Jedna z ostatnich przyjemności diuka Atanasa w Meksyku.
Wpisał: Andrzej Juliusz Sarwa   
22.11.2017.

Jedna z ostatnich przyjemności diuka Atanasa w Meksyku.

[połowa XVI wieku]


Andrzej Juliusz Sarwa WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY, str. 253 i nn.


Dzień był piękny, ciepły, ale nie nazbyt upalny. Wilgotne nieruchome powietrze cokolwiek zatykało dech w piersiach, ale za to aż drżało od ptasich śpiewów, a kwiaty pachniały, och jak pachniały! Zza grupy dostojnych drzew-olbrzymów, oplecionych gibkimi lianami i otulonych poroślami złożonymi z cudownych orchidei, guzmanii i oplątw - tych kwietnych klejnotów, z paproci, mchów i porostów, wysunął się orszak azteckich kapłanów, prowadzących na rzeź kilku mężczyzn, pośród których jeden był biały.

Nabożeństwo miało być skromne, bo o ofiary było coraz trudniej. Uroczysty pochód dotarł do pojedynczej starej, pogruchotanej i mocno skruszonej przez czas piramidy skrytej w jeszcze odleglejszym od zamieszkałych terenów gąszczu dżungli, jednej z niewielu już, gdzie sprawowano kult, a której jeszcze nie odnaleźli hiszpańscy konkwistadorzy. Budząca grozę procesja jęła się wspinać ku szczytowi budowli, a gdy go już osiągnęła, za chwil parę miało się rozpocząć przerażające, makabryczne nabożeństwo.

Lecz nim się ono zaczęło, zza pleców Unicoviusa wyłoniła się owa androgyniczna istota, którą przed laty ujrzał tronującą w Jaskini Salamanki i szepnęła mu do ucha: - Nie zdałeś egzaminu. Byłeś tylko nędznym chciwym chwały człeczyna, który oddał mi ledwo parę dusz niewinnych... ledwo parę dusz... Sam przez to niczego nie zyskując... Zatem kończysz, jak kończysz. Tyś opętywał ich umysły, a ja pożerałem im dusze - zaśmiał się chrapliwie i rozpłynąwszy – zniknął.

Procesja dotarła do szczytu. Unicoviusa rozciągnięto na kamiennym ołtarzu. Nożami z obsydianu rozpłatano pierś tej pierwszej z ofiar - białego człowieka - i wyrwano bijące jeszcze serce. Trzeba było niemałej siły i zręczności, żeby tak sprawnie i szybko rozciąć mostek, rozchylić żebra i jednym szarpnięciem wydrzeć serce... Widać było, iż z wyglądu niemłody już kapłan ma w tym ogromną wprawę. Cóż, pewnie lata doświadczeń...

Gdy ten skończył, do trupa podbiegł drugi i wprawnie obdarł go ze skóry, którą natychmiast zaczął naciągać na swoje nagie ciało. W tymże czasie zaś trzeci odciął zwłokom głowę, uniósł ją wysoko, tak aby stojący u podnóża piramidy mogli się jej dobrze przyjrzeć, po czym cisnął ją w dół, a ta, odbijając się niczym piłka od kolejnych stopni, spoczęła wreszcie u cokołu budowli, między poskręcaniami gałęziami i korzeniami jakichś skarlałych drzewek... a może były to tylko bardziej wybujałe krzewy?... Oprawionego trupa wypatroszono i zaczęto ćwiartować. Wyglądało na to, iż kapłani mają zamiar go spożyć.

Nie dane im jednak było dokończyć ceremonii, bo oto ni stąd, ni zowąd pojawiła się inna grupa mężczyzn, rosłych i dobrze uzbrojonych Indian, pod wodzą hiszpańskiego żołnierza, powtarzających okrzyk: - Santiago, España! España, Santiago [Święty Jakub, Hiszpania!]. Zadawali celnie mierzone ciosy lancami, których końce zaopatrzone były w ostre jak brzytwa groty z obsydianu.

Hiszpan natomiast wprost w grupkę kapłanów wypalił z arkebuza, trafiając mistrza ceremonii prosto między oczy. Ten zaś, śmiertelnie raniony, rozłożywszy ręce na całą szerokość, runął tyłem z wysokości i podobnie jak głowa ofiary spoczął w tej samej plątaninie gałęzi i korzeni krzów.

Pozostali ze skazanych na śmierć, po uwolnieniu ich z więzów, upadli na twarze przed wybawicielami. Nie umiejąc ukryć radości i wdzięczności pełzli ku nim, a potem usiłowali całować buty Hiszpana. Ten wszakże odskoczył jak oparzony. - Nie mnie dziękujcie, lecz Synowi Bożemu, Panu Jezusowi, który, iżby was ocalić, oddał Swoje życie za was i świętemu Jakubowi, który jest naszym patronem i śmierć męczeńską za wiarę poniósł. Taka jest cena waszego okupu!

A potem wszyscy razem ruszyli w stronę Tenochtitlanu. . . Gdy wyszli z leśnej gęstwiny, łagodny wietrzyk owionął ich twarze, a serca wypełniły się ulgą i spokojem. Całowały ich ciepłe promienie słońca, które minęło już zenit. Koiła słodka cisza, chrzęst żwiru pod stopami, dzień zmierzający ku wieczorowi... Życie zamiast śmierci... Niedowierzanie. Wdzięczność. A potem? Potem kolejne pochylone głowy i spływająca na nie krystaliczna źródlana woda... Ja ciebie chrzczę... Ja ciebie chrzczę... Ja ciebie chrzczę... Ja ciebie chrzczę... Zmierzch. Noc. Spokojny sen bez budzących trwogę majaków...

* * *

Diuk Atanas obserwował, skryty w przesiąkniętym wilgocią tropikalnym gąszczu to, co się przy piramidzie wydarzyło. Był wściekły. Przebiegło mu przez myśl, że tu jego czas na razie dobiegał końca.

Pocieszał się jednak myślą o Lutrze, Niemcach, Europie... Samobójstwa, mordy, napaści, grabieże... dobre i to, lepsze wszakże było oglądać te setki trupów z powyrywanymi sercami, jakie każdego dnia staczały do stóp piramid, milej było słuchać przerażających wrzasków dzieci, którym wyrywano paznokcie, czy napawać się widokiem tańców kapłanów przyobleczonych w skóry zdarte ze swych ofiar, kiedy te jeszcze żyły... Ale to już mija... już mija... jeszcze tylko gdzieniegdzie, w głuchych leśnych ostępach, w ruinach dawnych, zapomnianych miast, pokruszonych piramid... aż i tam skończy się to bezpowrotnie...

Przyjdą jednak lepsze czasy... wiedział to... przyjdą... za setki lat, za mgnienie chwili...

Ale już dziś trzeba zacząć odrabiać straty! Już dziś...


========================

Tu można kupić książkę:

http://ksiegarnia-armoryka.pl/Wieszczba_krwawej_glowy_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

Zmieniony ( 22.11.2017. )