O walce, kombatantach, zapomnieniu i zdradzie. Aha, też o IPN...
Wpisał: Tomasz MIANOWICZ   
14.12.2017.

O walce, kombatantach, zapomnieniu i zdradzie.


WYJAŚNIENIE

Tomasz MIANOWICZ


Odmówiłem poparcia skierowanej do prezesa Instytutu Pamięci Narodowej petycji w sprawie Mirosława Chojeckiego. Autorami patetycznego apelu są Wojciech Borowik i Adam Borowski ze Stowarzyszenia Wolnego Słowa, w latach PRL działacze opozycji antykomunistycznej. Przedstawiam powody swego stanowiska:


Zakładam, że IPN wydając negatywną dla zainteresowanego decyzję, dotyczącą uzyskania statusu działacza opozycji antykomunistycznej, kierował się obowiązującymi tę instytucję przepisami. W wypadku niekorzystnej decyzji administracyjnej zainteresowany może złożyć zażalenie względnie zaskarżyć ją w postępowaniu sądowym. A zatem z uwagi na stan prawny organizowanie publicznego nacisku na osobę, kierującą organem administracji, w celu uzyskania zmiany decyzji, jest działaniem nietypowym.


Sprawa ma jednak dalsze aspekty:

Wbrew twierdzeniom autorów apelu, kontakty M. Chojeckiego z organami bezpieczeństwa PRL nie ograniczyły się do rozmowy z funkcjonariuszami SB i ujawnienia tego faktu wbrew złożonej uprzednio obietnicy jej przemilczenia. Z dokumentów przechowywanych w IPN wynika, że 1 października 1970 r. podpisał zobowiązanie do współpracy. W „Notatce służbowej” datowanej 14.10.1976 r. można przeczytać: […] M. Chojecki na zadawane pytania odpowiadał b. szczegółowo nie zdradzając faktu podpisania zobowiązania o współpracy.

Zapewne te okoliczności były podstawą decyzji wydanej przez Instytut (autorzy apelu nie podają jej uzasadnienia). Rzeczone dokumenty są dostępne, ich treść przytacza ponadto Paweł Zyzak w pracy „Efekt domina” (Warszawa 2016).


IPN powstał w wyniku procesu, który można porównać do porodu z komplikacjami. Następnie był przedmiotem wielu partyjno-politycznych sporów i targów. W kontekście obecnych napięć w Polsce również decyzja dotycząca obsadzenia stanowiska prezesa Instytutu była tematem kontrowersji, wynikających z podziałów, które dawno już wykroczyły poza granice partyjnych konfliktów.

Właśnie z uwagi na tę sytuację pożądane byłoby powstrzymanie się od nacisków na IPN, a przede wszystkim na jego prezesa. Zwłaszcza stosunki osobiste, przyjaźnie, znajomości i koneksje, sympatie i antypatie nie powinny mieć wpływu na funkcjonowanie Instytutu (czy jakiegokolwiek innego organu administracji) w zakresie, w jakim związany jest ustawą.


Zakładam, że autorzy petycji w dobrej wierze przedstawiają Mirosława Chojeckiego jako wzór dla młodego pokolenia. Jeśli jednak zdecydowali się podjąć próbę nacisku na IPN, powinni byli wpierw zapoznać się z szeregiem faktów, które były już przedmiotem publikacji prasowych i książkowych. Przypominam niektóre:


W połowie lat 1980-tych Warszawa podjęła próbę obsadzenia zachodnich rozgłośni polskojęzycznych dziennikarzami, którzy uprzednio należeli do elity tego zawodu w PRL (ws. postaw dziennikarzy w Polsce Ludowej por. Czasem donosili naprawdę dobrzy pisarze. Rzeczpospolita, Plus Minus, 1.8.2014).

Akcję tę zapoczątkował dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Free Europe, Zdzisław Najder, proponując w 1984 r. na stanowisko swego zastępcy Jacka Kalabińskiego i reklamując go jako zasłużonego bojownika „Solidarności”.

W rzeczywistości Kalabiński, reprezentując rządowe Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, w okresie starań związku o dostęp do środków masowego przekazu występował przeciwko temu postulatowi a równocześnie bronił kierowniczej roli partii. Uchodził za specjalistę od spraw międzynarodowych, publikował artykuły dotyczące tej problematyki m.in. w organie teoretycznym PZPR „Nowe Drogi”. Znany był przede wszystkim jako dziennikarz radiowy, uczestnik programów o charakterze propagandowym (np. „Peryskop”, „Tu Jedynka”, „Z kraju i ze świata”), w których tematykę międzynarodową przedstawiano zgodnie z linią partii.

Przekazanie tych informacji dyrektorowi Free Europe, George'owi Urbanowi, spowodowało wstrzymanie nominacji Kalabińskiego. W tym momencie do akcji wkroczył Mirosław Chojecki, wspomagany przez Seweryna Blumsztajna i Jerzego Milewskiego.

Potwierdzili rzekome zasługi Kalabińskiego w walce z władzami PRL. Aliści w tym samym czasie w Koblencji w RFN przebywał (zmarły niedawno) Emil Morgiewicz, podobnie jak Chojecki i Blumsztajn członek KOR-u. W liście z 30.7.1985 r. do niżej podpisanego, Morgiewicz opisał, jak w okresie odsiadywania w Strzelcach Opolskich wyroku za udział w organizacji „Ruch”, nolens volens słuchał radiowych komentarzy Kalabińskiego; transmitowano je przez umieszczone w celach głośniki celem „wychowania politycznego” więźniów.

Ten właśnie list udaremnił nominację Kalabińskiego na stanowisko wicedyrektora w Monachium (zatrudniono go jako korespondenta w Waszyngtonie) i tym samym uniemożliwił realizację planu umieszczania w zachodnich rozgłośniach radiowych dziennikarzy przybyłych z Polski Ludowej.


Jacek Kalabiński był w medialnym świecie PRL postacią na tyle ważną, że Mirosław Chojecki nie mógł nie znać jego rzeczywistej roli w aparacie propagandy. Wątpliwe zatem, aby udzielając Kalabińskiemu poparcia kierował się odwagą i „sprzeciwem wobec zła, cenzury, totalitarnego systemu”.


    1. Chojecki należał ponadto do grona tych osób, które – przebywając na emigracji po ogłoszeniu stanu wojennego – dysponowały pokaźnymi, napływającymi z różnych źródeł funduszami, przeznaczonymi dla podziemnej „Solidarności” i innych ugrupowań opozycyjnych w Polsce. Swego czasu podnoszono konieczność rozliczenia tych kwot (konsekwentnie upominał się o to redaktor „Kultury” Jerzy Giedroyc), później jednak o sprawie jakoś zapomniano. Organizacje emigracyjne i krajowe, które - otrzymując zachodnie fundusze – przedstawiły jasny bilans wpływów i wydatków, można dosłownie policzyć na palcach jednej ręki.

    2. Do tego grona nie należą struktury, w których działał Mirosław Chojecki. Komitet Kultury Niezależnej sprzeciwił się w 1986 r. polityce finansowej, jaką prowadził on na stanowisku szefa hojnie alimentowanej firmy „Video-Kontakt”. Nikt dziś nie formułuje wobec M. Chojeckiego konkretnych zarzutów, nikt nie kwestionuje jego roli w niezależnym ruchu wydawniczym, jeśli jednak ma być stawiany za wzór cnót, powinna obowiązywać zasada „żony Cezara”: wykluczenie nawet cienia jakichkolwiek podejrzeń.


Odnoszę wrażenie, że autorzy apelu posługują się uładzonym i uproszczonym, acz bardzo rozpowszechnionym obrazem ostatnich kilkudziesięciu lat polskiej historii. Do jego utrwalenia przyczynił się m.in. IPN, unikając poruszania pewnych wątków z wielowymiarowej rzeczywistości tego okresu.

A była ona bardziej skomplikowana, niż jej – z natury rzeczy – subiektywny obraz. Zasługi w jednej dziedzinie nie wykluczają potknięć w innej. W moim przekonaniu dopiero Sąd Ostateczny miarodajnie rozstrzygnie kwestię, czy na szali przeważają dobre, czy złe uczynki. Nie może tego jednak robić IPN, jeśli ma stać ponad, lub przynajmniej poza podziałami politycznymi i towarzyskimi. Jakiekolwiek decyzje uznaniowe, oparte na liczbie i pozycji społecznej sygnatariuszy petycji, nie podbudują autorytetu Instytutu.


Monachium, 6.12.2017

Tomasz Mianowicz

Zmieniony ( 14.12.2017. )