Cywilizacja sztuczna, zaplanowana - w wykonaniu Aleksandra zwanego "wielkim" - a cywilizacja UE
Wpisał: Feliks Koneczny   
17.07.2010.

Cywilizacja sztuczna, zaplanowana - w wykonaniu Aleksandra zwanego „wielkim” - a cywilizacja UE i globalizm

[Bardzo aktualne (UE, globalizm w USA) sprawy możliwości „wymieszania” narodów, ich stopienia w „obywateli świata” z narzucaną cywilizacją. Dlaczego tamtemu się nie mogło udać, dlaczego też i tym się nie może udać...  Sztuczne może prowadzić tylko do stanów a-cywilizacyjnych, mechanicznych, do bierności. Obyśmy w tej powodzi „koł-obłędu” nie utonęli!  Porównajmy rojenia młodego Alka W. o swej „boskości” z rojeniami starego Sorosa o tym, że „jest Bogiem” {przez duże B (!!)} Jest to w dokumentach. Por. też:

http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=1105&Itemid=49

MD]

 

Feliks Koneczny, „Cywilizacja bizantyńska”, Rozdz. III, str. 41 (Antyk, reprint z 1973r)

            Choćby odrzucić hipotezę, jako Ma­kedonowie byli krwi greckiej, na pewno nie brak było około r. 330 (dwa pokole­nia po Archelaosie) Macedończyków, u­ważających się za Greków. Ale nie trze­ba stawiać tej kwestii jako dochodzenia narodowości, bo pośród Greków pojęcie to świtało zaledwie u nielicznych jed­nostek: ogół inteligencji nie rozumiał zgoła tej kwestii i gdybyśmy chcieli ko­niecznie nasze pojęcia przenosić wstecz w dawne wieki, zagadnienie macedońs­kie mogłoby doskonale posłużyć za do­wód, jako istota narodu nie tkwi ani w rasie, ni nawet w języku. Przypuśćmy, że pewnego dnia nauka udowodni na pe­wno, że Macedończycy nie byli pocho­dzenia greckiego, ani też ich mowa do greczyzny nie należała, że dopiero póź­no przednia ich warstwa język grecki przyjęła - cóż z tego?

            Jeżeli przyjęli oświatę helleńską dla­tego, że sami nie posiadali żadnych za­wiązków własnej wyższej kultury, a zatem tym mocniej trzymali się i fundamentalnie trzymać się musieli greckiej, byli przeto duchowo Grekami, cho­ciaż niższego szczebla. A gdy hellenizm zapanował na całym niemal światem dzięki orężowi macedońskiemu, czyż oni byliby się o to bili, żeby wysuwać i sze­rzyć coś sobie obcego? A gdy z żołnie­rzem macedońskim szła wszędzie gre­czyzna, czyż oni rozpowszechniali cudzy język? I skąd u nich znajomość tego języka? Czy Aleksander Wielki przyj­mował na wyprawę perską tylko żołnie­rzy macedońskich, znających obcy ję­zyk! Raczej wydaje się, że greczyzna była ich językiem ojczystym, że do skar­bca dialektologii greckiej trzeba wliczyć narzecze, a może narzecza macedońskie; a że my ich nie znamy - to niczego nie dowodzi.

            Zapewne, język asyryjski różnił się od babilońskiego mniej niż jońskie na­rzecze od doryckiego, a jednak nieprzy­jaźń między Asyryjczykami a Babiloń­czykami była jak największa. Przy­jaźń lub nieprzyjaźń zbiorowa pochodzi zawsze od względów cywilizacyjnych; bardzo rzadko z jakichś innych. Asyria i Babilonia, to dwie cywilizacje wrogie, bo wzajemnie się wykluczające. Podob­nych przykładów mamy w historii wię­cej .

            Sama przynależność do języka grec­kiego nie stanowi jeszcze niczego pod względem cywilizacyjnym, skoro w samej małej Helladzie było cywilizacji kil­ka. Mogła była istnieć w języku grec­kim także odrębna cywilizacja mace­dońska. Nic to, że nie posiadali "żad­nych zawiązków własnej wyższej kul­tury", bo cywilizacja i bez "wyższej kultury" będzie cywilizacją, jakkolwiek niższego szczebla i defektowną. Chodzi tylko o to, czy Macedończycy posiadali choćby zawiązki własnej metody ustroju życia zbiorowego.

            Byli monogamistami i uznawali wła­sność prywatną, jak wszyscy inni Gre­cy, lecz wyróżniali się tym, że nie u­rządzali tej własności wstrząsów. Odręb­ni zaś byli w tym, że znali tylko mają­tek nieruchomy, gruntowy, posiadłości ziemskiej; ruchome dostatki w ogóle a w szczególności bogactwo pieniężne tak mało znaczyło w ich społeczeństwie, iż przy ogólnej charakterystyce macedońskiego ustroju, da się pominąć bez usz­czerbku dla całości obrazu. Co do struk­tury społecznej byli Macedończycy bliż­si Rzymian, niż Greków. Wolni chłopi stanowili w Macedonii połowę ludności i oni też przeważali w wojsku. Nie zna­no antagonizmu pomiędzy wielką własnością a drobną, a proletariatu rolne­go niemal nie było.

            Gdy Filip II wszczynał swą akcję przeciw Helladzie, całkowity spokój w jego państwie dawał mu przewagę nad nią, bo była pełną wstrząsów społecz­nych. Jak wiadomo, opinia grecka co do stosunku do Filipa była podzielona. De­mostenes czy Isokrates, jednakowo nie uznawali go za Greka, ale Isokrates pragnął go widzieć na czele Greków, ażeby ich politycznie zjednoczyć. Widocznym była, że żadne z greckich pań­stewek nie jest dość silne, żeby opano­wać na stałe wszystkie inne, a więc trzeba do tego użyć choćby Macedończyka. Zresztą panhellenizm Isokratesa nie był bynajmniej "rasowy" , skoro jego zdaniem jest się Grekiem "nie przez pochodzenie, lecz przez wychowanie" . Myśl tę wyrazilibyśmy dziś słowami: trzeba być Grekiem kulturalnie.

Więzią próbą zarazem pan-helleniz­mu miał być dalszy ciąg wojen pers­kich, żeby jąć się wojny odwetowej i poszukać "króla" w jego własnym pań­stwie. Perscy królowie długa trzymali Grecję na wodzy, mieszając się w grec­kie sprawy i wojny domowe. Odczuto wreszcie ta upokorzenie.  Od początku IV wieku snują się konkretne pomysły wyprawy da Persji. Propagatorem stał się właśnie Isokrates, nawołujący do tego przez 50 lat. Szukał, wypatrywał, kogo by zrobić archistrategiem połączonych sił greckich. Myślał najpierw o A­tenach, potem zdawał się mu sposobnym Jason z Ferai, a w końcu uwaga jego skupiła się na Filipie i wydał w tej saprawie w r. 346 broszurę polityczną w literackiej formie mowy.

            Są tam ustępy nadzwyczaj znamien­ne: stawia Filipowi za wzór dawnych herosów, a daje do zrozumienia, te pod­bojem Persji zrównałby się nawet z bo­gami. W osiem lat po tym, w kilka za­ledwie dni po bitwie pad Cheroneą, pi­sze w liście do Filipa: "Kiedy zmusisz barbarzyńców służyć Grekom... i spra­wisz to, że ten, którego teraz nazywa­ją wielkim królem, spełniać będzie two­je rozkazy, nie pozostanie ci nic innego, jak tylko zostać bogiem"! Jak zaś nale­ży rozumieć helleńskie "ubóstwienie", nad tym zastanowimy się, gdy zbierze­my więcej przykładów, faktów, z któ­rych będzie można indukcyjnie wniosek wysnuć.

            W myśli Isokratesa miał z tego wy­niknąć panhellenizm. Wyobrażał sobie, że w Azji włączy się do tego przymusowego związku wszystkie greckie mias­ta, a zapewne powstaną też nowe na ziemiach zdobytych z okręgami o ludnoś­ci tubylczej. Ale Filip dążył da czegoś innego. I  większego - o czym do­wiadujemy się a contrario stąd, że Arystoteles odradzał mu ...  królo­wanie na wzór perski.

            Filip miał jakieś dane, uprawniające go do nadziei, że mógłby zająć tron per­skich królów. Wiadomości o wszelkich sprawach perskich napływały do Gre­ków literalnie dzień w dzień, bo ruch handlowy był wielce ożywiony. Z miast eolskich i jońskich z wybrze­ża mało-azjatyckiego. żeglowało się bez ustanku na Peloponez, do Koryntu, do Aten i do brzegów macedońskich, gdzie także rozkwitały greckie osady handlowe. Ale kupcy stanowili dopiero jedną taśmę łącznikową; drugą, a w tym wy­padku ważniejszą, tworzyli żołnierze. Grecy dostarczali na wschód i zachód żołnierza zaciężnego w wielkiej ilości; widocznie żołnierz ten był ceniony. Królowie perscy najmowali go sobie stale, bo panowanie ich opierało się na woj­akach zaciężnych. Dostarczała tedy Gre­cja wciąż większych i mniejszych Kle­archów. Nie sposób przypuścić, by tam nie było oddziałów z Macedonii; plany snute przez Filipa wymagały tego wprost, żeby zachęcać ochotników mace­dońskich do perskiej służby. Pochodzące od nich informacje były najcenniejsze. Wiedziano tedy dokładnie o wszystkim, co się w Persji dzieje, a zwłaszcza a wszystkim, co się tyczyło wojsk i dróg. W ten sposób zbierano na dworze Filipa przez całe lata materiały i opracowy­wano plany. Wznowienie wojen perskich w kierunku odwrotnym nie było bynaj­mniej jakąś improwizacją.

            Wiedziano, że olbrzymie państwo per­skie składa się z ludów, nie mających ze sobą nic wspólnego poza przynależnością przymusową da tego samego państ­wa, w którym Persowie stanowią zni­komą mniejszość. Wiedziano, że gdy ar­chistrateg grecki zasiądzie na tym tro­nie, zwiększy się i obszar monarchii nie­mało i liczba podległych ludów. Wbrew Isokratesowi dążył Filip do monarchii uniwersalnej, rozsiadłej w Europie i Azji.

            Samo pojęcie państwa uniwersalnego nie miało w sobie nic a nic helleńskiego: obce zupełnie hellenizmowi, zaczerpnię­te były ze Wschodu. Był to jakby krok wstępny do orientalizacji umysłu grec­kiego.

            Wykonanie przypadło młodemu Alek­sandrowi. Ten uczeń Arystotelesa umiał Homera na pamięć i uważał się nie na żarty za potomka Heraklesa i następcę Achillesa. Wierzył w swe boskie pocho­dzenie, sięgając śmiało do samego Zeu­sa. Zrezygnujemy więc chyba z py­tania, czy był Grekiem: stwierdzimy na­tomiast, że młody królewicz macedoński jeszcze w domu u siebie, na ojcowskim dworze, w rozmarzonej głowie mieścił skłonności deifikacyjne w stosunku do własnej osoby.

            Mógł ich nabyć na lekcjach Arysto­telesa. Rozpoczęły się one w raku 343, lecz czyżby trwały aż do wstąpienia A­leksandra na tron w roku 336? Czy to możliwe w owych czasach, żeby króle­wicz uczył się przez całe osiem lat, aż do 21 roku życia? Uczył się zapewne już przed tym; Arystoteles zaś miał dokoń­czyć jego edukacji. Na pewno uczeń był zbyt młody, żeby z nim roztrząsać spra­wy ustroju politycznego; ale można go było przejąć swymi myślami, chociaż po dziecinnemu pojmowanymi.

            W "Polityce" Arystotelesa czytamy, że najlepszym państwem byłoby takie, którym kierowałby władca najcnotliwszy i najrozumniejszy. Taką jednostkę sta­wia Arystoteles na równi z bogami i pi­sze dalej: "Jeżeli się znajdzie jeden ja­kiś człowiek, tak dalece wyróżniający się cnotą ...  iż cnota i uzdolnienie po­lityczne wszystkich innych nie daje się porównać z tymiż zaletami jego ... ta­kich ludzi nie można podporządkowy­wać państwu; będą bowiem skrzywdze­ni, postawieni na równi z innymi, 'będąc tak dalece nierówni co do cnoty i uzdol­nienia politycznego. Człowiek taki bo­wiem powinien być jakby bóg pomiędzy ludźmi". Takiego człowieka nie można poddawać niczyjej władzy, bo to byłoby "tyle, co panować nad Dzeusem". Hellenowie przypuszczali tedy możli­wość deifikacji aposteriorycznej, tj., że człowiek może się wznieść do równości z bogami.

            Królewski chłopczyk z rozpaloną am­bicją powiedział sobie: to ja! Zabiegł je­dnak w swej młodzieńczej myśli o wiele dalej, gdyż wmówił w siebie, że pocho­dzi od Heraklesa, a potem posunął się na potomka Zeusa. Logicznie byłoby to emanacją, deifikacją aprioryczną. Zdarzyło się w poprzednim pokoleniu, że wyspa Thasos postanowiła ofiarować kult boski wielkiemu Agesilaosowi, kró­lowi spartańskiemu, wsławionemu orę­żem w Europie i w Azji (żył w latach 444-300). Była by to deifikacja aposte­rioryczna. Lecz Agesilaos odparł im: "a­by wpierw sami zrobili się bogami, a wówczas uwierzy im, że mogą jego zro­bić bogiem". Ale też Agesilaos nie miał wtenczas lat kilkunastu!

            Ruszał więc Aleksander na Persję pe­wny swego, bo przejęty swą boskością. Z całym naciskiem podnieść należy, że w Macedonii nigdy żadnej deifikacji nie było, ani apriorycznej, ani aposterio­rycznej.

            Wiedziano, że Persja da się zdobyć. Nie okazywano też ani zgorszenia, ani zdziwienia, że zaciężni greccy pozostali w perskiej służbie; do ostatka było ich w służbie Dariusza dwa tysiące. Być może, że greccy "przeciwnicy" ułatwiali­ zwycięstwo, którego stosunkowa łat­wość przechodziła chyba najśmielsze na­dzieje. Część żołnierzy Aleksandra Wiel­kiego na pewno nie po raz pierwszy by­ła w Persji i cała armia wiedziała, ja­kie tam są zwyczaje i obyczaje. Chyba tylko szczegóły jakie mogły stanowić niespodziankę dla tych, którzy po raz pierwszy stawali na ziemiach azjatyc­kich lub w Egipcie. Zresztą. Aleksander kazał badać systematycznie nowe dla siebie kraje. Nie Napoleona I to pomysł, żeby wziąć ze sobą na wyprawę drużynę uczonych! Robił to już Aleksander Wielki i zlecił, by ten uczony "rodzaj broni" zbierał wiadomości z zakresu ge­ografii, etnografii, zoologii, botaniki. Re­lacje ich kazał przechowywać w archi­wum państwowym w Babilonie, a sam studiował je w wyciągach.

            My zaś musimy sobie zdać z tego spra­wę, co Aleksander Wielki w Persji za­-stał, ażeby następnie określić, jak się wobec tego zachował. Jakąż tam zastał cywilizację? Na to pytanie nie da się odpowiedzieć jednym słowem. Ile cywilizacyj powstało w ogó­le w krajach pomiędzy rzeką Indusem a Morzem Egejskim, ile ich tam istnia­ło w połowie III wieku - nie wiadomo. Przy dzisiejszym stanie nauki można mówić tylko o najważniejszych spośród nich, o zwycięskich, które stały się his­torycznymi. Natrafiamy jednak na sa­mym Wschodzie na zagadkę ciemną, której (jak dotychczas) nie mamy czym oświetlić. Czy Baktria i Partia posiada­ły jedną tylko cywilizację (z dwiema od­mianami tylko kultur), czy też dwie od­rębne? A w danym razie, która starsza? Jakie było oddziaływanie, w jakich dziedzinach było go najmniej, w czym upatrywać istotę tej czy tamtej cywi­lizacji, w czym szukać ich więzi? ­nie wiadomo! Stosunkowo dobrze na­tomiast poinformowani jesteśmy o cy­wilizacji perskiej powstałej na Południu od partyjskiej, a daleko, bo były prze­grodzone pustynią.

            Ta cywilizacja miała wielką ekspansję i po pewnym czasie Partowie zaczęli się uważać za następców Persów, za ich ciąg dalszy; lecz któż oznaczy, ile była w tym pojęć z metody i ustroju życia zbiorowego, czy nie było to ograniczone tylko do życia państwowego? Dalej na zachodzie, w Mezopotamii, kwitnęła naj­wyższa w tej części Azji cywilizacja ba­bilońska, wielce ekspansywna, której ślady znajdujemy również nad Indusem, jak i w Palestynie. Na wschód od Asyrii zaczyna się Syria. Takim skrótem na­zwali Grecy całą zachodnią połać państ­wa asyryjskiego, co uważać można za dowód, że handel grecki docierał tak da­leko jeszcze za asyryjskiego panowania.

            Syria to całe zbiorowisko ludów semickich, z których żaden nie stał się historycznym. Znakomity semitolog pisał (przeszło 70 lat temu), jako Syryjczyk nie miał nigdy życia politycznego, a posiada szczególną skłonność do prą­dów religijnych.

            Syria nie jest krajem ściśle ograniczonym i u różnych autorów spotykamy bardzo duże różnice w oznaczeniu jej obszaru. Niektórzy mieszczą Syrię na przestrzeni stosunkowo niewielkiej, mniej więcej od Damaszku do Samosate nad górnym Eufratem, inni znów roz­ciągają tę nazwę na całą niemal Azję Przednią. Często atoli środkowa część Azji Przedniej nazywana jest Frygią, od najważniejszego tam ludu Frygiów. O ścisłe granice ani tu nie pytać. O sprawach cywilizacyjnych Syryjczyków, czy Frygijczyków wiemy tylko tyle, ile o ich kultach religijnych. Wykazują one tu i tam cześć dla szału, w przekonaniu, że do boga zbliżyć się można znajdując się tylko w usposobieniu szczególnym (nienaturalnym), jakąś mistykę zmysło­wą i zamiłowanie do krwawych ofiar. W Babilonii nie spotykamy się z sza­łem religijnym; zdaje się tedy, że to swoisty, rodzimy pomysł, ale czy Syrii "właściwej", czy też Frygii? Gdzie cen­trum i skąd ekspansja? - Nie wiadomo. Zachodziła widoczna wspólność cywili­zacyjna ściślejszej Syrii i Frygii; nazy­wać więc będziemy tę cywilizację syryj­ską, używając nazwy ogólniejszej; fry­gijską nazwiemy je tylko natenczas, gdy przejawy jej stwierdzać będziemy we Frygii geograficznej, nie pytając o re­sztę wielkiej Syrii.

            Z tymi zastrzeżeniami można powie­dzieć krótko, jako Aleksander zastał cy­wilizację staroegipską w Egipcie, w Azji przeżytki babilońskiej, zawiązki partyj­skiej, rozkwit i hegemonię perskiej, lecz nieokreślony stan syryjskiej, podobnież i żydowskiej. Bardzo prawdopodobnie wytworzyli też odrębną cywilizację Or­mianie, lecz pozostaje ona jeszcze dla nauki trudnym splotem niewiadomych.

            Cywilizacje te odnosiły się wszystkie życzliwie do najazdu macedońskiego, prócz samej tylko perskiej, Pozostaje to w związku z kwestiami religijnymi, z których wynikały pewne konsekwencje w poglądach na istotę najwyższej wła­dzy państwowej (jak była o tym mowa w rozdziale I).

            Z Grekami stykali się Egipcjanie już nieraz, widzieli ich walczących i z Per­sami i przeciw Persom; wiedzieli, że za­sadniczo są przeciwnikami Persów i że w walkach o niepodległość mieli więcej szczęścia od Egiptu, jednakże mimo ca­łej pełnej czci tradycji "wojen perskich", przychodzili na zaciężną służbę do kró­lów perskich. Żadnego specjalnego sza­cunku dla Greków nie było; na równi z innymi "niewiernymi", nie wyznają­cymi Ammona, był Grek "nieczystym". Herodot sam widział, że Greka nie ca­łowało się w usta, a naczynie stołowe nie tylko czyściło się po nim, lecz oczy­szczało od jego dotknięcia.

            A teraz co za zmiana! Przyjmowano ich z zapałem, jako wybawców od pers­kiego jarzma. Z zapałem! Albowiem A­leksander zajął od razu stanowisko teo­kratyczne, zjawia się jako nowy faraon, mający władać z ramienia Ammona, ja­ko nowe jego wcielenie. Wystąpił, jako narzędzie egipskiego systemu religijne­go, jako nie zdobywca, lecz cząstka e­gipskości. Bawił w Egipcie krócej, niż potem Napoleon, a zdziałał dużo na wie­ki całe. Ofiara złożona w świątyni Ptah w Memfis zrobiła go faraonem, bo go tam dopuszczono do sanktuarium. A po­tem nie żałował 12 dni pochodu przez pustynię Libijską. Tam, gdzie swego cza­su w tajemniczy sposób zginął cały od­dział armii Kambizesa, wysłany na pod­bicie oazy Srivach, gdzie wznosiła się główna świątynia Ammona, tamtędy kroczył Aleksander Wielki, by składać Ammonowi ofiary i żeby zjednać sobie przychylność tamtejszej wyroczni. A swoją drogą urządzał równocześnie i­grzyska dla Greków osiadłych w Egip­cie, występując, jako naczelny wódz li­gi korynckiej.

            Egipcjan ujął sobie jeszcze z drugiej strony ulgami w zaciekłości fiskusa j pomniejszeniem etatyzmu; zdaje się, że zniósł monopole.

            Nie potrzebował Egiptu zdobywać, bo ze strony perskiej nie znalazł prawdziwego oporu, gdyż ich na ta nie było stać, a krajowcy uznali go za boga. Wojna toczyła się tylko w Azji. Tam po­dobnie, pragnął być uważany za perskie­go króla, żeby skutki jego wypraw uchodziły tylko za zmianę dynastii panują­cej. Lecz jego pojęcie państwowości było od początku nie perskie. Nie tylko zwal­niał szereg ludów podbitych od ucisku perskiego, nie tylko Persów strącał ze stanowiska panów nad podbitymi nie­wolnikami, ale - i to jest zasadnicze -­nie stawiał swoich na miejsce dawnych panów. Ludy podbite witają go, jaka swojego wybawiciela, a on przywraca prawo  lidyjskie (po Krezusie), w Babilo­nii podnosi znaczenie Chaldejczyków, przywracał tam oficjalny kult Marduka.

            Zaznaczyć trzeba z całym naciskiem, że nie przyłączał się do kultu ognia, do wiary w Ormuzda i Arymana. Mylnym przeto jest mniemanie, jakoby Aleksanderr przystosowywał się do każdej religii, pragnąc wszędzie uchodzić za wyznaw­cę tej, która była najbardziej rozpow­szechniona w danym kraju. Pragnął tylko być deifikowanym w Egipcie i w Babilonii, przy Ammonie i Marduku. Kto chciał być deifikowanym (apriorycznie czy aposteriorycznie) nie mógł przys­tać do dualizmu religijnego.

            Aprobował natomiast perski system administracyjny. Oprócz Egiptu I Feni­cji pozostawił wszędzie satrapie, a sa­trapami mianował nieraz (po śmierci Dariusza) Persów; w ogóle uwzględnia ich chętnie w rządach.

Do swej armii przyjmuje chętnie tu­bylców; w wojsku miesza ludy. W pochodzie do Indii miał w swej 60-tysięcz­nej armii połowę tubylców rozmaitej krwi. Cenił tych, którzy uczyli się języ­ków Azji Mniejszej i Iranu, którzy ba­dali i naśladowali ich obyczaj. Zimą 324 roku obdarza 10 tysięcy Macedończy­ków, którzy poślubiają Azjatki. Związki swych żołnierzy z Azjatkam uprawnia z góry, ich dzieci robi dziećmi wojska (gdy dorosną, mają wstąpić do wojska; są to tzw. epigones). Po grecku uczyło się za jego sprawą 30 tysięcy młodych Persów, a co ciekawsze, nie wahał się ćwiczyć ich, mimo tak znacznej ilości, w macedońskiej sztuce wojennej. W mia­stach przez siebie zakładanych osadzaj ludność mieszaną, a zamierzał przesied­lać ludność z Europy do Azji i na odwrót.

Ale sedno sprawy tkwiło jeszcze głębiej. Aleksander tylko częściowo przyw­dział strój królów perskich i turban; lecz nigdy nie używał tiary, ani nie wdział szerokich spodni. Jakżeż zna­mienne te drobiazgi! Były to symbole. Nie można było zrywać całkowicie z po­glądami greckich żołnierzy. Robił, co musiał i nie chciał się zrazu orientali­zować bardziej, niż musiał, ale w bos­kie swe pochodzenie sam wierzył jesz­cze w domu (tylko że od innych bogów). Kiedy pozwalał oddawać sobie cześć bo­ską, zgorszeni żołnierze greccy i mace­dońscy oburzali się, potem szydzili, wre­szcie jednak niejeden zrozumiał, o co chodzi. Aleksander zwalniał swych Gre­ków od udziału w tych ceremoniach.

            Wmówiwszy w siebie, że pochodzi od Zeusa, nosił deifikację sam w sobie a z tego wynikało, jako nie podlega on żad­nym prawom ludzkim i że nie krępuje go żadna moralność. On, który popierał zawsze miasta greckie, odnawiał zruj­nowane, zaprowadzając wszędzie urządzenia demokratyczne i unikał nawet osadzania załóg w miastach greckich), ten sam Aleksander orientalizował się od razu w wykonaniu zajęć władcy, po­stępował despotycznie nawet wobec Ma­cedończyków a zapamiętywał się cza­sem tak dalece, iż własną ręką zabijał swych własnych przyjaciół. Jak bóg z Olimpu, szafował dowolnie swą łaską, lub gniewem ścigał.

            Wiadomo, jako nie brakło buntów wła­snych macedońskich żołnierzy. Wybu­chały z różnych powodów, lecz niechęć przeciw orientalizmowi „archistratega" korynckiego przebijała w nich zawsze. W ostatnim z roku 324 mieście Opis, dawało się słyszeć: niech sobie Aleksan­der maszeruje dalej ze swym ojcem Ammonem.

            Nie o trudy wojenne chodziło mace­dońskim żołnierzom. Był to żołnierz za­ciężny, zawodowy, zdobywający sobie karierę i dostatki za pomocą kampa­nii wojennych, przygotowany doskonale na wszystko. Nie brakło tego żołnierza w Azji przed Aleksandrem. Od Alek­sandra zaś przez następne pokolenia pędziła ludność z kraju ubogiego po bo­gactwa i zaszczyty do Azji Przedniej i Egiptu tak dalece, że „nastał nieby­wały odpływ ludności". Toć sam Aleksander założył nie mniej jak 70 A­leksandryj, fortec, przystani i osad han­dlowych, a trzonem każdej z nich musiał być żywioł grecki. Tubylców mo­żna było przesiedlić skądinąd nie py­tając ich o zdanie, ale Greków czy Ma­cedończyków trzeba było zjednać dla tego osadnictwa, wszystko zaś wskazuje, że nie zachodziły w tym żadne trud­ności. Szli chętnie, widocznie opłacało się. Skąd więc owe bunty?

            Zbuntowano się w końcu przeciw ro­dzonemu synowi i następcy Wielkiego Aleksandra.

Skoro Aleksandrowi chodziło o to, by ludy wschodnie uważały rządy jego tyl­ko za usprawiedliwioną wolą bogów zmianę dynastii, musiał tym bardziej myśleć o potomstwie. Przybył do Azji bezżennym, w Azji zaś ożenił się dwa razy. Dynastia macedońska miała być odtąd krwi mieszanej, grecko-azjatyc­kiej. Z całym rozmysłem pragnie następ­cy tronu mieszańca, żeby był dobry (jak rozumował) i miły równie Azjatom jak i Grekom.

            Pierwszą żoną Aleksandra stała się Roksana, słynna z piękności "perła" Wschodu. córka księcia sogdiańskiego Okslartesa, pokonanego w roku 328, przy czym dostała się do niewoli -ażeby w roku następnym stać się małżonką zdobywcy. Pochodziła tedy władczyni największego państwa z najdalszego ką­ta północno-wschodniego, gdzie nad Ja­ksartesem stanęła "Aleksandriia Escha­te", forteca, której nazwa wskazuje, ja­ko Aleksander nie zamierzał posuwać się dalej w tym kierunku.

            Mógł był Aleksander poślubić króle­wnę perską. Od pięciu przeszło lat, od bitwy pod Issos (333) odebrał Dariuszo­wi i panowanie i rodzinę, wziąwszy całą do niewoli. Miał w swej mocy córki Da­riusza, gdy żenił się z córką władcy dru­gorzędnego. Ale czwartego roku po ślu­bach z Roksaną, gdy ta pozostawała wciąż bezdzietną ,poślubia w r. 324 star­szą królewnę persk. Strateizę, a rów­nocześnie każe Hafaistosowi poślubić młodszą. Oczywiście, że Strateiza zna­czyła więcej niż Roksana, jeśli chodziło o przyżenienie się do Wschodu. Nie o polityczną atoli stronę mał­żeństw chodzi, lecz o cywilizacyjną. Nie oddalił Roksany, a zatem zachodziło dwużeńtwo, popełnione z rozmysłem.

            Rzecz prosta u Persów wielożeńców, ale dla Greków było to czymś niesłychanym,

i wręcz potwornym. Aleksander zachęca swych oficerów i żołnierzy, by zawierali śluby z tuziem­kami. Wyposaża te dziewczęta perskie, baktryjskie, medyjskie itp.; zarządza gromadne wesela, setkami par naraz. Ale zaraz po jego zgonie Grecy ci (i Macedończycy) poopuszczali te żony. Jakby czekali sposobności, by się ich pozbyć! Poślubienie jednej żony Azjat­ki upoważniało do pojęcia drugiej i trze­ciej. Ale towarzysze Aleksandra bynaj­mniej tego nie pragną! Te żony azjaty­ckie przeszkadzają im do poślubienia Greczynek albowiem "nie dotknęła poli­gamia kobiet helleńskich". Żadna Gre­czynka nie chciała wyjść za wojowni­ka już raz ożenionego, chociaż tylko z tuziemką. A było widocznie "coś", co sprawiało, że Grek (czy Macedończyk), doznawał czegoś ujemnego w pożyciu trwałym z Azjatką i uważał, że żoną prawdziwą może być tylko rodaczka.

            Chociaż tedy mogło się z początku zdawać, że z inicjatywy Aleksandra zgi­nie jednożeństwo wśród emigracji grec­kiej. jednakże (-skoro tylko ustał na­cisk z góry) zasada jednożeństwa zno­wu stała się cechą, charakterystyczną wysp greckich na barbarzyńskim mo­rzu.

            A jakież to znamienne, że ze śmier­cią Aleksandra nacisk co do poślubia­nia Azjatek i poligamii ustał zupełnie; nie podjął go żaden z jego następców. Z wielu zaś okoliczności wypada wnosić, że nie tylko w tej sprawie nie byli zgod­ni z Aleksandrem jego generałowie, na­miestnicy. zastępcy i następcy.

            Nie o wstręt rasowy chodziło, boć ca­ły Iran aż po Sogdię i Baktrię należy do rasy indoeuropejskiej. 1 żaden z tam­tych ludów nie jest obarczony żadną ta­ką właściwością fizyczną, któraby mia­ła budzić w Greku wstręt. Niechęć zwra­cała się tedy przeciw cywilizacjom o­rientalnym, jakie im narzucano.

            Aleksander Wielki chciał sprząc w je­dno cywilizację egipską, perską, babi­lońską. attycką. Zmierzał do syntezy cywilizacji, a rzeczywistość historyczna miała rychło wykazać, że to utopia.

            Państwo Aleksandra Wielkiego byłoby się rozpadło, choćby nawet nie nastą­pił przedwczesny zgon jego twórcy. Gdy­by Aleksander Wielki pożył był dłużej, byłby przeżył sam siebie.

            Tkwi jednak w dziele tego króla ma­cedońskiego moment wielkości i to więks­zy, niż się powszechnie mniema. Nie dlatego jest Aleksander wielkim, że wie­le zwojował i nawet nie dlatego, że język grecki uczynił uniwersalnym, lecz dlate­go i za to, że obmyślił nową metodę dla ideału uniwersalności. W tym tkwi jego wielkość. Zdobywczością, zaborczością, tworzył sobie państwo, ale raz tego do­konawszy, wyrzekał się metody gwałtu i nie chciał, by Grecy ciemiężyli inne ludy, lecz pragnął oprzeć uniwersalizm na zgo­dnym ich współżyciu. Zabłysnął przed Historią Ideałem nowym. Któż ideałowi temu odmówi wielkości? Podejmowano go potem nieraz jeszcze, lecz zawsze chybiając celu. Widocznie nie umiano trafić na stosowną metodę. Dzieje tego ideału, to kronika błędów, a błędy za­czynają się od samego Aleksandra.

            Wielki Macedończyk pojmował swe państwo uniwersalne wcale nie po egip­sku, nie po persku, ani po babilońsku. Wszystkie wielkie państwa azjatyckie przed nim miały w sobie to, że jeden lud panujący ciemiężył wszystkie inne, ale każdy z nich pozostawał mimo to sobą gdy tymczasem Aleksander Wiel­ki "marzy o zlaniu się ras w państwo uniwersalne".

            Tego nie można traktować, jako za­pędzenie się w orientalizacji ponad do­tychczasową miarę; nie! To jest całkiem nowy pomysł, nowy ideał. Tak spojrza­wszy na jego rządy, zrozumiemy dopie­ro, dlaczego w urzędach, w wojsku i na osadnictwie zarządzał zawsze mieszaniną etnograficzną i chciał wyhodo­wać nowe pokolenie, grecko-azjatyckie, zwłaszcza grecko-perskie.

            "Wyhodować" . . . tak jest, bo to wszy­stko miało być wytworzone sztucznie. Dążność tego rodzaju, nie tkwiła w żad­nym ludzie, nie wykłuwała się z żadnego organizmu, z żadnego zrzeszenia natu­ralnego. Przeciwnie, każdy z tych lu­dów, bez względu na to, czy był cie­miężycielem, czy ciemiężonym - zaw­sze i nieodmiennie dbał o to, żeby za­chować się w swoim stanie naturalnym. Przyświecał Aleksandrowi Wielkie­mu ideał tworu wielkiego, czegoś tak wielkiego, iż nigdy przed tym myśl lu­dzka nie zdobyła się na pojęcie podob­nej wielkości ogólno ludzkiej. Ale po­mysł mieszania ras był sztucznym. Był to pomysł aprioryczny, dzieło metody medytacyjnej. Wymyślono to, wymedy­towano i postanowiono sztucznymi spo­sobami wykonać, nie mając do tego dzieła nigdzie najmniejszego oparcia w naturalnych stosunkach całego otoczenia, nigdzie w żadnym organizmie.

            Nie mogło by też być organicznym to, do czego zmierzał Aleksander. Było to mechanizmem. Wyobrażał sobie pod­ległą Azję pokrytą miastami i urządze­niami na wzór grecki, lecz z ludnością umyślnie mieszaną (stolicą państwa miał być Babilon). Mechanizm apriory­styczny. urągający wszelkim danym rzeczywistości!

            Aleksander odrzucając przymusową hegemonię nie wyobrażał sobie jednak wielości odrębnych równorzędnych organizmów, lecz mniemał, że tak często sprzeczne ze sobą organizmy zleją się w jakiś jeden organizm uniwersalny, gdy się zastosuje odpowiednie środki. Ale organizm nie wytworzy się sztucz­nie, a z marzeń, ze  studiów, z prac i trudów Aleksandra Wielkiego robił się mechanizm, a więc coś, co daje się utrzy­mać tylko przymusem. Organizm wszel­ki trwać może przez dłuższy czas, dzię­ki nieustającemu następstwu czynów ro­zumnych. polegających na myśleniu a­posteriorycznym, opartym na uwzględnianiu naturalnych cech danego orga­nizmu; w ten sposób bowiem powstaje kultura czynu, zdatność do ciągłości czy­nów pożytecznych, coraz pożyteczniej­szych. Żaden jednak mechanizm nie po­siada kultury czynu; nie tylko jej nie wytwarza, ale gdzie tylko na nią na­trafi, tam ją tłumi i wreszcie niszczy doszczętnie. Im większe zrzeszenie, tym większej trzeba kultury czynu; w wiel­kim mechanizmie brak ten występuje­ tym jaskrawiej i działa tym zgubniej.

            Państwo uniwersalne, wymarzone przez Aleksandra Wielkiego, które by­łoby oparte nie na przemocy, lecz na zle­waniu się licznych czynników w nową, sztuczną całość, nie mogło nie tylko ist­nieć dłużej, ale ani powstać należycie.

            Nie dlatego upadło państwo Aleksan­dra Wielkiego, że twórca odumarł je przedwcześnie, lecz chwiało się już w ostatnich dwóch latach jego życia i by­łoby się rozpadło nawet pod jego włas­ną dłonią.

            O cywilizacyjnych przyczynach pow­stawania lub rozpadania się wielkich zrzeszeń pisałem już obszerniej gdzie indziej. Pragnąłbym atoli wytłumaczyć, czemu sami Grecy przeszkadzali utrzy­maniu państwa, które utworzyli własną krwią. Jak najmniej przypisywać należy impulsywności Aleksandra, na którą odpowiadano również impulsami. Wia­domo, ile przez to ucierpiała karność tej armii niezwyciężonej; a ucierpiała tak dalece, iż poczęły się już pojawiać oznaki jej rozkładu. Samo równoupraw­nienie barbarzyńców pobudzało Greków do wybuchów. Każdy urząd, każde upo­sażenie nadane Persowi wyprowadzało z równowagi wszystkich tych Greków, którzy mieli roszczenia, że dano Perso­wi coś, co im się należało.

            Ale były przyczyny głębsze i działające potężnej. Żołnierz grecki spo­strzegł, że tu nikt nie pyta o jego za­patrywania i upodobania, o grecki zwy­czaj, że dowództwo nie dba o to, co on uważa za dobre, lub za złe, cenne lub wstrętne. Zdarzały się też zarządzenia, które były dla żołnierza nienawistne; dużo było dla niego rzeczy cudacznych, niemało wzbudzających wzgardę. W kro­nice ostatnich dwóch lat wypraw Alek­sandra znać, jak wojsko traci szacunek dla swego dowództwa.

            Istotna przyczyna antagonizmu tkwi­ła w tym, że zarzucało się personalizm na rzecz gromadności. Nie umiano tego określić, lecz odczuwano aż nazbyt. Wielkie siły historii działają bez wzglę­du na to, czy się je widzi i rozumie.

            Grecy Aleksandra Wielkiego przynaj­mniej ci, którzy nadawali cechę całej wyprawie, toć nie lacedemońskie kosza­ry, lecz oświata attycka. Wzorem był im Ateńczyk, największy personalista historii powszechnej. Ten miał być wtła­czany w gromady pozbawione własnej woli w sprawach bynajmniej nie wojen­nych, choćby np. co do małżeństwa. Żą­dano, żeby się upodabniał do tych, któ­rym się nigdy nawet nie przyśniła wol­ność i godność obywatelska. Oni nie chcieli dać się zmechanizować w spra­wach niewojskowych. Gromadność jest odpowiednikiem mechanizmu, organizm zaś personalizmu.

            Tak daje się stwierdzić i określić to, co Aleksander na Wschodzie zastał i jak się wobec tego zachował. Kolej na py­tanie, czy się sam czymś wschodnim nie przejął? Widzieliśmy, że przybywał z zamiarem, żeby (wbrew Arystotelesowi) robić się "królem", lecz jego poje­cie państwa nie było bynajmniej orientalnym, ni perskim, ni chaldejskim, a­le własną, jego osobistą koncepcją. Gdy przybywał, nie był wówczas zwolenni­kiem poligamii i nie przyśniło mu się na macedońskim dworze, że wolno mu szafować życiem i śmiercią podwład­nych, jakkolwiek, kiedykolwiek i bez względu na cokolwiek, choćby na naj­większe zasługi, że godzi mu się zabić

nawet takiego, którego co dopiero mie­nił swym przyjacielem.

            Autodeifikacja zepsuła mu charakter, usuwając coraz bardziej w tył zasady, a na miejsce autokrytyki wprowadza­jąc impulsy; impulsywność zaś wcześ­nie czy później obniży człowieka. Miał też Aleksander na Wschodzie otwartą szkołę okrucieństwa, do której uczęsz­czał pilnie; niejeden też z jego najwyż­szych oficerów dał się pod tym wzglę­dem zorientalizować i stal się okrutni­kiem. - lecz ogół armii był przykro zdziwiony i nieraz dotknęły boleśnie. Wielbiciel Homera, uczeń Arystotelesa - okrutnikiem!

            Kiedy satrapa baktryjski Bessos pró­bował po upadku Dariusza utrzymać niepodległość przynajmniej swej pro­wincji, zamyślając wznowić dawną nie­podległość Baktrii (Baktrowie utrzyma­li się przeciwko Asyryjczykom i Medom, ulegli dopiero Persom) i gdy mu się to nie powiodło i dostał się do niewoli, Aleksander pozwolił torturować go, a wreszcie ukrzyżował go po persku. Os­wajali się też nowi "władcy Wschodu" z azjatyckim życiem dworskim, w któ­rym mieściły się skrytobójstwa, truciz­ny, najnikczemniejsze podstępy i zasa­dzki, wieczne zakłamanie i jeden tylko cel życia: zaspokojenie żądzy władzy. Kto ją osiągnie, oczyszczony jest ze wszystkich win.

            Wytwarzała się około wodza najwyż­szego i jego głównej kwatery atmosfe­ra nieufności i niechęci, wzgardy dla obcych cywilizacji, żalu z powodu zanied­bywania własnej cywilizacji. Ważną ro­lę odgrywała owa azjatycka i egipska deifikacja, którą, rozkazy wojskowe nakazywały brać poważnie. Ogół nie znał się na racjach stanu i koniecznościach państwowych, sam zaś Aleksander dei­fikował się wcale nie politycznie tylko, nie na zimno, lecz w boskość swą wie­rzył. Musiało się to udzielać otoczeniu, dochodziło do wiadomości armii i nie mogło sie pomieścić w greckich gło­wach. Mogli byli co najwyżej uznać w swym wodzu herosa. półboga na podo­bieństwo Heraklesa. Starał się o to A­leksander, lecz mu to nie wystarczało; on przecież pochodził od Zeusa!

            Heros - to przede wszystkim założyciel miasta. Podobno założył Aleksandryj aż 73! Były to oczywiście stacyjki woj­skowe, bloki warowne itp., które miały się zamieniać w wojskowe osady, a z tych wyróść miały miasta przyszłości. Zakładano je z pompą, jakby coś wiel­kiego, bo Aleksander stawał się w ten sposób 73 razy herosem!! Czyż później Seleucydzi nie postępowali podobnie? Im także sypały się "miasta" jak z rę­kawa!

            Tak przygotowany wszczyna Aleksanderr starania u Greków w Helladzie, żeby go zamianowali bogiem. Żądanie to nie miało żadnej przyczyny politycznej, gdyż deifikacja nie była do niczego potrzeb­na ani w dziedzicznej jego Macedonii, gdzie zgoła nie była znana, a w starej Helladzie, bo tam wywołała tyl­ko drwiny. Co najwyżej można by było kiedyś po zgonie herosa uznać, że war­tością swą dorównywał bogom. Stara­nia o deifikację w Grecji stanowią tyl­ko przyczynek do osobistej charaktery­styki Aleksandra, do jego psychologii i dlatego nadają się na zakończenie roz­trząsań o niepospolitym Macedończyku.

            Kiedy zapukał o ubóstwienie jako syn Zeusa w Atenach, spotkał się ze zda­niem, że jeżeli tego pragnie, niechby sobie był synem Zeusa, czy Posejdona. Zeus a Posejdon! Samo sformułowanie kwestii w takie drwinki stanowiło już odmowę aż nazbyt wyraźną. W Sparcie zaś zapadła uchwała w tych słowach: "Skoro Aleksander chce być bogiem, niech będzie bogiem". Lekceważące ­wzruszanie ramion. Aleksander ubiegał się jednakże choćby o takie uchwały. A kiedy wiosną 323 roku kazał zjeżdżać do Babilonu, jako do swej stolicy, posel­stwom greckim polecił już na miejscu w Babilonie przebrać się jako poselstwa religijne do bogów, z wieńcami na gło­wach i ze złotymi wieńcami - darami dla bogów. Chodziło widocznie o to, by zgromadzonemu w Babilonie mię­dzynarodowemu dworowi pokazać, że ich bóg na tronie we własnym kraju także jest uważany za boga. Greckie pojęcia o tym różniły się zasadniczo od orientalnych i sam wyraz "theos" ozna­czał w tej sprawie coś innego. Grecy gotowi byli przypisać boskość nie tylko panującemu, lecz każdemu, a w takie pojęcie wchodziło wytworzone z naj­szczytniejszego idealizmu, bo z uwiel­bienia geniuszu ludzkiego - pojęcie bo­skości, ale tylko u Greków. Ich ty­tuły herosów i bogów można na język dzisiejszy tłumaczyć śmiało przez "ge­niusz"; igrzyska, jako uroczystości zwią­zane ze świętami narodowymi na cześć geniuszów; ofiary żywym, jako dary honorowe; zmarłym jako dowody czci pośmiertnej; igrzyska zaś na cześć wła­dcy żyjącego zestawić można z naszymi "galówkami". Wyjątkowo tylko zdarzał się Grek, któryby na to patrzał inaczej, po orientalnemu.

            Skończmy na tym uwagi nasze, doty­czące Aleksandra i jego wyprawy. Zgasł wcześnie i oszczędzonym mu było, że nie musiał patrzeć na ruinę własnego dzieła. Synteza cywilizacji była niemożliwością, a nawet państwo uniwersalne nie dało się utrzymać na zasadach Aleksandra.

Nie powrócono już do koncepcji ludu panującego, gniotącego innych, ale zwrócono się ku układowi -państw odręb­nych, opartych na odrębności cywiliza­cyjnej.

            Samego zaś Aleksandra "głos ludów" zaliczył do postaci legendarnych. Tra­dycja o nim trwa dotychczas w naj­ciemniejszych kątach Azji Centralnej, nie tylko nad górnym Indusem, w Af­ganistanie, ale - jak nowsze podróż­nictwo wykryło - w Darwazie i niż­szym Palmirze.

Zmieniony ( 17.07.2010. )