"Popiełuszko i Małkowski mają czuć się zlekceważeni i osamotnieni" | |
Wpisał: Wojciech Sumliński | |
18.10.2017. | |
"Popiełuszko i Małkowski mają czuć się zlekceważeni i osamotnieni"
Ks. S. Małkowski wg biskupa K. Romaniuka „nie mieści się w strukturach kościoła i jego przemówienia świadczą o tym, że nie zdałby on egzaminu z tolerancji. Dlatego tacy księża jak on nie otrzymują pracy w dużych placówkach kościelnych, aby nie mieli wpływu na duże masy ludzi”.
Ks. S. Małkowski wg biskupa nie mieści się w strukturach kościoła i jego przemówienia świadczą o tym, że nie zdałby on egzaminu z tolerancji. Dlatego tacy księża jak on nie otrzymują pracy w dużych placówkach kościelnych, aby nie mieli wpływu na duże masy ludzi. Setki stron dokumentów wskazywały, że w tej potężnej operacji inwigilacyjnej brały udział dziesiątki funkcjonariuszy SB – wszystkie te elementy wskazywały, że była to jedna z większych operacji pod względem czasu trwania i zakresu użytych sił w schyłkowym okresie PRL-u. Zastanawiałem się, jakich efektów oczekiwali inicjatorzy operacji prowadzonej w odniesieniu do księdza, którego głównym obowiązkiem stało się odprawianie mszy pogrzebowych w kościele przy warszawskim cmentarzu? Tak naprawdę jednak bardziej niż na czytanie nastawiłem się na analizowanie materiałów opatrzonych klauzulą tajności, które – jak sądziłem – miały pozwolić mi zobaczyć księdza takim, jakim widziały go oczy bezprawia ubranego w pozory prawa – oczy oprawców z SB. Czy mogłem przypuszczać, że to, co znajdę, będzie aż tak przytłaczające? Nie było bowiem takiego elementu brudnej gry ani takiej podłości, których by księdzu darowano. Notatki i meldunki dotyczące Stanisława Małkowskiego co i rusz nawiązywały do „inspirowania”, „izolowania” czy „kompromitowania” kapłana, którego całą winę stanowiło to, że starał się być głosem ludzi, którzy w tamtym czasie nie mieli prawa głosu. Jako cel rozpracowania określono „doprowadzenie do przerwania i neutralizacji wrogiej działalności ks. Małkowskiego”. „Rozpracowanie” rozpoczęto od powołania „grupy specjalnej”, której pierwszym sukcesem było to, iż „w grudniu ‘82 r. kanclerz kurii polecił rektorowi kurii św. Anny niedopuszczanie figuranta do odprawiania mszy i głoszenia kazań, a na początku lutego br. bp Romaniuk polecił ks. Małkowskiemu zastąpić ks. Królika w prowadzeniu pracy duszpasterskiej w szpitalu przy ul. Kondratowicza w W-wie.” Ostatnie zdanie tylko pozornie wyglądało jak „docenienie” księdza Stanisława, który po kilku latach tułaczki, bez stałego przydziału, wreszcie takowy otrzymał. W rzeczywistości, jak pokazały kolejne meldunki, chodziło o „uziemienie” księdza w szpitalu, tak, by miał jak najwięcej obowiązków i jak najmniej czasu na „działalność antypaństwową”. O „odpowiednie dociążenie” księdza obowiązkami mieli zadbać szpitalni TW, ludzie na wysokich szpitalnych stołkach. Podobnemu, a w tym przypadku może nawet bardziej dosłownemu „uziemieniu” służyło w tym samym czasie skierowanie księdza do odprawiania mszy pogrzebowych na Cmentarzu Północnym na Wólce Węglowej. Miało to już do reszty pozbawić go wolnego czasu i definitywnie przekierować na boczny tor. Z dokumentów wynikało, że taki scenariusz napisano w SB: „Ponieważ zakładano, iż ks. Małkowski nie posiadając stałego miejsca zatrudnienia, może swobodnie dysponować czasem, zainspirowano rozmowę z przedstawicielami Kurii Warszawskiej w Wydziale ds. Wyznań, skutkiem której było skierowanie w 1983 r. ks. Małkowskiego do pracy w charakterze kapłana na Cmentarzu Komunalnym Północnym”. Jednocześnie jednak znajdował czas, by zajmować się innego rodzaju działalnością duszpasterską czy społeczną. Z dokumentacji sporządzonej przez oficera SB Ludwika Adacha, odpowiedzialnego za „zneutralizowanie” niepokornego kapłana, wynikało, że sytuacja ta doprowadzała do szewskiej pasji zarówno jego samego, jak i przełożonych. Fakt ten (skierowania do posługi przy Cmentarzu Północnym – przypis WS) jednak nie ograniczył wrogiej działalności figuranta. Zacieśnił on kontakt z ks. Jerzym Popiełuszką, uzyskując możliwość odprawiania mszy w kościele św. Stanisława Kostki w każdą niedzielę o godz. 19-tej – odnotował z widocznym rozczarowaniem Ludwik Adach. W całej tej sprawie było coś irracjonalnego, co wymykało się logice i czego nie potrafili zrozumieć oficerowie SB: im bardziej księdzu „dokręcano śrubę”, tym bardziej angażował się w działalność publiczną i patriotyczną. Był żywym potwierdzeniem słuszności reguły: „masz mało czasu? – weź dodatkowe zajęcia”. I robił swoje. Działania podjęte przez SB „góra” uznała za „zbyt opieszałe” i postanowiła zająć się „problemem Małkowskiego” na poważnie. Kolejne karty pokazywały, jak służby specjalne PRL - u planowały się do tego zabrać. Przy pomocy t. w. trzeba to sprawdzić i jeśli tak – zdobyć na niego kompr. materiał tego typu. (…) Jednocześnie należy kolportować opinie, że ma opinię maniaka niezrównoważonego psychicznie, akceptowanego tylko przez nielicznych księży, a przede wszystkim przez podobnych jak on wrogo ustosunkowanych do ustroju PRL-u. Następne karty uzupełniały zakres planowanych i już podjętych działań o uaktywnienie „elementów kryminalnych” jako źródła nacisku na księdza Małkowskiego oraz o aktywizowanie tajnego współpracownika pseudonim „Jankowski” jako osoby mającej dostęp do księdza. Niszczenie reputacji w oczach przełożonych i opinii publicznej, dorabianie „gęby” szaleńca i homoseksualisty, totalna marginalizacja w środowisku, osaczanie agenturą – także tą ulokowaną w kościele, jak TW „Jankowski” - ksiądz Michał Czajkowski, w owym i późniejszym czasie „autorytet moralny” i jeden z najbardziej medialnych księży w Polsce – całodobowa inwigilacja, podsłuchy telefoniczne (PT) i pokojowe (PP), permanentne wezwania na przesłuchania, które w każdej chwili mogły zakończyć się aresztowaniem, zastraszanie i osaczenia bliskich oraz sąsiadów, „zmiękczanie” poprzez napaści bojówek złożonych z recydywistów – wszystkie te działania razem wzięte, podjęte przez SB, miały siłę rażenia bomby atomowej. Wiedziałem, że w większości przypadków wystarczyła już tylko niewielka część podobnych działań, by osiągnąć oczekiwany efekt. Czytając kolejne strony esbeckiej dokumentacji pamiętałem przecież, w jaki sposób „złamano” przyjaciela i ochroniarza księdza Jerzego z Huty Warszawa. Wystarczyło, iż żona hutnika, stewardessa pracująca w Locie na liniach międzynarodowych, została „spisana” do pracy biurowej na ziemi, „bo mąż rozrabia z Popiełuszką”. Zapytała co w tej sytuacji może zrobić. „Wystarczy, że mąż napisze jedną jedyną notatkę z jednego spotkania i odczepiamy się, a ty wracasz na linie międzynarodowe” – usłyszała w odpowiedzi. Pozostanie tajemnicą, jakich argumentów użyła pani, by pan napisał „jedną jedyną” notatkę. A jak już ją napisał, w kolejnych miesiącach musiał pisać po kilka tygodniowo. A pani istotnie wróciła na linie międzynarodowe. Historia jakich wiele, ludzi „łamano” różnymi metodami – tak to się wtedy odbywało. Wiedząc o tym i znając dobrze wyrafinowane metody łamania kolejnych linii obrony figurantów przez służby specjalne – tak dobrze, że chyba już nie chciałem poznawać lepiej – nie miałem słów podziwu dla odporności księdza Stanisława, który wszystkie represje przyjmował ze stoickim spokojem, pozwalając sobie od czasu do czasu nawet na ironię. Kiedy więc Wojciech Jaruzelski obwieścił w jednym z wystąpień, że społeczeństwo polskie żyje ponad swoje możliwości, ksiądz dał na to publiczną ripostę, mówiąc, że jest w tym źdźbło prawdy, bo „istotnie tolerowanie rządów takiej władzy i samego generała Jaruzelskiego zdecydowanie przekracza możliwości Polaków”, co oczywiście zostało zarejestrowane przez SB i ludziom na wysokich stołkach znów podniosło ciśnienie o kilka kresek. Prawda była jednak taka, że w tamtych realiach nie było powodu do żartów. Wykorzystywanie „elementów kryminalnych”, czyli mających immunitet bezkarności bandytów, jako źródła nacisku na księdza, mogło stanowić śmiertelne niebezpieczeństwo. Kto bowiem dałby gwarancję, że ludzie ci, przy świadomości bezkarności, zatrzymają się na wybijaniu szyb i nie pójdą krok dalej? Równie groźne – a potencjalnie nawet groźniejsze – były przeszukania mieszkania księdza i jego matki dokonywane pod nieobecność właścicieli. Miałem świadomość, jak to się odbywało i zresztą nadal odbywa, bo w tym akurat zakresie niewiele się zmieniło. Członkowie tzw. ekipy realizacyjnej, którzy wchodzą do mieszkania – otwarcie zamków to najmniejszy problem – mogą zrobić tam absolutnie wszystko. Założyć podsłuch, zostawić materiały wskazujące na pedofilię figuranta, które ktoś zaraz „odkryje” – pełna dowolność ograniczona jedynie tym, co chcą osiągnąć. Czytając dokumentację, którą miałem przed sobą, pamiętałem przecież, że w mieszkaniu księdza Popiełuszki, zanim go zabito, „znaleziono” broń. Co mogli „znaleźć” w mieszkaniu „homoseksualisty Małkowskiego”? Absolutnie wszystko. Zrobić z niego pedofila nie byłoby trudne, bo przecież od dawna pracowano nad wyrobieniem mu wizerunku „maniaka niezrównoważonego psychicznie”. Oczywiście zawsze można było postąpić tak, jak z księdzem Jerzym, czyli – jak to subtelnie ujął kapitan SB Grzegorz Piotrowski podczas „Procesu Toruńskiego” – „zadziałać na granicy zawału serca” i pamiętałem, że także w odniesieniu do księdza Stasia taki plan przecież istniał. Na tamten moment nie został zrealizowany tylko z jednego powodu – po prostu sądzono, że na to jest jeszcze czas. Później, już po zbrodni dokonanej na księdzu Jerzym, uznano, że zamordowanie kolejnego księdza, w dodatku przyjaciela Popiełuszki, niedługo po śmierci jego samego, z pewnością przykułoby uwagę międzynarodowej opinii publicznej. Z punktu widzenia pragmatyki SB to nie było dobre rozwiązanie. O ileż skuteczniej byłoby pozostawić figuranta żywym – ale de facto „martwym”. Lepiej mieć odesłanego na boczny tor, a tym samym zneutralizowanego „szaleńca” czy kolejnego męczennika? Żyłem dość długo na tym świecie, by nie pytać o sprawy oczywiste i nie stawiać kropek nad „i”. Z dokumentów, które miałem przed sobą, wynikało, że obok kilku innych, bardziej radykalnych, ale wzbudzających większą uwagę, także ta opcja – zakładająca totalną marginalizację księdza – była na stole. I to z tej właśnie opcji postanowiono ostatecznie skorzystać.
Czytając ten materiał nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Przesłanie przełożonych księży Popiełuszki i Małkowskiego było jasne: mają być lekceważeni i czuć się osamotnieni. Grunt pod ostateczne rozwiązanie tzw. „problemu Popiełuszki i Małkowskiego” został przygotowany. Trwające od miesięcy działania SB, realizującej wytyczne ludzi na wysokich stołkach, dobiegały końca. SB udało się doprowadzić do tego, że obaj przyjaciele samotnie zmierzali ku swemu przeznaczeniu, które w obu przypadkach było zupełnie inne – w obu jednak tragiczne." Wojciech Sumliński sumlinski.pl |
|
Zmieniony ( 18.10.2017. ) |