LECZENIE GROZI ŚMIERCIĄ. Prawdziwe historie, na podstawie których Vega nakręcił film "Botoks"
Wpisał: Bogdan Konopka   
29.10.2017.

LECZENIE GROZI ŚMIERCIĄ

 

Prawdziwe historie, na podstawie których Patryk Vega nakręcił film "Botoks"


"Niech pan potrzyma zięcia”.


Mafię od koncernów farmaceutycznych odróżnia to, że ma mniej pieniędzy a również więcej skrupułów. .


Bogdan Konopka, Bez cenzury, nr 11, 26 października 2017


Prawie 2 mln łudzi już obejrzało fiIm „Botoks" Patryka Vegi. Chyba żaden film W ostatnich latach nie wywołał tylu emocji. „Ordynarny paszkwil na służbę zdrowia” „aborcja na wesoło, spreparowana naprędce, krzykliwa i odpychająca płachta antyaborcyjna" - taki był wydźwięk przeważającej większości pierwszych recenzji „Botoksu” - Ubolewały przede wszystkim media mainstreamu i te promujące lewicowy światopogląd.

Vega, reżyser znany jak twórca filmów z serii „Pitbull" i zręcznie nakręconej teorii spiskowej „Służby Specjalne” tym razem zabrał się za społeczny temat, który dotyczy każdego: służbę zdrowia. Mimo nagonki film błyskawicznie pobił rekordy oglądalności rodzimych produkcji. Specjaliści od promocji filmów szacują, że tę ekranizację może obejrzeć nawet 2,5 mln widzów. Za co oberwało się Vedze? Przede wszystkim za ostrą krytykę aborcji poprzez pokazanie, jak technicznie wygląda zabijanie nienarodzonych dzieci po kilku miesiącach ciąży.

Zwolennicy prawa kobiet do„wyboru"zwyczajnie zaczęli odczuwać dyskomfort. Kolejnym „grzechem" Vegi było zebranie kolażu historyjek z mediów pokazujących patologie służby zdrowia, a także powszechną w tym zawodzie korupcję.

Historia zięcia

Film otwiera scena, w którym pogotowie przyjeżdża do kobiety, która uprawiała seks z psem i się z nim sczepiła (dostała skurczu pochwy).

Ratownik w filmie Vegi zwraca się do ojca dziewczyny: „Niech pan potrzyma zięcia”. Ta komiksowa historia - jeżeli wierzyć wpisom internautów - wydarzyła się na początku lat 90. w Ostrołęce. Vega sprawę ubarwił i dorzucił ojca policjanta, który ze służbowej broni zabija „zięcia”.

Akcje pogotowia ratunkowego, które śledzimy, skrzą się od podobnych historii. Załogę stanowi bowiem rodzeństwo z marginesu społecznego, które kupiło sobie papiery ratowników i jeździ nawalone w odpowiedzi na zgłoszenia, stanowiąc dla pacjentów raczej zagrożenie niż realną pomoc. Tutaj Vega bynajmniej też nie fantazjował. Co roku odnotowywane jest kilka przypadków złapania załogi udzielającej pomocy pod wpływem alkoholu. Do mediów przedostają się 1-2 takie zdarzenia rocznie. W maju br. głośny był wypadek załogi pogotowia ratunkowego z Makowa Mazowieckiego. Trzeźwiejszy z ratowników miał ok. 1,6 promila alkoholu we krwi (dlatego prowadził karetkę), a drugi, 33-letni ratownik, miał blisko 2 promile alkoholu. W sierpniu bieżącego roku w załodze pogotowia w łódzkiem także pracował pijany ratownik.

Głośna była też nieudana reanimacja starszego człowieka zatrutego czadem w lutym 2014 r. Pacjent im zmarł, a trzech ratowników, którzy zgłosili, że ulegli zatruciu podczas interwencji, zatruci owszem byli, tyle że alkoholem. Sprawiedliwie byłoby oczywiście zaznaczyć, że ratownicy medyczni równie często (a nawet częściej) sami padają ofiarami wybryków niedoszłych pacjentów i poszkodowanych, którym środki odurzające zaburzyły percepcję rzeczywistości. Podobnie zresztą jest z lekarzami. Tyle że o ich pijaństwie w filmie wiele nie ma (a ich nałogi są zwykle dla pacjentów znacznie groźniejsze niż w przypadku pogotowia, które jeździ w zespołach, co siłą rzeczy wymusza jakąś kontrolę). Z lekarzy Vega zrobił w filmie zblazowanych, skorumpowanych cyników, a nie nałogowców.

Lekarza do ręki przyłożyć

Oburzenie środowiska lekarskiego wywołało pokazanie lekarzy jako cyników żartujących - bez zahamowań na temat pacjentów:„Każdy lekarzyk ma swój cmentarzyk”. A także, że są oni kupieni przez firmy farmaceutyczne. Przepisują lekarstwa firm, od których następnie otrzymują gratyfikacje finansowe i rzeczowe. To jest jeden z bardziej realistycznych fragmentów filmu Vegi. Od lat bowiem w Polsce sabotowane jest wejście w życie tzw. rejestru usług medycznych, który pozwala stwierdzić dokładnie, który lekarz komu i jakie lekarstwa przepisuje. Taki system informatyczny, chociaż relatywnie drogi (ok. 500 mln zł) zwraca się już po kilku miesiącach z powodu oszczędności w refundacji leków i usług medycznych. Nie od dziś wiadomo, że publiczne placówki zdrowia dopisują chorym badania, których nie przeprowadzono, aby otrzymać więcej pieniędzy z budżetu.

Często opisywane są w mediach skrajne przypadki, kiedy na skutek błędu „kobiece" operacje figurują na kartach chorych mężczyzn, bo mieli dziwne imiona, a one sprawiły, iż postanowiono im„zafundować" takie leczenie. Bardzo realistycznie jest również pokazany w filmie sposób tuszowania błędów lekarskich. W zasadzie żaden lekarz nie chce (nawet zgodnie z lekarskim kodeksem etyki!) wytykać nieprawidłowości koledze po fachu, toteż błędy lekarskie w zasadzie pozostają bezkarne. Notujemy kilkaset spraw rocznie, z czego po latach pacjenci dostają odszkodowania nieproporcjonalnie małe do strat.

Vega przywala też koncernom farmaceutycznym, które traktują pacjentów jak bandę debili, wciskając im panaceum (bez recepty) w postaci nic niewartych para-medykamentów (suplementów diety). W filmie pada stwierdzenie, że mafię od koncernów farmaceutycznych odróżnia to, że ma mniej pieniędzy. Faktycznie zaś to powiedzenie funkcjonuje w takiej formie, że oprócz mniejszego budżetu mafia ma również więcej skrupułów.

Baty za pokazanie szczegółów aborcji

Film powinien nosić tytuł „Aborcja”, botoks to zmyła. „Martwica mózgu" też odpowiednio brzmi ubolewała znana krytyk filmowy Karolina Korwin-Piotrowska. Wątpliwości nie mam, że się władzy Patryk Vega filmem „Botoks" wielce przy- służył, żaden film o „wyklętych" nie zrobił tyle dla rządu, ile Vega swoją radykalną komedią -podsumował Krzysztof Varga w„Gazecie Wyborczej”

Stworzył filmowego Frankensteina pozszywanego z tabloidowych nagłówków, patologicznych opowiastek z szemranego podwórka i wulgarnych żartów. Przyglądanie się temu kinowemu wybrykowi przynosi większą katorgę niż efekt nawet najbardziej nieudanej operacji plastycznej - przekonywał Tomasz Zacharczuk, na portalu trójmiasto.pl.

Krytycy z mediów wspierających prawa kobiet do decydowania, czy urodzić poczęte dziecko, zarzucali Vedze prymitywną propagandę. Chodziło o pokazanie, że usunięty płód z zespołem Downa w piątym miesiącu ciąży zostawiany jest w misce, aż umrze. Głośna była sprawa przerwania ciąży w 23/24 tygodniu ciąży we wrocławskim szpitalu. Dziecko przeżyło „zabieg" i lekarze rozpoczęli walkę o jego życie, bojąc się, że zostawienie go na śmierć spowoduje działania prokuratora (było odwrotnie niż w filmie Vegi). Neonatolodzy (specjaliści od chorób płodów) podjęli działania, ponieważ dziecko ważyło ok. 700 gramów, W wypadku gdyby nie miało 500 gram, nie próbowaliby walczyć.

Ale już w wypadku dziecka z jednego z opolskich szpitali w sierpniu 2014 r., sprawa była niemal kopią tego, co pokazał w swoim filmie reżyser. Dziecko przeżyło aborcję, było umieszczone w inkubatorze, ale na żądanie lekarzy, którzy przeprowadzili zabieg, zaprzestano jego ratowania. Fundacja Ordo Juris złożyła w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury, ale niewiele ono dało. Vega bynajmniej nie był zupełnie jednostronny. Pokazał również argumenty drugiej strony sporu o prawo do życia: matki nie chcą wychowywać dzieci upośledzonych. - Adoptuje pani Downa? Matki ich nie chcą - pytał ironicznie ordynator lekarkę, która po zajściu w ciążę przeżyła metamorfozę i postanowiła, że nie będzie już brać udziału w zabijaniu płodów.

Prawda boli

Film Vegi bynajmniej nie jest wybitnym dziełem, ale da się oglądać. Szczególnie na tle mizerii polskiej kinematografii. Poza Wojciechem Smarzowskim, którego filmy są klasą samą dla siebie, w których umiejętnie połączone są ciekawe historie z nienachlanymi morałami, polskie kino jest denne. Mimo to oceny nawet największych gniotów na portalach dla kinomanów oscylują między 5 a 7w skali 1-10.Tymczasem film Vegi nie zdążył jeszcze mieć oficjalnej premiery kinowej, a na popularnych portalach już miał ponad setkę ocen, z których wyłaniał się przedział 1-2, czyli obraz nędzy i rozpaczy. Tymczasem „Botoks” będący czymś w rodzaju komedio-dramatu, ogląda się bardzo przyzwoicie. Nie jest to kino wbijające w fotel i trzymające w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty, ale pastisz na służbę zdrowia, podrasowany hasłem, że opiera się na prawdziwych wydarzeniach.

Komiksowe spojrzenie na służbę zdrowia uszłoby Vedze na sucho, gdyby nie to, że najważniejszym wątkiem filmu jest kwestia zabijania nienarodzonych dzieci. Vega pokazuje, jak uśmierca się upośledzony dzieci ze sztucznie wywołanych wcześniejszych porodów, w okolicach piątego miesiąca ciąży.

Nie jest to miły widok, salon przygotowujący się do pierwszej rocznicy „czarnego marszu" (w obronie obecnej ustawy, zajmującej się kwestią przerywania ciąży) zwyczajnie dostał szału. Ten film nie tyle załatwi poparcie rządowi, co twierdził Varga, ale na pewno zwiększy liczbę przeciwników zabijania dzieci nienarodzonych.

Dopóki cała sprawa nazywana jest aborcją i jest bliżej nieznanym odczłowieczonym procesem, dopóty ludzi to nie rusza. Pokazanie jednak zostawionych na pewną śmierć wcześniaków, zwyczajnie wywołało u zwolenników „prawa kobiet do wyboru" dyskomfort. Stąd dokonano desperackiej szarży, aby ukarać Vegę i spróbować wywołać katastrofę frekwencyjną. Tutaj jednak zadziałał mechanizm stary jak świat: przekora i sale kinowe wypełniły się szybciej, niż gdyby hejtu nie było.

Do tego przeglądu patologii Vega wrzucił, trochę ni w pięć ni w dziewięć apoteozę chirurgii plastycznej, jako panaceum na złe samopoczucie kobiet. Przy czym jego film można uznać za chodzącą reklamę chirurgii żeńskich narządów rodnych. Ponieważ wątek ów pasował do całego filmu jak przysłowiowa pięść do nosa, można założyć, że wśród partnerów biznesowych reżysera byli ci, którzy oferują takie usługi i zależy im na wykreowaniu na nie popytu. Szkoda, bo owo plasowanie produktu psuje niezły film i pokazuje, że słabość do pieniędzy jest nie tylko wadą środowiska medycznego, portretowanego przez Vegę, ale również samego reżysera.

Kto może kręcić filmy w Polsce

Patryk Vega, właściwie Patryk Krzemieniecki (w styczniu skończył 40 lat) ma obecnie status najpopularniejszego polskiego reżysera. Formalnie jest jednak socjologiem po Collegium Civitas w Warszawie, bo do Łódzkiej Szkoły Filmowej nie został przyjęty. Jego przypadek pokazuje, jak skostniałe jest środowisko naszych tuzów kultury. Ponieważ produkuje swoje filmy przede wszystkim z prywatnych pieniędzy, może mieć koterie salonowych wyroczni w głębokim poważaniu.

W Polsce zdarza się, że status dzieł artystycznych dostają filmy nudne lub słabe, jak chociażby „Pokot" Agnieszki Holland. Schemat z promocji peerelowskiej literatury, kiedy książki zasłużonych towarzyszy drukowano w setkach tysięcy egzemplarzy, a później pod przymusem sprzedawano bibliotekom, zakładom pracy, domom wczasowym itp., został żywcem przeniesiony do III RP. Wciąż o statusie dzieła nie decyduje jego odbiór społeczny, ale to, co piszą o nim wszechwiedzący krytycy.

To się jednak w najbliższych latach zmieni, a Vega i jego filmy są w awangardzie zmian. Całość tej historii ma jeden morał. PiS wydał przy pomocy fundacji 19 mln zł na w dużej części zagraniczne billboardy, aby promować zmiany w sądach. Gdyby połowę tej kwoty dał Vedze na film o sądach, to efekt byłby znacznie większy. A kwik salonowych krytyków, rozdzierających szaty - znacznie głośniejszy. I w wypadku sądów Vega nie musiałby tak koloryzować jak w wypadku środowiska lekarskiego.

Głośna była sprawa przerwania ciąży w 23/24 tygodniu ciąży we wrocławskim szpitalu.. Dziecko przeżyło „zabieg" i lekarze rozpoczęli walkę o jego życie, bojąc się, że zostawienie go na śmierć spowoduje działania prokuratora (było odwrotnie niż w filmie Vegi).

Zmieniony ( 29.10.2017. )