Porozmawiajmy o cenzurze w IV RP
Wpisał: Jerzy Przystawa   
02.07.2007.

Jerzy Przystawa

Porozmawiajmy o cenzurze w IV RP

W Rumunii, największym po Polsce nowoprzyjętym państwie Unii Europejskiej, doszło w ostatnich miesiącach do niebywałych wydarzeń: impeachmentu prezydenta państwa, jego zawieszenia przez Parlament, licznych masowych demonstracji Rumunów w samej Rumunii i na świecie, ogólnonarodowego referendum w tej sprawie i triumfalnego powrotu Traiana Basescu na odebrany mu urząd. Prezydent Rumunii ogłosił swoje priorytety programowe, w których na pierwszym miejscu postawił nowe wybory z nową ordynacją wyborczą i wyborami w jednomandatowych okręgach wyborczych. Rumunia była obecna w światowych mediach, wywiady z prezydentem Basescu zamieszczały najważniejsze gazety, z londyńskim „The Times” na czele.

Z jakiegoś tajemniczego powodu o wszystkich tych niezwykłych i niecodziennych wydarzeniach zabrakło w polskich mediach jakiejkolwiek informacji, zupełnie tak, jakby Rumunia była krajem za jakąś informatyczną żelazną kurtyną. Mojego artykułu w tej materii, Tak w Rumunii, a Jak w Polsce? nie przyjęła do druku żadna licząca się gazeta czy pismo. Zbulwersowany tą sytuacją poseł II Kadencji, dr Wojciech Błasiak, wystosował list otwarty do prezesa TVP, pod którym podpisało się wielu ludzi. List pozostał bez odpowiedzi, a cisza wokół wydarzeń w Rumunii pozostała niezakłócona.

W sobotę, 30 czerwca, w samo południe, III Program Polskiego Radia przeprowadził półgodzinną rozmowę z red. Bogumiłem Luftem, byłym ambasadorem Rzeczypospolitej w Rumunii, wybitnym polskim specjalistą od spraw rumuńskich, dziennikarzem „Rzeczpospolitej”, „Więzi” i czego tam jeszcze. Jego Ekscelencja, w zgrabnych słowach, opisał wielkie przemiany, jakie dokonują się w Rumunii, dynamiczny rozwój gospodarczy i kulturalny, a także problemy, z jakimi boryka się społeczeństwo rumuńskie. Opowiedział i o Traianie Basescu, byłym kapitanie Żeglugi Wielkiej, potem ministrze transportu i merze Bukaresztu, powiedział o jego impeachmencie i powrocie do władzy. Długo rozwodził się nad trapiącym Rumunię problemem korupcji i co na ten temat Unia Europejska. Z jakiegoś jednak powodu ani się nie zająknął o tym, jak Basescu ma zamiar rozprawić się z tą korupcją, nie wspomniał o punkcie Numer Jeden jego prezydenckiego programu: o postulacie jednomandatowych okręgów wyborczych. Także prowadzący rozmowę dziennikarz Polskiego Radia, taktownie, tej przykrej sprawy nie poruszył.

Już przed wielu laty doszedłem do niesłusznego przekonania, że na słowa jednomandatowe okręgi wyborcze istnieje w polskich mediach jakiś zapis, a przywilej ich wymieniania zastrzeżony jest tylko dla szefów najważniejszych partii politycznych. Kiedy kilka tygodni temu, przy okazji burzy wokół ustawy lustracyjnej, zaprosił mnie do rozmowy radiowej red. Egon Janke, to od razu się zastrzegł, że – tym razem! – o moich ulubionych okręgach jednomandatowych rozmawiać nie będziemy (aczkolwiek, moim zdaniem, temat ten wiąże się z lustracją jak najbardziej). Dzięki temu słuchacze mogli się chociaż dowiedzieć, że jest w Polsce taki nieszkodliwy staruszek, którego idee fixe stanowią inkryminowane JOW. Z rozmowy z Bogumiłem Luftem polscy radiosłuchacze nie dowiedzieli się – na szczęście – że podobnego bzika ma Prezydent Republiki Rumuńskiej.

Istnieje w Polsce sławne i wielkie Stowarzyszenie Wolnego Słowa, a w nim pełno gwiazd polskiego dziennikarstwa. Na czele polskich mediów, publicznych i niepublicznych, stoją znani bohaterowie podziemnych i naziemnych walk o wolność słowa: Andrzej Urbański, Krzysztof Czabański, Jerzy Targalski,. Bronisław Wildstein, Adam Michnik i inni, których pominę. Jako przyrodnika ciekawi mnie ten fenomen przyrodniczy: w jaki sposób zapewniają oni, że to, co jest najbardziej niewygodne dla władzy będzie zawsze pomijane i nikt o tym niczego sensownego nie powie? To naprawdę ciekawe! Nie ma przecież żadnego urzędu cenzury i kontroli prasy i mediów?

Pytam o to, jako człowiek z głębokiej prowincji, dla którego sekrety politycznych salonów warszawskich są niedostępne. Ale może chociaż w Internecie znajdą się dziennikarskie zuchy, które bodaj pod jakimś nowym nikiem powiedzą parę słów prawdy o tym, jak to się dzieje? Przecież trudno wątpić, że im ten kaganiec doskwiera niemniej niż ich czytelnikom, pomimo że im za pisanie płacą, a nam za czytanie jakoś nie?

Wrocław, 1 lipca 2007