Aferę Amber Gold chroniły nie tylko służby
Wpisał: Leszek Pietrzak   
09.08.2017.

 

 

Aferę Amber Gold chroniły nie tylko służby specjalne i politycy, ale także dziennikarze i wydawcy

Za https://warszawskagazeta.pl/kraj/item/5011-tylko-u-nas-afere-amber-gold-chronily-nie-tylko-sluzby-specjalne-i-politycy-ale-takze-dziennikarze-i-wydawcy



Dr Leszek Pietrzak

 

Zawiodły nie tylko organy państwa, ale także dziennikarze i wydawcy, którzy godzili się na promocję złodziejskiego biznesu Amber Gold w swoich tytułach.

Mamy kolejną odsłonę afery Amber Gold. Tym razem za sprawą zeznań, jakie złożył przed badającą aferę sejmową komisją śledczą Michał Tusk. W trakcie tych zeznań syn byłego premiera tłumaczył się ze współpracy z firmą lotniczą OLT Express, której właścicielem była spółka Amber Gold. Pytany przez komisję, dlaczego zdecydował się na współpracę z OLT Expressem, stwierdził: (…) zwyciężyła ciekawość, chęć rozwoju własnego i realizowania siebie w zakresie, jaki mnie interesował. Chociaż, jak zaznaczył, wiedział od ojca, ze jest to firma, która budzi wiele wątpliwości. Ujął to nawet bardziej obrazowo, stwierdzając wprost, że razem wiedzieliśmy, że to jest, mówiąc tak kolokwialnie, lipa (...), czyli że są pewne podejrzenia wokół Marcina Plichty, że KNF wydała swoje ostrzeżenie wcześniej dotyczące produktów finansowych Amber Gold. Słowa te na pewno przejdą do historii i zapewne będą wiele razy cytowane przez dziennikarzy i polityków, i to niekoniecznie tylko wtedy, gdy będą oni poruszali temat afery Amber Gold. Ale zeznania Michała Tuska nie dostarczyły już takich sensacji, na jakie liczyli członkowie sejmowej komisji śledczej i sama jej przewodnicząca Małgorzata Wassermann. Chyba dlatego, że młody Tusk został do nich przygotowany przez byłego wicepremiera, mecenasa Romana Giertycha, w towarzystwie którego pojawił się przed wspomnianą komisją. Gdyby nie szczere wyznanie o „lipie”, to urobek komisji byłby żaden. Ta wypowiedź jednak porusza inną kwestię: kto jeszcze zdawał sobie sprawę, że Amber Gold to lipa, oszustwo?

Wielkim nieobecnym afery są media. W końcu to one powinny brać „pod lupę” takie biznesy i je „badać”, a następnie o wynikach tych „badań” informować opinię publiczną, aby ostrzec ją przed grożącym niebezpieczeństwem, jakie od początku niósł za sobą biznes Marcina Plichty, szefa Amber Gold. Ale tak się w tym wypadku nie stało. Mało tego, już po tym jak jedna z gazet – „Puls Biznesu” – opisała, że cały biznes jest oszustwem, to dziennikarze i wydawcy większości mediów milczeli.

Pieniądze za milczenie

Media nie śledziły biznesu Amber Gold z jednego powodu. Spółka suto je karmiła reklamami, za które inkasowały potężne pieniądze. Jak się okazało, firma Marcina P. wydała ponad 20 mln zł na reklamy w czołowych dziennikach i tygodnikach. Największym beneficjentem była „Rzeczpospolita”, która zainkasowała z reklam Amber Gold 2,9 mln zł, potem „Gazeta Wyborcza”, która dostała niewiele mniej, bo około 2,6 mln zł. Wśród tych, którzy zarabiali pieniądze na reklamach Amber Gold, znalazły się m.in. „Dziennik Gazeta Prawna”, „Polska The Times” „Newsweek”, „Wprost”, „Forbes”. Okazało się, że tylko nieliczne media nie chciały dorabiać się na reklamach Amber Gold. „Warszawska Gazeta” oczywiście nie opublikowała ani jednej reklamy. Można się zastanawiać, dlaczego tak było, skoro podejrzenia, że cały biznes Amber Gold to „lipa”, od początku funkcjonowania tej firmy były znane także w środowisku dziennikarskim. Mało tego, sposób, w jaki Marcin P. kupował reklamy, również mógł wzbudzać uzasadnione obawy, że mamy do czynienia z podejrzanym kontrahentem. Ujawnione przez „Gazetę Finansową” maile Marcina P. do właściciela tygodników „Wprost” i „Do Rzeczy” pokazują, jak mogły wyglądać te relacje. Otóż Lisiecki oddał do dyspozycji Marcina P. swoje tytuły, „uruchomił”, jak sam pisał, „Wprost”, doradzał oszustowi, jak ma się bronić. A wśród rad był atak na Komisję Nadzoru Finansowego, która ostrzegała przed oszustem. Trudno o bardziej cyniczny przykład wykorzystania tytułu prasowego dla osobistych korzyści.

Czytając ich korespondencję, można mieć wrażenie, że obu panów od dawna łączyły bardzo zażyłe relacje, nawet do tego stopnia zażyłe, że obaj prowadzą ze sobą rozmowę w slangu, który tylko oni dobrze rozumieją. Istotną okolicznością jest w tym wypadku także to, że niemal w tym samym czasie redaktor naczelny tygodnika „Wprost” Sylwester Latkowski usiłował dotrzeć do Marcina P., aby zadać mu swoje pytania dotyczące dręczących go wątpliwości w sprawie działalności Amber Gold, co, gdy odniesiemy to do bliskich relacji Marcina P. z wydawcą „Wprost”, na pewno było ewidentnym konfliktem interesów.

W każdym razie opisana sytuacja pokazuje jak na dłoni, że Marcin P. pozostawał w bliskich relacjach z wieloma przedstawicielami świata mediów, którzy zapomnieli o tym, jak odpowiedzialną rolę pełnią media i jakie zadania powinny one realizować.

Upadek

Dzisiaj media, które reklamowały firmę Marcina P., nabrały wody w usta i nie chcą w ogóle mówić na temat okoliczności współpracy z nim. Nic dziwnego, jeśli syndyk Amber Gold byłby odważniejszym człowiekiem, to upomniałby się o zwrot wpłaconych kwot, aby oddać je poszkodowanym. O ile można byłoby się spierać o kwoty wydane w 2011 r., to reklamy opłacone i opublikowane po artykułach demaskujących oszustwo można potraktować jako pomoc w przestępstwie.

Tymczasem wydawcy nie czują się winni, że przyczynili się do oszukania kilkudziesięciu tysięcy Polaków, którzy w wyniku tego utracili swoje pieniądze, czasami nawet wszystkie oszczędności życia. Nie widzą też najmniejszej potrzeby, aby przeprosić za to, że byli na usługach oszusta, zamiast prowadzić w jego sprawie swoje dziennikarskie śledztwa i pokazywać opinii publicznej, jak rzeczywiście wygląda prawda. Widocznie chciwość, jaką wykazały, współpracując z Marcinem P., jest „zasadą”, która w tym środowisku zdecydowanie wygrywa z przyzwoitością.

Milczą na ten temat także dziennikarskie organizacje, które również nabrały wody w usta. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich (SDP) do tej pory nie zareagowało na to, że tak wiele tytułów prasowych reklamowało biznes Plichty, który od początku był „lipą”, jak powiedział syn byłego premiera, zeznając przed sejmową komisją śledczą. Żaden z dziennikarskich autorytetów nie odważył się również powiedzieć, że w przypadku Amber Gold media całkowicie zawiodły. To milczenie bynajmniej nie jest złotem.