Krowa osiodłana będzie ujeżdżana
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
03.03.2018.

Krowa osiodłana będzie ujeżdżana

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4159



Felieton  •  tygodnik „Polska Niepodległa”  •  3 marca 2018



Józef Stalin powiedział kiedyś, że komunizm pasuje do Polaków, jak siodło do krowy. Może tak było kiedyś, ale wygląda na to, że przez parę dziesiątków lat komunistyczne siodło dopasowało się do polskiej krowy tak bardzo, że nie zdają sobie ona nawet sprawy, że została osiodłana. Adam Grzymała-Siedlecki wspomina, jak to podczas pobytu w Paryżu w 1919 roku, rozmawiał sobie z pewnym francuskim rentierem, który przekonywał go, że komunizm nie skończy się na Rosji, bo „jest potrzebą mas”.

Zwróćmy uwagę, że chociaż do konstytucji wpisane zostały surowe zakazy tworzenia partii odwołujących się do praktyk komunizmu, ale jednocześnie u podstaw systemu prawnego naszego nieszczęśliwego kraju spoczywają komunistyczne dekrety nacjonalizacyjne, z dekretem o reformie rolnej na czele. To trochę tak, jakby u podstaw systemu prawnego Republiki Federalnej Niemiec tkwiły, jakby nigdy nic, ustawy norymberskie.

O ile jednak narodowy socjalizm został zbrojnie zmuszony do bezwarunkowej kapitulacji, to komuna swój „upadek” w roku 1989 starannie wynegocjowała. Myślę, że jest to jedna z przyczyn dla których w naszym nieszczęśliwym kraju nie doszło do restytucji mienia, mimo, że od transformacji ustrojowej upłynęło prawie 30 lat.

Jednym z systemowych nurtów przygotowań do transformacji ustrojowej, które rozpoczęły się po roku 1986, kiedy to po spotkaniu M. Gorbaczowa z R. Reaganem w Reykjaviku na Islandii okazało się, że istotnym elementem nowego porządku politycznego w Europie, który miałby zastąpić porządek jałtański, będzie ewakuacja imperium sowieckiego z Europy Środkowej, było uwłaszczenie „nomenklatury”, czyli środowiska komunistycznej władzy. To uwłaszczenie dokonało się na majątku znacjonalizowanym, jako, że innego przecież nie było. W tej sytuacji uwłaszczona nomenklatura, która zachowała ogromny, jeśli nie decydujący wpływ na politykę państwa przede wszystkim poprzez przenikające do wszystkich środowisk i grup zawodowych tajne służby, nie była żadną restytucją mienia zainteresowana.

W roku 1991, po wyborach parlamentarnych, zawiązała się w Sejmie grupa posłów pracujących nad projektem ustawy „reprywatyzacyjnej”. Jako sędzia Trybunału Stanu miałem zaszczyt współpracować z tymi posłami i efektem tych prac stał się projekt ustawy, przewidujący jako zasadę zwrot mienia w naturze, a tam, gdzie to byłoby niecelowe, albo niemożliwe – rekompensatę w postaci mienia zamiennego, zaś gdyby i to nie było możliwe lub celowe – odszkodowanie w postaci udziałów w spółkach Skarbu Państwa, albo w ostateczności – odszkodowanie pieniężne.

Ponieważ wpływy polityczne tej grupy nie były zbyt duże, wpadliśmy na pomysł, by projekt tej ustawy przedstawić prezydentowi Lechowi Wałęsie, żeby wniósł on go do Sejmu jako pierwszą inicjatywę ustawodawczą prezydenta. Przypadła mi w udziale misja przekonywania prezydenta do tego pomysłu. Przedstawiłem mu trzy powody: po pierwsze – że ustawa ta ma charakter ustrojowy, więc wypada, by taki prezydent, jak on, wniósł projekt do Sejmu jako pierwszą inicjatywę własną. Po drugie – że jeśli ta ustawa wejdzie w życie, to w Polsce odtworzy się gruba warstwa właścicieli, stanowiąca naturalne zaplecze ugrupowań antykomunistycznych, bo ci ludzie będą pamiętali, kto im własność odebrał, a kto im oddał. Po trzecie – że kiedy prezydent będzie ubiegał się o ponowny wybór, ta ustawa będzie dla tych wyborców potężnym argumentem za reelekcją. I Lech Wałęsa nam odmówił, a przyczyny tej odmowy stały się całkowicie jasne po 4 czerwca 1992 roku, kiedy to okazało się, że wcale nie przeciął on pępowiny, jaka łączyła go z komunistycznymi tajnymi służbami.

Druga próba przeforsowania restytucji mienia miała miejsce za rządów koalicji AWS – UW. Powstał wtedy w Sejmie zespół pod kierunkiem prof. Adama Bieli. Opracował on projekt, w którym znalazł się przepis, nazwany przeze mnie „paragrafem aryjskim”. Chodziło o to, że o restytucję mienia mógł ubiegać się tylko ten, kto przez ostatnie 5 lat mieszkał w Polsce.

Domyślając się, o co chodzi – bo wtedy już znane już były pogróżki sekretarza światowego Kongresu Żydów Izraela Singera, że jeśli Polska nie zadośćuczyni roszczeniom odnoszącym się do bezdziedzicznego mienia prywatnego, to będzie „upokarzania na arenie międzynarodowej” - proponowałem prof. Bieli, by ten sam efekt osiągnąć bez takiej ostentacji, która prawdopodobnie spowoduje zawetowanie tej ustawy przez prezydenta Kwaśniewskiego.

Rzecz w tym, że w 1946 roku wyszedł dekret: Prawo spadkowe, gdzie w przepisach wprowadzających, który nikt przeważnie nie czyta, zapisano, że jeśli w stosunku do jakiegoś spadku z czyjegokolwiek wniosku nie został do dnia 1 stycznia 1949 roku złożony w sądzie wniosek o stwierdzenie nabycia spadku, to taki spadek, jako „utracony”, przypada Skarbowi Państwa. Ten dekret został uchylony przez Kodeks Cywilny z 1965 roku, ale skutek tamtego zapisu był przecież trwały. Zatem zamiast „paragrafu aryjskiego” można by w ustawie zapisać, że ubiegać się o restytucję może ten, kto potrafi wykazać swoje uprawnienia zgodnie z prawem polskim, co brzmiało, jak „oczywista oczywistość”.

Ku mojemu zdumieniu, ustawa została uchwalona z „paragrafem aryjskim” - i dopiero wtedy zrozumiałem, że władzom AWS wcale nie chodziło o przeprowadzenie restytucji mienia, tylko o jej z a m a r k o w a n i e . Chcieliśmy dobrze, ale zły komuch Kwaśniewski wszystko nam zablokował. W rezultacie zamiast restytucji mienia, nastąpiła tzw. „dzika reprywatyzacja”, która nie byłaby możliwa ani na taką skalę, ani przez tak długi czas, bez parasola ochronnego, jaki nad „dzikimi reprywatyzatorami” roztoczyły stare kiejkuty z Wojskowych Służb Informacyjnych, które przez 16 lat oficjalnego funkcjonowania już w „wolnej Polsce”, rozbudowały agenturę i uplasowały ją w strategicznych miejscach życia publicznego, dzięki czemu całe państwo leżało przed nimi z rozłożonymi nogami – i leży tak do dnia dzisiejszego.

Toteż bez zdziwienia usłyszałem o cofnięciu projektu ustawy reprywatyzacyjnej, która okazała się niemożliwa do przełknięcia przez naszych okupantów nawet w wersji bolszewickiej – bo tak trzeba chyba nazwać intencję zrekompensowania dawnym właścicielom znacjonalizowanej własności na poziomie 20 procent wartości – a i to pod warunkiem „wydolności budżetowej”.

Ale skoro Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego sprecyzowała swoje oczekiwania co do „mienia bezdziedzicznego” na ponad 300 miliardów dolarów, to dla wszystkich stało się jasne, że nikomu więcej żadnej rekompensaty dać nie będzie można bez spowodowania natychmiastowej katastrofy ekonomicznej – zwłaszcza, że stosunki z enigmatyczną „stroną żydowską” nadal pozostają niewzruszalnym priorytetem rządu co to chciałby podnosić Polskę z kolan.

Zmieniony ( 03.03.2018. )