Czy Edmund Klich wie co robi?
Wpisał: Romuald Szeremietiew   
04.06.2010.

Czy Edmund Klich wie co robi?

Romuald Szeremietiew

To zastanawiające, że polski urzędnik wskazuje na naszych pilotów jako winnych katastrofy prezydenckiego samolotu. Kontrowersyjne tezy Edmunda Klicha, polskiego przedstawiciela przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK) w Moskwie, natychmiast podchwytują rosyjskie media. Klich wypowiada się dużo, sprzecznie i zaskakująco na rękę Rosjanom. Wszystko przy milczącym przyzwoleniu premiera Donalda Tuska.

Zrozumiałe zainteresowanie katastrofą samolotu rządowego pod Smoleńskiem sprawiło, że w mediach mamy ogromną ilość informacji o różnej wartości. Ustalaniem przyczyn katastrofy i śledztwem zajęła się strona rosyjska. Polskie ośrodki rządowe zapewniają, że postępowanie Rosjan jest bez zarzutu i powinniśmy spokojnie czekać, co ustalą rosyjska komisja i prokuratura. Pytania i wątpliwości formułowane przez polityków opozycyjnych, ekspertów, publicystów są piętnowane przez ośrodki rządowe jako szkodliwe. Jesteśmy pouczani, że nie wolno w ten sposób psuć dobrej atmosfery w stosunkach z Rosją. Powinniśmy zaufać premierowi Putinowi i jego prokuraturze, słyszymy w Warszawie. Tymczasem: "Wbrew obietnicom śledztwo w sprawie katastrofy nie jest ani transparentne, ani dynamiczne. Polska strona nie ma pełnego i swobodnego dostępu do dokumentów i zgromadzonych dowodów. Polakom późno udostępnia się czarne skrzynki, choć niemal od razu było wiadomo, że są one w dobrym stanie i można odczytać ich zapis. Obawiamy się więc, że śledztwo nie jest prowadzone we właściwy sposób". To nie jest wypowiedź polskiego "rusofoba". Tak w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" (25.05.2010) mówił Andriej Iłłarionow, jeden z sygnatariuszy listu rosyjskich opozycjonistów wyrażającego zaniepokojenie przebiegiem śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej.
Władze RP nie zabiegały, aby kwestię ustalenia przyczyn katastrofy badała polska komisja. Były ku temu podstawy, sprawa dotyczyła bowiem samolotu wojskowego, a zdarzenia z udziałem takich maszyn nie podlegają procedurom stosowanym przy wypadkach samolotów cywilnych. Ponadto w Ministerstwie Obrony Narodowej zostało podpisane w 1993 r. polsko-rosyjskie porozumienie m.in. w sprawie wspólnego wyjaśniania katastrof. Ta umowa dawała Polsce wprost prawo uczestniczenia w całości postępowań na warunkach równoprawnej strony. Władze polskie w jakiś dziwaczny sposób zgodziły się na zastosowanie przepisów, które władzom rosyjskim oddały postępowanie w całości. W ten sposób polski rząd z własnego wyboru znalazł się w roli petenta w śledztwie ustalającym okoliczności tragicznej śmierci prezydenta polskiego państwa.
W postępowaniu po katastrofie statku powietrznego najważniejszą rolę odgrywa komisja badania wypadków lotniczych. Jej ustalenia mogą posłużyć prokuraturze do postawienia zarzutów karnych ewentualnym winnym wypadku. W sprawie katastrofy polskiego Tu-154 postępowanie prowadzi rosyjska komisja. Z ramienia polskich władz jej pracę obserwuje Edmund Klich, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych przy ministrze infrastruktury. Przypomnijmy, że jest to komisja zajmująca się badaniem wypadków z udziałem samolotów cywilnych. W polskim systemie prawnym w razie katastrofy samolotu wojskowego (państwowego) powoływana jest przez ministra obrony specjalna Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Na przykład do zbadania katastrofy samolotu CASA w 2008 r. minister obrony narodowej powołał komisję pod przewodnictwem pułkownika z Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, a jej skład tworzyło 29 osób z resortu obrony.
Morozow dzwoni do Klicha
Po katastrofie prezydenckiego Tu-154 na lotnisku w Smoleńsku znalazł się zespół specjalistów wojskowych z szefem Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów na czele. Zgodnie z obowiązującymi przepisami miał on zająć się badaniem zdarzenia. Okazało się, że Edmund Klich też tam już był i mimo braku upoważnienia z MON podjął własne działania. Powstaje kwestia, dlaczego osoba nieuprawniona do badania zdarzenia znalazła się na lotnisku smoleńskim. Przepytywany 6 maja przez sejmową Komisję Infrastruktury Klich mówił, że tuż po katastrofie zadzwonił do niego Aleksiej Morozow: "to jest obecnie przewodniczący Komisji Federacji Rosyjskiej, zastępca pani Anodiny - szefowej Mieżnonarodnej Awiacionnej Komisji, to znaczy Międzynarodowego [Międzypaństwowego] Komitetu Lotniczego... On zadzwonił i powiadomił mnie, że jest katastrofa w Smoleńsku i traktuje to jako telefoniczne powiadomienie, natomiast formalne będzie później. I było od razu pytanie o procedury, według jakich będzie ten wypadek badany. On zaproponował załącznik 13. do konwencji, bo myślę, że i według jego wiedzy, i ówczesnej mojej wiedzy to jest jedyny dokument, który podpisała i strona polska, i Federacja Rosyjska jako konwencję chicagowską tak zwaną z 1944 roku".
Okazuje się, że właśnie z Klichem skontaktowali się Rosjanie, chociaż w przypadku katastrofy samolotu wojskowego był on osobą nieodpowiednią. Strona rosyjska (Aleksiej Morozow, szef Komisji Technicznej MAK) zawiadomiła szefa polskiej komisji badającej wypadki samolotów cywilnych i wskazała mu na potrzebę zastosowania procedury z konwencji chicagowskiej, co blokowało równoprawny udział Polski w postępowaniu. Można też dostrzec zainteresowanie strony rosyjskiej, aby Edmund Klich był współpracownikiem rosyjskiej komisji badającej katastrofę. Nawet po zamieszaniu wywołanym krytycznymi wypowiedziami pod adresem ministra obrony Klich zachował pozycję przedstawiciela rządu polskiego przy komisji rosyjskiej.
Zastanawia, że polski urzędnik wskazuje na polskich pilotów jako winnych katastrofy. Największy rosyjski dziennik "Kommiersant", relacjonując wypowiedź Edmunda Klicha, wybija na czoło informację, iż polski przedstawiciel przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK) w Moskwie ogłosił, iż prezydent Lech Kaczyński zginął z powodu błędu polskich pilotów. Tuż po zdarzeniu strona rosyjska mówiła, że do wypadku doszło z winy polskich pilotów. Podawano wiadomości, jakoby samolot cztery razy podchodził do lądowania, a polscy piloci nie znali języka rosyjskiego i nie potrafili skomunikować się z obsługą smoleńskiego lotniska. Polska opinia publiczna ciągle słyszy, że trzeba poczekać na zakończenie badań przez Rosjan. Nie trzeba czekać tylko w jednym przypadku - przy wskazaniu jako winnych pilotów.
Tezy na zamówienie Moskwy
Klich co pewien czas podaje różne zaskakujące wiadomości pochodzące według niego z zapisów czarnych skrzynek. 15 maja informował: "Słuchałem całych rozmów w kabinie i słyszałem bardzo dokładnie rozmowy załogi między sobą, załogi z kontrolerami na ziemi". A tydzień później (21 maja): "Teraz wiem więcej, bo otrzymałem pełny zapis rozmów, i teraz już bym tak kategorycznie nie stwierdził". Wcześniejsze przesłuchanie "całych rozmów" dostarczyło Kichowi mniej wiadomości od późniejszego zapoznania się z ich "pełnym zapisem", dlaczego?
Edmund Klich nie kłopocze się, że zaprzecza uprzednio wypowiadanym opiniom. Na konferencji prasowej 27 maja mówił: "Problem jest taki, że tego zapisu rozmów w kabinie generalnie się nie udostępnia. W społeczeństwie jest takie mniemanie: pilot, pogoda, technika... Prawda? Nie będzie się wtedy szukać tych błędów systemowych, tylko się powie, aha, no, piloci tam coś, może tak. Wybierze się tylko część tego i będzie to służyć manipulacji, a nie ujawnieniu przyczyn. Generalnie wiemy, co się stało. Trzeba odpowiedzieć, dlaczego się stało, a to są analizy, to są obliczenia, tu nie... tu nie można iść na skróty". A następnego dnia Klich "idzie na skróty" i ogłasza, że to piloci byli winni katastrofy.
Edmund Klich jest byłym pilotem, oficerem Ludowego Wojska Polskiego. Po 1989 r. jako pułkownik WP uzyskał doktorat na Akademii Obrony Narodowej i zajmował ważne stanowiska - w latach 1997-2000 był zastępcą komendanta Wydziału Lotnictwa Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Po przejściu w stan spoczynku zajął się badaniem wypadków lotniczych. Dziennikarz miesięcznika "Skrzydlata Polska" Grzegorz Sobczak mówi: "Rozmawiałem z Edmundem Klichem wielokrotnie i zawsze bardzo ważył słowa, nigdy nie wypowiadał pochopnych opinii". Dlaczego więc teraz Edmund Klich pochopne opinie wygłasza? Nie dostrzega, że to, co mówi, nie tylko współbrzmi z doniesieniami rosyjskich mediów, ale jest z zapałem w Rosji nagłaśniane, ponieważ potwierdza polską winę za katastrofę. Czyżby sytuacja go przerosła i się pogubił?
W czasach sowieckich rządząca w Rosji partia komunistyczna wydawała ogromne środki na propagandę, która miała dezinformować i ogłupiać społeczeństwa państw demokratycznych. W wielu krajach na Zachodzie Sowieci przez podstawionych figurantów wydawali pisemka, które nie miały czytelników i żadnych szans na rynku wolnej prasy. Dlaczego to robiono? Po to, by w gazetach drukowanych u siebie cytować pochlebne dla komunistów opinie pochodzące z rzekomej "zachodniej prasy". Sowiecki dyktator Lenin, wykazujący się wielkim sprytem i przebiegłością w osiąganiu celów, wskazywał bolszewikom na zalety korzystania z usług "pożytecznych durni". Tak Lenin nazywał ludzi, którzy pomagali komunistom, sądząc, że robią coś pożytecznego, a w efekcie szkodzili własnemu narodowi, swoim bliskim, samym sobie. W historii znajdziemy rzesze takich, którzy wspierali komunistów, uważając, iż w ten sposób zwalczą biedę i niesprawiedliwość. Wspomniany wyżej Grzegorz Sobczak, starając się zrozumieć powody zachowania znajomego, tłumaczy: "Być może Klich chciał swoimi opiniami wpłynąć jakoś na dowództwo Sił Powietrznych, bo od lat podnosi problem szkolenia pilotów, podkreślając, że ich poziom jest fatalny". Być może?
Edmund Klich wygłasza swoje opinie, będąc oficjalnym przedstawicielem Polski w Moskwie. Premier ogranicza się do biernej i dobrodusznej reprymendy, gdy Klich za głośno z czymś wypali. Rosyjski opozycjonista dostrzega bierność polskich władz. Andriej Iłłarionow mówi: "Po katastrofie Donald Tusk zrobił na mnie wrażenie człowieka zaszokowanego tragedią, ale potem nie widziałem w nim siły, która kazałaby mu wyciągnąć od Rosjan jak najwięcej informacji. Takiej postawy nie widzę też u Bronisława Komorowskiego".

poniedziałek, 31 maja 2010, romuald szeremietiew