U progu wielkiego odkrycia
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
07.09.2017.
U progu wielkiego odkrycia



Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4021



Felieton  •  miesięcznik „Moja Rodzina”  •  7 września 2017

 

Fenomen ten godzien rozbiorów” i mam nadzieję, że nauka zajmie się nim, zamiast pogrążać się w szamaństwie, suflowanym światłym jeszcze do niedawna Europejczykom przez żydokomunę, będącą w awangardzie rewolucji komunistycznej, pustoszącej umysły w Europie i Ameryce. W następstwie masowego duraczenia, prowadzonego przy pomocy piekielnej triady w postaci państwowego monopolu edukacyjnego, mediów i przemysłu rozrywkowego, na uniwersytetach pojawiła się współczesna wersja łysenkizmu w postaci „gender studies”, a rozmaici filozofowie opowiadają studentom, którzy myślą, że to wszystko naprawdę, że prawda nie istnieje.

Te utytułowane cymbały nie zauważają nawet, że jeśli tak, to przynajmniej to zdanie musi być prawdziwe, a skoro jest prawdziwe, to znaczy, że prawda jednak istnieje. Ale nie wymagajmy zbyt wiele od filozofów; to są tacy sami ludzie, jak wszyscy inni, i jeśli ktoś zadzwoni im „kieską pomału”, to ćwierkają z każdego klucza, aż miło.

A kieska dzwoni i dzwoni, bo starzejący się żydowski finansowy grandziarz Jerzy Soros ma nadzieję dożyć spełnienia swego marzenia o likwidacji mniej wartościowych narodów europejskich, tworząc na ich miejsce „społeczeństwo otwarte”, które dla pierwszorzędnego, eksportowego narodu stanie się tak zwanym „nawozem historii” na którym będą wyrastały i rozkwitały rozmaite Cohn-Bendity, Michniki i inne handełesy. A celebryci i docenci zawsze mieli skłonności do prostytuowania się – o czym wspomina Tadeusz Boy-Żeleński w „Proroctwie Królowej Jadwigi”: „Powstają bursy, przeróżne kursy, literaturę dźwiga się w górę, goły poeta dostał kotleta, piszą chłopczyki panegiryki” - i tak dalej.

Toteż i teraz od „przeróżnych kursów” aż się roi, Marcin uczy tam Marcina a to o holokauście, a to o zapłodnieniu w szklance, a to o homofobii, a to o ksenofobii, a rozmaite panie filozofowe w rodzaju pani Magdaleny Środziny („powiedziała dziś Środzina, że chłopakom powyrzyna, a dziewczynom powypala”) dyskutują między sobą o „różnicy między przodkiem a tyłkiem, o budowie cudnej tronu monarszego, jego poręczach słodkich i nogach sprawiedliwych”, dzięki czemu obrastają w naukowe tytuły, dostają „granty”, zwane kiedyś jurgieltem, piją sobie z dzióbków na rozmaitych kongresach, produkują zwały makulatury, słowem – używają życia całą paszczą.

Tymczasem w naszym nieszczęśliwym kraju pojawił się „fenomen godzien rozbiorów”. Oto kupując bilet w automacie stojącym na jednej ze stacji warszawskiego metra, przekonałem się, że maszyna ta wykazuje skłonności do kradzieży pieniędzy. Obstalowując bilet rozpocząłem wrzucanie monet do specjalnego otworu. Po wrzuceniu pierwszej monety ekran zgasł, by następnie powrócić do punktu wyjścia. Zatem ponownie musiałem rozpocząć od obstalowywania biletu, a następnie ponownie wrzucać monety – tym razem już bez niespodzianek. Na początek pomyślałem sobie, że automat się zepsuł, ale na szczęście w porę przypomniałem sobie słynne spostrzeżenie księdza Bronisława Bozowskiego z kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, że „nie ma przypadków” są tylko znaki. Skoro nie ma przypadków, to znaczy, że automat wcale się nie „zepsuł”, tylko, że mamy do czynienia ze znakiem. No dobrze – ale ze znakiem czego?

I nagle – EUREKA! Oto automat do sprzedaży biletów komunikacji miejskiej musiał pozazdrościć kierownictwu warszawskiego ratusza z panią prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz na czele i na własną rękę podjął próbę nielegalnego wzbogacenia. Najwyraźniej jakimiś sekretnymi drogami musiały dotrzeć doń informacje ujawnione przed komisją do spraw reprywatyzacji, wskutek czego dokonał zmiany pierwotnego programu swego funkcjonowania i samodzielnie przeprogramował się w kierunku bezprawnego pozyskiwania wartości materialnych, vulgo – w kierunku złodziejstwa. Warto zwrócić uwagę, że automaty do sprzedaży biletów komunikacji miejskiej są własnością komunalną i pozostają pod zarządem ratusza.

Zjawisko mimetyzmu, to znaczy upodobniania się rzeczy do ich właścicieli, znane było dotychczas tylko w przyrodzie ożywionej, a konkretnie – w przypadku upodobniania się właścicieli do ich psów. Psy, podobnie zresztą jak inne zwierzęta, kiedyś były uważane za „rzeczy” - ale dzisiaj już awansowały do rangi „istot czujących” i tylko patrzeć, jak zostaną zrównane z ludźmi. Zwierzęta – powiadają postępaccy mikrocefale – są „jak ludzie”, co a contrario oznacza, że ludzie są „jak zwierzęta”.

I rzeczywiście – jeśli przypatrzymy się bliżej niektórym Wielce Czcigodnym Parlamentarzystom płci obojga, zwłaszcza z partii Nowoczesna, to trudno oprzeć się wrażeniu, że to może być prawda. Precedens zresztą jest; cesarz Kaligula zrobił senatorem swego konia Incitatusa, więc nic dziwnego, że i starym kiejkutom mogła udać się sztuka wprowadzenia do Sejmu całego stada Wielce Czcigodnych osłów i oślic.

No dobrze - ale automat należy do przyrody nieożywionej, a podejrzenie wystąpienia mimetyzmu również w jego przypadku wydaje się bardzo prawdopodobne. Najwyraźniej żądza wzbogacenia się za wszelką cenę musiała w warszawskim ratuszu, przedstawicielach stołecznej palestry i niezawisłych sądów przekroczyć jakiś punkt krytyczny, skoro zjawisko mimetyzmu mogło rozszerzyć się również na automaty do sprzedaży biletów miejskiej komunikacji. Jeśli badania naukowe by to potwierdziły, to wypada zwrócić uwagę na rolę intuicji – bo popularne porzekadło: „jaki pan – taki kram”, funkcjonuje w dyskursie publicznym co najmniej od kilku stuleci.

W takiej sytuacji wydaje się konieczne, by pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz jednak złożyła zeznania przed komisja do spraw reprywatyzacji – jeśli już nie dla dobra wymiaru sprawiedliwości i praworządności, której jej partyjni koledzy bronią z taka zaciekłością – to przynajmniej dla dobra nauki.

Być może wyjaśnienie tego fenomenu byłoby możliwe również bez analizy zeznań pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, ale prawdopodobieństwo wielkiego odkrycia naukowego wydaje się tak duże, że nie można zaniedbać wykorzystania każdej możliwości – również w postaci zeznań pani prezydent, nawet gdyby nie były one do końca szczere.

No i wreszcie nauka, zamiast zajmować się tak zwany „pierdołami”, zyskałaby szansę na dokonanie wreszcie czegoś pożytecznego. Miejmy nadzieję, że tak właśnie będzie.

Zmieniony ( 07.09.2017. )