Porcato ante portas!
Wpisał: Jerzy Przystawa   
26.06.2007.

Jerzy Przystawa

Porcato ante portas!

Od chwili usunięcia Andrzeja Leppera z rządu politycy PiS zaczęli mówić o nowej ordynacji wyborczej, na wzór tej, jaką w tym roku wprowadził na swoją zgubę silny człowiek włoskiej sceny politycznej Silvio Berlusconi. Wydawało się mu, że przy pomocy kolejnej sztuczki wyborczej wykiwa swoich konkurentów i zapewni sobie władzę na następną kadencję. Niestety, jak to w życiu i polityce bywa, w efekcie wykiwał sam siebie, a do władzy doszedł jego konkurent Romano Prodi. Przy okazji, jednak, wykiwani zostali i włoscy wyborcy, którzy w 1993 roku, na drodze powszechnego referendum, jednoznacznie opowiedzieli się za jednomandatowymi okręgami wyborczymi. Wtedy też tzw. klasa polityczna znalazła sposób na oszukanie obywateli i zamiast JOW wprowadzili tzw. mattarellum (od nazwiska Mattarello, gdyż to deputowany Sergio Mattarella wpadł na ten genialny pomysł). Także i teraz Włosi od razu ochrzcili ten nowy pomysł wyborczy dźwięcznymi nazwami, takimi jak porcato (po włosku świństwo) oraz truffarellum (od słowa truffaoszustwo). I takie samo ŚWI?STWO chce nam dzisiaj zafundować partia, która się ochrzciła mianem Prawo i Sprawiedliwość.

Na czym to Porcato polega? Otóż 630 miejsc we włoskiej Camera (sejm) dzieli się pomiędzy partie polityczne, które uzyskały co najmniej 4% głosów wyborców. Partie te mogą łączyć się w bloki ( PiS już nam te bloki narzucił w ordynacji wyborczej do rad gmin) i blok, który uzyska największą ilość głosów, bez względu na to czy to będzie 29% – jak PiS w ostatnich wyborach, czy 12% – jak UD w wyborach 1991, dostanie do podziału co najmniej 340 miejsc w Izbie (a więc co najmniej 54%). Oczywiście, gdyby blok zdobył poparcie więcej niż 54% wyborców, to dostanie jeszcze więcej mandatów. Wyborcy włoscy w ogóle nie mają nic do gadania odnośnie kandydatów – głosują tylko na partię i partia sama ustala, komu oddaje mandat poselski! Takie oto porcato zafundował swoim rodakom Silnio Berlusconi i takie samo truffarellum chce nam dzisiaj zafundować Jarosław Kaczyński.

Możliwe, że mu się uda. Dla mnie jest rzeczą istotną czy zrobi to ŚWI?STWO za naszym przyzwoleniem, czy też będzie jasne, że robi to wbrew swoim rodakom, którzy powiedzą mu bez ogródek, co o tym myślą. Chodzi mi tu, rzecz jasna, co o tej sprawie raczą myśleć polscy inteligenci, ludzie wykształceni w najróżniejszych dyscyplinach, a jeszcze tacy, którzy zawsze gotowi są pouczać innych. Za komuny też mieliśmy katedry prawa konstytucyjnego i wybitnych profesorów tej dyscypliny, z których podręczników nadal muszą uczyć się studenci. Już jeden z nich – ponoć najwybitniejszy (!) – Stanisław Gebethner dał dzisiaj głos w gazecie „Rzeczpospolita” i absolutnie nie widzi w tym żadnego pogwałcenia konstytucyjnych zasad równości i proporcjonalności. To pogwałcenie dostrzega Andrzej Lepper, ale to – jak wiemy – warchoł i rozrabiaka, więc kto by takiemu wierzył. Na szczęście inny konstytucjonalista z tej samej wspaniałej uczelni, Piotr Winczorek, twierdzi, że jakby ta zgodność z Konstytucją była wątpliwa. No, a co o tym może powiedzieć Trybunał Konstytucyjny nawet nie chcę myśleć, po wspaniałym wyroku, jaki zapadł w sprawie sejmowej komisji śledczej! (Już nie tylko jest zabronione konstytucyjnie przesłuchiwanie Leszka Balcerowicza, ale w ogóle niekonstytucyjne jest zadawanie podchwytliwych pytań, długie przesłuchania, pytania nie na temat itd., itp.) Więc z Trybunałem Konstytucyjnym to loteria większa niż z Samoobroną: uda się Jarosławowi Kaczyńskiemu utworzyć większość parlamentarną po stronie partii profesora Gebethnera, czy przeciwnie? Ale to chyba niewielkie zmartwienie: jak znam życie to najpierw zmienią ordynację i przeprowadzą wybory, a potem będą martwić się tym, co na ten temat sądzą profesorowie zasiadający w TK. Poza tym: kiedy Trybunał znajdzie czas? Oczywiście, sprawę Leszka Balcerowicza rozpatrzył natychmiast, ale z innymi tak pięknie być nie musi. Ze strony internetowej TK możemy dowiedzieć się, że w ciągu ostatnich 6 lat do TK wpłynęło 12 860 spraw, z których zdążył rozpatrzyć jedynie 3 320. Tylko w tym roku wpłynęło już 1 134 spraw. Tak więc pole manewru jest tu ogromne i o niezgodność porcata z Konstytucją RP specjalnie nie potrzebujemy się martwić.

Nas ta sprawa interesuje wyłącznie z punktu widzenia interesów polskiego narodu i demokracji w Polsce. Jeszcze raz przypomnę, co w książce Bunt mas napisał hiszpański filozof i socjolog, Jose Ortega y Gasset:

Zdrowie demokracji, każdego typu i każdego stopnia, zależy od jednego drobnego szczegółu technicznego, a mianowicie: procedury wyborczej. Cała reszta to sprawy drugorzędne. Jeśli system wyborów działa skutecznie, jeśli dostosowuje się do wymogów rzeczywistości, to wszystko jest w porządku, natomiast jeśli tego nie robi, to demokracja zaczyna się walić, chociażby cała reszta działała bez zarzutu... Instytucje demokratyczne nie oparte na autentycznych wyborach są niczym.

Polskim inteligentom nazwisko Ortega y Gasset mówi niewiele, a system wyborczy jeszcze mniej. Uważają oni, że skoro w każdych wyborach zmienia się ordynację wyborczą, a w polskiej klasie politycznej nic się nie zmienia – mamy te same gadające głowy, które w taki sam sposób usiłują nam zrobić wodę z mózgu – to, najwyraźniej, ordynacja wyborcza nie ma tu nic do rzeczy. Otóż to jest błąd: zmieniają nam za każdym razem procedury wyborcze, ale zawsze w ramach tego samego, jak to się ładnie mówi PARADYGMATU: odarcia posła z osobistej odpowiedzialności. Tak twierdził inny wielki socjolog i filozof polityki Karl Popper. W czasie batalii o JOW w Wielkiej Brytanii napisał: Ordynacja proporcjonalna odziera posła z osobistej odpowiedzialności. Czyni zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka. Koniec. Kropka.

Politykom silnym, o instynkcie wodzowskim, jak Jarosław Kaczyński czy Leszek Miller, osobista odpowiedzialność posłów przed wyborcami do niczego nie jest potrzebna, a właściwie może tylko przeszkadzać. Nie rozumieją jednak tego, że system list partyjnych jest, w gruncie rzeczy, sprzeczny z koncepcją charyzmatycznego przywódcy, stojącego na czele państwa, albowiem jest to przepis na słaby rząd i słabe państwo. Taki system jest dobry dla polityków gładkich, bez wyrazu, ugodowych, bezkonfliktowych. Wśród plejady premierów polskich, za równo w II, jak i w III RP, mamy takich postaci bez liku. Idealny był tutaj Kazimierz Marcinkiewicz, przymilny brat łata, do różańca i do tańca. Niestety, albo stety, Jarosław Kaczyński takim politykiem nie jest i być nie chce. On naprawdę chce rządzić i decydować samemu. Chce być drugim Marszałkiem Piłsudskim. Wypadałoby więc, żeby zrozumiał, iż Marszałek Piłsudski miał ten sam problem! Ordynacja proporcjonalna dla ludzi takich, jak Piłsudski jest wyłącznie kłodą pod nogami! To jest ordynacja dla gabinetowych graczy, wiecznych uzgadniaczy, specjalistów od godzenia ognia z wodą i rozmywania odpowiedzialności. Tak można rządzić w kraju takim, jak Szwecja czy Finlandia, gdzie na ulicach ludzi się nie spotyka, gdzie wszystko jest poukładane, gdzie rządu, tak naprawdę, mogłoby wcale nie być.

Silny, wyrazisty polityk, jeśli chce być przywódcą państwa demokratycznego, potrzebuje autentycznego poparcia obywateli, a nie sztuczek, umizgów, przekupstwa i szantażu, którymi zmusza do posłuszeństwa niesfornych poddanych. W ordynacji proporcjonalnej czasem silni politycy dochodzą do władzy, ale tak jak Piłsudski, Hitler czy Mussolini, nieuchronnie przechodzą na stronę dyktatury. Autentyczny, silny polityk, który chce sprawować władzę w warunkach demokracji musi odwołać się do wyborów w jednomandatowych okręgach wyborczych, jak Charles de Gaulle, Margharet Thatcher czy Winston Churchill.

Może ktoś to podpowie Jarosławowi Kaczyńskiemu, póki ma szansę zrobić coś dobrego dla Polski? Dzisiaj ma okazję stać się prawdziwym mężem stanu, przeprowadzić autentyczną naprawę państwa, przejść do historii jako jeden z tych, który nie zmarnował okazji danej mu przez Historię. Dzisiaj takiej reformie nikt się nie sprzeciwi, a o kłopotach z profesorami typu Stanisław Gebethner czy Marek Safjan już mówiłem. Zafundowanie nam popłuczyny po włoskim porcato nie przyniesie ani Polsce, ani jemu niczego dobrego. Zniknie w niepamięci, jak wielu innych i pewnie tylko dzieci będą uczyły się o Dwóch takich co ukradli księżyc, a potem zostali premierem i prezydentem, tylko nikt nie będzie nawet pamiętał, jak się nazywali.

Wrocław, 23 września 2006