Lustrować, ukrywać..
Wpisał: ks. Isakowicz Zaleski   
28.06.2007.
Drobna uwaga do tekstu w „Naszym Dzienniku” (28 czerwca 2007)
     Dzisiejszy „Nasz Dziennik” (w wydaniu internetowym, bo do takiego mam dostęp w Niemczech), wbrew wczorajszym hucznym zapowiedziom, oczywiście żadnych dowodów na swoje rewelacji w sprawie arcybiskupa Stanisław Wielgusa nie podał. A więc był to blef. Szkoda, bo tak się to ciekawie zapowiadało. Gazeta przedrukowała natomiast mój tekst z niniejszej strony internetowej. Bardzo się z tego cieszę i dziękuje za reklamę strony. Zamieściła też polemikę p. Sebastiana Karczewskiego, ale nie będę się do niej ustosunkowywał, bo praktycznie w niej nic nie ma istotnego.

     Dodam tylko, że polemista był łaskaw zapomnieć o jednej sprawie. Przez ostatnie lata wielokrotnie pisałem do „Naszego Dziennika” i występowałem w wielu dyskusjach w Radiu Maryja. W październiku ubr. przez kilka godzin mówiłem o lustracji w kościele tak w Radiu, jak i w Telewizji Trwam. Wtedy ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk był za lustracją. Mówił o tym z wielkim zapałem tak przy stole, jak i na antenie, zwłaszcza o lustracji niektórych księży biskupów. Za parę tygodni całkowicie zmienił front i to o 180 stopni. Co się takiego stało? Co czy kto tak mocno na niego wpłynął, że dziś jego media mówią w sprawie lustracji prawie tym samym głosem co „Gazeta Wyborcza” i „Trybuna”? 

     Uważam, że czytelnicy i słuchacze maja prawo poznać odpowiedź na te pytania. 
Ks. TZ
 
Arcybiskup i Komisja (28 czerwca 2007)
     W sierpniu ubr. powiadomiłem władze kościelne, że w aktach Departamentu I MSW, czyli esbeckiego wywiadu, znajduje się szereg mikrofilmów mówiących o zarejestrowaniu niektórych księży biskupów i innych ważnych duchownych jako tajnych współpracowników SB. Musiałem tutaj spełnić niewdzięczną rolę Kasandry, przestrzegając, że jeżeli treści tych mikrofilmów pozostawi się bez wyjaśnienia, to będą one swoistymi „końmi trojańskimi”. Niestety niektórzy przedstawiciele władz kościelnych zachowali się tak jak mitologiczni władcy Troi, najpierw ignorując i wyśmiewając sprawę , a następnie (w październiku ubr.), stosując metodę kija i knebla. Z kolei kościelna komisja historyczna, choć powołana, czekała biernie na rozwój wypadków. Dopiero w styczniu br. sprawa z metropolitą Wielgusem zmusiła wszystkich do działania. 

     Pamiętam bardzo dobrze, co w październiku i sierpniu mówił publicznie arcybiskup Sławoj Leszek Głódź. Pamiętam też, jak wówczas zachowywał się w stosunku np. do dziennikarzy, co być może przystawało generałowi, ale z pewnością nie przystawało duszpasterzowi. Z najnowszych wydarzeń pamiętam, co mówił o lustracji w czasie tegorocznej procesji Bożego Ciała. Dlatego też można mieć wątpliwości, czy jest on rzeczywiście dobrym i bezstronnym tzw. łącznikiem między komisją historyczną a Episkopatem. Tym bardziej, że jego wczorajsze wypowiedzi w czasie konferencji prasowej komisji bardziej zaciemniły obraz sprawy niż cokolwiek wyjaśniły. Co więcej, ukrycie nazwisk – w myśl zasady „wiem, ale nie powie” - rzuciło podejrzenie na wszystkich księży biskupów. A lista z nazwiskami i tak zostanie wkrótce podana przez dziennikarzy czy historyków. 

     Kościołowi w obecnej sytuacji jak tlenu potrzeba otwartości i jawności, a nie wojskowego kamuflażu. Komisja, trzeba przyznać, wykonała w ciągu 5 miesięcy rzetelną pracę. Po przekopaniu się przez akta stwierdziła, że wśród 132 żyjących polskich biskupów jest kilkunastu, których przeszłość należy wyjaśnić. Ja bym dodał: tylko kilkunastu, gdy ich liczba niewiele przekracza dawno ustaloną już wielkości 10%. Poza tym, nie każde zarejestrowanie oznacza faktyczną współpracę – vide: przypadki arcybiskupa Wojciecha Ziemby czy arcybiskupa Józefa Michalika. 

     Komisja musi działać samodzielnie i nieskrępowanie, a przede wszystkim jawnie. Po wczorajszej jednak konferencji widać, że wraca niestety stare, w tym owe niechlubne „zamiatanie pod dywan”. 
Ks. TZ