które same w sobie mogą wywoływać duchowe uniesienia, a także dawać poczucie obcowania z boskością. W taki sposób „otoczenie tak naturalne i prawdziwe, jakby świat właśnie został stworzonyˮ, powoduje u czterech młodych ludzi z drużyny Marquette'a „radośnie religijne porywy sercaˮ i sprawia, że zaczynają odmawiać skautowską modlitwę.

Ekstremalny klimat, w którym lubuje się Jean Raspail, jest w jeszcze większym stopniu nośnikiem sacrum: imponująca cisza Andów jest „boskiej naturyˮ, morze, nawet wzburzone, zachowuje „swój święty charakterˮ, a przerażająco wrogi klimat Ziemi Ognistej budzi „prawie religijnąˮ bojaźń.

Bez wątpienia to jest właśnie powodem, dla którego Bóg jest jedną z „postaci powieściˮ Qui se souvient des hommes... W istocie jeśli przedstawiciele Boga, którymi zwą się misjonarze katoliccy lub anglikańscy, wyrządzają więcej zła niż dobra rdzen­nym mieszkańcom Ziemi Ognistej, to sam Bóg jest stale obecny w opowiadaniu i wielokrotnie okazuje biednym Alakalufom tro­skę, która ostatecznie wynagradza im wszystkie poniesione krzywdy. Na pierwszych stronach książki „uśmiechający się Bógˮ patrzy na dym, który wznosi się nad nieszczęsnym samotnym obozowiskiem, a na ostatnich widzimy pewnego rodzaju apoteozę Lafka przyjętego do raju. Bo, choć tego nie wiem, został stworzony na Boże podobieństwo i dlatego jest mu przeznaczona wieczna szczęśliwość.

Czy można znaleźć jeszcze bardziej rozszerzone znaczenie sacrum?

Znaczenie sacrum: młodość i entuzjazm

Relację między zabawą a sacrum, która była wcześniej sygnalizowana, niestosowną, a jednak uzasadnioną, tłumaczyć może pewna cecha duszy, którą jest w jej etymologicznym znaczeniu naiwność lub przyrodzony stan – niech nam wybaczy święta z Lisieux! – ducha dzieciństwa. W Pierścieniu Rybaka Raspail sam używa tego określenia do opisania atmosfery, w której jest skąpane opactwo Sainte-Tarcisse. Postrzeganie wszystkich form tego, co święte, nie jest możliwe bez, znów w znaczeniu etymo­logicznym, entuzjazmu: czyli ścisłego związku z tym, co boskie, nadprzyrodzone, co jest przede wszystkim udziałem młodych istot, których życie jeszcze ani nie przytłoczyło, ani nie zblazowało.

Wszyscy bohaterowie Raspaila są w młodym wieku, właściwie nawet w wieku dojrzewania, a ich ewolucja przebiega w świecie niedostępnym dla dorosłych, czyli tych, którym życie „niszczy sercaˮ. Za to mają do niego dostęp starcy, którzy umieli odnaleźć świeżość swoich młodzieńczych lat. Młody Jean-Marie na ziemi, którą czyni swoją, prowadzi ze swoimi fikcyjnymi puł­kownikami „burzliwe dialogiˮ, w których jest mowa jedynie o „honorze, pióropuszu, podbojach i poświęceniuˮ. Konspiracyjna siatka, w której wsławił się Antoni Bunus, czyli przyszły señor Rosette, nosi nazwę „Honor i Młodośćˮ; czterej młodzieńcy na „wodnych drogach królaˮ są w wieku dojrzewania. Bertrand Carré, bohater L’île Bleue, ma piętnaście lat. Franz von Pikkendorff dopiero co skończył dwadzieścia lat i jako podporucznik dowodzi paroma czołgami, których załoga jest równie młoda jak on [...]. Z „siedmiu jeźdźcówˮ najstarszy liczy sobie trzydzieści sześć lat, a najmłodszy szesnaście, zaś „partyzanciˮ, których spoty­kają na swojej drodze, zaledwie przestali być dziećmi.

W Sire książę Filip ma dokładnie osiemnaście lat, czyli wiek dojrzałości do królewskiego tronu – i ponownie się pojawia, będąc dokładnie w tym samym wieku, w Królu zza morza. Jego młodość idzie w parze z czystością, która łączy się z darem rozpoznawania dusz i upodabnia go do „rycerza z witrażaˮ. Jego twarz jest spokojna, pogodna i olśniewająca, niczym „przekleń­stwo rzucone na brzydotę świataˮ. Jednym z modeli, który autor proponuje księciu, jest Baudouin IV z Jeruzalem, trędowaty król, który nie skończył jeszcze dwudziestu lat. Młody człowiek strzeże fragmentów Świętej Ampułki, którą przynosi na sakrę. Dwukrotnie, co wzmacnia symboliczne oddziaływanie tego obrazu, pojawia się starzec, któremu towarzyszy chłopiec. Wreszcie mentorem małej grupy młodych ludzi jest kardynał Amédée, który przekroczył dziewięćdziesiątkę.

"Jedynie dzieci są królami. Dorośli już nie marząˮ – z rzadkimi wyjątkami, takimi jak król Antoni, który wybiera Jeana-Marie, trzynastolatka, żeby dokonać jego inicjacji i wprowadzić go w historię i legendę królestwa Patagonii. Założycielem królestwa jest Aureliusz Antoni uważany przez swoich bratanków za starego szaleńca, ale już dla ich dzieci, które słuchają jego wspomnień, marzenia te są zrozumiałe. Słuchali go z taką samą uwagą, jak młodzi midszypmeni z „Duguay-Trouin”.

Komunikacji między dwoma skrajnymi grupami wiekowymi towarzyszy instynktowna sympatia pojawiająca się między ludź­mi dobrego rodzaju: komendant małego patrolu, który z wyżyn fortu Saint-Juste dostrzega statek (który nie ma dwudziestu lat) Jeana-Marie (osiemnastoletniego), oddaje cześć jego niezwykłej patagońskiej fladze. Inny marynarz w tym samym wieku, Szkot i jakobita, oddaje cześć trzem sztandarom księcia, które powiewają w czasie jego odwrotu z Highlandów. W czasie konnej podró­ży do Reims Filip Faramund spotyka młodego nieznajomego, jadącego na „czerwonym płomiennym potworzeˮ – to Jeannot Le Rouge, Czerwony Jaś, z którym od razu zawiera przymierze, którego trwałość zostanie potwierdzona na końcu powieści. Jesz­cze bardziej niezwykły jest sposób, w jaki Josselin, syn i wnuk rzemieślników, który, choć nigdy wcześniej nie widział młodego księcia, „rozpoznajeˮ i natychmiast klęka, i składa mu hołd.

Nie wystarczy jednak być młodym, trzeba jeszcze umieć coś zrobić ze swoją młodością. Raspail tworzy bohaterów mło­dych wiekiem i (lub) sercem. Mogą oni odnosić zwycięstwa lub nie, ale nigdy nie są pokonani czy zniechęceni. Oddają swoje ciało i duszę obronie wartości, które, przynajmniej w ich oczach, mają większy lub mniejszy związek z sacrum.

Takimi postaciami mogą być też bohaterki, jak Madeleine de Verchères, której historię Raspail opowiada w En canot sur les chemins…: w wieku piętnastu lat prowadzi udaną obronę rodzinnego domu, który atakują Irokezi, aż do momentu, w którym nadchodzi pomoc. Elena de Pikkendorff nie jest starsza od niej i zanim staje się znanym łowcą niemieckich łodzi podwodnych, uczestniczy w wojennych zmaganiach, oddając swoją luksusową „Panhard-et-Levassor”, która stanie się jedną z taksówek znad Marny.

Szerzej opowiadania Fryderyka von Pikkendorffa w Hurrah Zara! pokazują, że niewielu członków jego starej i licznej ro­dziny spokojnie zmarło we własnych łóżkach. I tak znajdujemy młodego Franciszka Ludwika de Pikkendorffa w forcie w Char­tres, blisko Missisipi, w 1763 roku, kiedy przychodzi rozkaz opuszczenia fortu i poddania się Anglikom, zostawiając swojemu losowi wiernych francuskiemu królowi Indian. Rezygnuje z uwagi na wierność i dane słowo i przyłącza się do ich oporu, w któ­rym znika. Epizod ten jest dla Raspaila okazją do przywołania innych porzuceń, „które rozdzierają serce i duszę tak wielu francu­skich oficerów". Sto lat później Karl Oktavius von Pikkendorff, z gałęzi niemieckiej, w wieku dwudziestu dziewięciu lat przyby­wa do Meksyku z cesarzem Maksymilianem, za którego dzielnie walczy, i udaje mu się powrócić, a może i odzyskać swój zamek w Szwabii. Pozostawia w Meksyku dwóch naturalnych synów, którzy nawet jako siedemdziesięciolatkowie mają wciąż młode serca, stają na czele walki „Cristerosów”, w której zostają zastrzeleni w 1929 roku.

Wierni swojej dewizie: „Najpierw jestem moimi własnymi krokamiˮ, Pikkendorffowie kierują się przede wszystkim zasadą osobistego bohaterstwa, służąc sprawie, którą sami wybierają. Postacie Raspaila mogą oczywiście służyć własnej ojczyźnie, a i Raspail sam nie wstydzi się być patriotą. Jeśli zdarza mu się źle mówić o Francji, to jest to skutek miłosnego rozczarowania, bo nie jest ona taka, jakby chciał, żeby była, to znaczy taka jak dawniej. Dla niego wybór między chaotyczną Republiką z 1940 roku a królestwem, któremu pionierzy ofiarowywali amerykańskie cesarstwo, jest oczywisty. Raspail, z retrospektywną dumą, przed­stawia i opisuje pokojową konfrontację między księciem de Frontenac a indiańskimi plemionami, która jest okazją do tego, by odmalować „Francję w całym jej majestacieˮ. [...] Raspail wykłada również swój bogaty program kolonizacji Francuzów i prze­ciwstawia ich Anglikom, którzy myślą tylko o tym, żeby się urządzić i bogacić, i jasno podsumowuje: „Pierwsi byli kochani, dru­dzy znienawidzeniˮ.

Ramię w ramię siedemnastu Francuzów i trzydziestu Huronów stoczyło heroiczną walkę w Fort Carillon, w maju 1660 roku, z Irokezami. Zakonnik opowiada o tych wydarzeniach młodym wioślarzom. Opowiadanie, które Raspail porównuje do wydarzeń w Kamerunie, z namaszczeniem czytano w jednostkach Legionu 30 kwietnia. Czekając, aż ojciec Hébert odmówi litanię imion ostatnich francuskich kombatantów, co do jednego wybitych, autor przywołuje „to samo wrażenie, silne, pokrewne uczucie, (od­czuwane) przed pomnikami zmarłych w naszych wioskachˮ.

Pozostaje do zdefiniowania rzecz tak ważna i poważna, jak święte wartości, która nie ma nic wspólnego z humorem i weso­łością. Nie ma nic bardziej obcego postaciom Raspaila niż „fala namiętnościˮ naszych starych romantyków lub „stany duszyˮ nam współczesnych. Raz wybrawszy drogę, którą znaczą swoimi krokami, mają pewność, przekonanie, że ich wybór jest dobry i że pozostaną mu wierni, nie porzucając go ani się nie wycofując. Wykluczają wahanie, żal albo melancholię. Oczywiście, przy­glądając się poszczególnym epizodom swojej patagońskiej królewskiej przygody, w tym żałosną ucieczkę z Tourtoirac, Aureliusz Antoni cierpi z powodu niezrozumienia ze strony swoich bliskich, ale nie żałuje marzenia, które prowadziło go przez życie, i do końca uważa się za króla, którym chciał być. Jego następca, król Antoni, chociaż jest tak przekonany o swojej królewskiej god­ności, rządzi jednak krotochwilnym królestwem, kierując nim głosem „przepełnionym radościąˮ. Nawet muśnięte grubym humo­rem opowiadanie o jego pochówku pasuje do charakteru tej postaci, nie zagrażając przy tym uświęconemu charakterowi ceremo­nii.

Ogólnie rzecz ujmując, młodzi bohaterowie, to znaczy tacy, którzy zachowują młodość lub ją odzyskują, umieją się śmiać lub uśmiechać aż do najpoważniejszych momentów, co pokazuje pogodę ich ducha. Przystępując do wielkiej i świętej przygody z sacrum, Filip i jego towarzysze wybuchają radością życia: „Śmiali się. Śmiali się tym szalonym szczęściem z bycia razem, u świtu ich przeznaczeniaˮ i bez wątpienia na twarzy samego Boga, który ich takimi ujrzał, pojawił się czuły i uśmiech satysfakcji. W jego wandejskiej, służącej tronowi drużynie, przywołanej w Królu zza morza, młoda księżna du Berry „jest radosnaˮ, kiedy musi wybrać jedno z przebrań, i bawi się nim; bo czyż ryzyko nie jest „zabawneˮ? Kiedy Pedro de Luna na widok wybrzeży Ita­lii, stając na mostku swojej galery, wybucha „niesamowicie młodzieńczym śmiechem; choć właśnie skończył 80 latˮ.

Różne osoby duchowne odrywają kluczowe role w Sire i w Pierścieniu Rybaka. Czcigodny kardynał-mnich, dziewięćdzie­sięciolatek, „uśmiechnął się, z przypływem radości w spojrzeniu" w momencie otwierania relikwiarza Świętej Ampułki; po po­wtórzeniu ceremonii na pustym dziedzińcu katedry nie było na jego twarzy „najmniejszego śladu melancholii czy żaluˮ, wręcz przeciwnie, zdobiła ją „radość, która nie zgasłaˮ, i niemijający „dobry humorˮ. „Benedyktˮ także, mimo swojego ubóstwa i sa­motności, uśmiecha się „prawie wesołoˮ. Jest i Jego Ekscelencja Cassini pozdrowiony przez mnicha radosnym uśmiechem, kie­dy przybywa do Sainte-Tarcisse wypełnić misję związaną z Benedyktem. Zapał, który mu towarzyszy, podziela też młody ojciec Włodzimierz.

W końcu (choć można by jeszcze wydłużyć tę listę), kiedy minister Rotz nawraca się na sprawę księcia Filipa, doświadcza pewnego rodzaju „powrotu do ideałuˮ z czasów, kiedy miał osiemnaście lat, „jak powrót do tego wiekuˮ. Odczuwając wpływ mocy sacrum, okazuje „niezwykłą radośćˮ, która go wypełnia, i ostatecznie wybucha nieodpartym szalonym śmiechem.

Nie, sacrum zdecydowanie nie jest smutne...

Znaki sacrum: symbole i rytuały

Raspail przyznaje szczególne miejsce różnego rodzaju znakom, których znaczenie może się wiązać z sacrum. Nie przestaje żałować tego, że Francuzi coraz częściej o nich zapominają; że na francuskich ulicach więcej jest reklam niż narodowych flag i że nawet muszla – znak świętego Jakuba z Composteli – jest już dzisiaj jedynie atrybutem stacji benzynowej.

Pisarz okazuje się być świetnym „weksylologiemˮ; najróżniejsze flagi wypełniają jego powieści. Są to flagi prawdziwe i ofi­cjalne, tak jak argentyńska, wspomniana w Adios... lub fikcyjny osobisty emblemat młodego Bertranda Carrégo, czyli niebiesko-biało-zielona flaga wymyślona przez Aureliusza Antoniego, którą komendant z „Duguay-Trouin” wiesza jako sztandar w hołdzie biednemu królowi i która powiewa także później nad fortem Saint-Juste jako całun króla Antoniego. Flaga Altheim-Neufra będzie stale towarzyszyć wszystkim gałęziom rodziny Pikkendorffów i wszystkim jej członkom jako znak wierności ich pochodzeniu. Jej kolory to zieleń i czerwień, tak jak flagi Legii Cudzoziemskiej. I bez wątpienia nie jest to dzieło przypadku...

Pojawiają się również flagi historyczne: Konfederacji stanów południowych – krzyż świętego Andrzeja z trzynastoma gwiazdkami lub sztandar papieża Pedra de Luny, Benedykta XIII, na którym widnieją klucze, tiara i sierp księżyca.

Pozostaje jeszcze flaga francuska, ale należałoby raczej użyć tutaj liczby mnogiej: łódki drużyny Marquette'a, płynące „wod­nymi drogami królaˮ, mają na swoich rufach, zgodnie z regulaminem, trzy francuskie kolory narodowe. Na ich dziobie powiewa także proporczyk z kwiatem lilii, a Raspail z przyjemnością przypomina, że Indianie, którzy stawiali opór Anglikom w 1763 roku, obrali za swój emblemat białą flagę z liliami, i troszczy się o uporządkowanie protokołu trzech flag, które zawieszono później, w czasie szkockiego odwrotu księcia Filipa de Bourbona: na czele masztu powiewa niebieska bandera Francji królewskim emble­matem trzech złotych lilii. Na rejach z jednej strony znajduje się flaga przejęta przez Bourbonów: biała, pokryta kwiatami lilii, na drugiej – francuska trójkolorowa flaga, która zasługuje na to miejsce, chociażby dlatego, że powiewa nad wszystkimi francuskimi cmentarzami wojskowymi.

Inne, najróżniejsze przedmioty mogą przywoływać święte wartości lub być ich nośnikami. W Pierścieniu Rybaka taki „zna­kˮ (klucze i sierp księżyca) znajduje się na nielicznych domach, w których „Benedyktˮ może znaleźć schronienie; następcy Pedra de Luny przekazują sobie, jako dowód ich apostolskiej prawowitości, klucz do kaplicy, pochłonięty przez wody jeziora, a także pierścień z pieczęcią, na której widnieją herby Jeana Carriera, Benedykta XIV. Czerwona stuła ostatniego „Benedyktaˮ, choć bar­dzo zużyta, wytarta i znoszona, pozostaje znakiem jego papieskiej godności. W Sire losy sakry młodego księcia zależą od Świę­tej Ampułki, której fragmenty cudem ocalały i zostały zachowane po zniszczeniu relikwiarza w 1793 roku.

Raspail wspomina też w En canot sur les chemins… inną relikwię, ornat noszony przez Henryka Edgewortha, spowiednika Ludwika XVI w Temple, przechowywanego w zakrystii Notre-Dame de Bonne-Nouvelle; kopie medalionu z Notre-Dame des Voyageurs, przybite do dziobu dwóch łódek, które bezpiecznie prowadzą czterech młodych ludzi przez najbardziej niebezpiecz­ne nurty. Są i krzyże postawione przez ich poprzedników, które skauci odszukują na swojej drodze (wodnej) i pieczołowicie od­nawiają. Z kolei „siedmiu jeźdźcówˮ czy książę Filip i jego towarzysze znajdują na swojej drodze szczątki kalwarii zniszczonych przez zaślepionych nienawiścią nowych barbarzyńców.

Zostawmy na chwilę chrześcijański wymiar na rzecz cytatu z La Hache des steppes (z Le Son des tambours...). Czarny ba­zaltowy topór, o którym jest w tym opowiadaniu mowa, pochodzi być może bezpośrednio od Ataulfa, króla Wizygotów, choć mógł też zostać odnaleziony niedawno, przez przypadek, na polu. Jakie by nie było jego pochodzenie, jego wiek, trzy tysiące lat, czyni z niego przedmiot godny czci, który wywołuje u autora „prawie religijnąˮ medytację. Królewska pieczęć Patagonii, stwo­rzona przez króla Aureliusza Antoniego, jest pierwszym ze świętych symboli władzy, z których, jak mówi król: „nigdy nie zrezy­gnujęˮ, bo „władza jest niczym bez swych zewnętrznych oznakˮ.

Inne relikwie, w Pêcheur de lunes, to klucz „spoczywający na poduszce, masywny, starannie wykonany, o widocznej, bar­dzo starej fakturzeˮ, który autor zobaczył u swoich marokańskich przyjaciół, gdzie był z namaszczeniem przechowywany od 1620 roku i otwierał drzwi ich domu rodzinnego w Grenadzie. Jest i pałasz starego Ajnu, Yotari Buro, którą jego wnuk umiesz­cza, niczym na ołtarzu, na honorowym miejscu w swoim nowoczesnym salonie.

Należy również wspomnieć o dziedziczonym, prawdziwym talizmanie, który zawsze okazuje się skuteczny. Jest to laska z głową wilka, która ukazuje swą ochronną moc we wszystkich epizodach Le Royaume de Borée i do której ucieka się przed roz­poczęciem decydującej i niebezpiecznie nierównej walki generał Tristan von Pikkendorff. Jako że jest przykładnym katolikiem, wyszeptuje wcześniej modlitwy w formie przeprosin: „ Za Twoim przyzwoleniem, Panie Jezu, nie po to, by Cię obrazić, każde wsparcie jest teraz potrzebne...ˮ. Jest to piękny przykład ciągłości sacrum, łączącego bezdyskusyjną wiarę chrześcijańską i irra­cjonalną ufność w tajemniczą pogańską moc.

„Laska-wilkˮ jest przedmiotem, który odgrywa kluczową rolę w prawdziwym rytuale, któremu towarzyszy odmówienie „modlitwyˮ w całkowicie niezrozumiałym, ale skutecznym języku. Wiele innych rytuałów (postaw, gestów, modlitw) jest zawsze opisywanych przez Raspaila z powagą i sympatią. Jest tak w przypadku wszystkiego, co dotyczy kultu zmarłych, od czci, którą jest otoczony jest grób huzarów z Katlinki, do pogrzebowych ceremonii Alakalufów na południowym krańcu Ameryki lub Ajnów na Hokkaido, albo Algonkinów, odprawianych nad szczątkami ojca Marquette’a. Tak oto cześć okazywana zmarłym łączy chrze­ścijaństwo z pogaństwem.

W trakcie ekspedycji w Andy sam autor musiał złożyć duchowi miejsca właściwie liturgiczną ofiarę, której towarzyszy mo­dlitwa odmówiona po francusku i w języku ajmara, zgodnie z rytualnym porządkiem zaczerpniętym z dzieła etnologicznego. Czterech skautów z wyprawy Marquette’a musi pozdrowić w przejściu „skałę-ptakaˮ zgodnie z praktykami Irokezów: Raspail usprawiedliwia ich działanie, przywołując chrystianizację pierwotnych zwyczajów w początkach Kościoła, i dla równowagi do­rzuca parę rozważań o elementach pogańskich, „odzyskanychˮ przez ruch skautowski, co prowadzi do jeszcze głębszej spójno­ści tego wszystkiego, co obejmuje sacrum.

Rytuały czy zabawy, nie ma to większego znaczenia – każdy tradycyjny ceremoniał skautowski Raspail nazywa „zabawą opóźnionych dzieciakówˮ, ale dodaje też, że „cała gra symboli ma przebiegać na poważnieˮ, bo to właśnie decyduje o godności rytuału. Jest tak, kiedy ubrani w mundurki rozbijają obóz, a potem następuje wieczorna modlitwa, gdy na zamieszkanej wyspie Saint-Laurent stawiają krzyż z wyrzeźbionymi z kwiatami lilii, tak jak czynili to przed nimi pionierzy zdobywający nowe tereny. W forcie Chambly młodzi wioślarze tworzą, a następnie palą jego makietę, formując w ten sposób „ceremonialny symulakrˮ spale­nia fortu przez Anglików w 1763 roku. „Teraźniejszość połączyła się z przeszłością", pisze Raspail, bo przecież takie aktualizo­wanie jest cechą rytuałów religijnych. Wszystkie swoje ślady młodych skautów traktują jak „rytuałˮ, bo stawiają kroki i uderzają wiosłami w tych samych miejscach, co ojciec Marquette i pionierzy francuskiej Ameryki: dokładnie mówiąc, czują się „pielgrzy­mamiˮ, a w najbardziej niebezpiecznych przeprawach modlą się do Maryi i świętego Antoniego.

I tak dochodzimy do rytuałów w religii katolickiej, którą Raspail przedstawia jako „niewypowiedziany teatrˮ, przywołując przykład Pedra de Luny, pustelnika w swojej fortecy na Peñinscola, gdzie każdego wieczoru o zachodzie słońca, z najwyższego tarasu najwyższej wieży, uroczyście udziela papieskiego błogosławieństwa Urbi et orbi, i ostatniego „Benedyktaˮ, który został wyświęcony w ruinach katedry Aleth w 1973 roku i którego wielkości nie umniejsza jego ubóstwo. Na końcu powieści autor opi­suje uroczystość pogrzebową dziedzica Benedykta XIII, obchodzoną nocą w kaplicy świętego Piotra w Rzymie, w obecności Papieża Jana Pawła II, któremu Raspail nie przydziela jednak żadnej aktywnej roli z uwagi na szacunek, jaki do niego żywi, pod­kreśla jedynie, że uroczysta i dyskretna ceremonia jest „obrazem z innej epokiˮ.

Bardzo współczesna jest za to koncelebracja eucharystyczna, która ma miejsce na wielkim stadionie, którą Jan Paweł II pro­wadzi przed milionem wiernych, żywo wyrażających swoją radość i entuzjazm. Jego Ekscelencja Cassini dość sceptycznie od­nosi się do jej telewizyjnej retransmisji, przypominając sobie skupienie, jakie towarzyszyło prywatnej Mszy u Papieża, w której było mu dane uczestniczyć, a w czasie której sacrum było o wiele bardziej odczuwalne. Współczesna jest także, opisana na ostatnich stronach Hurrah Zara!, Msza pogrzebowa Fryderyka von Pikkendorffa, której skromność byłaby może zasmucająca, gdyby nie obecność pośpiesznie zebranego chóru, uświetniającego ją prawdziwym gregoriańskim Requiem i Dies irae, których dzisiaj już się nie słyszy.

W czasie sakry Filipa Bourbona nie ma organów ani chóru, są za to antyfony śpiewane kryształowym głosem przez Marię, siostrę bliźniaczkę księcia. Autor opisuje ich próbę, tak aby uniknąć roli komentatora, który mógłby profanować przebieg właści­wej uroczystości, której Ordo, jak pisze we wstępie, jest „uderzająco pięknym tekstem liturgicznymˮ. Dokładnie opisuje za to ry­tuał poświęcenia krzyżma Świętej Ampułki przez kardynała Amédée, który oczywiście odmawia łacińską modlitwę.

Wielokrotnie stare „przymierze miecza i kropidłaˮ jest przywoływane z przychylnością i aprobatą. Król Antoni przypomina sobie z nostalgią Msze celebrowane na pokładzie królewskich statków, z plutonem honorowym prezentującym broń, sztandarem i trąbkami rozbrzmiewającymi w czasie podniesienia. W Siedmiu jeźdźców... zostaje wspomniany komendant Warsoff, który ka­zał strzelać z armaty w czasie podniesienia, kiedy kapelan odprawiał Mszę na pokładzie, a pułkownik Sylwiusz de Pikkendorff, gdy biskup Van Beck podnosi hostię, każe prezentować broń.

Inny Pikkendorff, członek francuskiej gałęzi rodziny, chorąży statku ochrzczonego „Régis”, jako komendant łodzi na Yang Tse, „w czasach, kiedy Chiny jeszcze spałyˮ, dowiaduje się, że w sąsiedniej prowincji miała miejsca masakra misjonarzy. Posta­nawia więc udać się do wiernych pozostających bez księży i z wielką pompą wsiada na statek z cyborium wypełnionym poświę­conymi hostiami [...].

Tron i ołtarz

Zobaczyliśmy już chyba, że Jean Raspail jest dość reakcyjny, jak na szczerego rojalistę przystało. Parę lat temu, w 2007 roku, deklarował dziennikarce „Valeurs Actuelles”, że bycie rojalistą jest właściwie sztuką życia i myślenia. „Sztukąˮ, którą może­my zuchwale uznać za arystokratyczną i elitarną, bez wikłania w to kategorii klas społecznych. To, co jest ważne, to nie tytularne szlachectwo, ale szlachetność serca i zasług. Kardynał Feliks Amédée jest raczej zadowolony z faktu, że sakra Filipa Faramunda odbywa się bez udziału arystokracji, która w czasie dawniejszych ceremonii bardziej wyrażała swoje ambicje niż oddanie. Raspail odradza nawet pretendentowi do tronu obcowanie z ich dzisiejszymi dziedzicami; dla wielu z nich ten rozdział został ostatecznie zamknięty, a inni żywią republikańskie przekonania, co oczywiście ich dyskwalifikuje. Młodzi towarzysze, których wybiera książę – lub raczej: którzy chcą jemu służyć – bez względu na swoje pochodzenie mają o wiele większą wartość właśnie z uwagi na swoje szlachetne dusze: ich przywiązanie do księcia, który niczego nie może im dać ani nawet obiecać, jest tego dowodem.

Nawet jeśli Raspail nie jest dosłownie wojującym rojalistą, to bierze jednak czynny udział w zgromadzeniach wraz około trzydziestoma tysiącami osób składających hołd pamięci króla Ludwika XVI z okazji dwusetnej rocznicy jego śmierci, 21 stycz­nia 1993 roku na placu Concorde. Raspail nie miał na celu przyczyniać się do zamachu stanu, jakiejkolwiek restauracji, ale chciał potwierdzenia dla zasady, która ma swój początek w sacrum. Gdyż, jak powiada, „królestwo jest podwójne”: jeśli książę Filip Faramund w oczach ludzi nie ma żadnej szansy na to, by pewnego dnia zostać oficjalnym królem, to pozostaje mu jednak „nie­widzialne królestwo, które nie ma ni ziem, ni granic”; zwracając się w ten sposób do młodego pretendenta do tronu, Raspail wy­raża się mniej więcej tak, jak czyni to generał von Pikkendorff (cf.supra. s. 45).

To, co jest istotne w oczach Raspaila, to esencja królewskości, królewska zasada, na którą nie mogą wpłynąć żadne oko­liczności ani ludzkie ustalenia. Nawet jeśli „po prawie stu latach wojującego laicyzmu i zażartego obalania sacrum Francuzi utra­cili pamięćˮ, król, jaki by nie był, jaka by nie była jego sytuacja, nie musi realnie rządzić, żeby być królem, aby być wcieleniem tej niedotykalnej, niezmiennej zasady, którą Raspail definiuje „poza wszelką kwestią osoby czy celów politycznychˮ przede wszystkim w Sire i Królu zza morza.

W tych dwóch powieściach bohaterowie są książętami z uwagi na ich dziedzictwo, zarówno jeśli chodzi o fikcyjnego Filipa Faramunda de Bourbona, jak i historycznego „Ślicznego Księcia Karolkaˮ. Lecz inne postacie zostają monarchami z własnej woli, tak jak adwokat z Périgord, Aureliusz Antoni de Tounens, jak i notariusz, który po nim obejmuje tron królestwa Patagonii, Pierre Pottier, czyli Antoni IV. Dynastie ich założył człowiek, który stał się prawowity z własnej woli, z odwagi i prób, a ci, którzy po nim następują, poddają się zasadzie dziedziczności poprzez moralne pokrewieństwo i szacunek skrupulatnie przestrzeganej tradycji, ustanowionej przez poprzedników: króla Antoniego i młodego Jeana-Marie, który zostaje później królem Antonim V. Zresztą król z urodzenia czy z wyboru jest królem i królem pozostaje, bo jest wcieleniem zasady, której nic nie może podważyć.

Dlatego właśnie Aureliusz Antoni uparcie trwa przy swojej królewskości, nawet kiedy zaznaje największej biedy: jego na­stępca, król Antoni, także uważa się za króla, chociaż króluje, w swoim zniszczonym forcie, już tylko nad cieniami i śladami przeszłości. Książę Filip nie ma większego królestwa po swojej sakrze niż przed nią, a szkockie wygnanie pretendenta przekreśla szanse na jakąkolwiek restaurację, a walka „Ślicznego Księcia Karolkaˮ o tron, którą przywołuje Raspail, nie kończy się jego sukcesem, ale jego wytrwałość pokazuje, że książę suweren nie może wyrzec się tego, czym jest. Powtórzmy to: Patagończycy, Szkoci czy Francuzi są królami, królami pozostają, mimo wszystko.

Siostra Filipa, Maria, wyznaczona do odczytania testamentu Ludwika XVI, pozwala sobie na skorygowanie jego treści: „Nie jest to nieszczęście, mówi, zostać królem Francji... król jest królem, tak woda jest wodą [...]ˮ. To twierdzenie jest podjęte przez ojca Ulricha, kiedy zwraca się do opata Fleury: „Bóg jest Bogiem, a król jest królemˮ, i przez samego Raspaila w Królu zza mórz.

Co ciekawe, jeden z członków republikańskiego haremu, prezydent wychodzący z ceremonii przekazania władzy (w Les Hussards), odkrywa, że „kapłaństwo przejawia się również w prowadzeniu ludówˮ i że władza ma więc „kapłańskie podstawyˮ. Będąc u progu dorosłości, mając osiemnaście lat, czyli wiek, w którym może objąć tron, Filip udaje się do Reims, żeby otrzy­mać tam sakrę „z wiary w Boga i z Bożej woliˮ, bo „w królewskości jest część świętościˮ, a jak dodaje Raspail trochę dalej: „bez Boga nie ma królaˮ i podkreśla, że śmierć króla Baudoina, króla pobożnego, wszyscy Belgowie opłakiwali. Dlatego właśnie Aureliusz Antoni, będący wolnomularzem, popełnia błąd, nie żądając katolickiego pochówku dla swojego wiernego Planchu, gdyż, jak mówi jego następca, król Antoni, „król bez Boga jest królem przegranymˮ.

Idea królewskości opartej na świętości zyskuje kosmogeniczny wymiar, bez deptania praw swoich poddanych, król jest wszędzie u siebie, w swoim królestwie, bo król sam w sobie jest krajem, zjednoczony z wcieleniem, a królewskość nie polega na posiadaniu, ale na byciu – taka jest lekcja, której Filipowi udziela jego ojciec, a Raspail z kolei daje ją hipotetycznemu pretenden­towi do tronu.

Utrzymywanie królewskiej godności nakłada na księcia, który ją przyjmuje, prawdziwą ascezę, samotność, oddalenie od świata i zamętu. Zniesienie prawa wygnania jest zatrutym darem dla dziedzica korony, który ryzykuje, wracając do Francji, że zo­stanie zredukowany do zwykłego obywatela lub, jeszcze gorzej, do „księcia z gazetyˮ, mającego niewiele wspólnego z „księciem z witrażaˮ, którym powinien być. Najwyższa pora uznać, że król Francji „jest z nie tego świataˮ: że istnieje fundamentalna sprzeczność między nowoczesnym światem a królewskością boskiego prawa. Dlatego Raspail zaleca księciu, aby zdecydował się na dobrowolne wygnanie do trudno dostępnej Szkocji. Ta sama troska o odosobnienie i schronienie się przed nowoczesnym światem powoduje, że kluczowe sceny w Sire mają miejsce w nocy, tak jak Msza odprawiana przez opata Fleury w krypcie opactwa za pokój duszy króla Filipa I, nawiązująca do przerwanej dwustuletniej tradycji, warta honorowa w bazylice Saint-Denis i ceremonia sakry młodego księcia w Reims: świętość niezbyt dobrze znosi ostre dzienne światło i zamęt.

A jednak książę, którego Raspail powołuje do życia, nie mógłby pewnego dnia zerwać z tym cichym oddaleniem i stawić czoła prawdziwie królewskiemu przeznaczeniu? Tak jak w Sire, zakończenie Króla zza mórz jest przecież „otwarteˮ i mówi o „obowiązku insurekcjiˮ, a suspensa pozwala na wyobrażenie sobie ciągu dalszego. Czy książę nie mógłby wyjść z ciszy, nie mógłby proklamować, że „prawo Boskie jest jak wiecznie bijące źródło. Nie podlega ono ludzkiej władzy i jest przekazywane przez tych, których wybrał. Można ściąć głowy królom, wypędzić ich, zapomnieć o nich, ale prawo Boskie trwa dalej jak niewy­czerpana łaskaˮ, jak mówi opat Fleury Filipowi Faramundowi.

Bo to właśnie Boża łaska decyduje o tym, kto zostaje królem, tak jak tron jest związany z ołtarzem i nie może bez niego ist­nieć, a Jean Raspail jest wierny jednemu i drugiemu, tak jak jego postacie.

Członkowie licznej diaspory Pikkendorffów trwają przy rzymskokatolickiej wierze pod patronatem ich przodkini, świętej Zary, której imię nawet najmniej pobożni wymawiają z namaszczeniem, a w chwilach trudnych z powodzeniem. Ród ten wydał na świat cały kontyngent księży, mnichów, biskupów, a nawet męczenników, o których wspominają opowiadania w Hurrah Zara! Uczestnicy wyprawy Marquette’a pochodzą od katolickiego ruchu skautowskiego, a Québec, który odkrywają w 1949 roku, ma jeszcze „na wyposażeniuˮ swoich księży, siostry zakonne, szkoły katolickie i ich liczne rodziny.

Niestety, kiedy dwadzieścia pięć lat później Raspail ponownie przemierza Atlantyk, stwierdza „wielki odwrót Kościoła w Québecuˮ, co jest dla niego równie bolesne, jak upadek francuskich skautów, którzy stali się „jakimś społeczno-kulturalnym NGO’sem, miękkim i lukrowanym”. Głęboki kryzys ma miejsce również we francuskim Kościele; Raspail pisze o tym bardzo często, przypisując go następstwom Soboru Watykańskiego II, Soboru, który „umknął jak szalona machina przed szlachetnymi intencjami Pawła IVˮ. Król Antoni [...] żałuje, że dawniejsze chrześcijańskie narody „oddaliły swoich świętych obrońców, ni­czym nadliczbowych pospolitych proletariuszy: „Jak nieostrożnie!ˮ. Posoborowy zamęt doprowadził do anemii wiary – nie wie­rzy się już w cuda, nie ofiaruje się wotów, zauważa Ekscelencja Cassini, a Ekscelencja Johann von Pikkendorff przewiduje, że w coraz większym stopniu „sama substancja wiary będzie subtelnie i dyskretnie zatruwanaˮ.

Oczywiście, najbardziej cierpi na tym liturgia. Król Antoni nie może odżałować zniesienia procesji Wielkiego Poniedziałku, Wtorku i Środy. Zabiera się też za „uśmiercających wiarę klechówˮ, skorych do tego, by zamienić kościół w arenę, żeby nie po­wiedzieć: „cyrkˮ. Dobrze, że chociaż „Idźcie w pokoju, ofiara spełnionaˮ nie zostało zamienione na „udanego weekendu!ˮ. Zmarłym należy się już teraz tylko mierny, szybko przeprowadzony pochówek. Nawet w opactwie Fleury „antyczna, dawna be­nedyktyńska liturgiaˮ doznała „głupiej degradacjiˮ, kiedy arcybiskupstwo Reims, pozbawione swojej duchowości, stało się „su­rowymˮ i ponurym, pierwszym lepszym biurem.

W Obozie świętych Raspail wyobraża sobie, jak Papież (jak wiemy, akcja była osadzona w 1999 roku i wyprzedzała czas rzeczywisty) wyprzedaje skarby Watykanu, żeby wspomóc biednych, i w porywie miłosierdzia idzie spotkać się z imigrantami z flotylli z Gangesu, którzy jednak nie zwracają na niego żadnej uwagi, duszą go w swojej masie i sprawiają, że, całkowicie anoni­mowy, znika. Czy taki będzie koniec Kościoła? Może nie, ale w Pierścieniu Rybaka wielokrotnie jest przedstawiona przepo­wiednia, że Papież Rzymu podzieli los „Benedyktówˮ – wrogość nowoczesnego świata sprawi, że zostanie skazany na samotną wędrówkę.

Dzięki Bogu nie dotyczy to Benedykta XVI w 2007 roku... Zresztą, zamętów i kryzysów Kościół doświadczał już w prze­szłości, a wielka schizma Zachodu, która sprawiła, że powstał, czyli przewodni motyw w Pierścieniu Rybaka,jest tego najlep­szym przykładem. Przywołując te wydarzenia, Raspail może pozwolić sobie na chłostanie niektórych jej autorów, tych, których nazywa „miękkimi mitramiˮ, „pedelami gawędziarzamiˮ z Sorbony: „stonogami paryskiego uniwersytetuˮ (między nimi postać Cauchona) i, mówiąc już wszystko, „teologamiˮ, co brzmi jak obelga również w ustach króla Karola VI. Wygląda na to, że pi­sarz uwalnia swój gniew i kieruje go nie tylko wobec postaci historycznych, ale i dzisiejszych duchownych, co może tłumaczyć tę gwałtowność, z jaką również wyznaje swoją wiarę i deklaruje siebie jako „rzymskiego katolika tradycjonalistę, któremu cofa się współczesna deistyczna i społeczna papka [...]ˮ. W rzeczywistości jest to po prostu zawód miłosny wobec Kościoła, taki jak ten w kontekście Francji: jedno i drugie się zmieniło, nie jest takie jak dawniej i nie wydaje się, żeby zmiany, które w nich zaszły, miały je uczynić silniejszymi lub piękniejszymi.

Raspail buntuje się przeciwko temu, że sól tej ziemi traci swój smak, marzy o Kościele prawdziwie walczącym, który przed­stawia dwóch bohaterów jego historii. Pierwszy w noweli w zbiorze Les Hussards, In partibus infidelium, druga w Pierścieniu Rybaka. Obydwaj są biskupami in partibus diecezji Zerracudum, która zniknęła tysiąc trzysta lat temu w czasie inwazji muzuł­mańskiej. Postanawiają złamać obowiązujące zakazy i odprawić Mszę świętą w ruinach ich dawnej katedry pod wezwaniem świę­tego Pedratona (na próżno będziecie szukać tego szczęśliwca w Rzymskim Martyrologium). Jego Ekscelencja Gauthier, stary i spokojny kanonik, nie wraca do swojego dobrego miasta Carpentras, zostaje zlinczowany przez rozszalały, fanatyczny tłum, nic z niego nie pozostaje. Jego Ekscelencja Cassini, młody i energiczny prałat, nie chce zostać męczennikiem, a jedynie „zjednoczyć się, poprzez swój gest, z początkami chrześcijaństwaˮ. Ten „Don Kichot wiaryˮ dokładnie przygotowuje planowaną przez siebie akcję, zupełnie jak tajny agent na usługach Kościoła, którym zresztą zostaje.

Jean Raspail wielokrotnie wspomina dyskretny „dom świętego Atanazegoˮ, mieszczący się w Rzymie, via Oviedo, którego Jego Eminencja Cassini zostaje „szefemˮ i którego sposób zarządzania zasobami ludzkimi i materialnymi, także efekty, które uzy­skuje, mogłyby być podobne do połączenia CIA i Mossadu: „W dziedzinie zdobywania informacji, pisze, Watykan jest najbogat­szyˮ; krótko mówiąc – prawdziwe gniazdo „szpicliˮ, jeśli tylko ktoś by się ośmielił określić w taki sposób osoby duchowne, które postępują zgodnie z przesłaniem Ewangelii i dla dobra Kościoła, z energią, która budzi strach i nieufność wyżej wspomnia­nych „miękkich mitrówˮ.

Nie dziwi więc w domu świętego Atanazego obecność wielu Pikkendorffów – czterech czy pięciu benedyktynów, którzy „celowali w tej walce z cieniami, do której wydawali się stworzeniˮ  ̶ tak jak Johann von Pikkendorff, potajemnie mianowany na biskupa przez Piusa XII i wysłany przez niego do Rosji, gdzie w tajemnicy wyświęcił dwudziestu księży, żeby zapewnić Kościo­łowi trwanie w czasie komunistycznego reżimu, zanim wycofał się, prawie sekretnie, do opactwa Saint-Tarcisse, którego nikt nie byłby w stanie odnaleźć.

Pikkendorff czy nie, wszyscy ci duchowni agenci specjalni odpowiadają temu samemu rysopisowi. Są młodzi, umięśnieni, o silnej konstrukcji moralnej i fizycznej, cały ojciec Włodzimierz, który będzie eskortować „Benedyktaˮ do samego Rzymu: „młody, raczej wysoki, atletycznie zbudowany...” Lub brat Ulrich na misji w Saint-Benoît-sur-Loire, żeby przyjąć tam księcia Fi­lipa: „Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat, o kwadratowej twarzy i ramionach, zdecydowanych ruchach... W białym płaszczu, ze szpadą w dłoni, wyglądałby jak modelowy templariuszˮ. U jego boku brat Odon: „kwadratowe ramiona, pewne spojrzenieˮ, bez wątpienia po „służbie wojskowej u komandosówˮ. Jeszcze inny mnich, „równie młody i kwadratowy, co pierwszyˮ, porusza się „zwinnym krokiem komandosa w czasie nocnej akcjiˮ; wreszcie „uderzeniowyˮ nowicjat opactwa, który wydaje się być stworzony na miarę swojego szefa.

Raspail wyraźnie czerpie radość z opisywania takiego rozsadnika mnichów-żołnierzy – żołnierzy-cieni, takich, jakich wyma­ga tego dzisiejsza walka, spragnionych nabożnych przygód w służbie Kościoła, którego siła opiera się po części na tych tajem­nych wiernych.

Duchowni-agenci specjalni w wizji Raspaila bez wątpienia mogą uwieść i zainteresować dość szeroką publiczność, skoro autorzy komiksów, stworzyli Janitora (ed. Dargaud), pewnego rodzaju Jamesa Bonda Watykanu, o ogolonej głowie, jasnym spoj­rzeniu, atletycznej sylwetce, żołnierza „komórki utworzonej specjalnie do Państwa papieskiegoˮ, który ma dużo wspólnego z do­mem świętego Atanazego Raspaila (cf. „Le Figaro littéraire” z 5 kwietnia 2007 roku).

Kościół katolicki posiada także moc bardziej widzialną i mniej wojowniczą zarazem, dziedziczoną w ciągu dwóch tysięcy lat apostolskiej tradycji. Mimo sympatii, jaką budzi u Raspaila ważna postać Pedra de Luny i bohaterska wierność jego tajemni­czych następców, jedyny prawowity Papież w jego oczach to Papież Rzymu. Dla Jana Pawła II, którego pisarz darzy widocz­nym szacunkiem, „Benedyktˮ w Pierścieniu Rybaka nie jest konkurencją, ale pewnego rodzaju „odpowiednikiemˮ, „utraconym odbiciemˮ. Jeśli „Benedyktˮ udaje się do Rzymu, to nie po to, żeby się poddać w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale żeby połączyć dwie połowy tego, co Raspail nazywa „papieską bliźniaczościąˮ. Chociaż umiera w drodze, to jego pochówek jest ce­lebrowany w kaplicy Bazyliki świętego Piotra, a człowiek „w bieliˮ bierze w nim udział, przyjmując modlitewną postawę, którą rozpoznawał.

Siła oporu Kościoła polega jednak przede wszystkim na rzeczywistości nadprzyrodzonej, która jest nazywana łaską, modli­twą, komunią świętych. W momencie, w którym młody książę Filip stawia czoło hałaśliwemu, oślepiającemu potworowi, którym stało się królestwo Francji, myśli, że „jest sam, ale nie byłˮ ̶ bo w kilku opactwach, w kilku kościołach, nawet w samym Watyka­nie, towarzyszyły mu cudownie skuteczne modlitwy.

Te modlitwy, które kierowane są ku niebu, nie całkiem opuszczają ziemię, z której się wznoszą, ale naznaczają w niezatarty sposób poświęcone miejsca: opactwo Fleury, tysiące katolickich Mszy odprawianych od tysiąca lat, tworzy „koronę Bożych łask o prawie namacalnej intensywnościˮ. Wyrażenie jest powtórzone słowo w słowo w Pierścieniu Rybaka w odniesieniu do in­nego opactwa, mniej historycznego, Sainte-Tarcisse, gdzie odczuwalne jest królowanie „ducha dzieciństwaˮ. Zresztą, zauważa Raspail, „ten nienamacalny charakter cechuje miejsca, w których się modliˮ, jak w starej katedrze w Senez, w Górnej Prowansji, prawie wyludnionej, „w której przeszłość nie godzi się na śmierć i narzuca swą niewidoczną obecnośćˮ.

Tak jak miejsca, a może nawet bardziej, osoby mogą także „nasiąkaćˮ świętością i przez nią wywoływać u innych automa­tycznie szacunek. I tak wobec Doma Feliksa Amédéego, starego kardynała w wełnianej szacie, jego współpasażerowie oddalają się z „niespotykanym szacunkiemˮ, dwoje młodych ludzi klęka przed nim i prosi o błogosławieństwo, a trochę dalej raczej nie­okrzesany kierowca taksówki nagle zaczyna przejawiać klasę godną szofera arystokratycznej rodziny. W Pierścieniu Rybaka wielokrotnie czuje się wokół „Benedyktaˮ aurę, która wywołuje niespodziewany szacunek, niezrozumiały dla tych, którzy go od­czuwają: kelner w kafejce, żandarm, który odnajduje w oczach włóczęgi jasne spojrzenie swojego księdza z dzieciństwa, albo piekarz z Saint Pantaleon, ulegający temu tajemniczemu, przemożnemu wpływowi.

Wpływ ten może wywołać prawdziwy przewrót: opat z Fleury, początkowo nieufny, a nawet nieprzychylny, przekonuje się do brata Ulricha i sam odprawia Mszę w intencji Filipa I w obecności młodego księcia, do którego kieruje nawet kilka słów, bez wątpienia „natchnionychˮ. Tak samo arcybiskup Reims poddaje się wymaganiom Dom Felixa Amédée i z namaszczeniem doty­ka relikwiarza Świętej Ampułki: „Bardzo się zmienił ten Etienne!ˮ, zauważa z rozbawieniem stary kardynał. Jeszcze bardziej nie­zwykłe jest nagłe nawrócenie ministra Rotza, sekciarskiego polityka, który otrzymuje tajemnicze „znakiˮ; ulega nieodpartej sym­patii wobec księcia Filipa i tego, co on uosabia, do tego stopnia, że z hukiem składa swoją dymisję i wycofuje się na daleką Creuse, żeby „czekaćˮ.

Racjonaliści będą tłumaczyć te nawrócenia prostymi mechanizmami psychologicznymi i upatrywać w nich jedynie halucy­nacji jako jednych z wielu zadziwiających zjawisk: zawodzenie wilków słyszane na wsi przez młodych jeźdźców albo szczęk zbroi w tle Mszy w opactwie Fleury, lub jeszcze tłum, nieistniejący, którego odgłosów policjant Racado nie jest w stanie zagłu­szyć w Saint-Denis i przez który nie jest w stanie się przecisnąć. Lecz jeśli halucynacje te występują, to czy nie są one wywoły­wane bliskością sacrum, następstwem oddziaływania jego mocy?

Jak to możliwe, że cud świętego Huberta odnawia się, żeby odpędzić kłusowników? W jaki sposób wielki pęk białych lilii może zostać złożony na placu Concorde rankiem 21 stycznia mimo straży pełnionej przez policjantów, którzy nic nie wiedzieli, ale słyszeli tajemniczy tętent koni? Jak racjonalnie wytłumaczyć awarię elektryczności, która pogrążyła w ciemnościach, na kilka sekund, całą Francję, chociaż w tym czasie dalej paliły się lampy kilku wybrańców, nieliczne świetlne punkty, które „oddawały cześć królowi Francjiˮ w atmosferze „przepełnionej nadziejąˮ: w której „Boża łaska stawała się niemal namacalnaˮ?

Użyłam słowa „cudˮ, bo należy go użyć do opisania wyzdrowienia zranionego mnicha, operowanego kiedyś przez Jeana Carriera, albo uporczywej obecności niebieskawego światełka nad ołtarzem w opactwie Sainte-Tarcisse, w którym „Benedyktˮ odprawiał Mszę. Ostatni „Benedyktˮ znaczy swoją drogę cudami, tak jak Tomcio Paluch swoją kamykami. Od molosa, którego naznaczył znakiem krzyża, do „zagadkiˮ banknotów otrzymanych od piekarza, który znajduje je później, skonfundowany, w swoim portfelu, wreszcie uzdrowienie dziewczynki albo ocalenie ofiar ogromnego karambolu – „prawdziwy cud, który musiał zmobilizować dobrą setkę aniołów stróżówˮ.

Wreszcie dochodzimy do cudu najbardziej oczekiwanego, minuty prawdy, której pożądał i obawiał się zarazem Filip w Sire: wracający, zgodnie ze swoją obietnicą, do małego chorego, spotkanego przez jeźdźców w drodze do Reims, książę, który stał się królem poprzez święte pomazanie, kładzie na nim ręce, wypowiadając starą formułę: „Król cię dotyka, Bóg cię uzdrawiaˮ. Wiara i nadzieja, które prowadzą wszystkie postacie tej sceny, nie pozostaną próżne: jak kiedyś wydarza się cud, blade i wychu­dłe dziecko, już umierające, naraz odzyskuje zdrowie i, jak dodaje autor: „Bóg nie czyni niczego połowicznie. Czy w tych cza­sach skąpo wydzielanej wiary, za to bezmiernie rozwiniętej teologicznej uczoności, jakikolwiek pisarz miał podobną okazję, by zaświadczyć o tym swoim piórem?”.

Poprzez działanie niezwykłej telepatii w oddalonym opactwie, zagubionym w północnych mgłach, stary kardynał wie, że cud się wydarzył: może usnąć snem wiecznym, „pozostawiając tym, którzy ujrzeli go martwego, podarunek uśmiechu niewysło­wionego szczęściaˮ – misja została wykonana! Dzięki jego posłudze korona Francji i Boża łaska połączyły się w osobie księcia Filipa...

Wnioski końcowe

Lecz... książka napisana, zamknięta, a czytelnik musi spaść z wysoka i odesłać do dziedziny wyobraźni i marzeń, do której dał się zaprowadzić, wydarzenia, które być może chciałby, żeby należały do świata rzeczywistego. To prawda, że Sire, a także wiele innych powieści i opowiadań Raspaila, wraz z Hurrah Zara!, którymi autor się z nami podzielił, dla naszego szczęścia, bohaterskie i romantyczne przygody licznych Pikkendorffów; na „wodnych drogach królaˮ, poprzez które zaprasza nas do od­wracania kolei rzeczy, odwracania biegu czasu, zwracania się ku epoce wielkiej Francji. Z Sire i Królem zza morza bierze nas na „przejażdżkę po krainie marzeńˮ, lecz po dotarciu na miejsce trzeba ujrzeć przepaść, która oddziela ten sen od obecnej rzeczy­wistości, w której się znajdujemy, z całym jej okrucieństwem ukazanym w Obozie świętych lub w Qui se souvient des hommes...

To, co Raspail zauważa dookoła siebie, to zniknięcie lub, co wychodzi na to samo, degeneracja Zachodu, któremu zagraża pochłonięcie go, przynajmniej częściowe, przez Trzeci Świat, „posoborowegoˮ Kościoła, ludów nazywanych „prymitywnymiˮ, których śladów szukał i które zgasły, poza niektórymi indiańskimi ludami Ameryki Północnej, które przeżyły, ale porzuciły  zwy­czaje swoich przodków i zajęły się czerpaniem korzyści z kasyn i automatów do gier... Nawet Pikkendorffowie się zdegenerowa­li: ostatni przedstawiciele tego „wycieńczonego roduˮ stali się zwykłymi szarymi mieszczanami, „już ich nie maˮ, jasno stwierdza Zara-Maria, która sama dorobiła się ogromnego majątku na produkcji pizzy.

Pewien dziennikarz określił kiedyś Raspaila jako „piewcę nieudanych epopeiˮ ̶ na podobieństwo króla Antoniego, którego pociągają „martwe cesarstwa, przegrani zdobywcyˮ. Tak, Raspail namiętnie podziwia walki toczone z wytrwałym heroizmem, tak jak ta w Kamerunie, które są wielokrotnie przywoływane pod jego piórem i które, ostatecznie, zawsze są przegraneˮ. Może sza­lone przedsięwzięcie Antoniego de Tounens, którego nic nie może od niego odwieźć i które kończy się na sromotnym odwrocie w Tourtoirac, tam, gdzie kończy się zażarta walka konfederatów z Południa, którzy zanim upadli, cztery lata się opierali, wykrwa­wieni wobec materialnej przewagi ludzi z Północy, lub próżne usiłowania „Ślicznego Księcia Karolkaˮ w Szkocji, lub księżnej de Berry w Wandei lub nawet jeszcze niezmienny opór Pedra de Luny i jego następców w świecie, któremu są coraz bardziej obcy, który nie wie o ich istnieniu i z którego znikają.

Sukces, zwycięstwo należą do przeszłości, jak mówi generał Panzerwaffe w 1945 roku, ostatni z Pikkendorffów, zanim gi­nie od amerykańskiej bomby: „Nie mogliśmy zdobyć przyszłości, pozostaje nam umrzeć dla przeszłości".Czy to znaczy, że lite­racka twórczość Raspaila jest pesymistyczna czy nawet depresyjna? Z całą pewnością nie. Jeśli jest przepełniona smutkiem, któ­ry wynika z nieuleczalnej dekadencji, to chwilami promieniuje nieodpartą nadzieją poprzez fakt, że wypełnia podstawowy „obo­wiązek pamięciˮ. Rzucenie butelki w morze z tonącego statku wydaje się aktem beznadziejnym, bez przyszłości, doskonale nadaremnym i śmiesznym – ale kto wie, czy butelka, za rok lub za sto lat, nie dostarczy swojej wiadomości? Jak w przypadku „Benedyktówˮ. Ale czy w przypadku pisarza nie chodzi o to, by „trwać i przekazywać, trwać, żeby móc przekazywaćˮ hipote­tycznym spadkobiercom, dalekim lub bliskim, którzy być może pewnego dnia tchną życie w te żarzące się węgle, by na nowo rozpaliły się jasnym płomieniem?

Raspail nie łudzi się nadzieją, że będzie mu dane zobaczyć odbudowanie zniesionej przeszłości. Zgodnie z rozróżnieniem, które ustanawia między młodymi ludźmi wyruszającymi ku „wodnym drogom króla, jego twórczość nie jest wstępem do „zmia­ny życia", ale do „zmienienia sposobu życiaˮ. Inaczej mówiąc, nie wierzy w zbawienie całego ginącego świata, ono może się wy­darzyć w ramach myślenia stanowczo elitystycznego – ale elit, które są solą ziemi – zachęcić do przeżycia kilku wspaniałych osobistych przygód. Może dać temu z jego czytelników, który rozpoznałby siebie samego w jego postaciach, tę samą chęć wyj­ścia z tłumu, z jego mierności i inercji, bycia kowalem swojego własnego losu, akceptując ryzyko, że być może nie umrze spo­kojnie w swoim łóżku. Jeśli Raspail wierzy bez wahania, jak jego przyjaciel Frederic Puissant, w „sprawę za sprawę... o ile wy­myśli się taką, która niczemu nie służy, jego dzieło pokazuje, że szlachetna sprawa nigdy nie jest całkowicie przegrana, bo dzięki niej wzrasta ten, kto o nią walczy i kto w ten właśnie sposób wzbogaca świat o tę odrobinę odwagi, zaparcia, może heroizmu i „pióropuszaˮ  – krótko mówiąc, „dopełnienia duszyˮ.

Madelaine Roussel

tłum. Martyna Borowicz

[1] H. Balzac, Ojciec Goriot, tłum. A. Bortnowska.

[2] E. Rostand, Cyrano de Bergerac, przekł. M. Konopnicka, W. Zagórski, Warszawa 1898.

 

Madeleine Roussel

(1930), emerytowany wykładowca literatury francuskiej na Uniwersytecie Paul Valery w Montpellier, działaczka stowarzyszenia "Una Voce".


Zmieniony ( 24.04.2017. )