Szatan jest mistrzem kamuflażu i kłamstwa. "TAJEMNICA RODU SEMBERKÓW" (II)
Wpisał: Anna Głąb   
14.11.2017.

"TAJEMNICA RODU SEMBERKÓW" (II)

Powieść Andrzeja Juliusza Sarwy


O części pierwszej noszącej tytuł – „Cień Władcy Sabatu” (1)



Postać Szatana


Postać Szatana w literaturze i kulturze przybiera różne kształty, formy, sposoby obrazowania. Niewątpliwie jest ona jednym z ważniejszych pojęć kulturowych i jako taka tkwi w zbiorowej świadomości. Andrzej Sarwa na nowo powołuje do realnego kształtu owo pojęcie. Jeżeli pamiętać, że demonologia znajduje się w sferze osobistych zainteresowań autora, tym bardziej warto zastanowić się nad kreacją Złego Ducha w powieści.

Pojawia się on najpierw jako budząca grozę twarz rysująca się na starej mapie, a wzbudzająca ogromną fascynację małego chłopca. Nic dziwnego, że dziecko lgnie ku rzeczom zakazanym (a takim był gabinet ojca), jednak siła przyciągania jest tak wielka, że już na pierwszych stronach utworu rodzi podejrzenie o jej pozaludzkiej proweniencji. Na progu dorosłości Hans, osierocony przez ojca i stryja, słyszy wezwanie tajemniczego głosu i dodatkowo ponaglony ciekawością rodzinnej tajemnicy podąża w jej ślad. Diabeł nie naciska, nie nakazuje żadnych decyzji. On tylko kusi, nakłania, podpowiada. To klasyczna metoda jego działania i tę właśnie metodę zastosował w konstrukcji jego postaci Andrzej Sarwa. Od czasów rajskich człowiek sam podejmuje decyzje, niejednokrotnie ulegając szatańskim podszeptom, nie inaczej jest w historii Hansa Semberka. W efekcie dostaje się on w sam środek planu zła, mającego na celu zagładę jego samego, a później całej ludzkości.

Rzecz znamienna, że Szatan budzi strach, mimo tego, iż ma na celu zwabienie człowieka. Wszyscy przodkowie Hansa, którzy mieli kontakt z tajemniczym mnichem, umierają nagle, z wyrazem przerażenia na twarzy. Ten strach był przyczyną ich śmierci. Najwyraźniej proces ten widać w przypadku stryja Sebastiana, gdy stary zakonnik kończy życie w momencie zobaczenia diabelskiej twarzy.

Szatan jest mistrzem kamuflażu i kłamstwa. Tę metodę działania kultura zna od zarania, tę samą metodę przyjął, zwodząc kolejne pokolenia Semberków. W sam środek sideł wpadł młody Hans, czy to ze względu na swą młodość i brak doświadczenia, czy też z powodu podjęcia dialogu z Szatanem. Paradoks polega na tym, że im bardziej się zgadza na propozycje Złego, tym bardziej ulega jego manipulacjom. Diabeł do niczego nie nakłania, on tylko podaje fałszywy obraz rzeczywistości. Kiedy udaje mu się wzbudzić w sercu Hansa ciepłe uczucia pod swoim adresem, zdobywa jego duszę. To największe osiągnięcie diabła: tak omotać człowieka, by on sam, dobrowolnie oddał się we władanie złych mocy.

Kluczowa dla historii Hansa Semberka jest chwila, kiedy dobrowolnie decyduje się na pomoc Szatanowi. Diabeł nie robi tego w jednorazowym akcie. Stopniowo oswaja ze sobą młodego człowieka. Począwszy od szeptu zasłyszanego w gabinecie ojca i rysunku twarzy na starej mapie, poprzez pojawienie się w postaci tajemniczego mnicha i wezwanie na wyspę, diabeł odsłania swoją twarz i intencje pomału, stopniowo. Przyczyną takiego gradualnego działania może być świadomość, że człowiek nie jest w stanie znieść całej wiedzy o diable. Być może również Szatanowi potrzeba w pełni dobrowolnej decyzji człowieka, tę jednak może uzyskać jedynie dzięki kłamliwemu przedstawieniu rzeczywistości, podawanemu w małych dawkach.

Pierwszy moment ujawnienia ma miejsce w kryptach kościoła św. Jakuba, gdzie Hans udaje się w celu odkrycia tajemnicy swego przodka Stanisława. Awanturnicza przygoda, wciąż jeszcze mieszcząca się w granicach młodzieńczej brawury, w tym miejscu przechodzi w horror. O ile jeszcze potajemne wejście do krypty grobowej w kościele oo. dominikanów można wytłumaczyć poszukiwaniem przez młodego człowieka rodzinnej tajemnicy, nawet jeżeli wiedzie ona przez podziemną kaplicę pełną rozkładających się trupów, to już spotkanie z tajemniczym mnichem przekracza wszystkie dostępne w świecie rzeczywistym doznania. Postać ta pojawiająca się dotychczas jedynie jako efemeryczna zjawa, tym razem staje twarzą w twarz z ostatnim z rodu Semberków. W tym przypadku określenie „stanąć twarzą w twarz” nabiera nowego znaczenia. Oblicze mnicha jest przerażające, budzi sprzeciw tak na poziomie estetycznym, jak i duchowym. Ukazuje się dopiero jednak w tym momencie, w którym Hans decyduje się posiąść obiecaną wiedzę.

Tu powtarza się biblijny dialog przełożony na XIX–wieczne realia. Mnich–Szatan jak w raju pyta bohatera, czy chce zdobyć wiedzę. Ta ma uczynić człowieka równego Bogu. Pragnienie jej posiadania rodzi się w młodym człowieku tak mocno, że w końcu decyduje się wbrew rozsądkowi zaufać diabłu. Dopiero w tym momencie mnich podnosi kaptur. Opis jego twarzy jest godzien miana klasycznie turpistycznego. Poszczególne jej elementy są tak charakterystyczne dla utrwalonego w kulturze wężowego obrazu diabła, że czytelnik (i prawdopodobnie sam bohater) nie ma wątpliwości, kim jest stojąca przed nim istota.

Momentem przypieczętowującym pakt jest diabelski pocałunek, w którym łączy się groza, erotyka i definitywność podjętej decyzji. Od tej chwili Hans Semberk jest we władaniu diabła. Ten znika, pozostawiając swą ofiarę z tajemniczą szkatułką, w której spodziewa się odnaleźć rozwiązanie mrocznej tajemnicy. Te nadzieje jednak okazują się płonne, Szatan znów zwodzi. W wykopanej szkatułce znajduje się nienazwana moc, siła budząca lęk. Najprawdopodobniej dzięki tej sile Hans przenosi się na tajemniczą wyspę, otwierając tym samym najbardziej mroczny rozdział swojego życia.

To przedzierzgnięcie się w istotę podległą złu jest gwałtem na ludzkiej naturze, która ze swej istoty jest stworzona do miłości, jak stwierdza bohater, dlatego Hans staje się narzędziem w ręku potężnej siły.

Istotę diabelskiego planu stanowi proces przedstawiony w drugiej części powieści, a wiodący do zagarnięcia ludzkiej duszy i zyskania siły w celu zawładnięcia światem. Prawdziwe oblicze odsłania stopniowo, wprowadzając człowieka w labirynt swojego świata. Kiedy Hans znajduje się na wyspie (nie wiadomo, w jaki sposób), przechodzi proces, który można by określić jako wtajemniczenie czy oczyszczenie. Zapowiedź tego, co go spotka, znajdowała się na misternie wykonanym wieczku starej szkatułki, znalezionej w krypcie Semberków. I tak kolejno bohater przechodzi przez próbę upajających kwiatów, spotkanie z potworami z jaskini, by w końcu po raz kolejny stanąć przed tajemniczym mnichem. Ten prowadzi go do najmroczniejszego zakątka, przed potworną postać Bafometa. Ostateczna decyzja poddania się władzy Księcia Ciemności poprzedzona jest wypełnieniem proroctwa czy może namowy usłyszanej w dzieciństwie. Hans łamie siedem pieczęci księgi... i przeżywa pierwsze rozczarowanie, jakiego doświadcza człowiek w spotkaniu z diabłem – wielka tajemnica staje się nic niewartym kłamstwem. Prawdziwe są natomiast konsekwencje podjętych decyzji. Pierwszy krok prowadzi ku rytuałowi, który ma dać postać emanacji zła.

Opis celebracji tego rytuału łączy cechy ceremonii liturgii chrześcijańskich, pogańskich i satanistycznych. W głębi jaskini, pośrodku wyspy znajdujemy się w centrum tytułowego sabatu, a jego władca niszczy człowieka, posługując się jego własną wolą. Największym osiągnięciem manipulacji psychologicznej Szatana jest fakt wmówienia młodemu Semberkowi tego, iż to on sam jest istotą cierpiącą, pokrzywdzoną, odrzuconą, a sprawcą tego cierpienia jest Bóg.

Książę Ciemności jest mistrzem kłamstwa i Andrzej Sarwa doskonale przedstawia metodę diabelskiego działania. Prowadzi czytelnika przez meandry działania Szatana, nie pozwalając czytelnikowi odetchnąć od makabry opisywanych scen. Wydaje się, że punkt kulminacyjny powieści ma miejsce w momencie, kiedy do Hansa dociera prawda o tym, co zrobił. Jego przekraczająca ludzkie możliwości próba ucieczki i ocalenia duszy przy pomocy lekarza okrętowego – kapłana jest już zezwoleniem na katharsis, bez którego czytelnik pozostałby z uczuciem bezsensu i niejasnym pojęciem rozkładu sił w świecie. Sarwa daje ostatnie słowo Bożemu miłosierdziu, jednak nie pozostawia złudzeń co do tego, że zło zostało pokonane, ma zbyt wielką świadomość metod działania Szatana. Postać ta została skonstruowana zgodnie z biblijnym archetypem Szatana. Prowadzi człowieka na manowce przy pomocy zdradliwych pytań, obiecuje posiadanie wiedzy, w przez to władzy, by w końcu okazać się wielkim niszczycielem.

Nasuwa się w końcu pytanie o istotę przekazu powieści. Czy jest to horror, nawiązujący do klasyki gatunku, oscylujący na granicy powieści grozy i moralitetu? Czy może w najgłębszej warstwie jest to powieść o przesłaniu ostrzegawczym, wręcz ewangelizującym?

Jeżeli odczytać Cień Władcy Sabatu w ujęciu teologii chrześcijańskiej, nietrudno dostrzec, że wewnętrznie aż krzyczy ona przekazem ostrzegającym przed diabłem, przed wejściem w jakiekolwiek kontakty z nim. Wyżej przytoczona analiza treści i budowy powieści dowiodła, że jest ona horrorem, łączącym najlepsze konwencje gatunku, jednocześnie niepozbawionym świeżości i nowatorstwa w ujęciu tematu. W tym miejscu pozwolę sobie na osobistą interpretację utworu. Cień Władcy Sabatu to powieść-transparent ostrzegający człowieka.

W sposób daleki od nachalnego pouczania Andrzej Sarwa napisał utwór ostrzegawczy. Zdaje się, że poza profesjonalnym zaangażowaniem literackim dochodzi tu do głosu osobiste doświadczenie Boga, Jego miłosierdzia i wiedza na temat działalności złego ducha w świecie. Na pewno wpływ na dobór tematu i sposób jego ujęcia miało zainteresowanie autora zagadnieniami demonologii i eschatologii.


I na koniec. Sądzę, że warto jeszcze zaprezentować fragmenty recenzji Cienia Władcy Sabatu przywoływanego już wcześniej Pawła Matei, który w powieści Sarwy dostrzegł jeszcze inne wartości:


W naszym polskim światku literackim Andrzej Sarwa jest pisarzem niezwykłym. Powodów wymienię kilka, mając przy tym świadomość, że są to tylko niektóre i niekoniecznie najważniejsze. (...) wydaje on prócz beletrystyki także tłumaczenia eposów i wszelakich mocno wiekowych tekstów, a także literaturę z zakresu religioznawstwa i zjawisk paranormalnych. (...) Dalej miast pisać o Warszawie czy Londynie, jak to wielu czyni, osiadł literacko w swoim Sandomierzu. I ostatnie: na przykładzie powieści Cień Władcy Sabatu stwierdzam, że przystaje do głównego nurtu współczesnego horroru jak pięść do nosa.

I wszystko to powyższe sprawia, że obdarzam pana Sarwę olbrzymią estymą. To jakby kontrkultura bez parcia na szkło, bez prowokacji i awangardy. Taki raczej ogród własnych pasji, do którego właściciel zaprasza chętnych, gdy ładnie poproszą. (...)

Cień Władcy Sabatu to powieść, w której akcja dzieje się początkowo gdzieś w dziewiętnastowiecznych Niemczech, w mrocznym gabinecie ojcowskim, gdzie znaleźć można zakurzone, stare książki i jeszcze starszą, niepokojącą mapę odległej wyspy. Dalej wnijdziemy z głównym bohaterem w mury klasztorne, gdzie mieszka jego wuj. Dowiadujemy się nieco na temat tajemniczej klątwy wiszącej nad rodziną, klątwą, która zabiła ojca. Kilkadziesiąt stron później jesteśmy już we wspomnianym wcześniej Sandomierzu, skąd rodzina von Semberków się wywodzi. Tutaj jest i karczma i stare ruiny i mroczne podziemia. I finalnie przenosimy się na wyspę. O tym, co tam się dzieje już sza!


Czy czytelnik po przetrawieniu powyższego podłej jakości streszczenia nie drapie się po głowie, szukając w pamięci tytułu książki, która właśnie stanęła mu przed oczyma? Jakąś ramotę sprzed stu lat najmniej; rzeczy jak Opowieść Artura Gordona Pyme’a tudzież jakiegoś opowiadania pióra Strobla? Jeśli nie, to winę ponoszę jedynie ja, mało wyraziście streszczając.

Nie mam tu – zaznaczam – wcale zamiaru szkalować Sarwy. To zwyczajnie długawe podejście do następującej sentencji: Andrzej Sarwa zadbał o to, byśmy mieli jakąś starą powieść grozy, którą można by się przed światem pochwalić. Prawda, że wydana została w roku Pańskim 2006, ale czyta się – mimo subtelności upływu kilku dekad – jak powieść romantyczną o mrocznym wydźwięku.

Mimo iż historia obdarzyła nasz naród Grabińskim, niewiele możemy dobrego powiedzieć o starszej literaturze grozy znad Wisły. Cały czas kurczowo trzymam za pióro Hoffmanna, który przecież nie tylko w Polsce zamieszkiwał, ale i za żonę miał jurną potomkinię Lecha. Ale nie zmienię tego, że i pisał po niemiecku i Niemcem był.

Mamy Dziekońskiego, Jędrkiewicza, Łozińskiego; był Lange, Sztyrmer, Barszczewski, ale kto ich czytał? Mimo iż często ich teksty – na przykład z Polskiej Noweli Fantastycznej – są całkiem niezłe, to polskiego Poego mamy tylko jednego i każdy pewnikiem Demona ruchu czytał nie raz.

I tu przychodzi Sarwa, człowiek, który na pewno ma o powyższych co najmniej spore pojęcie. I człowiek ten tworzy powieść, która ma nadrobić nasze zaległości. Zaręczam, że Cień Władcy Sabatu po pewnych modyfikacjach mógłby stać się środkiem bardzo zręcznej literackiej mistyfikacji. Styl, w którym powieść do na przykład tekstów Orbitowskiego w ogóle się nie ma. To dwa różne światy. Sarwa nie próbuje nawet przekonać czytelnika, że to literatura napisana w XXI wieku. Nie ma dynamiki, za to sporo jest opisów – kwiecistych rzecz jasna. Jest trochę egzaltacji, nie ma porno, seksu, ćpania i szarych blokowisk. Bohaterem jest majętny młodzieniec sprzed niemal dwóch wieków. I powieść napisana jest jak dla chłopaka w tamtych czasach żyjącego.

Wada? Nie, zaleta oczywiście. Szczególnie że powieść ta jest co najmniej przyzwoita już po abstrahowaniu od ram czasowych. Mamy tu całe mnóstwo dobrze kreowanej atmosfery, mroczne podziemia, bardzo zawiłą tajemnicę rodową, diabelskie moce, sporo egzotyki, trochę makabry. Wszystko to pisarz serwuje nam tak, by za dużo na raz nie opowiedzieć, by raz za razem odkrywać nowe fragmenty tajemnicy, zmieniając przy tym o dobrych kilkanaście stopni wydźwięk rodowej klątwy. Naprawdę, zaczyna się tak, że koniec do głowy by nie przyszedł.

(…) Cień Władcy Sabatu to rzecz na pewno interesująca dla amatorów tematu, to jest tych, którzy cenią sobie straszenie sprzed stu i więcej lat. Im ta powieść powinna sprawić sporo radości – tak jak mnie na przykład. Dla innych może być to ciekawostka; większość potencjalnych zjadaczy horroru nawet jej nie zauważy, tak jak ja nie zauważam kolejnych powieści Koontza. (...)

Słowo ramol użyte w stosunku do książki – zresztą użyte celowo, by rzucać się w oczy – nie obrażać...”


Tyle Paweł Mateja. Czy można jeszcze coś dodać? Chyba tylko to, że jednoznaczna klasyfikacja powieści zdaje się być niemożliwa i to właśnie stanowi o jej wartości. O ponadczasowości zadecydują czytelnicy.

Anna Głąb


Książkę można kupić na razie tu:

http://ksiegarnia-armoryka.pl/Tajemnica_rodu_Semberkow_Andrzej_Sarwa.html

Zmieniony ( 14.11.2017. )