"Ja nie dbała, ale jak taki hałas, to nie słychać, jak jęczą"
Wpisał: Monika Żeromska   
22.02.2018.

"Ja nie dbała, ale jak taki hałas, to nie słychać, jak jęczą"

 

[z książki Moniki Żeromskiej, która bezskutecznie próbowałem oprawić [Introligator - zawód brakujący a popłatny ], wypadły dwie kartki. To je tu umieszczam. MD]



Jest bardzo zimno, kiedy nadchodzą transporty rannych z frontu wschodniego. Zwożą ich między innymi na plac Trzech Krzyży, na wprost ulicy Książęcej. Stamtąd dopiero zabierają ich do szpitali. Spory tłum stoi tam i czeka na ten wyładunek. Gdyby ludzkie oczy mogły dobijać, toby z nich tam nic nie zostało. Jest okrutny dowcip ostatnio: zajeżdżają budy z rannymi Niemcami. Jakaś kobicina uspokaja wszystkich dookoła: „Cicho, ludzie, cicho, nie hałasujcie, nie gadajcie”. Ktoś» pyta: „A cóż to pani taka dbała o nich, że mówić głośno nie daje?” - „Ja nie dbała, ale jak taki hałas, to nie słychać, jak jęczą”.

Powiedział podobno Niemiec: „Polacy mają noże w oczach”.

Smutno nam obu z mamą. Drugiego lutego dostajemy rankiem wiadomość o zamachu, udanym, na szefa Gestapo Kutscherę. Jakie napięcie, jaka wspaniała ulga. Zaraz potem wycie samochodów policyjnych na moście Kierbedzia, ruch wstrzymany, coś się tam dzieje. Widzimy nagle, dwa ciała lecą z mostu W białawą martwą wodę. Serie karabinów trzeszczą z daleka, a dwa czarne punkty, dwie głowy miarowo odpływają od mostu z biegiem rzeki. Ale strzały nie ustają. Stoimy w otwartych drzwiach balkonu i nie odrywamy ani na sekundę oczu od tych dwu czarnych punktów, żeby ich nie stracić, nie przeoczyć. Ale najpierw jeden, a potem drugi po chwili znikają, daremnie ich szukamy, woda jest ogromna, aż do praskiego brzegu biała i pusta.

Rozpętuje się w Warszawie prawdziwe piekło. Łapanki, rewizje, aresztowania, egzekucje wzmagają się do nieopisanego natężenia, godzina policyjna od szóstej po południu. Czwartego lutego wpada do nas Dec i uprzedza, że mamy być gotowe do wyjścia. Zabrać nam wolno węzełek z żywnością na jeden dzień. Mamy wyjść na Rynek, cała ludność Starówki, dalsze wskazówki otrzymamy później. Wygląda to groźnie, podobno mają gnać nas gdzieś na Bielany. Trudno. W domach zostają tylko dozorcy, którym zostawia się klucze, a mieszkania mają być otwarte. Cóż robić - otwieram klatki kanarkom i po całym domu rozsypuję ziarna, żeby się żywiły najdłużej. Z Kiopkiem żegnam się i zostawiam mu jedzenie w kilku miskach, a wodę w każdym pokoju. Czy też jeszcze tu wrócimy?

Pchają nas, cały ten wielki tłum, przez Nowe Miasto, Żoliborz, gdzieś na Bielany i dalej, ale my we dwie nie mamy zamiaru dać się zagnać do lasów Kampinosu i tam się zatracić bez śladu. Zresztą ludzie pryskają na prawo i lewo, więc i my skręcamy za jakieś domki, w warzywniki i opłotki, tam czekamy trochę i zawracamy na Żoliborz do Skoczylasów. Stefan Leszczyński co chwila wyskakuje z domu po wiadomości.

Okazuje się, że odbywa się właśnie pogrzeb Kutschery i wspaniały kondukt przechodzi przez całą Warszawę, a tam gdzie przechodzi, ulice są zamknięte i wymiecione, kamienice puste. Widać, że oni idą dołem, nad Wisłą. Podobno wieczorem rozpuszczą złapanych i wypędzonych i pozwolą wracać do miasta. Siedzimy tymczasem tutaj, u Marysi, i radujemy się, chociaż czeka nas za tę śmierć niejedno, ale jaka to wspaniała ulga, jakie rozkoszne uczucie zemsty, jakie radosne choćby na chwilę zadośćuczynienie. Wieczorem w tłumie innych wracamy do domu. Przed bramą tłumek mieszkańców słucha opowiadania Deca o Kiopku. Kiedy Niemcy weszli z kolei do naszego mieszkania i zaczęli otwierać szafy i tapczany, wywalać pościel i ubrania na podłogę, obrywać palta z wieszaków - wtedy Kiopek, zamiast bronić dobytku, tak bronił zawsze, wlazł pod łóżko w pokoju służącej, gdzie była długa kapa do ziemi, i tam w kącie zaszyty przesiedział cicho niemiecką inwazję. Wylazł dopiero, kiedy go po ich wyjściu zawołał Dec.

Przez pół nocy w radosnym nastroju kładłyśmy na miejsca, sprzątały i układały powywalane rzeczy. Ten zamach był najwspanialszą akcją, a nam udało się przeżyć jeszcze jeden dzień. Czas teraz spycha się za siebie, jakby się wiosłowało, przecież każda godzina i dzień to wygrana z czasem, o godzinę, o dzień bliżej chwili, kiedy się to skończy, a kto wie, może uda się przeżyć tę przestrzeń od dziś do końca wojny?

Zmieniony ( 22.02.2018. )