Dlaczego świat nienawidzi Benedykta XVI?
Wpisał: Ks. Regis de Cacqueray FSSPX   
05.07.2010.

Dlaczego „świat” nienawidzi Benedykta XVI?

 

Ks. Regis de Cacqueray FSSPX  Zawsze wierni, nr. 7 (lipiec) 2010

 

Wydaje się, ze cały świat sprzymierzył się przeciwko papieżowi, ubliża mu, wzbudza wybuchy gwałtownej wściekłości i błogosławi jego medialnej śmierci.

 

Żądania ustąpienia papieża pojawiły się w tym samym czasie w mediach, podczas ulicznych demonstracji, jak i w wypowiedziach modernistycznych teologów. "Afera pedofilska" staje się narzędziem w rękach "postępowych" teologów i liberalnych mediów mającym na celu zamianę hierarchicznego modelu sprawowania władzy w Kościele na model demokratyczny.

 

„Jeśli świat was niena­widzi, wiedzcie, że Mnie pierwej zniena­widził" (J 15, 18). Powyższa przestroga Zbawiciela wypo­wiedziana do uczniów nale­żała niewątpliwie do naj­waż-niejszych. Jezus uroczy­ście przestrzegł ich, aby po otaczającym ich świecie nie spodziewali się niczego dobrego, a całą nadzieję zło­żyli w Nim samym. Rzeczy­wiście, zaledwie Pan Bóg zesłał Ducha Świętego w czasie Zielonych Świąt, a natychmiast ci, którzy zajęli się gorliwie głosze­niem Chrystusa, ściągnęli na siebie potępienie ze stro­ny świata. Z początku zosta­li wykluczeni z synagog i odsunięci od życia publicz­nego, a następnie oficjalnie potępieni i wydani pod topór kata bądź na ukrzyżowanie. Cezar rzymski rzucił na nich oszczerstwa, oskarżył o najgor­sze zbrodnie, a zwłaszcza o podpalenie Rzymu. W miarę jak szerzyła się wiara w Syna Bożego, "synowie światłości" byli prześladowani, skazywani na stos i rzucani lwom na pożarcie. Towarzyszyły im wro­gie okrzyki, szyderstwa i drwi­ny "synów ciemności". Tak sprawdziła się sławna mak­syma Tertuliana, że "krew męczenników jest zasiewem chrześcijan". Na ofierze tych ludzi, którzy woleli wybrać śmierć, aniżeli zaprzeć się objawionej praw­dy, zbudowano Kościół; na grobach Apostołów wznie­siono chrześcijaństwo.

Z chwilą gdy władcy uznali zwierzchność Boga nad rządzonymi przez sie­bie państwami i gdy sami monarchowie ugięli kola­na przed Stwórcą, ustały prześladowania. Nastał czas pokoju Bożego. Ale skoro tylko podniósł się dumny bunt ludzi względem Zba­wiciela, natychmiast Boża przestroga znalazła swoje potwierdzenie: świat rów­nocześnie znienawidził Boga i Jego uczniów. Laboratorium doświadczalnym tej nieszczę­snej rebelii była niewątpliwie Francja, a Francuzi stali się pożałowania godnym narodem, który ośmielił się prześladować duchowieństwo, a nawet uwię­zić Wikariusza Chrystusa. To w Valence, na francuskiej zie­mi, rządzonej wówczas przez rewolucyjny Dyrektoriat, zmarł w 1799 r. papież Pius VI 1.

 

Świat wzniesiony na nienawiści do Boga

Od tamtej pory otaczający nas świat bez ustanku odrzu­ca Boga. To świat, który obwie­ścił swe całkowite zerwanie z Kościołem; to świat, któ­ry przy niezliczonych oka­zjach wysyłał księży na pew­ną śmierć: kapłani katoliccy tysiącami ginęli na barkach topionych przez rewolucjoni­stów w Loarze2, tracili życie na katordze w Gujanie i w obozach pracy, zwłaszcza na Wscho­dzie; to wreszcie świat, który narzucił ustawodawstwo rugu­jące w coraz większym stop­niu chrześcijańską moralność i usiłujące zepchnąć religię do sfery najbardziej prywatnej ­albo wręcz pragnie zamknię­cia jej w najgłębszych pokła­dach indywidualnych sumień. Od dwóch stuleci uchwala się coraz to nowe antychrześcijań­skie prawa, których celem jest grabież dóbr Kościoła, zamach na świętą instytucję małżeń­stwa, zabójstwo dzieci w łonach matek czy deprawacja najbardziej niewinnych dusz. Papież Pius IX, przenikliwie dostrze­gając pierwsze oznaki niepo­kojących zagrożeń, które mogą wystąpić w niedalekiej przy­szłości, postanowił wydać sto­sowne ostrzeżenie i uzbroić dusze wiernych wobec czyhającego niebezpieczeństwa. W tym celu wydał - w 1864 r. - Syl­labus errorum, czyli wykaz 80 najbardziej rozpowszech­nionych w tamtym czasie błę­dów. Wśród nich z całą sta­nowczością potępił koncepcję, wedle której "papież rzymski może i powinien pogodzić się i dostosować do postępu, libe­ralizmu i współczesnej cywili­zacji". Z powodu tego odrzuce­nia uskarżali się nie tylko wol­nomyśliciele i liberałowie. Nie tylko oni domagali się kontynu­acji wysiłków zmierzających do przystosowania Kościoła kato­lickiego do nienawidzącego go świata, do połączenia dwóch Jerozolim, do koegzystencji Szawła, prześladowcy Kościoła ze świętym Pawłem, apostołem Chrystusa.

Rzeczywiście, jak się nie oburzać, widząc, że sami ludzie Kościoła - wykorzystując spo­sobność, jaką stało się zwoła­nie II Soboru Watykańskiego ­zaangażowali się w ruch przy­stosowania Kościoła do świata, zwłaszcza do świata o współcze­snym obliczu? Jak nie odczuwać zgrozy, widząc, że owi ludzie uczynili z tego swe podstawowe zadanie, porzucając tym samym właściwą sobie dwutysiącletnią misję, jaką była troska o zba­wienie dusz? Możemy jedynie podpisać się pod tragicznym spostrzeżeniem, sformułowanym w 1976 r. przez abp. Mar­celego Lefebvre'a, widzącego w tym zadziwiającym połącze­niu instytucji założonej przez Jezusa Chrystusa z pozostającym w gestii Jego nieprzyjacie­la światem "nieprawy związek". Albowiem jak byłoby możliwe dostosowanie Kościoła do świa­ta - który żyje pragnieniem, aby wpływ religii katolickiej został ograniczony, wiara ule­gła relatywizacji, a chrześcijań­ska moralność zwiędła - gdy­by nie doszło do tego, że pewni dostojnicy Kościoła dostosowali się do tych straszliwych zamia­rów?

 

Kogo uwodzi syreni śpiew świata?

 

W miarę jak współcześni papieże obrali nowy kurs, zry­wając tym samym z Tradycją- począwszy od nabożeństw ekumenicznych aż po między­religijne porozumienie – świat zaczął wygaszać swą nienawiść i przyklasnął tym działaniom. Media, będące jego złowiesz­czymi ambasadorami, wręcz nie znajdowały słów dla wychwala­nia papieży, upatrując w nich ludzi otwartych na świat, soli­daryzujących się z nim, dostoso­wujących się do niego, według jego własnych, budzących głę­bokie zaniepokojenie standar­dów. Te właśnie media nie szczędziły pochwał, wynosząc pod niebiosa międzyreligijne spotkanie w Asyżu, stanowią­ce zaczątek jakiejś nowej reli­gii powszechnej, w której solidarność między ludźmi zastą­piła prawdę. To one zapewniły niebywały rozgłos Światowym Dniom Młodzieży, aby pod­trzymać "rodzinną" atmosferę, podczas gdy na fali lokalnych odmienności niszczono liturgię. Kiedy po śmierci Jana Pawła II media oddawały mu hołd, nie myliły się! Uczciły w nim papie­ża Asyżu, papieża chylącego czoło pod ścianą płaczu, papie­ża ONZ. Potępiły jednocześnie papieża moralności katolic­kiej, który odwrócił się pleca­mi do zwolenników pornografii i aborcjonistów.

Benedykt XVI objął tron po papieżu Janie Pawle II, który cieszył się olbrzymią popular­nością. Wcześniej był jego naj­ważniejszym współpracowni­kiem. Benedykt nie uwolnił się od dziedzictwa II Soboru Waty­kańskiego i spuścizny swych bezpośrednich poprzedników na Stolicy Piotrowej . Obec­ny papież wprost odwołuje się do soboru i pragnie być jego kontynuatorem. Gdy oddawał się kontemplacji w meczecie w Istambule, modlił się w Wiel­kiej Synagodze w Rzymie i ­całkiem niedawno, 14 marca 2010 r. - aktywnie uczest­niczył w luterańskim kulcie, głosząc kazanie podczas nie­dzielnego nabożeństwa w zbo­rze przy Via Sicilia, mogliśmy jedynie kolejny raz się obu­rzać, obserwując dwuznaczne praktyki, sprzeczne z roztropną postawą katolicką, jaką zacho­wywali papieże przed soborem. Ale właśnie te symboliczne gesty pozwalają mediom żywić jeszcze jakikolwiek szacunek względem osoby Józefa Rat­zingera. Jeszcze nie tak dawno dzięki nim papież był publicznie chwalony, uznawany za niezwy­kle inteligentnego i pojednaw­czego, aż do chwili, gdy otwar­cie zorganizowano medialne polowanie na jego osobę.

 

Świat zrzuca maskę

 

Przyglądaliśmy się temu polowaniu z zaciśniętymi pię­ściami. Z jak nikczemną zgrają mamy do czynienia! Kim są ci ludzie mediów, aby występować przeciw papieżowi w roli nie­skazitelnych wzorców cnoty? Kim są, że ośmielają się oskar­żać Kościół katolicki o wszel­kie ułomności i występki?

           Mimowolnie cisną się nam na usta słowa, którymi posłu­żył się nasz Boski Zbawiciel dla opisania tej zdeprawowa­nej polityczno-religijnej kasty, przez którą On sam został osą­dzony i potępiony. To są te same groby pobielane, ci sami faryzeusze. Nienawidzą Chry­stusa tak samo, jak nienawidzą tych, którzy się na Niego powo­łują. To oni wydają społeczeń­stwa, wobec których powinni pełnić rolę służebną, na pastwę grzechu rozwiązłości, a ośmie­lają się napominać starca, któ­rego osobiste życie nie nastrę­cza żadnej pożywki dla ich pra­gnienia skandalu.

Wiemy dobrze, że miały miej­sce upadki kapłanów i że były bardzo liczne. Bez wątpienia zawsze do nich dochodziło, ale szacujemy, że ich liczba wzro­sła na skutek zamieszania, jakie dotknęło Kościół, wywołu­jąc poczucie zagubienia wśród księży, którzy zostali pozba­wieni łask pozwalających im wzmocnić siły przez sprawo­wanie ofiary Chrystusa Pana. Winni jesteśmy bezgraniczne współczucie dzieciom, które stały się ich niewinnymi ofia­rami, i jesteśmy zobowiązani uczynić wszystko, aby zadośćuczynić za zgorszenia, które są nieskończenie bardziej niebez­pieczne, gdy pochodzą od osób poświęconych Bogu. Odrzuca­my jednak to bluźniercze kłam­stwo, które pozwala wierzyć, że księża - z racji samego stanu duchownego - stanowią zbiorowość "podwyższonego ryzy­ka". Mniejsza o nas samych; mniejsza o agresję, jaką prowo­kują te medialne akcje wzglę­dem szaty duchownej. Nie o nasz własny honor toczy się stawka, ale o honor naszego Pana Jezusa Chrystusa. Oni chcieliby, aby wszyscy osta­tecznie odwrócili się od naszej religii, której anielskie wymo­gi - uchodzące za niedorzecz­ne i nieznośne - koniec koń­ców w ich opinii sprowadziły wyznawców do poziomu niższe­go niż zwierzęta. Nie pozwól­my, aby ta dezinformacja z pie­kła rodem zachwiała naszym systemem wartości! Czyńmy zadośćuczynienie za popełnio­ne grzechy! Ale przywoływa­nie tych win niech stanie się dla nas wyłącznie pobudką oży­wiającą pragnienie modlitwy o uświęcenie księży bądź pra­gnienie stania się świątobliwy­mi kapłanami, a nawet więcej - kapłanami świętymi!

 

Droga krzyżowa Benedykta XVI

 

W obliczu tej słownej agre­sji i nagonki na czcigodnego starca nie udało nam się zna­leźć innego stosownego odwo­łania, niż porównanie do Kal­warii Chrystusa Pana. Wydaje się, że cały świat sprzymierzył się przeciwko papieżowi, ubli­ża mu, wzbudza wybuchy gwał­townej wściekłości i błogosła­wi jego medialnej śmierci. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy ustaną te ataki. (...)

Gdy więc ze ściśniętym ser­cem obserwujemy polowanie na papieża Benedykta XVI, prześla­dowanie, jakiego nie doświad­czył żaden z trzech poprzedni­ków, zadajemy sobie pytanie o racje, jakie kryją się za tak kategorycznymi osądami jego osoby. Odnajdujemy je w spra­wach podnoszonych przez tych samych pochlebców świata. Gdy mowa o streszczeniu "grze­chów" pięciu lat obecnego pon­tyfikatu, media zwykle wspominają o podjętych przez papieża środkach odnowy: poczynając od uwolnienia tradycyjnej Mszy aż po anulowanie kar kościel­nych, które dotknęły bisku­pów Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X. W oczach mediów są to dwa środki, które sprzyja­ją obrońcom wiary i bezkom­promisowej moralności. Jesz­cze usilniej media wypominają Wikariuszowi Chrystusa nie­wzruszone i co pewien czas ponawiane potępienie aborcji, eutanazji oraz związków o cha­rakterze homoseksualnym, a więc postulatów wypisanych na sztandarach tych wszystkich ludzi, którzy pragną zbudować społeczeństwo bez Boga.

Chociaż Benedykt XVI z pew­nością nie żywił jakichś szcze­gólnych złudzeń co do trudno­ści, jakie go czekały, gdy przed pięcioma laty został wybra­ny na Stolicę Piotrową, to z dużą dozą prawdopodobień­stwa można domniemywać, że nie spodziewał się, iż jego pon­tyfikat będzie tak ciężką drogą krzyżową. Nie ciesząc się tak pozytywną atmosferą wokół swej osoby, jak jego poprzednik Jan Paweł II, papież Benedykt XVI mógł jednak przeżyć kilka lat, korzystając z dobrodziejstw swego autorytetu. Nie byłoby wszak dla niego rzeczą trud­ną - gdyby tylko tego pragnął- znalezienie okazji do poczy­nienia jakichś dodatkowych ustępstw względem współcze­sności i możnych tego świata. Uniknąłby w ten sposób ryzy­ka, że stanie się kozłem ofiarnym mediów. Wszelako tego człowieka z całą pewnością nie motywuje poszukiwanie życzli­wości ze strony tych środowisk. Nie chciał zostać papieżem, lecz skoro został wybrany, pragnie wypełnić swoje obowiązki. Bez względu na to, jaką cenę będzie musiał za to zapłacić.

Niestety, podobnie jak wszy­scy księża jego pokolenia, Józef Ratzinger otrzymał formację kapłańską w okresie szczegól­nego zamętu w Kościele. To sprawa godna pożałowania, że człowiek tak wielkiego forma­tu zaczerpnął wiedzę z zatru­tych źródeł filozoficznych i teo­logicznych - to znaczy z prac autorów pokroju Karola Rah­nera czy Jana Ursa von Bal­thasara - które ostatecznie ukształtowały fundament jego duchowości. Można więc być zakłopotanym postawą obecne­go papieża, który raz wspania­le przezwycięża gwałtowne ata­ki na Kościół, by zaraz potem wzbudzić oklaski tej samej wro­giej katolicyzmowi inteligencji poprzez gesty, które schlebia­ją zamiarom świata, poszuku­jącego solidarności bez udzia­łu Boga. Wszelako niekiedy doświadczenia i cierpienia są naszymi najlepszymi przyjaciół­mi, prowadzącymi nas do świa­tła prawdy, zatem nie powinni­śmy poddawać się zwątpieniu co do naszej duchowej drogi.

 

Nasze obowiązki podczas tej Kalwarii

 

Z tego kryzysu powinno wypłynąć większe dobro. Jak daleko sięgniemy pamięcią, nigdy Wikariusz Chrystusa nie był za swego życia tak nęka­ny i wyszydzany, i to wyłącz­nie z powodu obrony katolic­kiej moralności. Trzeba sięg­nąć pamięcią do postaci Piu­sa XII, ostatniego papieża przed soborem, aby odnaleźć podob­ny przykład wybuchu agresji wobec papieża i wartości, któ­re on uosabia. Stare marzenie o aggiornamento, o dostoso­waniu do świata, który - sko­ro nas nienawidzi - trzeba było obłaskawiać, w oczywisty sposób się rozwiało. Winniśmy zatem podwoić modlitwy, aby władze Kościoła uznały, dając wyraz swej przenikliwości, że krótkotrwałe wybuchy radości ze strony świata dyszącego nie­nawiścią do Boga - w chwili gdy te władze sprawiają wraże­nie, że chcą mu się przypodo­bać - są niepokojącą anomalią albo nawet oznaką sprzeczną z naturą Kościoła.

Dalecy od tego, aby ule­gać jakiemuś zwątpieniu, bądź też - przeciwnie – jakiemuś okraszonemu miłymi odczu­ciami odprężeniu, sądzimy, że nasze własne uświęcenie wyma­ga od nas, abyśmy w niczym nie uszczuplali walki Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, zainicjowanej przez jego Zało­życiela. W niewystarczającym stopniu doceniamy moc przy­kładu! Niewątpliwie Bractwo jest tylko narzędziem. Jednak każdy obserwator może sfor­mułować następujące stwier­dzenie: od czterdziestu lat, gdy tylko Bractwo Kapłańskie założone przez abp. Marcelego Lefebvre'a niepokoiło się jaw­nym oddalaniem się papieży od Tradycji apostolskiej, prze­jawiającym się w ich posunię­ciach i nauczaniu - świat ich właśnie z tego powodu oklaski­wał. A kiedy papież był wydrwi­wany i publicznie znieważany, to wówczas okazywało się, że Bractwo Św. Piusa X broniło tej samej prawdy, która - ogólnie rzecz ujmując - stanowi prze­kazaną i nauczaną spuściznę Kościoła.

Obecnie wciąż pozostajemy banitami Kościoła. Ale w jakiś tajemniczy sposób sam papież znalazł się wraz z nami w miej­scu naszego wygnania. Oczy­wiście na razie chodzi jedy­nie o oficjalną banicję ze spo­łeczeństwa zbudowanego na odrzuceniu Boga. Nikt jednak nie wie, jaki będzie dalszy bieg wydarzeń. Natomiast wiado­mą jest rzeczą, że gdy ataki przybierają na sile, przyjaciele pojawiają się niezwykle rzad­ko. Podobnie jak w przypadku Chrystusa zbliżającego się do miejsca kaźni na Kalwarii, tak samo dziś wokół papieża może powstać wstrząsająca pust­ka, ponieważ niebawem u jego boku będzie można zbierać wyłącznie razy.

Dla nas samych prosimy więc o łaskę, abyśmy w niedoli nie opuścili Wikariusza Chry­stusa, którego imię może już spokojnie być zapisane na liście prześladowanych papieży. A dla niego, skoro w dalszym ciągu musi doświadczać gorzkiego dowodu, jaki stanowi otaczają­ca go pustka, prosimy o łaskę, aby potrafił rozpoznać tę praw­dę, że owi banici Kościoła byli zawsze jego najwierniejszymi synami i przyjaciółmi.

Niech Najświętsza Maryja Panna zachowa nas wszystkich w swoim Bolesnym i Niepokala­nym Sercu!

Kazanie wygłoszone 5 maja 2010 r. w Surenes, we wspomnienie Św. Piu­sa V. Tekst za: www.laportelatine.org . Przełożył Jarosław Zoppa.

 

1 W 1796 r. zwycięski pochód rewolucyjnych wojsk francuskich w Italii pod wodzą Napoleona Bona­parte rozwiał nadzieje papieża Piusa VI na pomoc militarną ze strony katolickich Burbonów i Habsburgów. Stolica Apostolska zmuszona była podpisać traktat w Tolentino, który podporządkował Państwo Kościelne władzy Dyrektoriatu (16 II 1797). Dwa lata później gen. Berthier na rozkaz Napoleona wywiózł Piusa VI do Sieny, a następnie do Valence nad Rodanem, gdzie 29 sierpnia 1799 r. Wikariusz Chrystusa oddał duszę Bogu. Na wieść o tym fanatyczny motłoch rewolucyjny wznosił okrzyki "Pius VI i ostatni!". Wola Opatrzności była jednak odmienna. Konklawe zebrało się w Wenecji i papieżem wybrało kard. Barnabę hrabiego Chiaromonti, który przyjął imię Piu­sa VII (przyp. tłum.).

2 Chodzi o osławione noyades ­zatapianie w nurcie Loary barek wypełnionych ludźmi uznanymi przez władze rewolucyjne za wrogów poli­tycznych. Duży odsetek ekstermino­wanych w ten sposób przeciwników rewolucji stanowili księża, którzy odmówili złożenia przysięgi wierno­ści Cywilnej Konstytucji Duchowień­stwa. Ów zbrodniczy proceder zaini­cjował "kat Wandei", Jan Chrzciciel Carrier, komisarz Konwentu w Nan­tes. Historycy spierają się co do licz­by ofiar zgładzonych w ten sposób. Waha się ona od 3 do 48 tys. (przyp. tłum.).