RATAJCZAK : SANACYJNE AUTOSTRADY | |
Wpisał: DARIUSZ RATAJCZAK | |
07.08.2010. | |
RATAJCZAK : SANACYJNE AUTOSTRADY DARIUSZ RATAJCZAK http://starwon.com.au/~korey/Ratajczak/strona_dr_Ratajczaka.htm
Kiedy w listopadzie 1806 r. wojska napoleońskie, bijąc, jak zawsze beznadziejnie schematycznych Prusaków w kaczy kuper, znalazły się na ziemiach polskich, Marcelin Marbot, adiutant marszałka Bernadotte ( zajadłego wroga Napoleona, posiadacza pięknych nóg i małego móżdżku militarnego oraz założyciela, pożal się Boże, dynastii, co to dzisiaj karykaturalnie panuje w socjalistycznej Szwecji: czyż normalny władca może jeździć na rowerze i zapisywać się w książce telefonicznej?! ) pisał okrutnie: „ Jesteśmy w Polsce... Po przejściu Odry żadnych dróg, błoto i piasek (...)”. Niech mu tam będzie, gadzinie francuskiej. Że też my za takich „koalicjantów” przelewaliśmy krew pod Somosierrą. Tak; jak zawsze my: „ Za Waszą i (ewentualnie- DR) Naszą Wolność” Mijały lata, dziesiątki lat, stulecia. Nadrabialiśmy, jakby to powiedział tow. Edward Gierek, wielowiekowe zacofanie. Aż tu nagle przyjeżdża do mnie znajomy Anglik, to jest atawistyczny wróg wspomnianego Marbota ( niech mu ziemia, szczególnie lechicka, ciężką będzie). Wizytacja krótka. Ot, kolacja, pogaduszki, spanie, śniadanko i prośba o podwiezienie do Krakowa . Z gracją, pożyczonym wehikułem marki „Dacia- Logan” (naprawdę zmyślne, bo obszerne autko konstrukcji romańskiej, to jest rumuńskiej, to jest francuskiej) kołuję na „Polish Pride” ( „Polską Dumę”), czyli legendarną autostradę A-4. Pech chce, że za chwilę Albiończykowi chce się „na stronę” ( a było pić piwo przed jazdą?!). Trudna sprawa. „Motorway”, czy też „ Highway” jest, ale stacji benzynowej z pisuarem nie uświadczysz. Dopiero za Mysłowicami, czyli bramką oddzielającą odcinek gratisowy od płatnego. Ja to wiem, biedny Angol potnieje. Docieramy wreszcie na małopolsko- śląskie pogranicze. Zbawcza stacja „Orlenu”. Poddany Jej Królewskiej Mości oddaje się wiadomym przyjemnościom, a ja- twardy polski autochton- popalam papierocha ( chociaż „ doktory” zabraniają) . Wiadomo: twardzi faceci palą i nie tańczą. Tuż przed Krakowem Albiończyk pyta: „ To wy macie autostrady bez ubikacji?”. „ Widzisz stary- kluczę, bo trudno mi wyjaśnić tych wszystkich Kulczyków, ustawione, złodziejskie przetargi itd... „Widzisz”.... „W każdym razie nasze dziewczyny są ładniejsze od waszych” („Anyway, our girls are nicer than yours”). „Yes, yes, yes”- jakby ponownie powiedział ex- premier, p. Marcinkiewicz, daj Boże, pierwszy włodarz prawdziwej IV RP. Strzał w dziesiątkę. Kupiłem gościa. My tu „gadu, gadu”, a właściwie „piszu, piszu”, a czas na historyczne i wspomniane w tytule autostrady sanatorów, czyli podkomendnych Marszałka Piłsudskiego- postaci wielbionej, jakże słusznie, przez rzesze Polaków, w tym, o dziwo, wszystkich pp. Prezydentów III Rzeczypospolitej. Cofnijmy się do lat trzydziestych ubiegłego wieku. Polską rządzą piłsudczycy, wmawiając społeczeństwu, że jesteśmy nieomal europejskim mocarstwem. Gdyby mierzyć ową mocarność stanem naszych dróg i stopniem zmotoryzowania Polaków ( a są to istotne elementy cywilizowanego kraju wtedy i obecnie) wypadlibyśmy gorzej niż źle, czyli beznadziejnie. W 1938 r. na 10 tysięcy mieszkańców przypada w Polsce 10 samochodów. Rozumiem, że nie możemy równać się z Francją (523 wehikuły), Wielka Brytanią (511), Belgią (268), Italią (100), Czechosłowacją (69- w samych Czechach na pewno więcej), ale żeby wyprzedzała nas nawet bratnia (wspólna granica i układ sojuszniczy) Rumunia?! A tak; w karpacko-czarnomorskiej krainie na 10 tysięcy Rumunów, Węgrów, Niemców, Cyganów, Gagauzów, Rusinów, Bułgarów, Tatarów, bukowińskich Polaków itd. przypadało 13 samochodów. A nie produkowali jeszcze słynnych „Dacii” z wydatnym tyłkiem, czyli sobowtórów „Renault 12”! Inna sprawa, że współczesny kontrowersyjny (czyli ciekawy) historyk rumuński, Lucjan Boia („Rumuni, świadomość, mity, historia”, Kraków 2003) notuje spostrzeżenia pewnego (ponownie) Anglika peregrynującego po Bukareszcie lat trzydziestych ubiegłego wieku. Cudzoziemiec nie może się nadziwić, że w alejach „Paryża Bałkanów”- obok fantastycznych, lśniących chromem wehikułów- człapią poczciwe drabiniaste wozy zaprzężone w woły z długimi rogami. Co by nie powiedzieć: nasi włościanie preferowali bardziej cywilizowane koniki. Pod koniec okresu niepodległości w II RP było zaledwie 34 tysiące samochodów, czyli mnie więcej tyle samo, co w roku... 1929. Cóż, „Wielki Kryzys Gospodarczy” skutecznie wymiótł automobile z polskich bezdroży; bardziej opłacało się dać złotówkę biednemu jak mysz kościelna chłopu, który i tak dowiózł towar tam, gdzie trzeba . Zestawmy tę mizerię z pewnym małym śląskim miastem- Opolem. Otóż moje rodzinne, piastowskie Opole, z niemiecka zwane Oppeln, istotnie przed wojną metropolią nie było. Latem 1930 r. liczyło 45 tysięcy mieszkańców, w dużej części urzędników ( „Beamtenstadt”) - i tak już zostało, z tym że po 1933 r. opolscy „urzędole” zapisywali się gremialnie do NSDAP, natomiast dzisiaj głosują na SLD lub- przynajmniej ostatnio- Platformę Obywatelską; widać- widmo nieustającego postępu wisi nad odrzańskim grodem .Otóż w rzeczonej mieścinie 1 lipca 1930 r. w prywatnym posiadaniu było niemal pół tysiąca samochodów. W jednym prowincjonalnym Opolu!. W dodatku w czasie głębokiej w Niemczech zapaści gospodarczej. Na miły Bóg- powróćmy jednak ostatecznie do właściwego tematu, czyli przedwojennych „autostrad”. Zestawmy polski stan posiadania z biedniejszymi państwami Europy. Jest rok, dajmy na to, 1933 lub coś koło tego. Włochy szczycą się, że w ostatnim dziesięcioleciu (1923-1933) wybudowały 900 kilometrów nowych szos i dróg. Właśnie otwarto nową autostradę wenecką. Za chwilę powstanie dobra szosa ( 84 wiadukty, 39 mostów, 72 tunele) łącząca Mediolan z Turynem ( widziałem te tunele Anno Domini 1984). Co tam jednak słoneczna Italia wszetecznego Mussoliniego. Weźmy taką zapyziałą, pre-frankistowską Hiszpanię. Powiedzmy za czasów „ dyktatora starego typu”- Michała Primo de Rivery, który rządził krajem w latach 1923-1930. Podobno był nieudacznikiem, alkoholikiem, zjadaczem byczych genitaliów ( to akurat nieźle świadczy o wiadomej aktywności mieszkańców Iberii). Jednak nawet „mocno demokratyczny” Kazimierz Wierzyński „ w temacie” hiszpańskich dróg pobudowanych za reakcjonisty, wykazywał godny uwagi obiektywizm: „Minęliśmy już pustkowia leżące miedzy Madrytem a Escorialem (...). Podróż odsłania nam niewysłowienie piękną panoramę i odbywa się po drogach, które słusznie uchodzą za dumę całego kraju. Są asfaltowe, betonowe lub z kostki granitowej, bardzo szerokie i doskonale utrzymane. Przy szosach, jak u nas przy kolejach, mieszkają dróżnicy; co kilka kilometrów stoi murowany dom, straż szosy i pogotowie reparacyjne...Na budynku umieszczone są napisy o kierunku drogi i obliczenia odległości- wszystko bezbłędne, wyraźne i jednolite... Szosy budowane są możliwie najprościej ... W podobny sposób jedzie się z Madrytu do Andaluzji, do Katalonii, do Burgos i do Walencji”. A u nas?! U nas w 1933 r. odbywa się jakiś wyścig kolarski (z udziałem braci Czechów).Wstyd na potęgę- nie ma po czym jeździć. Gorzej niż w brytyjskich Indiach, dużo gorzej. Tu już nie chodzi o to, że schorowany marszałek Piłsudski nie lubi motoryzacyjnych nowinek- tak w cywilu, jak i w armii (patrz: kampania wrześniowa). Chodzi o to, że w 1933 r. wydatki naszego Funduszu Drogowego wynoszą 27,2 milionów złotych, z czego 20,5 milionów przeznaczone są na raty i procenty od pożyczek i na spłatę zobowiązań z poprzednich okresów plus wydatki ogólne. W sumie na drogi i mosty pozostaje 5,5 miliona złotych. Skąd my to znamy, skąd... Polskie „Eldorado” dla złodziejaszków. Czasy się zmieniają- ludzie jakby mniej. Słowem, nie dorobiliśmy się „polskich autostrad” przed 1939 r. No może mieliśmy tę jedyną, amerykańską, łączącą New Jersey z Newark. Wybudowano ją jesienią 1933 r. i nazwano „gen. Pulaski Way”. Tymczasem ostrzegam cudzoziemców na autostradzie A-4: pierwszy pisuar za bramką w Mysłowicach. Potem już „z górki do Krakowa”. Tylko do Krakowa: koniec autostrady. Ale jeszcze wam pokażemy, oj pokażemy... DARIUSZ RATAJCZAK |