PORA MROKU - film ważny
Wpisał: Tomasz J. Kostyła   
30.07.2010.

W Krainie Mroku – PORA MROKU

Tomasz J. Kostyła http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/6164 W oryginale dobre ilustracje

            Całkiem bez echa, pozbawiony medialnej oprawy, wszedł na ekrany, polski film w reżyserii Grzegorza Kuczeriszki: „Pora Mroku”, który miał swoją premierę w kwietniu 2008 roku. W natłoku przeróżnych serialowych dziwolągów, w czasach dominacji kiczu nad sztuką, pewne gatunki filmowe giną w czeluściach agresywnej tandety. Stają się poniekąd skazane jedynie na wegetatywną obecność na kartach historii rodzimej kinematografii.

 Pora Mroku” nie jest produkcją, okrzyczaną w branżowych mediach, nie zapowiadały go dzienniki, ani wszędobylskie reklamy. Jest to film grozy- gatunek, który raczej nie jest mocną stroną polskiej kinematografii, więc stanowi pewne wyzwanie. Jak bardzo spełnia oczekiwania widzów, przepadających za strachem lub solidna dawka emocji, to już należy się przekonać osobiście.
            Obraz ten, pokazuje historię młodych ludzi, którzy stykają się, w czasach współczesnych, z tajemnicami hitlerowskimi, pozostawionymi na Dolnym Śląsku. Jest to dość mroczna opowieść o tym, jak okultyzm, zbrodnia oraz fascynacja złem, prowadzą do realizacji chorej utopii.
            Nie jest to jednak konwencjonalny horror, wpisany w stereotyp gatunku, chociaż można się w nim doszukać podobieństw, do takich produkcji jak „Hostel”, „Zejście” czy „Bunkier SS”. Krytycy tego filmu zdecydowanie banalizują jego treść, ale kiedy ogląda go osoba, która ma, choć jako takie pojęcie o ezoteryce, nazistowskim okultyzmie lub orientuje się w historii III Rzeszy i jej pseudonaukowych poszukiwaniach, na pewno będzie bardziej ostrożna w wyrażaniu swojego osądu, niż grono recenzentów, chcące usilnie potraktować ten film, jako wyssaną z palca tanią, przeciętną historyjkę, oparta na licznych stereotypach.
            Jednak „Pora Mroku” zawiera w sobie elementy, które nie pozwalają zakwalifikować go do gatunku fantastyki. Scenariusz filmu, w wielu przypadkach, bardzo precyzyjnie eksponuje detale historyczne, które co prawda są znane raczej wnikliwym historykom, jednak nie pozostawiają one wątpliwości. Kto ma zrozumieć, ten się dowie- można postawić taka tezę, bowiem autor scenariusza nazizm przedstawia od strony jak najbardziej ukrywanej, niedostępnej do dnia dzisiejszego.

            Film opiera się na pewnych wydarzeniach historycznych, związanych nie tylko z kompleksem Riese w Górach Sowich na Dolnym Śląsku, ale i też z jedną z niezwykłych tajemnic, która dotyczyła hitlerowskich dążeń w odnalezieniu „nadczłowieka”- kogoś, kto będzie równym Bogu, by panować nad światem. Temu celowi, służyło między innymi, powołanie Instytutu Ahnenerbe, podporządkowanemu SS. Ahnenerbe- czyli „Dziedzictwo Przodków”, tak się tłumaczy tę nazwę. Działalność tej organizacji nadal jest do dzisiaj owiana tajemnicą. Wiele publikacji z tego zakresu, opiera się na domysłach i czasem pochopnych wnioskach. Znamy tylko nieliczne fakty oraz mnóstwo hipotez, a większość projektów tej instytucji, pozostaje nadal utajniona. Z tego, co jednak już wiadomo, to fakt, iż Ahnenerbe, zajmował się nie tylko archeologią, historią czy antropologią, ale w głównej mierze okultyzmem, kabałą, magią- tworząc w ten sposób podwaliny pod Antykościół oraz alternatywną cywilizację. Organizacja ta przeprowadzała różnego rodzaju eksperymenty na ludziach, gromadziła liczne dokumenty, posiadała szereg placówek naukowych, a także swoje sanktuaria i miejsca tajemne. Na terenie obecnej Polski, z całą pewnością w kręgu zainteresowań Instytutu Himmlera, było wałbrzyskie Mauzoleum, mauzoleum na Górze św. Anny, oraz kompleks Riese. W Sławie- w pałacu, niedaleko Głogowa, Reichsführer SS zgromadził archiwum różokrzyżowców, masonerii, oraz wszelkich spraw związanych z procesami o czary.
            Głównym ośrodkiem Ahnenerbe, oprócz berlińskiej centrali w dzielnicy Dahlem, był zamek SS- Wewelsburg, który według zamierzeń Himmlera, miał stanowić oś świata- okultystyczne centrum, nowych czasów. Ahnenerbe był jakby późniejszym, oficjalnym oraz jawnym ramieniem wcześniejszych lóż nazistowskich: Thule oraz Vril, o których wiedza nadal jest owiana tajemnicą.
            Wróćmy jednak do filmu. Już sam początek wskazuje nam, że jego twórcy, nie kroczą po omacku. W pierwszych minutach filmu widzimy, jak stara Niemka w Argentynie, przygląda się bawiącym dzieciom. Kobieta, przykuta do wózka inwalidzkiego, korzysta z aparatu tlenowego. Trudno zrozumieć, o czym myśli, ale na pewno w sercu nie ma dobrych uczuć, sądząc po jej wyrazie twarzy. Na palcu lewej ręki ma charakterystyczny sygnet. W ujęciu operatora kamery nie jest zbytnio wyeksponowany, ale wprawne oko widza, znającego ten temat, je dostrzeże. To pierścień Ahnenerbe, z charakterystyczną pośrodku swastyką loży Thule.
            Film „Pora Mroku” można odbierać jakby na dwóch płaszczyznach, w zależności od subiektywnego podejścia. Można go oglądać jako zwykłą mroczną historię, w której szalony naukowiec, oferuje starym hitlerowcom, spełnienie ich wizji, polegającej na translacji dusz do nowych ciał, w celu zachowania nieśmiertelności. Tak odebrany film, niczym się nie wyróżnia na tle innych horrorów. Jednak nie to przesłanie, było chyba, w zamiarze twórców filmu. Wiadomo przecież, że w obozie koncentracyjnym Dachau, były prowadzone bardzo specjalistyczne oraz zaawansowane eksperymenty na ludziach. Niektóre z nich polegały, na wprowadzeniu więźnia w stan przedśmiertnego letargu. Zgodnie z okultystycznymi wskazówkami, miało to służyć oddzieleniu duszy od ciała. Jak wiadomo, ezoteryka oraz magia, była duchową osią filozofii nazistowskiej, której podporządkowano wiele kluczowych dziedzin naukowych. Nie da się zrozumieć nazizmu, bez znajomości, co najmniej symboliki okultystycznej i masońskiej. Medycyna oraz technika III Rzeszy, również uległa magom z Thule Gesellschaft. W pewnym sensie, hitleryzm konfirmował filozofię platońską oraz alchemię różokrzyżowców. Nad tym wszystkim sprawował nadzór Instytut Ahnenerbe.
            W filmie Grzegorza Kuczeriszki jest wiele odniesień do pewnych faktów, o których Niemcy nie chcieliby mówić. Przez samo umiejscowienie akcji na Dolnym Śląsku, obrazowi temu nadany jest wymiar historyczny. Jeśli oglądamy ten film, posiadając wiedzę z tego właśnie zakresu, możemy się jedynie zastanawiać nad intencjami jego twórców. Czy rzeczywiście ma to być historia, dotychczas nieopowiedziana w taki sposób? Czy film uchyla cząstkę skrywanych tajemnic?
            Oglądałem ten film kilka razy. Musze przyznać, że od samego początku, był on dla mnie zrozumiały i słusznie należy on do gatunku horrorów, bowiem to, czym się parali hitlerowscy okultyści w ramach swoich wizji, wyczerpywało w pełni znamiona grozy. Historia Dolnego Śląska, dzieje najnowsze Gór Sowich, Gór Wałbrzyskich, czy innych obszarów tych ziem; przechowuje w sobie tego typu zagadki. Jeśli są one wciąż tajemnicą, może to znaczyć też, iż miejsca takie, jak pokazane w filmie, wciąż czekają na kolejnych „naukowców”.
            Kompleks Riese, umiejscowiony na niemalże całym obszarze Gór Sowich, stanowi największą zagadkę. W opinii niektórych badaczy, panuje przekonanie, że III Rzesza przetrwała w tym miejscu. Składają się na to nie tylko fakty historyczne, lecz niedostępność pewnych miejsc, ciche lobby niemieckie, blokujące dostęp do tajemnic, oraz liczne „przypadki”, na jakie natrafiają eksploratorzy. Niektóre obszary tych regionów, można nazwać śmiało Krainą Mroku. Podobnie jak bohaterowie filmu, będąc tutaj, poruszamy się niepewnie, mijając tajemnicze budowle, ruiny, które o różnych porach dnia; oddziaływują na naszą wyobraźnię. Mimo pewnego przygotowania, nadal nie jesteśmy w stanie, ani pojąć, ani ogarnąć tego, co udaje nam się dostrzec. Nasza wyobraźnia, jest zasypywana nieskończoną liczbą pytań, na które nikt jeszcze nie znalazł zadowalających odpowiedzi. Jeżeli, w końcu jednak, jakimś cudem uda nam się natrafić na odkrycie czegoś, co powinno nadal być ukryte, możemy się liczyć z konsekwencjami. Nikt, bowiem nie pozostawia bez opieki miejsc, w których drzemie moc Vril.

            Po obejrzeniu „Pory Mroku” wybrałem się do Ludwikowic Kłodzkich. To taka uśpiona wieś, nieco na uboczy trasy: Wałbrzych- Nowa Ruda- Kłodzko. Z głównej drogi skręca się w bok, potem jedzie się pod monstrualnym wiaduktem, doliną w głąb starej górniczej osady. Kiedyś, jeszcze w latach trzydziestych XX wieku, była tam kopalnia węgla. Oprócz tego funkcjonowała fabryka amunicji oraz elektrownia. W czasach II wojny światowej, teren był całkowicie niedostępny, szczelnie chroniony przez liczną załogę SS, kilkoma pierścieniami zabezpieczeń. Niemcy opuścili te tereny dopiero 8 maja 1945 roku, kierując się do Czech.
            W wielu opracowaniach na ten temat, mówi się o niejasnym i tajemniczym przeznaczeniu tych obiektów, z których dzisiaj pozostały ruiny, sterczące kikuty ścian, leśne bunkry, silosy, betonowe drogi, pawilony produkcyjne, na dachach, których porastają drzewa i trawy. Punktem centralnym jest tajemnicza „muchołapka”, obiekt o niejasnym przeznaczeniu, choć wielu wysnuwa hipotezę, że jest to budowla, służąca testowaniu pojazdów pionowego startu V-7, najbardziej tajnego projektu III Rzeszy o napędzie antygrawitacyjnym.
            W tej Krainie Mroku, podobnie jak w filmie, towarzyszy nam, krocząca tuz obok, niepewność. Ciekawość pokonuje wrodzony niepokój, mimo że możemy czasem odnieść wrażenie, iż jakieś niewidzialne oko nas czujnie obserwuje, kiedy pokonujemy kolejne sterty gruzów i plątaninę chaszczów. Dzisiaj już nie spotkamy tam raczej SS- manów z insygniami Ahnenerbe na mundurach, ani- podobnie jak w filmie- szalonych naukowców (dobra rola Jana Wieczorkowskiego), opętanych żądzą uczynienia z nas królików doświadczalnych. Ale miejsce, rozmiar i charakter tych budowli, da nam długo do myślenia.

            Film Grzegorza Kuczeriszki, to obraz pomysłowy, wykraczający poza pewien kanon gatunku. Być może, ten film jest oparty na pewnych, jeszcze nie zweryfikowanych faktach, bo mogę odnieść takie wrażenie, że o autentyczności takich eksperymentów, był przekonany zarówno reżyser jak i scenarzysta.
            Ponieważ „Pora Mroku” sprowadza się do tematyki jeszcze nieporuszanej należycie, więc film ten może nie być właściwie doceniony. Dostrzeganie w nim tylko prostej historii z pogranicza fantastyki i nazistowskiego fanatyzmu, jest mało trafione. Film ten wykracza daleko ponad samą wyobraźnię jego twórców. Siłą rzeczy, musieli się kierować wiedzą z tego zakresu i to wiedzą niemałą. Uznanie jednak się należy, choćby za poruszenie tych wszystkich kwestii, za utrzymanie napięcia, dynamikę akcji i grę aktorów, których role są naturalnie przeciętne, czyli jak najbardziej właściwe. Ta historia mogłaby się naprawdę wydarzyć, takie rzeczy, być może miały miejsce na tym obszarze kompleksu Riese, albo wszędzie tam, gdzie Ahnenrbe postanowiło przywołać pradawną moc.

            W kompleksie Riese, w podziemnych sztolniach Osówki, znajdują się rekwizyty i fragment scenografii do tego filmu. Samo miejsce, podobnie jak sceny w filmie, robi wrażenie. Przenosimy się w czasie, nie bardzo wiedząc, czy to tylko nasza sugestia, czy koszmarna rzeczywistość. Jeśli okultyzm rzuca wyzwanie Bogu, to czymże jest człowiek w rękach szaleńców spod znaku swastyki, pentagramu czy new age? Możemy sobie odpowiedzieć na to nurtujące pytanie, nie tylko po obejrzeniu tego filmu, ale gdy już zawitamy w Góry Sowie i damy się ponieść mrocznym kartom przywołanej historii.
            „Pora Mroku” jest pewnym wyzwaniem. Jest to bodaj pierwszy polski film fabularny, który tak wymownie dotyka aspektów historycznych, w tematyce mało popularnej, bądź tylko fragmentarycznie traktowanej przez sztukę. Należy pamiętać, że twórcy filmu, świadomie bardziej lub mniej, naruszają pewne tabu, choć historia przedstawiona w filmie, podobnie jak w przypadku zagranicznego obrazu „Hostel”, nosi znamiona prawdopodobieństwa. Horror polega na tym, że w obydwu przypadkach, takie historie mogłyby mieć miejsce, a jedyne, co ich mogłoby dzielić, to odstęp chronologiczny.
            Z braku jednoznacznych informacji w tej kwestii oraz dowodów na postawione tezy, można puścić wodze fantazji. Można snuć wizje wszelakie: mniej lub bardziej prawdopodobne. Myślę, że „Pora Mroku”, stanowi takie fabularyzowane odbicie wielu hipotez, emanujących z określonych miejsc oraz czynności tam wykonywanych, co do których nadal nie ma pewności, czemu tak naprawdę miały służyć. Film ten ogląda się ciekawie i nawet nie posiadając wiedzy z zakresu historii nazistowskich sekretów, to potrafi on skłonić widza do okazania pewnych emocji. Ten film jest dość dynamiczny- akcja nabiera tempa, jest przy tym, poza pewnymi stereotypami, zaskakujący, co też przemawia na jego korzyść. Autorom „Pory Mroku”, należy się uznanie za samo podjęcie tego tematu, za ciekawą akcję, pozbawioną wszelkiej efektownej nienaturalności, za to z dużą dawką realistycznego dramatu. Na plus przemawia też właściwy dobór aktorów, którym zawdzięczamy też wytworzenie odpowiedniego klimatu, charakterystycznego dla rzeczywistego miejsca akcji. Kto wędrował kiedykolwiek śladami hitlerowskich tajemnic na Dolnym Śląsku, ten rozumie, w czym rzecz; a kto jeszcze na te szlaki nie wyruszył, to, kiedy już się zdecyduje na konfrontację z historią po obejrzeniu tego filmu, będzie miał możliwość nie tyle porównania tych dwóch światów, ale i przeżycia czegoś do tej pory nieznanego.         Chociaż ten film nie stał się produkcją kasową, -nie powinno być jednak większych trudności, ze znalezieniem go w sieciach dystrybucji. Tak już to jest w naszej rzeczywistości, że dobre filmy pojawiają się i przemykają często niezauważalne, ustępując miejsca obrazom płytkim, modnym, korzystającym z chwilowych trendów, które szybko się sprzedają i o których widz równie szybko zapomina po obejrzeniu.
            Na pewno „Pora Mroku” znajdzie swoich sympatyków, nie tylko pośród koneserów gatunków filmów grozy, jak i fanów kina niebanalnego. Horror nie musi się przecież kojarzyć tylko z wampirami, duchami, psychopatami wszelkich upodobań, czy z półnagim zombie. Może mieć w sobie sporą dawkę realizmu, podpartego wydarzeniami historycznymi ze świata ludzi żywych w nieodległej przeszłości, a to już generuje u widza większy niepokój, bowiem oglądając taki film, nagle uzmysławiamy sobie, że taka rzecz właśnie, może kiedyś sprawić, że któregoś dnia staniemy w centrum dramatu, po którym nie nastąpi przebudzenie.
            Tak czy inaczej, naprawdę warto poświęcić 100 minut, na dobre polskie kino.
Tomasz J. Kostyła