Powódź ( i podobne klęski) w oczach Bożych | |
Wpisał: Ks. Karol Stehlin, FSSPX, | |
05.07.2010. | |
Powódź ( i podobne klęski) w oczach Bożych Ks. Karol Stehlin, FSSPX, Zawsze wierni, nr. 7 (lipiec) 2010 Jesteśmy świadkami nowych nieszczęść, jakie spadają na Polskę. Wielkie obszary kraju zalała woda, siejąc zniszczenia materialne i powodując cierpienia duchowe. Te nieszczęśliwe wydarzenia wciąż wywołują najrozmaitsze komentarze. Niektórzy próbują tłumaczyć, że powódź to przypadkowy rezultat czynników naturalnych. Inni szukają dla powodzi wytłumaczenia w zmianach klimatycznych. Jeszcze inni mówią o globalnym ociepleniu. Niektórzy tłumaczą klęski żywiołowe ingerencją obcych sił, mających na celu osłabienie Polski albo nawet jej całkowite zniszczenie. Wiele osób ma żal do Pana Boga za to, że dopuścił tak okropną katastrofę powodzi, i to w tych regionach kraju, gdzie ludzie jeszcze wierzą i regularnie się modlą. Niestety, niewielu przyszło do głowy, by spojrzeć na nieszczęśliwe zjawisko powodzi nie ludzkimi, doczesnymi i krótkowidzącymi oczami, ale z punktu widzenia Pana Boga. W świetle Bożego Objawienia możemy zobaczyć, jaka jest rzeczywista geneza smutnych wydarzeń dokonujących się na świecie. Tylko Pan Bóg jest prawdą, dlatego prawdziwa odpowiedź dotycząca różnorakich klęsk, w tym także klęski ostatnich powodzi, znajduje się w Nim. Zadaniem hierarchii Kościoła jest tłumaczyć i wyjaśnić ludziom, jak wszystkie zjawiska dotyczące ludzkiego życia wyglądają z Bożej perspektywy. Dotyczy to szczególnie tych zjawisk, które tak głęboko i boleśnie uderzają w same fundamenty naszego życia. Niestety, w obecnej sytuacji hierarchia milczy albo wyjaśnia dramat wyłącznie na płaszczyźnie naturalnych zjawisk przyrodniczych. Nie można wskazywać Boga wyłącznie jako tego, kto przyjmuje i pozytywnie załatwia skargi i zażalenia. Zanim zwrócimy się do Boga o pomoc, trzeba zadać sobie pytanie, czy postępowaliśmy zgodnie z Jego świętą wolą, czy po prostu byliśmy Mu posłuszni. Bóg jest Panem nieba i ziemi, a więc jest Panem także klęsk żywiołowych (trzęsień ziemi, burz, erupcji wulkanów, powodzi...). Przypomnijmy sobie, że Pan Jezus "wstawszy, rozkazał wiatrom i morzu, i stała się cisza wielka". Zdziwieni Apostołowie pytali: "Któż jest ten, że wiatry i morze są mu posłuszne?" (Mt 8, 26-27). Od początku chrześcijaństwa wierzący, patrząc na nieszczęścia trapiące ludzi, odwoływali się do Boga, w Bogu szukali odpowiedzi na pojawiające się pytania. Uczyńmy i my podobnie. Po pierwsze, należy podkreślić, że Bóg stworzył nas nie dla ziemi, lecz dla wieczności. Tu, na ziemi, jesteśmy tylko krótki czas. Bóg miłuje nas nieskończenie, chce dla nas jak największego szczęścia. Każdą latorośl, "która przynosi owoc, oczyści ją, aby więcej owocu przynosiła" (J 15, 20). Jeśli natomiast Bóg widzi, że ludzie odwracają się od Niego do rzeczy przemijających, to w swej miłości przypomina im, jak kruche są te ich nadzieje. Pojawiają się wówczas w mniejszej, indywidualnej skali wydarzenia będące zapowiedzią końca świata. Jest to sposobność do odzyskania właściwego spojrzenia na doczesność i wieczność. Człowiek uświadamia sobie, że doczesność nie może mu przesłaniać wieczności. W bolesnych zjawiskach dostrzega palec Boży, wolę najlepszego Ojca, który wzywa do opamiętania. Bóg wolałby delikatnie prosić i długo to zazwyczaj robi. Człowiek jednak, zajęty swoimi sprawami, nie chce słuchać. Wówczas rozlega się gromkie Boże wezwanie. Wstrząs powoduje, że ludzie, przynajmniej niektórzy, nawracają się po chwilowym upadku albo rozluźnieniu obyczajów. Bóg doświadcza szczególnie swoje umiłowane dzieci, zwłaszcza gdy pod wpływem rozmaitych pokus zaczynają się od Niego odwracać. Aby to doświadczenie rzeczywiście było oczyszczające, musi być bolesne. Bez takich doświadczeń ludzie brnęliby nadal w złym kierunku. Dzięki nim trzeźwieją i zawracają ze złej drogi. Potem dziękują Bogu za bolesne doświadczenia, bo bez nich ich nawrócenie byłoby niemożliwe. Możemy w podobny sposób spojrzeć na Polskę. Otóż Polska jest niewątpliwie wśród narodów przez Boga szczególnie umiłowanych z powodu swej wielkiej maryjności, z powodu tak wielu dziejowych doświadczeń, dzięki którym otrzymała honorowy tytuł przedmurza chrześcijaństwa. W obecnych czasach Polska, a zwłaszcza jej południowe i wschodnie województwa, zalicza się do tych bardzo niewielu połaci Europy i świata, gdzie wiara i życie religijne jeszcze całkowicie nie zgasło. Jednak stopniowo materializm i życie w grzechu ciężkim stają się zjawiskiem zwyczajnym i tolerowanym. Zło i rozwiązłość wdzierają się nawet do małych wiejskich społeczności, które tradycyjnie były najbardziej odporne na demoralizację. Bóg zaś, chcąc ratować swe umiłowane dzieci, wysyła im ostrzeżenie, wysyła namacalne znaki, że duch światowy i materializm są tragicznymi błędami człowieka, oszukanego przez księcia kłamstwa. Wystarczy parę dni mocnego deszczu i cały majątek, wszystkie nagromadzone dobra materialne dosłownie rozpływają się w wodzie. Twarda jest ta lekcja, ale dla omamionych blichtrem świata serc może jedynie skuteczna. Co robimy, gdy ktoś bliski nie słyszy delikatnego szeptu ostrzeżeń, a idzie ku przepaści? Krzyczymy, by go zatrzymać, i to najgłośniej, jak potrafimy. Nie jest to wyraz wrogości, tylko troski. Katastrofy naturalne są takim właśnie wołaniem Bożym do tracących światło ludzi, mających jednak w duszach jeszcze wiele, wiele pokładów dobra. Święci wskazywali na takie katastrofy naturalne, aby uwrażliwić wiernych, że przede wszystkim mają troszczyć się o zbawienie swych dusz, a nie o dobrobyt materialny. Święci wzywali za Chrystusem: "Szukajcie najpierw królestwa Bożego, a to wszystko przydane wam będzie" (Łk 12, 31). Po drugie, musimy zdać sobie sprawę, że doczesne nieszczęścia są często nie tylko ostrzeżeniem, ale i karą za nasze liczne grzechy. W Katechizmie św. Piusa X czytamy, że "grzech śmiertelny (...) sprawia, że dusza staje się winna piekła i kar doczesnych", a "grzech powszedni (...) czyni nas winnymi poważnych kar doczesnych w życiu ziemskim i w czyśćcu". Elementarne zasady sprawiedliwości uczą nas, że należy dobro wynagrodzić, a zło ukarać. Inaczej nie oddaje się każdemu tego, co mu się słusznie należy. Otóż największym złem nie jest powódź czy inne tego typu nieszczęścia, tylko grzech, który obraża Boga. Jeśli żebrak, otrzymując od dobroczyńcy ogromne dary, zamiast być wdzięczny, odpłaca mu obojętnością, wzgardą i obelgami, to każdy z nas reaguje oburzeniem. Bóg w swej hojności przewyższa największych ludzkich dobroczyńców. Grzech jest objawem niewdzięczności wobec Bożej hojności. Wszystko i w każdej chwili mamy od Boga. Obrażając Go niewdzięcznością, zapomnieniem i lekceważeniem, popełniamy prawdziwe zbrodnie. Aby uczynić zadość za swe grzechy, musielibyśmy płacić nasze duchowe długi, znosząc wieczną i najsurowszą karę. Bóg w nieskończonym miłosierdziu wysłał swego Syna, aby On za nas spłacił nasze długi i w ten sposób uwolnił nas od najgorszego, czyli od wiecznej kary piekielnej. Jednak w tym zadośćuczynieniu mamy nasz udział. Możemy mianowicie ponosić doczesne kary w tym życiu - albo czyśćcowe w życiu przyszłym. Ponieważ zaś jedna minuta w czyśćcu jest gorsza niż sto lat najsurowszych kar na świecie, dlatego Pan Bóg w swym miłosierdziu już teraz zsyła nam rozmaite doczesne kary. Słusznie zatem i sprawiedliwie Bóg wyciąga na swe dzieci karzącą rękę, aby przez te doświadczenia mogły już tu na świecie odpokutować za swe grzechy i mocno skrócić męki czyśćcowe. Po trzecie, katastrofy doby obecnej przypominają nam, że los naszego życia i całego świata jest zależny od Boga, który jest jedynym Stworzycielem wszystkich rzeczy i kieruje nimi swoją Opatrznością. Otóż obecnie ludzie zapomnieli o swej zależność od Boga. Pamiętają o swojej zależności od pracodawcy, konta bankowego, lansowanej mody... Z takimi zależnościami się godzą. Uznanie swej zależności od Boga w życiu doczesnym oznacza, że wiemy, od kogo otrzymujemy pokarm, pogodę, urodzaj, pomyślność, zdrowie i spokojne życie. Mamy te dobra od Boga. A skoro od Niego je mamy, to musimy też wytrwale o nie prosić, tak jak dziecko nieustanne prosi rodziców o wszystko, co mu jest potrzebne do życia. Jeśli nie poprosimy, to nie dostaniemy. Bóg często w swoim miłosierdziu daje łaski, choć ludzie Go o nic nie proszą. W przeciwnym razie grzeszna ludzkość już dziś musiałaby się zapaść pod ziemię. Nie kuśmy jednak naszego dobrego Ojca i Pana. Zasada jest taka: kto nie prosi, ten nie otrzymuje. Prośmy nie dlatego, że Pan Bóg potrzebuje informacji, czego nam potrzeba, lecz po to, by okazać Mu swe oddanie i poddanie. Proszący stawia się niżej od proszonego. To piękny wyraz pokory, a pokora jest przez Boga bardzo wysoko cenioną i zawsze hojnie nagradzaną cnotą. Jak to jednak wygląda w obecnej chwili? Od wielu lat ludzie już nie modlą się, jak to dawniej czynili, o bezpieczne życie, o dobrą pogodę, o urodzaj. Nie proszą Boga o pomoc, tak jakby chcieli sobie poradzić sami. Dni krzyżowe oraz różne nabożeństwa wypraszające Boże błogosławieństwo dla pól uprawnych, domostw i zabudowań gospodarczych, dla zwierząt hodowlanych i roślin zostały praktycznie całkowicie zaniechane. Zapomniano o wstawiennictwie świętych, o aniołach stróżach. Po cóż takie wstawiennictwo komuś, kto poradzi sobie sam? Jak to radzenie sobie samemu wygląda w praktyce, widać na terenach zalanych wodą gmin. Kto jeszcze dziś zna te starodawne modlitwy błagalne świętej liturgii: "Panie, wysłuchaj naszego wołania i na pokorne prośby nasze udziel nam pogody, abyśmy sprawiedliwie utrapieni za grzechy nasze, dzięki miłosierdziu Twemu doznali Twojej łaskawości. Wszechmogący Boże, prosimy łaskawość Twoją, abyś powstrzymał ulewne deszcze i okazał nam swoje pogodne oblicze". Po czwarte, niech nikt, kto siedzi w suchym domu, z dala od rzek i strumieni, nie sądzi, że jest w czymkolwiek lepszy od bliźnich dotkniętych powodzią. Wolni od powodzi nie są wcale lepsi od dotkniętych nieszczęściem. Wszyscy winni pokutować za swe grzechy i rozpocząć prawdziwe katolickie życie, by uprosić Bożą łaskawość. Pewnego razu przyszli do Pana Jezusa Galilejczycy, którzy szczęśliwie uniknęli prześladowań Piłata. Opowiedzieli Mu o swych krajanach, którzy ulegli prześladowaniom. Zbawiciel wówczas powiedział przybyszom: "Mniemacie, że ci Galilejczycy nad wszystkich innych Galilejczyków bardziej byli grzeszni, że takie rzeczy ucierpieli? Nie, powiadam wam: lecz jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy podobnie zginiecie. Jak osiemnastu tych, na których upadła wieża w Siloe, i zabiła ich, czy mniemacie, że i oni byli więcej winni, niż wszyscy ludzie mieszkający w Jeruzalem? Nie, mówię wam: ale jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy podobnie zginiecie" (Łk 13, 2-5). Dziś można by powiedzieć: jeśli nie zerwiemy z grzechem, jeśli nie powrócimy do katolickich zasad w życiu jednostek, małżeństw, rodzin i całego narodu oraz państwa, to całą Polskę zaleje powódź - pod tym terminem mogą się kryć różnorakie utrapienia, bolączki i cierpienia. Wyciągajmy więc wnioski, zróbmy użytek z własnego rozumu. Do każdego z nas Chrystus Pan mówi dziś na nowo, przez doświadczenie powodzi, te same słowa, jakie wypowiedział niegdyś do uzdrowionego paralityka: "Już nie grzesz, aby ci się co gorszego nie zdarzyło" (J 5, 14). Na końcu nie wolno zapomnieć, że tam, gdzie panuje grzech, tam zwycięża szatan. Otóż diabeł jest dręczycielem ludzi. Czyni wszystko, aby ich zniechęcić, przygnębić i doprowadzić do rozpaczy. Jednym ze skutków zachwiania równowagi w przyrodzie są burze. Gwałtowne burze zawsze były uważane za wyraz działania diabelskich sił. W liturgicznej modlitwie o oddalenie burz czytamy: "Prosimy Cię, Panie, odpędź od Twego domu złe duchy i oddal gwałtowne burze". Dlatego wierni w czasie burzy zapalali gromnicę, prosząc Matkę Najświętszą, aby poskromiła ataki złego ducha. Trapiące kraj katastrofy są dobrą sposobnością, by wierni przypomnieli sobie, że szatan istnieje i działa. Niech uciekają się do Tej, która zetrze głowę węża, oraz do św. Michała Archanioła, wodza niebieskich zastępów. |