Królewskie śluby miłości i wierności. Pojednanie międzyreligijne.
Wpisał: Andrzej Juliusz Sarwa   
18.11.2017.

Królewskie śluby miłości i wierności. Pojednanie międzyreligijne.


[Umieszczam ze względu na piekielną aktualność. Cała książka jest tak piekielnie aktualna. MD]


Andrzej Juliusz Sarwa WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY, str. 17 i nn.


[spisane ze starych manuskryptów. MD]


Jak psy wściekłe, jak zajadłe brytany, gryźli się między sobą członkowie protestanckich denominacji. Luteranie nienawidzili kalwinistów, kalwiniści luteran, jedni i drudzy antytrynitarzy”, a najsławetniejszego z tych ostatnich, Miguela Servetalg, kazał spalić na stosie nie byle kto, bo sam Kalwin przecie! Ale oni wszyscy w jednym byli zgodni - w nienawiści do katolików. Czemu dawali wyraz w napaściach na ludzi, bezczeszczeniu świątyń, profanacjach, bluźnierstwach i znieważaniu wszystkiego, co do tej pory uważane było za święte. Katolicy byli tymczasem w wyraźnej defensywie. W krajach urzędowo protestanckich musieli się kryć lub ponosili śmierć męczeńską, w innych, jak choćby we Francji, kalwińscy protestanci - hugenoci, śmiało i bez zahamowań, z jakąś diabelską zajadłością, prześladowali katolików, burzyli kościoły, klasztory, a nawet - nie wiedzieć czemu - szpitale, które przecie i im samym służyły. Lubowali się w mordach popełnianych na zakonnikach i gwałceniu zakonnic. Tak! Ci sami hugenoci, których się daje za przykład katolickiego okrucieństwa i nietolerancji. Na domiar szczycili się tymi czynami. Az wreszcie... nadeszła noc krwi i grozy...

Hugenockie poczynania - hugenockie mordy, hugenockie bluźnierstwa i świętokradztwa, katolickie odpowiedzi na nie - nie mniej okrutne, ale w początkowej fazie konfliktu nie aż tak okrutne. Inaczej bowiem jest, gdy ktoś się broni przed agresorem, a inaczej, gdy sam tym agresorem się staje. Francja pogrążona w chaosie, niepewność, co dalej będzie z państwem, niechęć protestantów do domu panującego, pogłębiająca się nienawiść mogąca Francję ostatecznie doprowadzić do ru- iny, szczególnie gdyby - tak, jak tego pragnęli hugenoci - udało się sprowokować króla do wojny z Hiszpanią. To wszystko ani nie wyglądało, ani nie wróżyło dobrze.

A hugenoci rośli w siłę. W większości miast, szczególnie tych dużych, liczących się, nie mieli co prawda przewagi, lecz w mniejszych, w miasteczkach i na wsiach, sytuacja wyglądała już inaczej. Ich liczba rosła - było ich w kraju kilkaset tysięcy i przybywało, a w miarę, jak ich siła rosła, rosła też i bezczelność, a szczególnie ciekła im ślinka na zawładnięcie Paryżem. Nie byli to bowiem anieli w ludzkiej skórze, jak to później oświeceniowi prorocy i wszelkiej maści lewactwo wmówiło tak zwanym ludziom, inaczej masom, niegdyś określanymi prostymi, trafnymi słowy: pospólstwem, gawiedzią, czy też jeszcze trafniej - motłochem.

Ale król, chociaż pozostający pod dużym wpływem admirała Gasparda de Coligny, protestanta, którego nawet wyjątkowo zaszczycał, nazywając go ojcem, nie miał raczej zbyt wiele do p wiedzenia, więc choćby i przejawiał wolę, iżby mocniej poprzeć kalwinistów, nie bardzo dysponował taką siłą, by to przeprowadzić. Ponad królem, chociaż nie formalnie, to przecież faktycznie, stała jego matka, Katarzyna Medycejska ciesząca się zdecydowanie złą sławą.

A ona nie życzyła sobie bynajmniej żadnych wojen, wręcz przeciwnie, na rękę by jej było uspokojenie nastrojów w królestwie i osiągnięcie równowagi między katolikami a hugenotami. Katoliczka była tylko z nazwy, naprawdę chrześcijaństwo, w jakimkolwiek wydaniu, raczej jej nie obchodziło. Miała za to niepohamowane ambicje zdobycia królewskiego tronu dla każdego ze swych dzieci i prowadziła własną twardą politykę zmierzającą w tym kierunku.

Do tego zaś potrzebowała pokoju, nie zaś wojny, albo, jeśli na pokój nie mogła liczyć... wyeliminowania przeciwnika, wyrugowania go ze sceny politycznej. To było dla niej ważne, a nie, w co kto wierzy. A niechby i wierzył w kopkę siana, póki nie zagrażał jej planom oraz interesom dynastycznym, to mógł sobie wierzyć...

Franciszek II i Karol IX zasiadali po kolei na tronie Francji, trzeci z braci podle starszeństwa, Henryk, raczej nie miał widoków na koronę, no, chyba żeby i Karol IX umarł przedwcześnie i bezpotomnie, ale na to przecie liczyć nie można było.

Zatem katolicka władczyni, królowa-matka Katarzyna, chciała go najpierw ożenić z protestancką królową Anglii, Elżbietą Tudor, nie bacząc na to, że byłby wówczas zmuszony przejść na protestantyzm, a kiedy nic z owych planów nie wyszło, próbowała osadzić go na tronie Algierii, co byłoby równoznaczne, gdyby się owo zamierzenie powiodło, z przejściem przez Henryka na islam. A kiedy i tego nie udało się przeprowadzić, zaczęła się starać dla niego o tron polski, a w Polsce musiałby być katolikiem... Taki to właśnie katolicyzm fanatyczny i bezkompromisowy, jak się można dowiedzieć z licznych opinii protestanckich, a i nie tylko protestanckich także, tak zwanych historyków, panował na paryskim dworze Walezjuszy.

Lecz to, ze chrześcijaństwo - w żadnym wydaniu, ani ortodoksyjnym, ani heterodoksyjnym - nie miało dla Katarzyny żadnego znaczenia, nie oznacza bynajmniej, iż w nic nie wierzyła, o nie, była bowiem żarliwą wyznawczynią innego kultu. Jakiego? O tym będzie później.

Tymczasem, chcąc uspokoić nastroje panujące w królestwie, Medyceuszka wpadła na pomysł, izby swoją jedyną córkę Marguerite, po naszemu Małgorzatę, de Valois, zdrobniale nazywaną Margot, wydać za hugenockiego króla Nawarry, Henryka. Była co prawda potrzebna do tego dyspensa papieska, jako że Henryk był nie tylko innej wiary, ekskomunikowanym heretykiem, ale na dodatek także i krewniakiem Margot, lecz Katarzyna ową dyspensę lekceważyła. Podobnie lekceważyła ją Margot, no i narzeczony, król Henryk też, ale przynajmniej w jego przypadku nie może budzić to zdziwienia ani potępienia, albowiem uważał papieża rzymskiego za antychrysta. Co więc postanowiono, to i przeprowadzono.

Mimo drobnej przeszkody, jaką była śmierć matki pana młodego, która ślub odsunęła nieco w czasie, to przecie plan Katarzyny się ziścił. I chociaż kontrakt ślubny podpisano już w kwietniu, to oficjalne zaręczyny nastąpiły dopiero 17 sierpnia 1572 roku, zaś sam ślub w dzień później, 18 sierpnia.

Dziwaczne to było widowisko, albowiem ceremonia, po zapewnieniu kardynała Karola de Bourbon, wuja pana młodego, iż dyspensa papieska lada chwila dotrze do Paryża, w co on udawał, że wierzy, bo inaczej nie mógłby legalnie Henrykowi i Margot udzielić ślubu, odbyła się nie w kościele, ale na placu przed nim, konkretnie przed paryską katedrą Notre-Dame.

A czemu tak? Ano, bo gorliwy protestant, hugenot, Henryk z Nawarry zdecydowanie odmówił wejścia do świątyni i uczestniczenia we Mszy. Sumienie mu na to, jak twierdził, nie pozwalało. Zatem młodą parę jęto wiązać węzłem małżeńskim na placu przed katedrą. Henryk podczas ceremonii ślubnej nie robił już żadnych trudności, natomiast Margot i owszem. Śmierdziało jej owo polityczne małżeństwo bardzo -to w przenośni. Śmierdział jej też przyszły małżonek - czosnkiem i kozami - a to już bez przenośni. Brzydziła się nim jako mężczyzną. I to okrutnie. Już chyba wolałaby parzyć się z capem niż z nim.

Chyba więc dlatego, gdy kardynał zadał jej rytualne pytanie, czy chce pojąć Henryka za męża, nie odpowiedziała na nie. Milczała. Pytanie ponowił, milczała uparcie. Ten i ów zaczął chrząkać. W takiej sytuacji nie wiadomo było, co robić.

Pytać po raz kolejny i kolejny, z nadzieją, że w końcu coś powie? A jak nie powie? Pewności nie było.

Plan matrymonialny Katarzyny Medycejskiej ocalił i sytuację uratował książę Henryk, brat Margot i późniejszy król Polski, który w nagłym olśnieniu, stojąc z tyłu, palnął pannę młodą z całej siły pięścią w tył głowy tak, że musiała nią kiwnąć, co kardynał z ulgą odczytał jako znak wyrażający zgodę.

Ślub dobiegł końca. Po zakończeniu ceremonii nastały dni zabaw, które trwały do 2l sierpnia, a więc, jak na królewskie weselisko, raczej skromnie i krótko.


========================

Tu można kupić książkę:

http://ksiegarnia-armoryka.pl/Wieszczba_krwawej_glowy_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

Zmieniony ( 18.11.2017. )