Rokitna - prawda historyczna. Bitwy u progu wskrzeszenia Polski. | |
Wpisał: dr J. Jaśkowski | |
06.07.2017. | |
Bitwy u progu wskrzeszenia Polski. Rokitna - prawda historyczna. Z cyklu: „W-140 Listy do Wnuczka”
Nie należy identyfikować Drużyn Strzeleckich z krakowskim Strzelcem, stworzonym przez PPS i Niemców w maju 1914 roku pod dowództwem Piłsudskiego”. Ułanie! ... Hej! Sokole ty jasny urodny, hej - rotmistrzu ułańskich ty rot! - w blasku cię poniósł twój druh niezawodny, koń twój wierny i szabli twej grot! - /Józef Mączka/ Trochę przykro, że ówczesne władze państwowe nie bardzo zainteresowały się tym wydarzeniem. Organizacją obchodów w Krakowie zajęli się jedynie pasjonaci i miłośnicy austriacko-węgierskiej artylerii i fortyfikacji z FAR2. Należy dodać, że Kongres Polonii Kanadyjskiej (choć właściwie nie wiem dlaczego akurat oni), przy aktywnym udziale Jednostki Strzeleckiej 3003 z Trzebnicy, strzelców lwowskich oraz dzięki szczególnemu poświęceniu i zaangażowaniu ich starszego inspektora pana Romana Chandoha, wzniósł pomnik na cmentarzu przylegającym do pola bitwy w Rokitnej (dzisiaj ukr. Rokytne), 20 km na wschód od Czerniowców (ukr.Chernivtsi) oraz tablicę pamiątkową na cmentarzu w pobliskiej Rarańczy, ku czci poległych bohaterów Legionów Polskich. Na uroczystościach poświęcenia pomnika była obecna ekipa wrocławskiego oddziału TVP. Z reportażem o tych wydarzeniach można zapoznać się pod linkiem : http://wroclaw.tvp.pl/20761371/07072015 . Na temat walk pod Rokitną, samej szarży i jej uczestników napisano wiele. Był to temat bardzo popularny w naszym kraju przed II Wojną Światową. W latach czterdziestych, po przejęciu władzy przez komunistów stał się zakazany, wręcz tabu. Nic dziwnego, że dzisiaj po stu latach, jakie dzieli nas od tych wydarzeń, jeśli zapytamy na ulicy o szwoleżerów rokitniańskich, możliwe, że co dziesiąty będzie coś wiedział, może dlatego władze państwowe pomimo, że są zobowiązane czcić naszych narodowych bohaterów wydają się o nich zapominać. Mam nadzieję, że to "zapominanie" nie jest celowe, jako kontynuacja odcinania Narodu Polskiego od korzeni. [Jest to jeden z kolejnych dowodów, że oświata w Polsce przez cały okres od 1920 roku jest prowadzona przez to samo centrum - przypisek jj] Przypomnijmy zatem o wydarzeniach z roku 1915, a tu z pomocą przyjdzie jeden z wielu i chyba najlepszy z opisów samego boju... . .."Dochodzi upalne, czerwcowe południe. Kilkudziesięciu ułanów II Brygady Legionów Polskich od kilku godzin stoi wraz z końmi na polu ślicznie kwitnącej lucerny. Konie z poluzowanymi popręgami skubią fioletowy dywan z kwiatów. Sapanie i parskanie wierzchowców, szelest rwanego przez nich zielska mieszają się z odległą, ale wyraźną palbą karabinową i postękiwaniem eksplozji pocisków artyleryjskich. II Brygada wraz z 42 dywizją austriacką toczy walki z Rosjanami, szturmuje umocnioną linię wzgórz Rokitna - Mohila. Senne oczekiwanie ułanów przerywa pojawienie się dwóch jeźdźców. To bracia, komendant II dywizjonu kawalerii II Brygady rtm. Zbigniew Dunin-Wąsowicz i jego młodszy brat, a w Legionach - podwładny, wachmistrz Bolesław Dunin-Wąsowicz, komendant plutonu jazdy. Zbigniew Dunin-Wąsowicz, szczupły, mocno ogorzały, z krótkim wąsikiem, jest oficerem bardzo popularnym i przez żołnierzy szanowanym - to typ dowódcy, za którym podwładni bez wahania idą w ogień. Przed wojną w austriackiej kawalerii dosłużył się stopnia porucznika kawalerii, ale na własne żądanie po 12 latach służby przeszedł do rezerwy i wstąpił do niepodległościowego Strzelca. W pierwszych dniach wojny objął dowództwo oddziału Sokołów Konnych. Potem sformował w Krakowie dwa szwadrony kawalerii Legionów i ze swoimi ułanami trafił do II Brygady. Na czele 2-go szwadronu bił się twardo pod Cycułowem, Mołotkowem, Tłumaczem. Za zasługi bojowe porucznik Zbigniew Dunin-Wąsowicz został awansowany na rotmistrza kawalerii. Rtm. Dunin-Wąsowicz wraca z polowego lazaretu po dwudniowej chorobie. Czuje się kiepsko, jeszcze nie wyzdrowiał, ale humor ma świetny. - Nie szarżowaliście jeszcze, a bałem się, że się spóźnię! - woła na przywitanie. Wszyscy jego podkomendni znają jego największe marzenie - wreszcie ruszyć z szablami nad głowami, siłą całych dwóch szwadronów, do wielkiej kawaleryjskiej szarży. Nikogo to nie dziwi - w końcu rotmistrz jest wnukiem napoleońskiego szwoleżera Mikołaja Dunin-Wąsowicza spod Somosierry. Nadjeżdża ordynans ze sztabu II Brygady. Rtm Dunin-Wąsowicz wsiada na swą gniadą, rasową klacz "Chochlę", wjeżdża na pobliski wzgórek i zatrzymuje się obok szefa sztabu II Brygady, austriackiego oficera kpt. Vagasza. Ułani widzą, jak Austriak tłumaczy coś ich dowódcy i ręką wskazuje w stronę rosyjskich okopów. To nieomylny znak, że daje rozkaz do ataku. Stojący bliżej ułani słyszą podniesiony głos kpt. Vagasza: "Piechota gotowa, a więc kawaleria naprzód!". W języku oficerów frontowych brzmi to niedobrze, to jakby niegrzeczne zbycie zastrzeżeń polskiego oficera, jak oględnie sformułowane: "Nie dyskutować, wykonać!". Rtm. Dunin-Wąsowicz wraca do swoich żołnierzy. Twarz ma pociemniałą ze złości. - Na koń! - rzuca. Ma prawo się wściekać. Właśnie dostał rozkaz do wymarzonej szarży kawaleryjskiej siłami obu szwadronów, ale jako doświadczony oficer wie, że ten rozkaz to zadanie niełatwe, może wręcz niewykonalne. Atakujące wzgórze Rokitna oddziały legionowe płk Zielińskiego i austro-węgierska 42. dywizja piechoty wycofały się dziś pod silnym ogniem artylerii. Silne oddziały piechoty połamały sobie zęby na rosyjskich umocnieniach: czterech liniach okopów z zasiekami drutu kolczastego, w których - wsparte silną artylerią - czają się setki carskich sołdatów i liczne karabiny maszynowe. A kpt Vagasz każe szarżować na tak umocnione pozycje, nieco ponad setce kawalerzystów! Rtm. Zbigniew Dunin-Wąsowicz świetnie zdaje sobie sprawę, że niedawno narzuceni przez Wiedeń - w miejsce polskich oficerów - austriaccy dowódcy II Brygady, pułkownik Küttner i jego szef sztabu kpt. Vagasz, lekką ręką szafują krwią polskiego żołnierza. Ale rozkaz - to rozkaz. Oba szwadrony na oczach licznego polskiego i austriackiego wojska czwórkami ruszają kłusa w dół pochyłości. Cztery kilometry przed nimi rozciągają się malownicze wzniesienia, wśród których zarysowują się domy - to wieś Rokitna. Rzeczka Rokitnianka przed wsią to zarazem granica zaboru austro-węgierskiej Bukowiny i Besarabii - od stu lat w granicach Rosji. Przed bagnistą, 3 metrową rzeką Rokitnianką, po stromej pochyłości konie odruchowo zwalniają. - Nie ma przeszkód dla polskiej kawalerii! - krzyczy rotmistrz Dunin-Wąsowicz, spina gniadą "Chochlę" i pierwszy jednym susem przesadza rzekę. Za nim skoczyli por. Topór na "Oceanie" i por. Włodek na "Erywanie". Przykład dowódcy i jego słowa zachęty pociągnęły jeźdźców, którzy wskoczyli do wody bez wahania, by zebrać się niebawem na przeciwległym brzegu i sformować szyk rozwinięty: trzeci szwadron na prawo, drugi - na lewo. Przed oczyma ułanów, stojących teraz w dolinie, teren wzniósł się do góry, gdzie tkwiła niewidoczna na razie z dołu, piechota rosyjska. Rtm. Wąsowicz rozejrzawszy się dookoła wysyła patrol na ubezpieczenie lewego skrzydła w stronę lasku, a dobywając szabli rzucił swój krótki, ostatni rozkaz: "2-gi szwadron za mną! Trzeci stać - rezerwa!". Znak szablą i 2-gi szwadron ruszył kłusem naprzód, mijając koło pierwszego wiatraka linię własnej piechoty, zaskoczonej tym niespodziewanym zjawiskiem. Od pierwszych okopów rosyjskich dzieli ich już tylko dystans 800 kroków. 2-gi szwadron wspiął się na grzbiet pokryty trawą, płaski, wznoszący się łagodnie ku szczytowi wzgórza 255, za którym znajdowały się stanowiska artylerii rosyjskiej. W dole na prawo pojawia się wieża rokitniańskiego kościoła. Rtm. Wąsowicz z punktu odsadził się od szwadronu galopem na swojej rasowej klaczy, o 200-300 kroków i mknął jasno zarysowaną drogą na zielonym tle, wiodącą ku szczytowi. Za nim, w tyralierze posuwał się kłusem, w ogniu karabinowym nieprzyjaciela 2-gi szwadron. Na widok pierwszych okopów rotmistrz podrywa szwadron w cwał. Jazda z podniesionymi szablami ruszyła do ataku, głusząc grzmiącym okrzykiem: huraaaa!!! huk wystrzałów. Na początku wyłaniały się przed atakującymi mniejsze rowy, częściowo nawet nie obsadzone. Setki Rosjan strzela do szarżujących. Pocisk trafia w czoło najmłodszego z ułanów Bolesława Kubiaka. Trup pada w trawy, kara klacz Mucha galopuje dalej. Koń młodszego z braci Dunin-Wąsowiczów wpada do rowu, zrywa się jednak i z poturbowanym jeźdźcem pędzi dalej. Kapral Tadeusz Brincken dostaje postrzał w rękę i w bok, jego Faust pada. Ułan Jan Stachura, ranny w pierś, strasznie w trawach krwawi, ale jakimś cudem - żyje. Coraz więcej koni bez jeźdźców błąka się na pobojowisku. Szarżujący przesadzają pierwszą linię rosyjskich okopów bronionych przez załogę składającą się z kilkudziesięciu strzelców, piechurzy rosyjscy widząc niepowstrzymany pęd szarży, rzucają w ostatniej chwili broń podnosząc ręce do góry. Zaczyna się morderczy, celny ogień karabinów maszynowych bijących spod szczytu wzgórza. Z łoskotem karabinów maszynowych miesza się huk pękających szrapneli - to biła "swoja" artyleria austriacka...Pod Polańskim, Sokołowskim giną konie, ranny zostaje porucznik Fąfara. Trafiony w czoło wachmistrz Adamski pada ze swojej "Gergany", usunął się ranny Garbaczewski i plutonowy Świdziński, którego "Murzyn" równierz pada, ginie siwka kaprala Liszki - lecz reszta pędzi i już wpada w okopy i zasieki. Moskali całe mrowie! Potem forsują drugą linię i dopadają do trzeciej, głównej. Ktoś ciął Moskala i łeb mu rozpłatał na dwoje...Inni ręce podnoszą do góry, a okopy rozbłysnęły białymi flagami... Jakiś oficer rosyjski krzyknął na okopie w głos: Bohatery!!! Lecz ten okop jest solidny jak bunkier, cały kryty belkami i darnią. Ułani nie są w stanie sięgnąć szablami skrytych w nim sołdatów. Przeskoczyć tej konstrukcji - niepodobna. Rotmistrz Dunin-Wąsowicz dostrzega wąski przesmyk w linii okopu i pędzi tam z ułanami. Osadza Chochlę i celując z rewolweru w setkę Rosjan bezpiecznie skrytych w umocnionym okopie, krzyczy: - Zdawajsia! Poddać się! "Zdawajtieś"- i wnet setki rąk unosi się do góry i znane "pomyłuj" ze wszystkich stron. Okop zdobyto! Padł tam młody Łuszczewski. Zszokowani Rosjanie rzucają broń. Pod wrażeniem zbliżającej się szarży, a może z braku szybko wystrzelanej amunicji, milknie nieco ogień z frontu, duże natomiast straty zadaje piechota rosyjska strzelająca z flanki ogniem ryglowym z prawej strony i z tyłu. Nagle, na kilka kroków przed okopem reduty ginie "Chochla" - klacz rotmistrza, on sam ranny, podnosi się, zrywa się z ziemi, macha ręką na chcących pomóc mu ułanów, by atakowali dalej, i celuje w okop. Kilku ułanów zajeżdża okop od tyłu. Poddający się Rosjanie, widząc, jak mało jest Polaków, znów chwytają za karabiny i strzelają z dystansu ledwie paru kroków. Rotmistrz, podbiega do okopu i strzela do Rosjan wzdłuż rowu. W tym momencie otrzymuje śmiertelny postrzał w bok. Staje, a odwracając się ku nadlatującemu szwadronowi, osuwa na ziemię i daremnie już usiłując się podnieść ginie. Wnet pada Włodek, trafiony w usta, ginie też jego koń, ranny zostaje Jagrym. Nasi atakują okopy z tyłu i biorą jeńca. Plutony zmieszane razem, głównie 2-gi i 3-ci walą na środek. Docierają do ostatniej, czwartej linii okopów wroga. Do reduty wpada niezabarykadowaną drogą dziewięciu - tych na lepszych, przeważnie węgierskich koniach. Skrzydła spływają wzdłuż okopu - w prawo i w lewo. W reducie wywiązuje się starcie. Ostatniemu przy życiu oficerowi, dowódcy 2-go szwadronu, porucznikowi Jerzemu Topór-Kisielnickiemu, udało się przeskoczyć rów reduty i z garstką swoich popędził dalej na pozycje artylerii. Gdy jednak z ostatniego okopu zaczęto do nich strzelać z tyłu, zawrócił konia i rzucił się raz jeszcze na okop. Ścina szablą wysuwające się ku niemu żądła bagnetów. Wtedy padł mu koń. Po złamaniu szabli, walczy dalej rewolwerem, krzyczy: "Zdajsia". Na ten krzyk ściągają ku niemu ułani znajdujący się w środku reduty, wyrąbując sobie drogę szablami. Rosjanie jak zahipnotyzowani tym widokiem zaczynają rzucać karabiny, dopiero brodaty praporszczyk przywraca dyscyplinę wśród swej roty. Ginie waleczny porucznik Topór ugodzony dziesięcioma kulami i zakłuty bagnetami. Obok ginie Rakowski. Ułanom, których nie zmiótł jeszcze ogień karabinów maszynowych, strzelających obecnie wewnątrz reduty nie pozostało nic innego jak tylko przeć dalej ku jej wylotowi, na przeciwboczne wzgórza w stronę Ryngacza. Gdy pojawili się szczycie dostali w twarz ogień kartaczowy ze stojącej za wzgórzem w odległości około 1-1,5 km baterii artylerii rosyjskiej, a paru ułanów, którzy uniknęli kartaczy, wznieciło popłoch wśród jej obsługi. Na widok jeźdźców wynurzających się ze zboża, kanonierzy rosyjscy zaczęli zaprzodkowywać działa... |
|
Zmieniony ( 06.07.2017. ) |