Sznur w domu wisielca. [Przez Kogo błogosławiony...]
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
05.08.2017.

Sznur w domu wisielca. [Przez Kogo błogosławiony...]

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3999



Felieton  •  tygodnik „Polska Niepodległa”  •  5 sierpnia 2017



Charakterystyczne dla komentarzy dotyczących weta, jakie pan prezydent Andrzej Duda zastosował wobec dwóch ustaw zmieniających usytuowanie sądownictwa w Polsce, jest staranne unikanie międzynarodowego kontekstu tej decyzji – i to zarówno po stronie komentatorów rządowych, jak i po stronie komentatorów antyrządowych. Jedno i drugie jest całkowicie zrozumiałe; nie mówi się o sznurze w domu wisielca. W przypadku komentatorów rządowych nie wypada wiązać weta prezydenta Dudy z 45-minutową rozmową telefoniczną, jaką przeprowadziła z nim Nasza Złota Pani i po której pan prezydent ogłosił swoje ultimatum. Położenie akcentu na tę rozmowę nie tylko obnażałoby charakter stosunków w Unii Europejskiej, do której wciągnął Polskę nie tylko Leszek Miller, nie tylko Donald Tusk, ale i bracia Kaczyńscy. Tamci – wiadomo – reprezentują obóz zdrady i zaprzaństwa, ale bracia Kaczyńscy? Dyć reprezentują, a właściwie reprezentowali obóz płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm!

Tymczasem traktat lizboński, za którego ratyfikacją prezes Kaczyński 1 kwietnia 2008 roku głosował, doprowadził Polskę do uzależnienia już nie tylko od Naszej Złotej Pani, ale nawet – od niemieckich owczarków w rodzaju Fransa Timmermansa, który szantażował Polskę sankcjami. Na wszelki tedy wypadek lepiej nie poruszać tego wątku tym bardziej, że i pan prezydent Duda ani się na ten temat zająknie, dając do zrozumienia, że swoją decyzję podjął „suwerennie”, niczym w 1981 roku generał Jaruzelski. Z kolei komentatorzy antyrządowi też nie są zainteresowani w eksponowaniu, a nawet – w ujawnianiu tego wątku, bo zbieżność telefonicznej interwencji Naszej Złotej Pani z kulminacją „spontanicznych protestów”, mogłaby rozmaitym ludziom nasunąć wątpliwości, czy te protesty aby na pewno były takie spontaniczne. To już lepiej udawać, że się wierzy, iż wszyscy uczestnicy tych protestów, te wszystkie panienki i starzy folksdojcze i konfidenci Wojskowych Służb Informacyjnych przeczytali te wszystkie ustawy i spenetrowali prawdę, że są one niezgodne ze standardami praworządności. Wymaga to co prawda milczącego założenia, że poziom wiedzy prawniczej w tak zwanych „masach”, które na wezwanie żydowskiej gazety dla Polaków manifestowały, jest niezwykle wysoki, skoro tysiące ludzi, bez żadnego przygotowania, potrafią przeczytać ze zrozumieniem 81-stronicowy projekt ustawy – bo taką właśnie objętość miał projekt dotyczący Sądu Najwyższego. Co w takim razie robią u nas jeszcze adwokaci i radcowie prawni – z czego właściwie żyją, skoro przy tak wysokim poziomie jurysprudencji nikomu żadne porady nie powinny być potrzebne?

Tymczasem ten właśnie wątek wydaje się najważniejszy.

Kiedy prezydent Donald Trump podczas wizyty w Warszawie zapowiedział „wsparcie” projektu Trójmorza, w Berlinie musiano dojść do wniosku, że żarty się skończyły i trzeba zrobić wszystko, by doprowadzić do zmiany rządu w Polsce na taki, który natychmiast wycofa się z wszelkich „mrzonek” o Trójmorzu i w podskokach wykona wszystkie rozkazy Naszej Złotej Pani, ewentualnie Martina Schulza, jeśli BND akurat w nim by sobie upodobała na kanclerza. Czy Nasza Złota Pani czymś pana prezydenta Dudę postraszyła, czy może odwrotnie – coś mu obiecała – tego pewnie nieprędko, albo i nigdy się nie dowiemy – dość, że pan prezydent uznał, że właśnie teraz może zademonstrować swoją niezależność. Z pewnego punktu widzenia trudno mu się dziwić, bo prezes Jarosław Kaczyński nie jest lojalny wobec swoich faworytów. Wysuwając ich na stanowiska decyzyjne, spycha na nich odpowiedzialność za SWOJE decyzje, a sam tej odpowiedzialności unika, kontentując się stanowiskiem prostego posła. Inna sprawa, że pan prezydent Duda, godząc się na kandydowanie na prezydenta, chyba zdawał sobie sprawę, po co prezes Kaczyński go na takie stanowisko wysuwa. Gdyby było inaczej, gdyby myślał, że to ze względu na swoje osobiste zalety, czy na swój doktorat, to by dowodziło, że jest bardzo mało spostrzegawczy – a wysuwanie takich podejrzeń wobec pana prezydenta byłoby niegrzeczne.

Jak tam było, tak tam było - ale zademonstrowanie przez prezydenta Dudę swojej niezależności akurat w takiej sprawie i w takim momencie, wydaje się wychodzić naprzeciw niemieckim oczekiwaniom. Warto bowiem przypomnieć, że klub parlamentarny PiS dysponuje niezbyt dużą większością 235 posłów. Ma więc zaledwie 5 mandatów ponad połowę ustawowej liczby – w tym jednak 9 posłów należy do Polski Razem pobożnego ministra Jarosława Gowina. Pobożny minister Jarosław Gowin, który, jak wiadomo, już z niejednego komina wygartywał, po decyzji prezydenta Dudy zadeklarował, że przyjmuje ją „ze zrozumieniem”. Takie „zrozumienie” jest dziś panu prezydentowi Dudzie bardzo potrzebne, więc nie jest wykluczone, że i on ze swej strony wykaże „zrozumienie” dla oczekiwań pobożnego ministra Gowina – co mianowicie pan prezydent Duda by zaoferował i jemu i jego kolegom-posłom, za opuszczenie klubu parlamentarnego PiS.

Nie jest to wcale takie mało prawdopodobne, bo – po pierwsze – kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat, więc skoro pobożny minister Gowin już raz puścił w trąbę Donalda Tuska, to dlaczego nie może powtórzyć tego z prezesem Kaczyńskim? Po drugie, że pobożny minister Gowin całkiem niedawno dostał pierwsze poważne ostrzeżenie. Został mianowicie usunięty z redakcji „Znaku”, co w S(r)alonie oznacza, że traci cenzus człowieka przyzwoitego. Warto dodać, że w tej redakcji zasiada pan Woźniakowski, ojciec Róży grafini Thun und Händehoch, którego, podobnie jak głowy innych świętych rodzin, jeszcze za komuny Niemcy futrowali rozmaitymi „nagrodami” ile tylko mogli.

Gdyby tedy 9 posłów Polski Razem to zrobiło, rząd firmowany przez panią Beatę Szydło traci sławną „większość”, która dotychczas stanowiła alibi dla rekonstruowania w Polsce przedwojennej sanacji – i mamy oczekiwane przez Niemców przesilenie polityczne. Jestem pewien, że Niemcy wykorzystają wszystkie swoje możliwości i wpływy w naszym nieszczęśliwym kraju, by w ramach sławnych „procedur demokratycznych” osiągnąć upragniony cel nie tylko w postaci zablokowania projektu Trójmorza, który bez Polski nie ma racji bytu, ale i ponownego zainstalowania na pozycji lidera politycznej sceny ekspozytury Stronnictwa Pruskiego.

Dodatkową poszlaką, wskazującą na wysokie prawdopodobieństwo takiego właśnie obrotu sprawy jest radość, której po ogłoszeniu weta pana prezydenta Dudy nie potrafili ukryć ani folksdojcze, ani stare kiejkuty, ani wreszcie – ich konfidenci, pieczołowicie uplasowani na stanowiskach w sądownictwie – miedzy innymi w następstwie przeprowadzonej już w „wolnej Polsce” operacji „Temida”.


Zmieniony ( 05.08.2017. )