Emerycie Polsce służ - jak najprędzej kładź się wzdłuż. | |
Wpisał: Izabela Brodacka | |
01.01.2018. | |
Emerycie Polsce służ - jak najprędzej kładź się wzdłuż
Izabela Brodacka
Wiele lat temu zaprzyjaźniona adwokat pani Zofia Adamowicz powiedziała mi : „pamiętaj, że w Polsce człowiek w wieku powyżej siedemdziesięciu lat bywa praktycznie ubezwłasnowolniony, a powyżej osiemdziesiątki jest najczęściej ubezwłasnowolniony całkowicie. Jego zdanie w kwestii leczenia, trybu życia czy przeniesienia się do zakładu opiekuńczego jest zupełnie nieważne niezależnie od jego sprawności i stanu umysłowego” Wielokrotnie przekonałam się, że pani Zofia miała rację.
Pierwszym wydarzeniem, które potwierdziło słowa doświadczonej adwokatki, było oddanie pewnej znanej działaczki ruchu obrony życia przez jej własne dzieci, ale wbrew jej woli, do domu opieki. Pikanterii tej sprawie dodaje fakt, że cała rodzina była niezwykle zaangażowana w działalność katolicką, między innymi bodajże w klubie inteligencji katolickiej i w neokatechumenacie. Nie byłam w stanie pomóc starszej pani bo choć ze wszelkich sił pragnęła wydostać się z zakładu nie wiedziała, że nie ma dokąd wracać. Jej mieszkanie zostało sprzedane, a rzeczy i pamiątki wyrzucone na śmietnik. Miałam wielką ochotę wywołać wokół tej sprawy skandal, szczególnie, że córka tej pani pracowała w Gazecie Wyborczej ale wiedziałam, że ofiara nie byłaby z tego zadowolona. Zawsze bardzo jej zależało na dobrym wizerunku rodziny. Istotne jest, że została zamknięta w zakładzie wbrew swojej woli i nikt nie przejmował się formalnym wymogiem podpisania przez nią na to zgody, ani nie reagował na żądania wypuszczenia jej na wolność. Wprawdzie po wylewie pani Maria porozumiewała się z otoczeniem tylko pisząc, ale zachowała pełnię władz umysłowych. Oczywiście starsza pani nie miała żadnej z tych dolegliwości. Następnej nocy przyjechała po nią policja i w koszuli nocnej, na bosaka zawiozła do - nazwijmy to wprost- umieralni przy ulicy Solec, gdzie pani Teresa została umieszczona w pokoju z pięcioma osobami w stadium terminalnym, przywiązana do łóżka, zaopatrzona w cewnik i w pampers. Po dwóch tygodniach w sądzie rodzinnym odbyła się rozprawa sankcjonująca przymusowy pobyt pani Teresy w zakładzie. Miała przyznanego adwokata z urzędu ale rozprawa ta miała być czystą formalnością, czyli farsą, gdyż na wokandzie przeznaczono na nią pięć minut. Prawdziwą konsternację sądu wywołał fakt, że stawiłyśmy się na rozprawę z napisanym przez zaprzyjaźnionego adwokata żądaniem oddalenia wniosku wspólnoty o przymusowe umieszczenie chorej w zakładzie, jednocześnie deklarując pełną nad nią opiekę. Równie jak sąd zdumiony adwokat z urzędu dzielnie z nami współdziałał, a nawet potem z własnej woli woził szafki dla wyposażenia mieszkania pani Teresy. Sprzątnięcie i urządzenie mieszkania zajęło nam tylko jeden dzień. Oczywiście wbrew deklaracjom złożonym w sądzie nie gotowałyśmy staruszce posiłków. Opłaciłyśmy dostarczanie jej jedzenia z pobliskiego baru mlecznego. Znajoma została kuratorem chorej, ale jej rola sprowadzała się do pilnowania, żeby nie okradła jej i nie skrzywdziła opieka społeczna. Przyznam się szczerze, że bardziej niż chrześcijańskim miłosierdziem kierowałam się w swoich działaniach niechęcią wobec systemu, a możliwość wyrwania kogoś z jego szponów była dla mnie źródłem prawdziwej schadenfreude. |
|
Zmieniony ( 01.01.2018. ) |