Artykuł 212. W szkole trwa walka o przeżycie. BOBR-y.
Marcin B. Brixen http://naszeblogi.pl/46377-artykul-212 W szkole trwała walka o przeżycie. Starcie miało miejsce na lekcji języka polskiego. Pani polonistka wpadła na straszliwy pomysł dyktanda. - Czy Unia Europejska zezwala na przeprowadzanie dyktand? - zastanawiała się głośno dziewczynka, która zawsze odzywała się jako pierwsza. - Jesteśmy w Polsce - przypomniała z namaszczeniem pani polonistka. - I jakaś tam Unia nie będzie nam dyktować czy robić dyktando czy nie. Gdybyście nie zauważyli, od jakiegoś czasu odzyskaliśmy nasze szkoły z powrotem. Dla Polski, dla nauczycieli, no i dla uczniów też. Teraz nasze szkoły są naprawdę nasze, polskie, piękne, patriotyczne, pełne poprawionej podstawy programowej... A poza tym przypomnijcie sobie tych wszystkich ludzi na przestrzeni wieków, którzy ginęli za to, żebyście teraz mogli mówić po polsku. Przecież gdyby oni to słyszeli... - To nie fair - zaszemrała boleśnie klasa i nie oponowała już przeciwko sprawdzianowi. - A zatem dyktuję - pani polonistka założyła ręce za plecy. - Michał Wołodyjowski był mistrzem fechtunku w walce na czarną broń. - Co to jest fechtunek? - spytał zrozpaczony Sajmon, uczeń na wózku. - Moja babcia to miała, taki guz pod kolanem, moja babcia to miała - wypalił okularnik z trzeciej ławki. - Co ty pitolisz nędzna fiucino - Gruby Maciek pozwolił sobie na dezaprobatę. - To taka obrzutka z cementu kładziona na budowie pod tynk. I się pobili. - Popełniła pani błąd - powiedział Łukaszek. - Widzę - odparła smętnie pani polonistka patrząc na okularnika i Grubego Maćka. - Chyba muszę ich usadzić jak najdalej od siebie. - Nie mówię o nich, tylko o tym zdaniu. - Jak mogłam zrobić błąd, skoro go nie pisałam? - Bo to zdanie jest złe. - O tym co jest złe, to ja decyduję, Hiobowski, to ja jestem nauczycielem, przypominam ci. - Nauczycielką... Pani polonistka zamknęła na chwilę oczy. - No dobrze, gdzie to ja niby zrobiłam błąd? Wołodyjowski nie miał na imię Michał? - Miał. Chodzi o coś innego. O broń. - Nie był mistrzem? - Był. Ale nie broni czarnej tylko białej. On był mistrzem broni białej. - Nie, nie, nie, Hiobowski. Biała broń brzmi zbyt rasistowsko. - Widziała pani kiedyś czarną szablę? - A rękojeść? - Czarne rękojeści mają szpadle z dyskontów a nie szable! Awantura wisiała w powietrzu, gdy nagle otworzyły się drzwi i weszło trzech panów w garniturach i w ciemnych okularach. Mieli wypchane marynarki pod pachami, słuchawki w uchach i żuli gumę. - Tajniacy! - pisnął okularnik. - Mówiłem, że lepiej przebrać się za skejtów *) - powiedział pierwszy z panów. *) Skejci, (ang. skate) lub bardziej kozacko sk8 – subkultura młodzieżowa... md - Milcz - skarcił go drugi pan. - Kim panowie są? - zapytała pani polonistka. - Dzień dobry, jesteśmy bobry - powiedziała trzeci pan. Klasa zamilkła dławiąc się śmiechem. - No to cześć, daj coś zjeść - odparł pogodnie Łukaszek. Uczniowie eksplodowali śmiechem. - Cisza! - wrzasnął trzeci pan i wszyscy umilkli. - My jesteśmy z Biura Ochrony Byłego Rządu, w skrócie BOBR. Nie igraj z nami chłopcze. - Myślałem, że walczymy na głupie wierszyki - wyznał Łukaszek. - Nazwisko! - A ma pan prawo przetwarzać moje dane osobowe? - Chłopcze, ja mam prawo przetworzyć nie tylko twoje dane, ale i ciebie. Nazwisko! - Hiobowski. - O! To my po ciebie! Pierwszy pan i drugi wzięli Łukaszka pod pachy i wyciągnęło z ławki. - Dokąd go zabieracie? - zaniepokoiła się pani polonistka. - Jest lekcja, odpowiadam za niego. - Do auli. Jest już tam dyrektor. Kazał go przyprowadzić. - A... Acha... A o co właściwie chodzi? - Będzie przepraszał Tunalda-Doska za to co napisał o nim w internecie. - Jak to... Tunald-Dosk jest u nas w szkole?! - pani polonistka klasnęła radośnie, a panowie odruchowo sięgnęli pod marynarki. - Niech pani więcej tego nie robi! - przestrzegł ją trzeci pan. - Tak, on jest tutaj. W auli. Pani polonistka zerknęła przez okno. - Nie ma żadnej limuzyny. - Podjechaliśmy Pendotrolejbusino. No, chodź chłopcze, idziemy. - Idę z wami! - Sama pani mówiła, że ma lekcje. - Ale ja chcę to zobaczyć! - Mowy nie ma! Pani polonistka podeszła do trzeciego pana i szepnęła: - Mam w takim razie prośbę... Zastrzelcie go po drodze i powiedzcie, że uciekał... - Martwy nie będzie mógł przecież przeprosić - odparł logicznie pan i wyszli zabierając ze sobą Łukaszka. Milczeli przez całą drogę. Aula była całkiem pusta, tylko na środku stało kilka stołów i krzeseł. Na stołach leżały papiery, przybory do pisania, stały laptopy. Na jednym z krzeseł siedział zmartwiony pan dyrektor szkoły. Koło okien stał Tunald-Dosk otoczony wianuszkiem osób. Podbijał piłkę. Kiedy zobaczył Łukaszka usiadł koło dyrektora i skinął, aby podprowadzić chłopca ku niemu. Trzej panowie podeszli z Łukaszkiem. - Ach! To ty - powiedział Tunald-dosk. - Nie spodziewałeś się, że się spotkamy co? Może autoghaf? - Nie ma sprawy - Łukaszek wziął marker ze stołu, sięgnął piłkę, podpisał się na niej i wręczył Tunaldowi-Doskowi. - To co, to już wszystko? Mogę wracać na lekcję? - Widzę, że nie będzie łatwo - Tunald-Dosk założył nogę na nogę. - Łukasz, nie wolno w sieci wypisywać co się chce, szczególnie gdy to jest mowa nienawiści. Na przykład twój hejt wobec mnie. - Kiedy to niby popełniłem jakiś hejt??? Gdzie??? - Dhwiłeś ze mnie na intehnetowym fohum! - uniósł się Tunald-Dosk. - Czy mógłby pan polsku, bo nie rozumiem... - Szefie, on sobie z pana hobi heheszki - odezwał się jakiś facet stojący za Tunaldem-Doskiem. - Sam widzę! A tobie chłopcze odświeżę pamięć. Tu masz wydhuk... Łukaszek rzucił okiem. - Aaaale hejt... - To jest mowa nienawiści! Jest taki ahtykuł kodeksu kahnego o numerze dwieście dwanaście. Za pomówienie jest grzywna lub więzienie. - Ja pana pomówiłem??? - Nazwałeś mnie "niegodnym zaufania"! - To nie o panu. - Jak to nie?!! - Imię i nazwisko jest inne. - Też mi inne! Każdy głupi się domyśli kto to jest Nalddo Sktu! Jakby w odpowiedzi otworzyły się drzwi do auli i weszło kilku kolejnych panów w garniturach. A wśród nich były prezydent Konisław-Bromorowski. - Jeszcze jego tu bhakowało - zagryzł usta Tunald-Dosk. Były prezydent wszedł witając się kordialnie ze wszystkimi. Potem rzucił krótko do jednego ze swoich: - Śrubokręt! Funkcjonariusz podał mu żądane narzędzie, a były prezydent wrócił do drzwi. Po czym szybko i fachowo zdemontował kontakt zostawiając samą puszkę i przewody spięte kostką. - Fajny kontakt, przyda mi się - rzekł zadowolony Konisław-Bromorowski oddając łącznik i wkrętak funkcjonariuszowi. Spojrzał na ochroniarzy, dyrektora, Tunalda-Doska i Łukaszka: - Szukam ucznia o nazwisku Hiobowski, powiedziano mi, że jest tutaj. Który to z was? Tunald-Dosk jęknął cicho i wbił sobie pięści w oczy. - To ja - rzekł Łukaszek. - Acha. Łukaszu, żądam od ciebie przeprosin. Napisałeś o mnie, że jest niegodny zaufania... - Zahaz, zahaz - ocknął się Tunald-dosk. - On to pisał o mnie! - Nieprawda! - wtrącił się Łukaszek. - Napisałem tak o Nalddo Sktu! - Właśnie! - ucieszył się Konisław-Bromorowski. - A to przecież ja! - Co ty opowiadasz! To przecież ja! O tobie napisał, że jesteś bucem i głąbem! - No i to mi się nie podoba. O wiele bardziej za to podoba mi się to "niegodny zaufania", To brzmi tak elegancko i dystynkcjowanie. Więc chłopcze przeproś mnie. - Nie! Mnie! - Mnie! - Mnie! - Może panowie się zdecydują - poprosił Łukaszek. Po minucie krzyków pierwszy poddał się Tunald-Dosk. Chwycił piłkę z autografem Łukaszka i kopnął z całej siły. Piłka odbiła się od ściany i trafiła jednego funkcjonariuszy w plecy. Ten nie wahał się ani chwili, wyciągnął błyskawicznie broń i strzelił do piłki. Słysząc strzał inni panowie też wyjęli pistolety i... - To wszystko twoja wina, Hiobowski! - pan dyrektor przekrzykiwał strzały czołgając się ostrożnie po zasłanym potłuczonym szkle parkiecie. - Moja? Czy to ja strzelam? - To ta piłka... - Ale czy to ja ją kopnąłem? - Bo się zdenerwował! - Ale czy to ja się z nim kłóciłem? Pan dyrektor zacisnął pięści i zawołał: - I co ja teraz mam zrobić? - Jak to co? Remont!
|