Nieudany debiut nowej, świeckiej tradycji
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
22.07.2017.

Nieudany debiut nowej, świeckiej tradycji



Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3988



Felieton  •  tygodnik „Polska Niepodległa”  •  22 lipca 2017



Za pierwszej komuny przy Komitecie Centralnym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej istniał Wydział Ceremoniału i Obrzędowości Świeckiej, w którym rozmaici ubowniczkowie młodzi tworzyli „nowe świeckie tradycje”, na przykład – ceremonię wydawania „dowodziku osobistego”, ale też i „nadania imienia” potomkom porządnych, ubeckich familii, co to nie chciały zażywać „opium dla ludu”. Te „ceremonie”, podobnie zresztą, jak i cała „obrzędowość świecka” w ubeckim wydaniu, były nędznymi imitacjami mieszanki obrzędów sakralnych z ceremoniałem wojskowym, przeraźliwą tandetą nie tylko pod względem estetycznym, ale i widowiskiem kompletnie pozbawionym treści. Skoro jednak Partia kazała, to cóż było robić? Toteż ubowniczkowie i karierowicze posłusznie poddawali się temu szamaństwu.

Minęły lata, nastała sławna „transformacja ustrojowa”, w ramach której RAZWIEDUPR, czyli stare kiejkuty podzieliły się władzą nad historycznym narodem polskim ze swoimi konfidentami (nasz Kukuniek w niepojętym przypływie szczerości powiedział kiedyś, że „oni udawali władzę, a my – opozycję”), ale ubeckie dynastie przecież nie rozpłynęły się w powietrzu, tylko reprodukowały się w kolejnych pokoleniach, podobnie zresztą, jak agentura, pieczołowicie uplasowana w kluczowych miejscach życia publicznego również przez Wojskowe Służby Informacyjne. Ci konfidenci, których nie obejmie już żadna lustracja, doskonale wiedzą, komu zawdzięczają swoje wyniesienie, swoją pozycję społeczną i materialną, podobnie jak i to, że wszystko zależy od trwałości fundamentu, na którym ta cała misterna konstrukcja się opiera. Dlatego są zdyscyplinowani, lojalni wobec swoich kiejkutowych przełożonych i dyspozycyjni. W przeciwnym razie starym kiejkutom nie udałby się ani majstersztyk z partią Nowoczesna sprytnego pana Ryszarda Petru, ani eksperyment z Komitetem Obrony Demokracji, który teraz, w związku z rozkazem, by walczyć o praworządność, jest pośpiesznie demontowany, a pan Mateusz Kijowski, który jeszcze niedawno szykowany był na premiera naszego tubylczego bantustanu, w związku z prokuratorskimi zarzutami zażywa już ksywy: „Mateusz K.” i wycofany został przez stare kiejkuty do drugiego a może nawet jeszcze dalszego szeregu płomiennych szermierzy.

Na Wielką Nadzieję Białych i Czerwonych szykowany jest obecnie „legendarny” pan Władysław Frasyniuk, którego mają wspierać byli prezydenci-konfidenci: „Bolek”, „Alek” i ten trzeci, którego pseudonimu operacyjnego nie znamy, bo jego już żadna lustracja nie obejmuje. Tak to podobnież wykombinował sobie „spin-doktor” w osobie pana Michała Kamińskiego, kiedyś tylko zewnętrznie podobnego do prosięcia. Kto chce, niech wierzy, ale wydaje mi się, że „koncepcję” w ramach której „Bolek”, czy też „Alek”, a nawet i ten trzeci prezydent, miałby słuchać „Miśka” Kamińskiego, możemy śmiało włożyć między bajki. To już prędzej „Miśkowi” koncepcję tę podał do przedstawienia jakiś stary kiejkut, no a on w podskokach to wykonał, bo czasy są ciężkie, a żyć jakoś trzeba. Na każdy bowiem etap naszej sławnej transformacji ustrojowej, stare kiejkuty muszą mieć nie tylko jakąś „koncepcję”, ale i jasnych idoli, w postaci choćby pana Władysława Frasyniuka, których postawi się na fasadzie ruchu płomiennych szermierzy czy to demokracji, czy to praworządności, czy też jakiegoś innego bajeru – bo bez bajeru – wiadomo – daleko się nie ujedzie.

Ponieważ jednak walka czy to o demokrację, czy to o praworządność, nie odbywa się w próżni, tylko w przestrzeni już wypełnionej rozmaitymi działaniami, toteż i stare kiejkuty, nawiązując do zapamiętanego z czasów pierwszej komuny tworzenia „nowych, świeckich tradycji”, postanowiły zainaugurować nową świecką tradycję w postaci lustrzanego, chociaż w krzywym zwierciadle, odbicia obrzędów liturgii smoleńskiej, celebrowanej w ramach tak zwanych „miesięcznic”. Właśnie przy okazji ostatniej takiej miesięcznicy, prezes Jarosław Kaczyński wyjaśnił, o co w tym ceremoniale chodzi. Chodzi mianowicie o postawienie pomników prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu oraz pozostałym osobom tworzącym elitę naszego narodu, które 10 kwietnia 2010 roku zginęły w katastrofie smoleńskiej. Warto tedy przypomnieć, że wśród ofiar tej katastrofy znajdowała się np. pani Izabela Jaruga-Nowacka, czy też pan poseł Sebastian Karpiniuk. Najwyraźniej oni też zostali hurtowo zaliczeni do elity naszego mniej wartościowego narodu tubylczego na tej samej zasadzie, co i pan prezydent Lech Kaczyński – bo zginęli w katastrofie.

Pomyślmy jednak, czy gdyby w tamtym samolocie znalazła się pani Ewa Kopacz, czy, dajmy na to, pan poseł Stefan Niesiołowski, to czy i oni też jednym susem wskoczyliby do grona elity naszego narodu? A przecież w katastrofach, na przykład – wypadkach samochodowych - ginie znacznie więcej obywateli, którzy jednak z tego powodu do elity nie awansują. Wydaje mi się to niesprawiedliwe, a przede wszystkim – niezgodne z konstytucyjną zasadą równości obywateli wobec prawa.

Ale mniejsza o to, bo właściwie chciałem o czymś innymi – że mianowicie „legendarny” pan Władysław Frasyniuk, ze wspomagającymi go prezydentami-konfidentami, już-już miał zostać wykorzystany do zaprojektowanej przez stare kiejkuty nowej świeckiej tradycji. Jak Jarosław Kaczyński w ramach obrzędów liturgii smoleńskiej urządza na Krakowskim Przedmieściu procesję, to stare kiejkuty – blokadę – oczywiście z wykorzystaniem bajeru o prawach obywatelskich. Wydawało się, że wszystko jest już do zainaugurowania tej nowej świeckiej tradycji przygotowane; swój udział zapowiedział Kukuniek, najwyraźniej przekonany, że jeśli policjanci przeniosą go ostrożnie w bezpieczne miejsce, to świat zawyje jednym głosem ze zgrozy, że „faszyzm” tak traktuje laureata pokojowej Nagrody Nobla, niezwłocznie zrobi tu porządek i nie trzeba będzie spółkom Skarbu Państwa spłacać długów.

Tymczasem coś musiało się stać, bo Kukuniek położył się do szpitala, a „legendarny” pan Frasyniuk nie poszedł na konfrontację, tylko zatrąbił do odwrotu pod pretekstem, by uczestników smoleńskiej procesji „zostawić z policją”. Czy Kukuńka dotknęła ręka Boża, czy też jakiś stary kiejkut mu doradził, żeby dyplomatycznie zachorował – tego oczywiście nie wiemy, natomiast w przypadku „legendarnego” pana Frasyniuka i panienek płci obojga z Nowoczesnej, to z pewnością były tak zwane „kwaśne winogrona”. Wyjaśnić to można na gruncie mojej ulubionej teorii spiskowej – że mianowicie pierwszorzędni fachowcy z BND jeszcze nie wiedzą, czy po niedawnej wizycie prezydenta USA Donalda Trumpa w Warszawie mogą znowu w Polsce iść z kombinacją operacyjną na całość, czy wstrzymać się do czasu wyklarowania sytuacji. Wprawdzie pani Paulina Młynarska pryncypialnie prezydenta Trumpa już potępiła, ale wiadomo, że „psie głosy nie idą w niebiosy” i w BND kierują się rozeznaniem własnym, które potrafią narzucić starym kiejkutom nawet w ostatniej chwili.



Zmieniony ( 22.07.2017. )