Cenzorskie ciągoty
Wpisał: Grzegorz Braun   
09.12.2017.

Cenzorskie ciągoty

Grzegorz Braun

http://www.wyszperane.info/2017/12/08/cenzorskie-ciagoty/



Przedstawianie polskiego patriotyzmu jako niebezpiecznego ekstremizmu to pomysł wcale nie nowy – wpadło nań już moskiewskie politbiuro w 1926 r., zlecając po linii Kominternu międzynarodową kampanię walki z Polakami pod hasłem „walki z faszyzmem”. Że ten stalinowski scenariusz kontynuuje i stale aktualizuje międzynarodowa żydokomuna – to rzecz oczywista.

Co jest pewną nowością – to rosnące zaangażowanie i twórczy wkład w tę strategię propagandową ze strony warszawskich elit.

Znów wezbrała fala rytualnych oburzeń i potępień w zorkiestrowanych ośrodkach globalnej dezinformacji, czyli w tzw. prasie międzynarodowej, która w dziesiątkach tysięcy Polaków świętujących niepodległość natychmiast rozpoznała „faszystów”. Jawna bezczelność i zorganizowana masowość tego ataku propagandowego daje nam wyraźnie znać, że scenariusz ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej poprzez pacyfikację pod pretekstem rozprawy ze „skrajnym nacjonalizmem” jest nadal wysoce prawdopodobny.

Cele tej niesłabnącej nagonki są jak zwykle dwojakie. Z jednej strony chodzi o przygotowanie światowej opinii, nastawienie jej przeciwko Polsce tak, by w krytycznym momencie nie tylko nie ujął się nikt za nami – ale aby jeszcze wszyscy odetchnęli z ulgą, że oto ktoś wreszcie przychodzi z pomocą temu „choremu człowiekowi Europy”, który tak bardzo sam sobie zaszkodził.

Z drugiej strony zaś tak bezczelna kampania pomówień, oszczerstw i insynuacji ma na celu wyłonienie spośród tubylczej elity chętnych kolaborantów, którzy sami zgłoszą akces do współpracy w dziele „deradykalizacji” własnych rodaków. Innymi słowy, otwarta została kolejna faza konkursowej selekcji kandydatów do zasiadania w przyszłych „Polenratach” (o powadze i suwerenności analogicznej do niegdysiejszych Judenratów).

Mamy już wstępne wyniki tego konkursu. W kategorii jawnych zdrajców oczywiście zupełnie bezapelacyjnie wygrywają eurokołchozowi parlamentarzyści, którzy głosowali za antypolską rezolucją: Boni, Huebner, Jazłowiecka, Kudrycka, Pitera, Thun. Tuż za nimi plasują się kolejni euro-folksdojcze, którzy – wstrzymując się od głosu – Polski nie bronili: Buzek, Kozłowska-Rajewicz, Lewandowski, Łukacijewska, Olbrycht, Plura, Rosati, Szejnfeld, Wenta, Wałęsa jr., Zwiefka, Zdrojewski.

Im wszystkim oczywiście w normalnej, wolnej Polsce należą się wyroki infamii i banicji – czego, mam nadzieję, jeszcze dożyjemy.

Paradoksalnie jednak jako zaprzańcy całkiem już otwarci, manifestacyjni, nie stanowią oni tak poważnego zagrożenia jak inni przedstawiciele post-peerelowskich elit, którzy przy zachowaniu retoryki patriotycznej godzą się, a wręcz sami postulują zmiany ustrojowe wprost naszej wolności i niezawisłości przeciwne. Mam na myśli tych funkcjonariuszy „dobrej zmiany”, którym wydaje się, że wchodząc w negocjacje i paktując z ośrodkami inicjującymi antypolską nagonkę, zdołają zachować własną pozycję, co oczywiście z definicji identyfikują z „dobrem Polski”.

Zdaje się im najwyraźniej, że „odcinając się” od mniemanej ekstremy, zachowują zdolność manewru politycznego – w istocie negocjują tylko warunki kapitulacji. Zdaje im się może, że w ten sposób ochronią Polskę przed wewnętrznym zagrożeniem prowokacją i zewnętrzną presją szantażu.

W rzeczywistości wynegocjują co najwyżej pogodną emeryturę dla siebie – po ostatecznej abdykacji warszawskich władz z suwerenności na terytorium Rzeczypospolitej. A i to ostatnie może się nie udać. Kiedy już zrobią swoje – mianowicie: sprowadzą wojska obce w odpowiedniej liczbie, umocnią pozycję lichwiarzy, przybiją pieczątkę z orłem w koronie na dekretach Bieruta; nie mówiąc o drobniejszych kwestiach technicznych, takich jak utrzymanie reglamentacji dostępu do broni, przymus szczepionkowy, monopol edukacyjny i inne – wówczas będą mogli, a nawet pilnie musieli – odejść.

Wyroki wydane na Polskę nie zostaną uchylone – niezależnie od tego, ile razy prezes-premier Jarosław Kaczyński i ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk sfotografują się z „wielkim przyjacielem Polski” Jonnym Danielsem.

Ten ostatni, nie najwyższej rangi oficer izraelskiej armii i funkcjonariusz propagandowy, urodzony w Anglii „dumny Żyd polskiego pochodzenia” (sic), jest od paru lat szczególnie aktywny na naszym odcinku (bo wszak amb. Szewach Weiss ma już swoje lata i ktoś musiał go zastąpić w umiejętnym dawkowaniu to marchewki, to kija; w braniu Polaczków to pod włos, to z liścia). O jego nadzwyczajnych plenipotencjach i możliwościach świadczyć może operacja korzystnego „liftingu” na użytek toruńskiego koncernu – którą wykonując, umacniał jednocześnie swoją pozycję jako strażnika pamięci Holokaustu (w tym m.in. kłamstwa jedwabieńskiego, co oznacza np. automatyczne nominowanie na „antysemitę” każdego odstępcę od jedynie słusznej linii wyznaczonej przez polakożercze fantasmagorie Grossa).

Od kiedy nachwalić się go nie mogą tak skądinąd krytyczne autorytety jak prof. Cenckiewicz, Jonny Daniels aspiruje do rangi jednego z głównych rozgrywających na naszej scenie. Czego popis dał po tegorocznym Marszu Niepodległości – z jednej strony nakręcając spiralę absurdalnych oskarżeń wobec polskich patriotów i składając doniesienie do prokuratury, z drugiej udzielając na łamach warszawskiej prasy światłych rad, jak bronić dobrego imienia Polski.

Na marginesie swej ożywionej działalności Daniels zdążył swoim oskarżycielskim palcem wskazać jako kolejnego wroga postępowej i miłującej pokój ludzkości m.in. niżej podpisanego. Posługując się bronią propagandową masowego rażenia (Fejsbukiem) udzielił polskiemu rządowi reprymendy a zarazem dobrej rady: „Jest niedopuszczalne – stwierdził – że grupom takim jak ONR i opóźnionym w rozwoju jak Grzegorz Brown [sic – w oryginale: retards like Grzegorz Brown] pozwala się szerzyć rasową nienawiść i antysemityzm i maszerować z rasistowskimi transparentami”.

Dalsze uwagi kieruje Daniels wprost do władz państwowych, które jego zdaniem powinny zająć zdecydowane stanowisko. Wprawdzie wyżej wymienieni, nominowani przezeń na „antysemitów” nie korzystają z żadnego finansowania rządowego, ale – stwierdza Daniels – „to już teraz nie wystarcza”. Tym „siewcom nienawiści” (hate mongers) należy się w sposób zdecydowany przeciwstawić.

Ciekaw jestem, jakie robocze wnioski wyciągną z tych wezwań liczni czytelnicy skwapliwie „lajkujący” Danielsa, wśród których nie brak wszak osób wprost wezwanych przezeń do tablicy. Zastanawiam się, jakiż właściwie poziom „zdecydowania” władz wobec skromnej mojej osoby zdoła zadowolić i ułagodzić oburzenie Danielsa.

Nota bene (nie tytułem tłumaczenia się komukolwiek z tego, że nie jestem wielbłądem, ale do wiadomości Sz. Czytelników): w tegorocznym Marszu Niepodległości miałem zaszczyt uczestniczyć w szerszym gronie „budzików” z  POBUDKI – poza wznoszeniem haseł programowych (KOŚCIÓŁ – SZKOŁA – STRZELNICA – MENNICA) parokrotnie intonowaliśmy pieśń: „My chcemy Boga, Panno Święta…” – jak to podciągnąć pod rasizm i antysemityzm, to już nie moje zmartwienie.

Powodów do zmartwień nie brak za to innym – nie wiadomo czy w lot podchwytującym intencje i realizującym zlecenia „dumnych Żydów”, czy zamartwiającym się tak z własnej wewnętrznej potrzeby? W każdym razie nie brak polityków i publicystów skłonnych nieustannie skakać z gałęzi na gałąź, aby ułagodzić gniew rozczarowanej nami „opinii światowej”. Z przykrością po raz kolejny odnajduję w ich gronie prof. Andrzeja Zybertowicza – niegdyś umysł śmiały, dziś najwyraźniej zniewolony poczuciem wagi belwederskiego urzędu, któremu doradza. „Podczas Marszu Niepodległości zlekceważono straty wizerunkowe” – konstatuje z troską, po czym bardziej szczegółowo diagnozuje źródło zła: „Być może niedostatecznie głęboko zostały rozpoznane środowiska ekstremistyczne, a zwłaszcza ich powiązania międzynarodowe. I nie potrafiono zneutralizować tego, co jest głupie i szkodliwe dla Polski”.

Prosty rozbiór logiczny tej wypowiedzi oraz wnioskowanie z kontekstu sytuacyjnego prowadzi nas do wniosku, że oto ów niegdysiejszy autorytet niezależny postuluje ni mniej, ni więcej działanie cenzury prewencyjnej i policji politycznej.

Bo cóż innego miałoby w praktyce oznaczać głębsze niż dotychczas „rozpoznawanie” i skuteczniejsze „neutralizowanie” tego, co mądry i pożyteczny w swej pracy dla Polski pan Profesor uzna autorytatywnie za nieodpowiednie.

A tak praktycznie, gdzie widzi pan Profesor tę instancję, tę komórkę kontrolną, która będzie miała za zadanie wykrywanie „myślozbrodni” w rodzaju nierozwiniętych jeszcze transparentów, które mogą się komuś nie spodobać? Czy to będą jakieś super-extra-szybkie sądy do orzekania, które treści są „głupie i szkodliwe”? Uwaga: ja tu bynajmniej nie bronię autentycznej głupoty, która, jak widać, daje znać o sobie w różnych miejscach – i na marszach, i na salonach – bronię wolności słowa, publikacji i zgromadzeń, które to swobody w ramach „dobrej zmiany” najwyraźniej nie są już gwarantowane.

Osobiście czułbym się znacznie bezpieczniej, gdyby troska prezydenckich doradców odpowiedzialnych za obronność i bezpieczeństwo nakierowana była raczej na motywowanie odpowiedzialnych służb do należytego rozpracowania innych zagadnień – np. notorycznego trollowania polskiej przestrzeni publicznej przez „zielonych ludzików” w rodzaju Jonn’ego Danielsa (eks-komadosa i prop-agit-oficera (tj. rzecznika) armii Państwa Położonego w Palestynie).

Tekst  wzięty  z  https://polskaniepodlegla.pl/opinie/item/14049-tylko-u-nas-grzegorz-braun-cenzorskie-ciagoty


Zmieniony ( 09.12.2017. )