We Francji keczup Carrefour zawiera 66 proc. przecieru pomidorowego, w Polsce niecałe 18 %
Wpisał: Matt Simister, Tesco   
14.01.2018.

      We Francji keczup Carrefour zawiera 66 proc. przecieru pomidorowego, w Polsce niecałe 18 proc.

Ale to niemieckie firmy przodują w sprzedawaniu nam drożej gorszych jakościowo produktów

https://polskaniepodlegla.pl/opinie/item/14512-tylko-u-nas-niemieckie-firmy-przoduja-w-sprzedawaniu-nam-drozej-gorszych-jakosciowo-produktow


Chociaż Niemcy przodują w sprzedaży chłamu do Polski, to nie są wyjątkami. Matt Simister, dyrektor zaopatrzenia w żywność brytyjskiej sieci supermarketów Tesco, otwarcie przyznał, że do Europy Wschodniej wysyłane są „produkty drugiej kategorii”, bo te „pierwszej kategorii” zostawiane są w Zjednoczonym Królestwie.

Podobnie jest we francuskiej sieci handlowej Carrefour. We Francji keczup tej marki zawiera 66 proc. przecieru pomidorowego, w Polsce już tylko niecałe 18 proc.

Aż 10 proc. średnio drożej liczy sobie sieć handlowa Lidl za swoje produkty sprzedawane w Polsce niż w Niemczech – wynika z raportu firmy TakeTask. Ponieważ nie istnieje możliwość porównania cen w internecie, pracownicy sieci osobiście zbierali materiały do raportu. Biorąc pod uwagę, że Niemcy, średnio, zarabiają trzy razy więcej niż Polacy, to różnice są szokujące. Stanowią jednak tylko element niemieckiej polityki gospodarczej wobec Polski. Zasada jest prosta.

W Polsce niemieckie firmy sprzedają drożej i na dodatek często towar gorszej jakości (chociaż pakowany i oznaczony identycznie). Mamy do czynienia z ewidentną dyskryminacją, która jest niedopuszczalna w unijnym prawie. Brukselscy urzędnicy udają jednak, że nie dostrzegają problemów. Słowacja, Czechy i Chorwacja przeprowadziły już badania produktów i oficjalnie domagają się zaprzestania „produktowego apartheidu”. Czas, aby przyłączyła się do tego protestu Polska, która z racji wielkości rynku jest największym poszkodowanym.

Dojenie Polaków

Na cenę wielu z wymienionych w zestawieniu produktów wpływają koszty transportu i magazynowania” – broniła się w oficjalnym oświadczeniu sieć Lidla. Nie jest to jednak prawda. Ceny w Polsce po prostu są takie, aby maksymalizować zysk. Na przykład marka kosmetyku Ocet Balsamiczny Balsamico 500 ml Lidl kosztowała w Polsce aż o 85 proc. drożej niż w Niemczech: 6,99 zł, wobec 3,77 zł. Sieć broniła się, że porównany asortyment to tylko 4 proc. jej oferty. Chodzi o to, że właśnie to były tzw. marki własne. Tam, gdzie można, po prostu ściąga się z Polaków tyle, ile są w stanie zapłacić.

Taka polityka jest możliwa, bo duże sieci handlowe w Polsce nie walczą praktycznie ze sobą cenami.

Kilka miesięcy temu na podobnych różnicach przyłapano inną niemiecką sieć handlową – Rossmann. W tym wypadku na problem zwrócili uwagę internauci, a nie profesjonalne firmy. Polacy nie tylko dostawali droższy produkt, ale był on także gorszej jakości. W kremach i balsamach marek własnych sieci Rossmann było mniej składników niż w analogicznych produktach sprzedawanych w Niemczech. Dla przykładu mydło w Polsce kosztowało 3,49 zł, a w Niemczech równowartość 2,35. Oczywiście polskie mydło zawierało mniej wartościowych składników niż to dla Niemców.

Fachowe czyszczenie portfeli

Niemieckie firmy czyszczą kieszenie Polaków nie tylko wyższymi cenami. Każdy, kto chodzi na bazary, widzi reklamy „niemiecka chemia”. Co roku sprowadzamy ich za 1,5 mld zł (w sumie wydajemy na ten cel 9 mld zł). Kupuje je jeden Polak na pięciu. Dlaczego chcemy kupować niemieckie produkty, które są z Niemiec? To proste – bo są lepsze. Niemiecki markowy proszek (opakowanie 6 kg) sprzedawany w Polsce wystarcza na 60 prań, a ten sam proszek dla Niemców o wadze 5,5 kilograma już starcza aż na 83 prania. Tej samej marki 2 litry płynu do płukania w Polsce wystarczają na 36 prań, a w niemieckim „odpowiedniku” na 57. Czyli w najlepszym wypadku mamy do czynienia ze sprzedawaniem do Polski produktów słabszych, rozcieńczonych, aby więcej policzyć sobie za opakowanie.

Podobnie jest z produktami spożywczymi. W Polsce są tylko nieoficjalne, prywatne badania, co i rusz powtarzane. Ponieważ nie jesteśmy jedynym krajem z Europy Środkowej i Wschodniej, to możemy się posiłkować wynikami od sąsiadów. Słowacy ostatnio zrobili wyrywkową kontrolę produktów spożywczych. Porównali to, co jest na półce w ich sklepach, z tym, co można kupić w sąsiedniej Austrii. I tak okazało się, że połowa produktów to zupełnie co innego, chociaż sprzedawane jest jako to samo. Na przykład napój pomarańczowy firmy Rewe kupiony w Austrii miał w składzie sok pomarańczowy, natomiast ten sam napój na Słowacji już nie miał w sobie ani grama soku. „W zamian” miał polepszacze i stabilizatory smaku.

Nawet coca-cola dla Słowaków słodzona była syropem glukozowo-fruktozowym zamiast cukrem. A w ciastkach maślanych nie było masła, tylko olej palmowy. – Mamy wspólny rynek i nieetyczne jest tworzenie dwóch klas klientów – komentowała Gabriela Matecna, słowacka minister rolnictwa. Wśród przebadanych produktów oprócz wyrobów Coca-Coli zbadano m.in. kawy Tchibo, Jacobs Kronung, Nescafe, Nutella itp. Jednakową jakość trzymał dla wszystkich klientów tylko szwajcarski producent słodyczy z czekolady – Milka.

Bez regulacji się nie obejdzie

Chociaż Niemcy przodują w sprzedaży chłamu do Polski, to nie są wyjątkami. Matt Simister, dyrektor zaopatrzenia w żywność brytyjskiej sieci supermarketów Tesco, w trakcie posiedzenia jednej z komisji w Londynie otwarcie przyznał, że do Europy Wschodniej wysyłane są „produkty drugiej kategorii”, bo te „pierwszej kategorii” zostawiane są w Zjednoczonym Królestwie.

Podobnie jest we francuskiej sieci handlowej Carrefour. We Francji keczup tej marki zawiera 66 proc. przecieru pomidorowego, w Polsce już tylko niecałe 18 proc. „Sprzedawanie produktów gorszej jakości w Europie Środkowo-Wschodniej to niesprawiedliwa praktyka, a w wielu wypadkach, także i niezgodna z prawem. To oszustwo” – komentowała taką taktykę koncernów w rozmowie z brytyjskim magazynem „Guardian” czeska unijna komisarz Vera Jourova. Czeski rząd bowiem także w tym roku przeprowadził wyrywkowe badanie 15 produktów dużych koncernów spożywczych. Podobnie jak na Słowacji wszystkie zawierały gorsze proporcje składników niż te same produkty sprzedawane w Austrii i Niemczech. Taką samą analizę przygotowali urzędnicy w Chorwacji. Także tutaj wyszło, że są klientami drugiej kategorii. Jaka to różnica? W produktach dla najmłodszych firmy HiPP (bioryż z marchewką i indykiem) słoiczek dania sprzedawany w Niemczech zawiera 38 proc. warzyw i 15 proc. ryżu, na Chorwacji (ale także i Polsce) jedynie 24 proc. warzyw i aż 21 proc. ryżu, który jak wiadomo, jest tańszy.

Bez karnej interwencji urzędników na silnie regulowanym rynku handlu żywnością się nie obejdzie. Unia Europejska, której urzędnicy dużo krzyczą o rzekomym łamaniu praw i wolności obywatelskich w krajach wschodnich UE, ignorują twarde dane o traktowaniu obywateli tych państw jako klientów gorszego sortu. Wbrew pozorom owa milcząca zgoda na „produktowy apartheid” klientów z biedniejszych krajów UE dużo mówi o faktycznych intencjach brukselskich urzędników.


Zmieniony ( 14.01.2018. )