Pocałunek Almanzora w usta [słodsze od malin] Adolfiny. Kolejka do całowania Adriana.
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
01.10.2017.

Pocałunek Almanzora w usta Adolfiny.

Kolejka do całowania Adriana.

Wszystko się skomplikowało

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4040

Komentarz  •  tygodnik „Goniec” (Toronto)  •  1 października 2017

Wybory parlamentarne w Niemczech trochę pogorszyły sytuację Naszej Złotej Pani tym bardziej, że socjalistyczny arywista Martin Schulz, którego SPD uzyskała drugi po CDU/CSU wynik, wykluczył, jak na razie, koalicję z chadekami, a Alternatywa dla Niemiec, która wysforowała się na trzecią siłę w Bundestagu, zapowiada „polowanie” na Naszą Złotą Panią. W tej sytuacji Nasza Złota może zostać kanclerzem przy poparciu FDP i Zielonych, ewentualnie również Lewicy, co jednak mogłoby na dłuższą metę oznaczać dla niej pocałunek Almanzora.

Krótko mówiąc, pozycja Naszej Złotej Pani w czwartej kadencji będzie nieco gorsza, niż w trzeciej. Głupstwa popełnione przez nią w związku z „uchodźcami” najwyraźniej jej zaszkodziły, a to przecież dopiero początek „polowania”, z którym, w sytuacji gdy AfD jest ugrupowaniem parlamentarnym, trudniej będzie sobie radzić, niż dotychczas, kiedy można było ją sobie dowolnie ustawiać do bicia. Wprawdzie „antyfaszyści” demonstrowali już przed siedzibą tej partii podobnie jak w naszym nieszczęśliwym kraju folksdojcze i konfidenci pod Sądem Najwyższym – ale trzecią partię w Bundestagu trudniej będzie w ten sposób pacyfikować. Co gorsza, to czarne chmury zbierają się nad Katalonią, która wyznaczyła sobie na 1 października referendum w sprawie niepodległości, na które rząd hiszpański „absolutnie” nie wyraża zgody. Co zrobi, gdy Katalonia jednak zapowiedziane referendum przeprowadzi?

W obliczu tych komplikacji unijnym biurokratom najwyraźniej zmiękła tak zwana „rura” i nie tylko odstąpili od narzucania krajom członkowskim „kontyngentów” tak zwanych „uchodźców”, ale również przestali nieposłusznym krajom grozić sankcjami. Zatem i niemieckie owczarki w osobach Jana Klaudiusza Junckera oraz Fransa Timmermansa, na jakiś czas będą musiały wstrzymać się z tarmoszeniem Polski, więc skwapliwie skorzystały ze sposobności, jaką stworzył pan prezydent Duda, kierując do Sejmu projekty ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa i będą się teraz z nimi „zapoznawały”.

Pan prezydent ujawnił, że ich uchwalenie wymagałoby zmiany konstytucji i w tym celu zainicjował „konsultacje” z nieprzejednaną opozycją, które Platforma Obywatelska ostentacyjnie zbojkotowała. Ale nawet ci, którzy w „konsultacjach” wzięli udział, wykluczyli możliwość zmiany konstytucji. To oczywiście już ograniczyło zakres proponowanych przez pana prezydenta rozwiązań, a jeśli dodatkowo uświadomić sobie, że kierując swoje projekty do Sejmu, pan prezydent traci nad nimi wszelką kontrolę, to nie ma co przywiązywać do tych ustaw większej wagi. Przypomniała o tym zresztą pani rzecznik PiS Beata Mazurek, że Sejm będzie nad tymi projektami „pracował”, to znaczy – dopisywał do nich, co tylko dusza zapragnie, a pan wicemarszałek Terlecki postawił kropkę nad „i” podkreślając, że rządowa większość w Sejmie będzie „dążyła” do spełnienia wyborczych obietnic PiS, wśród których było również rozprawienie się z sędziami.

W tej sytuacji pan prezydent może nie poznać swoich własnych projektów, więc będzie mógł jedynie znowu je zawetować. To jednak oznaczałoby, że – przynajmniej do następnego razu - wszystko zostaje po staremu; sędziowie Sądu Najwyższego zachowują posady i alimenty, a nawet pani Małgorzata Gersdorf może dotrwać do końca kadencji. Ciekawe, czy tę taktykę, którą starożytni Rzymianie nazywali „cunctando rem restituere” (ratować sytuację zwlekaniem), doradziła panu prezydentowi podczas 45-minutowej rozmowy telefonicznej Nasza Złota Pani, czy też któryś z jego doradców doskonałych? Ci doradcy tacy doskonali wcale być nie muszą, o czym świadczą niektóre propozycje we wspomnianych ustawach – żeby na przykład wprowadzić „kasację od kasacji”, albo ławników do postępowania w Sądzie Najwyższym. Najwyraźniej niewielką mądrością rządzony jest nasz nieszczęśliwy kraj, co ośmiela mnie do propagowania pomysłu, by w celu przywrócenia obywatelom kontroli nad sądownictwem odstąpić od zasady nieusuwalności sędziów, którzy co pięć lat musieliby poddać się procedurze wyborów – każdy w swoim okręgu – i jeśli któryś nie uzyskałby bezwzględnej większości (50 procent głosów plus jeden) głosów, musiałby odejść ze stanowiska bez możliwości odwołania. W ten sposób można by sądownictwo stopniowo uwalniać spod kurateli starych kiejkutów i przywracać pod kuratelę obywateli – do czego solidarnie nie chcą dopuścić polityczne gangi, walczące o to, kto będzie ręcznie sterował niezawisłymi sędziami. Bo przywódca Platformy Obywatelskiej, która już nie dbając o żadne pozory, stoczyła się do roli niemieckiego popychadła w Polsce, właśnie zapowiada konsultacje z terenowymi jaczejkami folksdojczów gwoli koordynacji „walki o praworządność” w skali kraju, żeby było śmieszniej, wyznaczając początek spontanicznego bunty zagniewanego ludu na początek października, kiedy to wejdą w życie przepisy o redukcji ubeckich emerytur.

Pojawiło się w związku z tym pierwszych 17 męczenników, którzy – jak to ujawnił Najstarszy Kiejkut III Rzeczypospolitej, w osobie pana generała Marka Dukaczewskiego – zmarli nagłą śmiercią po otrzymaniu pisma o redukcji emerytalnych alimentów. Ciekawe, czy dawni pracownicy Wydziału Ceremoniału i Obrzędowości Świeckiej, jaki za pierwszej komuny istniał przy Komitecie Centralnym PZPR, opracują jakąś liturgię, którą reprezentanci najważniejszych ubeckich dynastii mogliby celebrować w ramach miesięcznic, kiedy już zakończą się miesięcznice smoleńskie – co prezes Jarosław Kaczyński zapowiedział na kwiecień przyszłego roku?

Skoro organizowaniem walki o praworządność w Polsce zajmować się ma pan Schetyna z panem Budką, to jasne, że co jak co - ale prochu nie wymyślą – a poza tym nieomylny to znak, że stare kiejkuty mogły się od tej sprawy zacząć dystansować po pompatycznym przyjęciu złowrogiego ministra Antoniego Macierewicza w Pentagonie, gdzie wojska prezentowały przed nim broń, a zwłaszcza po przemówieniu prezydenta Donalda Trumpa w ONZ, w którym wskazał on akurat na Polaków, jako przykład narodu ceniącego sobie niepodległość.

Perspektywa skreślenia ich przez Amerykanów z listy „naszych sukinsynów” musi działać na nich mitygująco, bo któż chciałby znaleźć się w „ciemnościach zewnętrznych”, skąd dobiega „płacz i zgrzytanie zębów”? Czy w Berlinie odczytane to zostało jako zapowiedź wciśnięcia hamulca dla kolejnej kombinacji operacyjnej, która miałaby na celu doprowadzenie w Polsce do przesilenia politycznego i ponownego osadzenia na pozycji lidera ekspozytury Stronnictwa Pruskiego? O tym wkrótce się przekonamy, bo na razie zapanował nastrój wyczekiwania.

Zmieniony ( 01.10.2017. )