W religijnym zapale
Wpisał: Andrzej Juliusz Sarwa   
18.11.2017.

W religijnym zapale


Andrzej Juliusz Sarwa WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY, str. 14 i nn.


[spisane ze starych manuskryptów. MD]


Rześki ranek 20 sierpnia 1566 roku zapowiadał bardzo upalny dzień. Mrowie protestanckich mieszkańców Antwerpii w religijnym zapale wędrowało przez miasto, wznosząc wrogie antypapieskie okrzyki, szukając pretekstu, aby pobić, a jeszcze lepiej zakatować na śmierć jakiegoś katolickiego klechę, ale miasto wyglądało na wyludnione. Trzeźwiejsi i rozsądniejsi mieszkańcy poukrywali się w domach i bali się nawet zerkać przez okna. Protestantów jednakże rozsadzała energia i ogromne pragnienie przypodobania się Bogu. I oto naraz na ich drodze znalazła się cudowna niczym senne marzenie, ogromna świątynia. Katolicka! - Katedra... Tfu... Najświętszej Maryi Panny... Tfu!

Jakiś dryblas o czerwonym od opilstwa, nalanym pysku i nie- omal filetowym nosie, perorował zawzięcie, wygłaszając swoje mądrości do zebranego wokół niego tłumu, równie zajadłych, co i on sam, prymitywnych ludzi. Bluźnił przy tym, przeklinał i po- trząsał solidną dębową pałą, którą dzierżył W garści.

  • Czy my, kur..., pozwolimy, żeby coś, kur..., takiego, to siedlisko papistowskich, kur..., diabłów, ściągało nędzę i Boskie, kur....., przekleństwo, na kur..., nasze, kur..., sławne miasto, kur...?

  • Nie! - ryknął tłum. - Nie! Niedoczekanie ich!

  • Więc co nam, kur..., czynić trzeba? - zakrzyknął dryblas, a, iż zakrzyknął tak głośno, że aż mu gardło odmówiło posłuszeństwa, musiał je od razu przepłukać winem, co też i uczynił i, nie skąpiąc sobie, pociągnął tęgi łyk, apotem drugi i trzeci. Wino było dobre, mszalne, zrabowane onegdaj w zakrystii, któregoś z wcześniej sprofanowanych kościołów.

  • Spalić! Spalić! - wrzeszczeli ci najgorliwsi. - Nie! Budynek zająć, a tylko bałwany powyrzucać! - wrzeszczeli inni.

    • Ostatecznie opinia tych drugich zwyciężyła. Solidne dębowe drzwi katedry ustąpiły pod ciosami, rozpękły się na kilka części i rozwarło się wejście dla dzikiego tłumu. A ów rzucił się w kierunku wielkiego ołtarza, nad którym wisiał ogromny krucyfiks z rozpiętym na nim Chrystusem Panem, zaś po lewej i prawej jego stronie mniejsze krzyże, na których wisiało dwóch łotrów. Tych ostatnich nie ruszano, widać bliżsi byli sercom pobożnych protestantów, niźli ów Pan Jezus gwoździami do Drzewa przybity. Nie darowali Mu, zarzucili powróz na szyję i zwalili na posadzkę, a potem rzucili się na Niego, z czym kto miał - z drągami, siekierami, kamieniami, młotami i tłukli, i walili, i cięli, aż rozpadł się w drzazgi, a potem i te drzazgi deptali stopami, jakby chcąc je zetrzeć na pył. A dwóch łotrów spokojnie, z wysokości, przyglądało się tej nabożności. Temu przydawaniu chwały Bogu. Temu zacnemu czynowi gorliwych Jego czcicieli.

Gdy jedni zajmowali się unicestwianiem krucyfiksu, inni wydarli drzwiczki do tabernakulum, z puszek i cyboriów wytrząsnęli na podłogę konsekrowane hostie i komunikanty, deptali stopami i na nie pluli. Naczyń liturgicznych, a jakże, nie po- trzaskali bynajmniej, a pochowali za pazuchy i do worów. Cóż, wszak były one ze szlachetnych kruszców, to nie godziło się z nimi źle obchodzić, a nie daj Boże, uszkodzić, iżby nie straciły na wartości, bo Żyd mógłby za nie zapłacić tylko cenę kruszcu, a nie wyrobu... Jeszcze inni zaś wdarłszy się do zakrystii, powywlekali z szuflad komód i kredencji” pyszne, złotem i srebrem tkane bądź haftowane ornaty, kapy, dalmatyki, welony kielichowe, ubierali się w nie i z wrzaskiem obłąkańców biegali po ulicach. Jakiś filut i żartowniś poupychał trochę konsekrowanych komunikantów po kieszeniach i wypatrzywszy stadko gołębi, karmił je nimi... Zasłyszał był bowiem, że ongiś jakiś pobożny niemiecki luteranin karmił hostiami swoją papugę.

Tego dnia bez wątpienia była wielka radość w niebie i sam Pan Bóg klaskał w dłonie z ogromnej uciechy. A już szczególnie się uradował, gdy jakiemuś przypadkowemu przechodniowi, który nie chciał się przyłączyć do tych gorliwych chrześcijan, wybito wszystkie zęby i skopano go po nerkach, aż zamiast moczu oddał krew...

Marzyło się pobożnym mężom, aby złowić jakąś zakonnicę, iżby ją zgwałcić, ale tego dnia nie mieli szczęścia do zakonnic... Pech jakiś, czy coś?...

Na koniec, bo zmierzch nadchodził, pomyślano i o modlitwie, więc zaczęto śpiewać psalmy na ponurą nutę...

Zmieniony ( 18.11.2017. )