Widmann, Auschwitz, adiutant Hitlera, Trzej Królowie i AIDS z DDR. | |
Wpisał: Pink Panther | |
27.06.2017. | |
Arno Widmann, Auschwitz, adiutant Hitlera, Trzej Królowie i AIDS z DDR.
Pink Panther https://rozowypanther.blogspot.com 26 czerwca 2017
Kilka dni temu wstrząsnęła nami lekko informacja, iż niemiecki felietonista Arno Widman w artykule pt. „Rechte Geschichtsverdrehung in Auschwitz” we Frankfurter Rundschau w bardzo specyficzny sposób skomentował słowa Premier Beaty Szydło w KL Auschwitz, które odwiedziła w 77 rocznicę pierwszego Transportu Polaków z Tarnowa do KL Auschwitz, od czego zaczęło się faktyczne funkcjonowanie tego niemieckiego obozu koncentracyjnego. A pan Arno podrzucił niemieckim czytelnikom „co Beata Szydło miała na myśli” i jakie podstępne były jej zamiary. Oto podobno celem przemówienia Beaty Szydło premiera RP miało być: „…przedstawienie Zagłady Żydów jako czysto niemieckiego dzieła. Polska miała nie mieć z Mordem Narodu nic do czynienia. Nie było też wyjaśnienia polskiej kolaboracji z Niemcami…”. Komentarz jaki jest, każdy widzi. Nie każdy natomiast wie, kim jest pan Arno Widmann i jakie są jego zawodowe dokonania i z czym musi się mierzyć niemiecka narracja historyczna w ostatnich czasach. On standardowo nie ma ojca i matki, a więc w świetle tego ataku zachodzi podejrzenie, że może być on np. synem/kuzynem samego Alfreda Widmanna , słynnego wynalazcy technik masowego mordowania osób niepełnosprawnych w ramach operacji eutanazji III Rzeszy niemieckiej pod kryptonimem T4. „Kuzyn Albert” w laboratoriach SS, w lasach i bunkrach Mohylewa i szpitalach podbitej Polski – dokonał tysięcy morderczych eksperymentów, ale po wojnie odsiedział parę lat i żył spokojnie do roku 1986. Ale dowodów na kuzynostwo nie mamy, więc tylko zwracamy uwagę, że w Niemczech można mieć i takich kuzynów. Wracając do trudu dziennikarskiego redaktora Arno Widmanna, on już w tytule felietonu dokonał subtelnej manipulacji. Tytuł felietonu brzmi: „Prawicowe przekręcenie w Auschwitz”. Tymczasem premier Szydło nie przemawiała w „Auschwitz” tylko w „das Konzentrationslager Auschwitz”. W Polsce nie ma „Auschwitz” tylko „Oświęcim” a pani premier Szydło nie przemawiała w Oświęcimiu tylko w Niemieckim Nazistowskim Obozie Koncentracyjnym Auschwitz. Propagandziści niemieccy pracują jak mrówki. Ale czasem potkną się o własne nogi. Pan Arno Widmann w 1979 r. w wieku lat 33 zakładał z kolegami w Berlinie Zachodnim dziennik Tageszeitung, lewicowy raczej i szykował się na wielką karierę dziennikarską w skali krajowej. Ale coś się wydarzyło i pod koniec lat 80-tych został „pełniącym obowiązki głównego redaktora niemieckiego Vogue” czyli cegły modowej dla Niemek, które i tak masowo kupowały Burdę i same sobie szyły te swoje podomki. W tzw. międzyczasie dał sobie wcisnąć „rewelację naukową” spreparowaną przez KGB i dostarczoną do Berlina Zachodniego z NRD via naukowiec „z Berlina Wschodniego” i pisarz enerdowski. Była to sprawa bardzo głośna i odbiła się szerokim echem w świecie, bo zamieszane w nią były rządy USA i ZSRR. I wszyscy się trochę pośmiali, poza panem Arno Widmannem oczywiście. Otóż w 1986 r. enerdowski emerytowany uczony, urodzony w 1911 r. w Sankt Petersburgu Rosja w rodzinie żydowskiego kupca z Kowna – dr Jakob Segal , zasadniczo niemiecki specjalista w dziedzinie biologii, a w czasie wojny „bojownik francuskiego Resistance” (prywatnie wraz małżonką od chwili anektowania Litwy w 1940 r. przez ZSRR r. obywatel radziecki ), po wojnie w NRD prowadzący na Uniwersytecie Humboldta badania naukowe w zakresie biologii – opublikował do spółki z innym podobnym naukowcem enerdowskim z Uniwersytetu Humboldta – Ronaldem Dehmlow oraz swoją małżonką Lily) opracowanie liczące 47 stron pod tytułem:„ AIDS—Its Nature and Origin” (AIDS – jego natura i pochodzenie”). W opracowaniu tym dowodzi, iż wirus AIDS został „wyprodukowany” przez armię USA w ramach eksperymentów genetycznych w Fort Detrick i był testowany na więźniach –gejach. Najbardziej oburzony i wstrząśnięty był Związek Radziecki, który publikował te wieści wielokrotnie w różnych mediach. Ale oczywiście media innych państw też się bardzo przejęły wynikami badań „francuskich uczonych Segal”. W roku 1987 około 80 gazet w ponad 30 językach podawało te rewelacje a lewicowa niemiecka gazeta Tageszeitung też chciała mieć coś „z pierwszej ręki”. To umożliwił enerdowski pisarz i autorytet moralny Stefan Heym, który urodził się jako Helmut Fliegel (albo Flieg, pewności nie ma) w 1913 r. w Chemnitz, późniejszym Karl-Marx-Stadt w Saksonii zasadniczo jako antyfaszysta i w 1933 r. wyemigrował po maturze do Czechosłowacji. A w 1935 r. otrzymał z USA z młodzieżowej żydowskiej organizacji stypendium i pojechał tam aby studiować i pisać w niemieckojęzycznej gazecie Deutsches Volksecho, zasadniczo bliskiej Komunistycznej Partii USA. W 1943 r. otrzymał amerykańskie obywatelstwo i został włączony w program szkolenia służb do walki psychologicznej z Niemcami w Fort Richie. W 1945 r. znalazł się w okupowanych Niemczech, gdzie przesłuchiwał jeńców Wehrmachtu na okoliczność nazizmu. Ale władze amerykańskie zaczęły go podejrzewać o „lewicowe skłonności” i cofnęły do kraju czyli do USA. Stefan Heym pracował w USA jako dziennikarz i pisarz aby ostentacyjnie opuścić USA w proteście przeciwko wojnie w Korei. Przyjechał przez Pragę do NRD, gdzie towarzysz Honecker urządził go sympatycznie w jakiejś willi pod Berlinem. Towarzysz Stefan Heym początkowo bardzo chwalił enerdowskie porządki ale z czasem przeszedł drogę rozwoju duchowego w stronę demokracji i zaczął za zachodnioniemieckie marki publikować w Niemczech Zachodnich książki „niezależne”. No i kiedy wybuchła afera z AIDS w amerykańskich laboratoriach a zachodnioberliński lewicowy dziennikarz Arno Widmann postanowił uzyskać wywiad „z pierwszej ręki” od „profesora Jacoba” – to kontakt uzyskał dzięki pośrednictwu autorytetu moralnego z NRD – literata Heyma. W ten sposób pan Arno Widmann został ośmieszony jako dziennikarz i zapłacił stosowną cenę: odesłaniem do mody damskiej z możliwością pisania felietonów w poważnych pismach niemieckich – od czasu do czasu. Kiedy wszystko się uspokoiło, pan Arno został głównym redaktorem w Berliner Zeitung a w roku 2007 szefem działu felietonów we Frankfurter Rundschau. Ciężki przypadek dziennikarskiej niekompetencji winien był nauczyć pana Widmanna pewnej ostrożności w wydawaniu sądów. Ależ gdzie tam. Pan Widmann, zwłaszcza kiedy czuje się „członkiem kolektywu opiniotwórczego”, rozkręca się niesamowicie. Czego dowodem jest bardzo specyficzna recenzja książki autorstwa wiceszefa Banku Centralnego Niemiec i byłego senatora senatu Berlina – Thilo Sarrazina pt. „Deutschland schafft sich ab. Wie wir unser Land aufs Spiel setzen”. ( Niemcy likwidują się same. Jak wystawiamy nasz kraj na ryzyko) wydanej w 2010 r. kiedy jeszcze nikt nie myślał o milionach uchodźców zalewających Niemcy. Książka jest o tym, jak niebezpieczna jest polityka Niemiec względem imigrantów islamskich, jak oni się nie integrują a trendy demograficzne są jednoznacznie negatywne dla lokalnej społeczności niemieckiej. Dzieło to stało się bestsellerem. Sprzedano w krótkim czasie ponad 1 milion egzemplarzy ale na żądanie władz niemieckich Thilo Sarrazin musiał ustąpić z zarządu Bundesbanku a jego partia SPD rozpocząć miała procedurę wykluczenia. Co w tych warunkach pisze zatroskany o państwo i naród dziennikarz Arno Widmann z Frankfurter Rundschau? Jak rasowy recenzent literacki zaczyna artykuł z 27 sierpnia 2010 r. mocnym tytułem: „Książka opętanego”. Określenie „opętany” w odniesieniu do wiceszefa Bundesbanku pojawia się w artykule pana Widmanna jeszcze co najmniej 2 razy. A we wstępie do artykułu zwyczajnie szczuje autora „sądami” pisząc, iż „…Das ist nicht nur ein Fall für die Justiz….” (To nie jest tylko sprawa dla wymiaru sprawiedliwości). To by było „ na tyle” jeśli chodzi o wolność słowa w Niemczech w rozumieniu niemieckiego dziennikarza Widmanna, śmiesznej ofiary operacji KGB. Obecnie pan Widmann znowu przeprowadza wywiady ale już na bardziej bezpiecznym dla siebie obszarze: artystycznym. Na stronie internetowej austriacko-irlandzkiego malarza pana Gottfrieda zamieszczony został wywiad udzielony przez niego panu Arno Widmannowi z Frankfurter Rundschau w dniu 27 października 2013 r. z okazji retrospektywnej wystawy artysty w słynnej galerii Albertina w jego rodzinnym mieście Wiedniu, gdzie spędził młode lata, studiował sztuki plastyczne i rozpoczynał działalność artystyczną. Autor jest jednym z najsłynniejszych żyjących malarzy, czego miarą może być fakt, iż posiada zamek w Irlandii ( gdzie mieszka statecznie z rodziną) i cieszy się przyjaźnią takich mega gwiazd muzyki lżejszej jak Keith Richards z Rolling Stones czy Marylin Manson a w swoim czasie nieszczęsny Michael Jackson. Jego obrazy wiszą w najpoważniejszych galeriach świata. Przez pewien czas mieszkał i tworzył w Niemczech z podejrzeniem o działalność scjentologiczną a od roku 2004 posiada obywatelstwo irlandzkie. Owo najsłynniejsze dzieło Gottfrieda Helnweina poruszyło mocno redaktora Widmanna i postanowił on przeprowadzić wywiad z twórcą , do czego doszło 27 października 2013 r. Jeden czy dwa wątki, które zostały poruszone w trakcie wywiadu, a które wywołały pewien dyskomfort u „wywiadowcy”, warte są wspomnienia. Otóż pan Gottfried Helnwein urodzony w katolickiej konserwatywnej rodzinie Austriaka i Irlandki w roku 1948 w Wiedniu, jeszcze we wczesnych latach studenckich udzielał się w Sodalicji Mariańskiej w Uniwersyteckim Kościele Jezuickim w Wiedniu. Ale w latach 60-tych kiedy osiągał wielkie sukcesy jako student sztuki eksperymentalnej i rozstał się z wiarą katolicką definitywnie. Już na studiach świadomie prowokował skandale, przynajmniej wg oczach austriackich władz uczelnianych, co mu wcale nie zaszkodziło w karierze artystycznej a w zarabianiu pieniędzy również. Jego sztuka jest określana jako hiperrealistyczna Powraca on ciągle do dwóch wątków: popkultury reprezentowanej przez Kaczora Donalda oraz do nazizmu w jego, można powiedzieć, esencji: Adolf Hitler i faceci w czerni czyli towarzysze z SS w czarnych mundurach. Czasem te wątki się splatają i widzimy Adolfa Hitlera pochylającego się z uśmiechem nad Kaczorem Donaldem, który wyszczerza zęby. Innym bardzo ważnym wątkiem jest zetknięcie zła z dobrem personifikowanym przez małe, ubrane na biało niewinne dziewczynki. Każdy kto chce ominąć fakt jawnego prowokowania Niemców w związku z ich przeszłością zazwyczaj pisze, że , cytuję polskiego docenta wiki: ”…artysta koncentruje się przede wszystkim na psychologicznych i socjologicznych aspektach niepokoju i lęku wśród społeczeństwa, które to z kolei wywodzą się z historycznych wydarzeń i politycznych dyskusji. W rezultacie jego prace często są postrzegane jako prowokacyjne i kontrowersyjne….”. No ale jak pisać o uczuciu niepokoju i lęku oraz o prowokacji i kontrowersji bez szarpania historii Niemiec w przypadku obrazu „Święto Trzech Króli. Adoracja Magów” ? Główne postacie czyli „Trzej Królowie” to młodzi SS –mani z otoczenia Adolfa Hitlera a stojący najbliżej Matki z Dzieciątkiem – to „jak żywy” osobisty adiutant Hitlera od 1938 r. SS Sturmbahnfuehrer Max Wünsche, w latach 40-tych prawdziwy celebryta III Rzeszy, niemal ktoś na kształt „Brada Pitta Niemiec lat 40-tych”. Obraz „Epiphany I .Adoration of the Magi” , czarno-biały 332 cm x 200 przedstawia scenę nawiązującą do Trzech Mędrców przynoszących dary Dzieciątku Jezus. Obraz jest surowy, czarno biały i przedstawia scenę w jakimś pustym pomieszczeniu, gdzie młoda i piękna kobieta trzyma na kolanach gołego chłopczyka w wieku około 8-10 miesięcy, patrzącego na nas. A wokół Niej i Dziecka widzimy czterech młodych wymuskanych SS-manów w uniformach Hugo Bossa z lewej strony i jednego z prawej - w postawie wyrażającej chyba respekt. To dlatego, iż obraz jest w części odtworzeniem zdjęcia z epoki natomiast Kobieta i Dziecko zostały „wkomponowane” w to zdjęcie. Kobieta nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z żadnym mężczyzn a na ustach ma cień uśmiechu. Dziecko i Kobieta przedstawieni są „w jasności” , na której czerń mundurów SS po prostu krzyczy. Wywiad Arno Widmanna ma tytuł : „Das Böse ist immer relativ” (Zło jest zawsze relatywne). Jednym z zastanawiających pytań redaktora Widmanna jest następujące:”.. Dlaczego zajął się pan szczególnie tym tematem?...”. Artysta Helnwein odpowiada, że w latach 90-tych powrócił do wątków chrześcijańskich w swej twórczości a takie tematy jak Adoracja Trzech Króli były często wykorzystywane w sztuce jak np. przez Tycjana czy Duerera. I jako artysta urodzony „krótko po Holocauście” a żyjący w Niemczech postanowił „przedstawić temat w jego/obecnych czasach”. No i tu dochodzimy do tego, co uwiera pana Arno Widmanna w tym obrazie. Powiedział co następuje: „..Ale przecież w roku 1996 mógłby być to na przykład zespół Oasis a nie SS. Pan umieścił tę historię wcale nie dokładnie w pańskiej współczesności…”. Pan Helnwein odpowiada: „… Ale tu nie chodzi o lata czy miesiące ale o epokę. To jest dziedzictwo, jakie zostawili moi rodzice, to są duchy tego pokolenia, które straszą dookoła w mojej współczesności. Ja się tego nigdy nie pozbędę. W przeszłości święci Trzej Królowie byli też zawsze przedstawiani w stylu wojskowym, w czarnych zbrojach i uzbrojeni w miecze…”. Pan redaktor Widmann drąży dalej: „…Święci Trzej Królowie to u pana oficerowie SS, reprezentanci radykalnego zła…”. Pan Helnwein odpowiada: „…Na obrazie pan tego nie widzi. To są dobrze wyglądający młodzi ludzie przedstawieni w uniformach, którzy są zgrupowani w pełnej respektu postawie wokół Kobiety i Dziecka. Symbole na ich kołnierzach przypomina pan sobie jako coś negatywnego , niebezpiecznego z pańskiego doświadczenia kulturowego. Zło jest zawsze relatywne. Krzyżowcy na przykład, którzy w Jerozolimie rąbali wszystko co żyje na kawałki byli w oczach muzułmanów reprezentantami zła..”. Redaktor Widmann”… Ale przecież nie z punktu widzenia Artysty. Pan zestawił SS-manów z Mesjaszem..”. Gottfried Helnwein :”… To jest swojska scena z ikonografii chrześcijańskiej, mająca na celu przedstawienie rzeczywistych, możliwych do zidentyfikowania ludzi. Na zdjęciu archiwalnym, którego użyłem jako wzoru, SS-mani stoją wokół Adolfa Hitlera. Młody człowiek stojący z lewej strony z przodu to SS-Standartenführer Max Wünsche, osobisty adiutant Hitlera. Kiedy obraz użyłem w Monachium w inscenizacji Heinera Müllera „Hamletmaschine”, wdowa po nim chciała przedsięwziąć kroki prawne przeciwko mnie. Twierdziła, że poprzez moją interpretację/obraz jej mąż został zniesławiony jako rasista. Jeśli chodzi o dobro i zło: w 30-stronnicowym liście ona zaręczała, że jej mąż był dobrym człowiekiem a przez mój obraz został zbeszczeszczony. W świecie neo-nazistów Max Wünsche jest dzisiaj zresztą nadal bohaterem. Są bardzo realistycznie wykonane figurki (SS Obersturmbannfuhrer – Panzertruppe Max Wünsche), które można nabyć w Internecie…”. Redaktor Widmann: „…Byłem przestraszony, kiedy stanąłem przed obrazem. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego..”. Jak rozumiem, chodzi o to, aby nie przypominać starym i nowym pokoleniom Niemców czy Austriaków, że ich Bradem Pittem w latach 40-tych był osobisty adiutant Hitlera SS-Standartenführer, żołnierz jednostki Leibstandarte SS Adolf Hitler, w 1940 r. adiutant Seppa Dietricha , Generalobersta der Waffen SS, odpowiedzialnego za masakrę jeńców amerykańskich w Malmedy a dekadę wcześniej za masakrę towarzysza Ernsta Röhma, kumpla Hitlera i wielbiciela ładnych chłopaków z SA. Ważnym mentorem był też SS-Hauptsturmführer ( w 1944 już Brigadeführer) Kurt Meyer, który II WW zaczął we wrześniu 1939 r. od rozstrzelania 50 Żydów pod Modlinem jako dowódca 14. Panzerabwehr-Kompanie der Leibstandarte a w 1944 r. dokonał zbrodni na 25 kanadyjskich jeńcach wojennych, potem od niechcenia 7 innych jeńców. Żadna z osób wymienionych nie siedziała dłużej niż kilka lat w więzieniu, każdy umarł w swoim łóżku a Max Wünsche po wojnie ożenił się z niejaką Ingeborg i miał z nią 5 synów oraz pracował na porządnym wysokim stanowisku menadżerskim w przemyśle niemieckim. I wszystko układałoby się idealnie, dzięki wypuszczaniu co rok jednego co najmniej filmu o dobrych Niemcach, którzy walczyli z nazistami poprzez wysyłanie anonimowych pocztówek raz na tydzień lub rozrzucanie ulotek raz na kwartał, co dałoby przez 20 lat aż 20-50 dobrych Niemców. Ale jak widać, kłopoty przychodzą z najdziwniejszych kierunków i nawet do scjentologa i kumpla Marylin Mansona i Keatha Richardsa z Rolling Stones nie można mieć odrobiny zaufania. To ta irlandzka krew plus duża kasa w handlu sztuką w USA. Adolf Hitler witający Kaczora Donalda to jeszcze można znieść, ale „Selekcja” czy „Trzej Królowie Adoracja Magów”, to niejednego Niemca może przyprawić o bezsenność albo rozstrój nerwowy. A tak im dobrze szło propagandowo „na odcinku polskim”. https://de.wikipedia.org/wiki/Jakob_Segal https://en.wikipedia.org/wiki/Jakob_Segal https://en.wikipedia.org/wiki/Operation_INFEKTION https://en.wikipedia.org/wiki/Stefan_Heym https://de.wikipedia.org/wiki/Arno_Widmann http://www.fr.de/politik/meinung/kommentare/polen-rechte-geschichtsverdrehung-in-auschwitz-a-1297211 http://www.fr.de/kultur/katholische-kirche-gott-liebt-mich-weil-ich-meinen-mann-liebe-a-1282028 http://www.gottfried-helnwein.at/press/interviews/article_5086-Das-Boese-ist-immer-relativ https://en.wikipedia.org/wiki/Gottfried_Helnwein https://pl.wikipedia.org/wiki/Thilo_Sarrazin http://www.fr.de/kultur/literatur/sarrazin-das-buch-eines-besessenen-a-999810 |
|
Zmieniony ( 27.06.2017. ) |