Fenomen ten godzien rozbiorów. [z życia klanów Celebryto-landii].
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
07.03.2018.

Fenomen ten godzien rozbiorów.

[z życia klanów Celebryto-landii].



Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4162

Felieton  •  specjalnie dla www.michalkiewicz.pl  •  7 marca 2018


Kto by pomyślał, że już wkrótce można będzie aż tak wzbogacić medycynę?

Nie chodzi mi bynajmniej o nowe wynalazki w dziedzinie ubezpieczenia zdrowotnego, bo tutaj pomysłowość ludzka jest niewyczerpana i rządy, w trosce o przychylenie Nieba obywatelom, co i rusz wymyślają jakieś reformy, które w efekcie wzbogacają medycynę, no i oczywiście – urzędników, których potrzeba coraz więcej i więcej – bo jeśli obywatele mają być porządnie obsłużeni, to nic dziwnego, że do tej obsługi potrzeba coraz więcej serwirantów. A w demokracji – jak to w demokracji; kto ma większość, ten ma władzę, toteż nic dziwnego, że serwirantowie niepostrzeżenie ją przechwycili. W rezultacie obywatele muszą za przychylanie Nieba płacić coraz więcej i więcej.

Ale mniejsza o to, bo przed medycyną otwierają się nowe perspektywy i to z całkiem innego powodu.

Dotychczas wiedzieliśmy, że dziedziczy się pozycję społeczną, że dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy zostają piosenkarzami – i tak dalej – aż do konfidentów, których dzieci też zostają konfidentami. Tu akurat medycyna nie ma nic do rzeczy, bo tu decyduje ekonomia i nepotyzm. Ale dzięki portalowi „Onet”, gdzie opublikowane zostały rewelacyjne deklaracje Władysława Teofila Bartoszewskiego, perspektywy otwierać się mogą również przed medycyną. Władysław Teofil Bartoszewski jest synem Władysława Bartoszewskiego, tytułowanego przez rozmaitych lizusów „profesorem”. Przypadkowo wiem, jak doszło do tej nominacji. Otóż Władysław Bartoszewski, który jako historyk-amator zajmował się okresem okupacji w Warszawie, bywał tu i tam zapraszany na wykłady i pewnego razu został po raz kolejny zaproszony do Niemiec, bodajże do Monachium. A w Niemczech – jak to w Niemczech – wszystko musi być zrobione akuratnie, nawet jak kogoś „ze względu na stan zdrowia” wypuszczali z oświęcimskiego obozu. Toteż kiedy już zaprosili Władysława Bartoszewskiego na wykład, to pojawiła się kwestia, według jakiej stawki mu zapłacić. Ze względu na pozycję Władysława Bartoszewskiego, którego pozycja w miarę upływu lat rosła i rosła, zwłaszcza kiedy stopniowo zaczęli wymierać twórcy i kierownicy „Żegoty” - dopóki bowiem żyli, to Władysław Bartoszewski był tylko jednym z wielu współpracowników, ale kiedy zaczęli wymierać, to rola Władysława Bartoszewskiego w „Żegocie” stopniowo rosła, aż wreszcie został jedna z głównych, a być może nawet najgłówniejszą jej figurą – toteż ze względu na tę wysoką pozycję, postanowiono zapłacić mu według stawki profesorskiej. No i to była ta nominacja, w następstwie której rzesze lizusów, a także – mikrocefali, co to myśleli, że to prawda – tytułowały go „profesorem”, czemu on wielkodusznie nie zaprzeczał.

Zresztą, podobnie jak inni ludzie renesansu, Władysław Bartoszewski składał się z samych zalet, do których należała też znajomość lotnictwa podziemnego – bo jakże inaczej wytłumaczyć fakt nominacji na przewodniczącego rady nadzorczej PLL „Lot”?

Nic więc dziwnego, że był obsypywany rozmaitymi nagrodami, bo cóż nagradzać w tych zepsutych czasach, jeśli nie talenty i cnotę? Tak się akurat składało, że te zalety Władysława Bartoszewskiego dlaczegoś najbardziej doceniali dalekowzroczni Niemcy i regularnie przyznawali mu różne nagrody, które Władysław Bartoszewski od nich odbierał, nawet gdy piastował urząd ministra spraw zagranicznych w naszym bantustanie. Consuetudo est altera natura, toteż kiedy pewnego razu Niemcy zapomnieli przyznać mu nagrody, przymówił się stwierdzeniem, że chyba już nie warto być przyzwoitym – a wtedy Niemcy natychmiast się zreflektowali, przyznając mu nagrodę miasta Kassel pod nieco dziwną nazwą „Szkło rozumu”. Wyraziłem wtedy pragnienie, by tym szkłem nie pokaleczył sobie rozumu.

To przypomnienie postaci Władysława Bartoszewskiego wydaje się niezbędne w momencie, gdy głos zabrał pan Władysław Teofil Bartoszewski, krytykując zuchwałość rządzącej obecnie naszym bantustanem ekipy Umiłowanych Przywódców, że zaczęli „majstrować” przy „najświętszym” dla Izraelczyków temacie, czyli holokauście, który – według Władysława Teofila – jest „świecką religią Izraela”. Chodzi oczywiście o nowelizacje ustawy o IPN, w ramach której do art. 55, przewidującego karalność tzw. „kłamstwa oświęcimskiego”, a więc każdej próby podważania zatwierdzonej aktualnie wersji historii II wojny światowej, a obozu oświęcimskiego w szczególności, dodany został art. 55 a, przewidujący karalność szkalowania Polski i Polaków.

Co jednak wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie. Wprowadzony, nawiasem mówiąc, na sugestię strony żydowskiej – bo „strona żydowska”, cokolwiek by to miało oznaczać, już wtedy „konsultowała” z władzami naszego bantustanu tubylcze ustawodawstwo - do ustawy o IPN art. 55 miał służyć umacnianiu żydowskiego monopolu na ustalanie prawdy historycznej, więc nic dziwnego, że kiedy głupie goje postanowiły wykorzystać takie samo narzędzie do chronienia własnej reputacji, to zostały natychmiast i pryncypialnie skarcone. Nie to jest jednak ważne z punktu widzenia medycyny, tylko okoliczność, że urodzony w roku 1955 Władysław Teofil Bartoszewski najwyraźniej odziedziczył po Władysławie Bartoszewskim nie tylko znajomość problematyki żydowskiej i tamtejszych najświętszych świętości, ale również – autorytet moralny, z wyżyn którego sztorcuje głupich gojów, poprzebieranych za naszych Umiłowanych Przywódców.

W jaki sposób dziedziczy się takie umiejętności, a zwłaszcza – autorytet moralny – zbadanie tych wszystkich mechanizmów powinno szalenie wzbogacić medycynę, która w związku z tym staje w obliczu niespotykanej i niepowtarzalnej szansy.

Zmieniony ( 07.03.2018. )