Nie zmęczymy się. Będziemy dociekać prawdy
Wpisał: Andrzej Melak   
21.08.2010.

Nie zmęczymy się. Będziemy dociekać prawdy

naszdziennik  Z Andrzejem Melakiem, członkiem Stowarzyszenia Katyń 2010, bratem Stefana Melaka, który zginął w katastrofie smoleńskiej, rozmawia Mariusz Bober

Czy cztery miesiące po katastrofie w Smoleńsku Pana wiedza na temat jej przyczyn jest większa dzięki dostępowi do materiałów ze śledztwa prowadzonego przez polską prokuraturę?
- Niestety, nie. W dodatku ostatnio byłem po raz kolejny przesłuchiwany na prośbę Rosjan, choć za pośrednictwem polskiej prokuratury.

Dlaczego?
- Rosjanie wystąpili do polskiej prokuratury - w ramach pomocy prawnej - o przesłuchanie rodzin ofiar. W minioną środę składałem zeznania w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie, która realizuje to zlecenie strony rosyjskiej.

Przecież już był Pan przesłuchiwany w Moskwie. Czego jeszcze chcieli się dowiedzieć rosyjscy śledczy?
- Tłumaczyli, że chcieli sprawdzić stan pokrewieństwa, a także zorientować się w naszych zamiarach. Pytali m.in., czy poniosłem straty w wyniku katastrofy, oraz... po co mój brat i pozostali pasażerowie lecieli do Katynia. Na pierwsze pytanie odpowiedziałem twierdząco, a w reakcji na drugie wyjaśniłem, że brat wraz z innymi pasażerami Tu-154M chcieli oddać hołd polskim oficerom, na których Związek Sowiecki dokonał ludobójstwa przed 70 laty, a mój brat był przewodniczącym Komitetu Katyńskiego. Rosjanie pytali także, czy zamierzam wystąpić o jakieś odszkodowanie. Odpowiedziałem, że nie wykluczam tego, ale dopiero po zakończeniu śledztwa w sprawie katastrofy.

Czyli nie udało się odzyskać wszystkich przedmiotów należących do Pana brata?
- Niestety, nie wszystkie. Nie oddano mi przenośnej pamięci USB [pendrive'a - red.]. Wiem, że Stefan miał przy sobie przynajmniej jeden taki nośnik. Odzyskałem natomiast wiele innych rzeczy, nawet telefon komórkowy brata - o dziwo, sprawny.

Według Pana, materiały udostępnione przez polską prokuraturę wniosły do sprawy coś nowego?
- Niewiele. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że wielkim błędem polskich władz było przekazanie Rosji śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Już widać, że Rosjanie będą je prowadzić tak, jak zrobili to ze śledztwem dotyczącym mordu katyńskiego, które zostało umorzone, a decyzja w tej sprawie - utajniona. Scenariusz jest taki sam.

Co o tym świadczy?
- Cały szereg faktów. Przede wszystkim blokowanie dostępu polskiej prokuratury do materiałów ze śledztwa. Ale również polska prokuratura zachowuje się podobnie. Na jednym z ostatnich spotkań z rodzinami ofiar jej przedstawiciele unikali, jak mogli, odpowiedzi na większość pytań. Albo zasłaniali się tajemnicą państwową, albo tajemnicą śledztwa, albo twierdzili, że nie otrzymali od Rosjan dokumentów, albo, że w instytutach badawczych wykonywane są nadal ekspertyzy, których wyników jeszcze nie ma. W ten sposób odpowiadali np. na pytanie o efekty analizy pierwszego filmu z miejsca katastrofy smoleńskiej rozpowszechnionego w internecie, na którym słychać było strzały. Przedstawiciele prokuratury tłumaczyli, że biuro analiz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie było w stanie potwierdzić z całą pewnością, czy na tym nagraniu słychać rzeczywiście strzały. Mamy też duże wątpliwości w związku z zachowaniem Naczelnej Prokuratury Wojskowej, która wystąpiła o zniszczenie ubrań ofiar. A przecież te ubrania są również dowodem w sprawie. Zresztą wiem, że zdarzały się przypadki powtórnego otwierania grobów, by złożyć w nich odnalezione już po pogrzebie szczątki niektórych ofiar. Te narastające wątpliwości w kwestii ciał ofiar sprawiają, że ja również będę występował o ekshumację ciała brata.

A zatem nie mają Państwo pewności, kto naprawdę został pochowany?
- Niestety, nie. Pomyłki zdarzały się nawet zaraz po przywiezieniu ciał ofiar do Polski. Pamiętam, jak na lotnisku prowadzący ceremonię wyczytał nazwisko mojego brata. Ustawiliśmy się zatem w kondukcie za żołnierzami wynoszącymi trumnę z samolotu. A po kilkunastu minutach okazało się, że to nie ta trumna...

Jak to było możliwe?
- Na każdej trumnie była umieszczona tabliczka z nazwiskiem ofiary, ale była przykryta sztandarem, dlatego jej nie odczytaliśmy. Tabliczkę z nazwiskiem mojego brata na właściwej trumnie zauważyła natomiast rodzina ofiary, przy której trumnie my uklękliśmy. Gdy jej członkowie zorientowali się, że zaszło nieporozumienie, po kilkunastu minutach podeszli do nas i powiedzieli prawdę. Przedstawiciele władz zauważyli pomyłkę dopiero wtedy, gdy zamieniliśmy się miejscami.

Dlaczego rodziny nie zidentyfikowały ciał przed złożeniem ich do trumien?
- Pamiętam, że jeszcze w Moskwie szef kancelarii premiera Tomasz Arabski oświadczył, że nie ma możliwości otwierania trumien. Powinniśmy wtedy zaprotestować. Ale byliśmy wówczas w szoku. Zresztą według polskiego prawa nie powinien odbyć się żaden z pogrzebów, jeśli wcześniej nie dokonano sekcji zwłok z udziałem polskiego prokuratora. Tymczasem główny prokurator wojskowy generał [awansowany na ten stopień 11 sierpnia br. przez prezydenta Bronisława Komorowskiego - red.] Krzysztof Parulski w odpowiedzi na nasze pytanie, dlaczego w sekcji zwłok nie uczestniczyli polscy patomorfolodzy, oświadczył, że... za późno przylecieli. Jednak wiem, że nie było jeszcze za późno, bo oni przylecieli do Moskwy dzień po nas, czyli w poniedziałek, a przecież niektórzy prokuratorzy byli tam już w sobotę. Natomiast na pytanie, dlaczego sekcję przeprowadzali Rosjanie, Parulski odpowiedział, że... zleciła im to strona polska. To jedynie przykład całkowicie nieprofesjonalnego postępowania polskich władz zarówno po katastrofie, jak i przed nią - podczas samych przygotowań do wizyty prezydenta w Rosji.

Co Pana najbardziej bulwersuje w postępowaniu rządu koalicji PO - PSL i nowego prezydenta?
- Najgorszy jest brak szacunku dla ofiar ze strony przedstawicieli obecnych władz. Przykładem są wypowiedzi niektórych działaczy PO, przede wszystkim Janusza Palikota. Politycy Platformy żartowali sobie np., że widziano śp. Przemysława Gosiewskiego na stacji we Włoszczowie. Usłyszawszy to w mediach, kilkuletni synek Przemysława Gosiewskiego zapytał matkę, czy to prawda, że tatuś żyje... Takimi wypowiedziami politycy PO wręcz deprecjonują swoich poprzedników. Postępowanie to zemści się w przyszłości, bo wywiera zły wpływ na młode pokolenie. Może ktoś nie lubi, a nawet nienawidzi osób sprawujących najwyższe funkcje w państwie, ale musi je szanować. W tym wypadku ludzie prości zachowują się godniej niż najwyżsi urzędnicy państwowi. Ten brak szacunku najbardziej mnie bulwersuje prócz samego faktu oddania prowadzenia śledztwa stronie rosyjskiej. W efekcie wyjaśnienie tej największej tragedii w dziejach Polski po II wojnie światowej próbuje blokować zarówno strona rosyjska, jak i polska.

Jakie powinny być kolejne kroki polskich władz w tej sprawie?
- 11 lipca br. wystąpiliśmy na Jasnej Górze o wsparcie inicjatywy powołania międzynarodowej komisji do spraw wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Dziś coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że słusznie postąpiliśmy, zwłaszcza kiedy wychodzą na jaw kolejne fakty podważające wersje, które dotąd serwowały nam władze. Dlatego uważam, że bez udziału takiej międzynarodowej komisji katastrofa smoleńska nie zostanie rzetelnie wyjaśniona. Władze powinny w końcu wyrazić zgodę na tę inicjatywę.

Czy jako Naród zdaliśmy egzamin obywatelski po katastrofie?
- Społeczeństwo zachowuje się bardzo dobrze. Wróciłem niedawno z pielgrzymki na Jasną Górę. Podczas 9 dni marszu mogłem obserwować Polskę, którą wielu nazywa prowincjonalną, ale tam mieszkają normalni, prości i uczciwi, prawdomówni ludzie. Chciałbym ich znaleźć także w wielkich miastach. Ich zdrowy rozsądek często jest więcej wart niż opinie intelektualistów z wyższym wykształceniem.

Czy prócz spontanicznego wsparcia zwykłych ludzi rodziny ofiar uzyskują inną, oficjalną pomoc?
- Mamy również wsparcie Kościoła katolickiego. Szczególna jest jednak dla nas reakcja Polaków zarówno z Polski, jak i zagranicy. Do tej pory otrzymaliśmy już ponad 200 tysięcy podpisów pod naszym wnioskiem o utworzenie międzynarodowej komisji ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Żałuję, że nie mogę odpowiedzieć na każdy list, każdy głos poparcia. Są one dla nas cenne, zwłaszcza że doświadczamy też oskarżeń i ataków ze strony niektórych ludzi z pierwszych stron gazet, nazywających nas "oszołomami", "moherowymi beretami" itd. Zdarza się, że niektórzy obrażali nas nawet w obecności stróżów prawa przed Pałacem Prezydenckim. Funkcjonariusze nie reagowali nawet na znieważanie krzyża i publiczne obnażanie się niektórych osób w celu znieważenia nas.

W jaki sposób członkowie Stowarzyszenia odbierają to, co dzieje się wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim i wokół pomnika, którego obecne władze najwyraźniej nie chcą?
- Powinnością Polaków jest, by ofiarom katastrofy smoleńskiej wystawić godny pomnik w godnym miejscu, przede wszystkim w Warszawie. Odsłonięcie tablicy na ścianie Pałacu Prezydenckiego z lakonicznym napisem nie zamyka sprawy. Władze bronią się przed tym pomnikiem, myśląc, że jeśli go nie będzie, to społeczeństwo zapomni o katastrofie smoleńskiej. Ale się mylą. Takie zachowanie wystawia złe świadectwo zarówno obecnemu prezydentowi, jak i władzom Warszawy, które twierdzą, że jakoby nie można było ustawić drugiego pomnika przed Pałacem Prezydenckim. Tymczasem właśnie uczczenie w taki godny sposób ofiar katastrofy uspokoiłoby obecne nastroje. Może jednak władzom tak naprawdę na rękę jest podsycanie konfliktu, bo zamieszanie wokół krzyża usuwa w cień dyskusję o ważnych sprawach - deficycie budżetowym, podnoszeniu podatków i innych trudnościach, jakie jeszcze czekają Polskę. A przecież obecne władze rządzą praktycznie samodzielnie, mają większość w Sejmie i prezydenta. Niech więc pokażą, czy są przygotowane do podejmowania właściwych decyzji.

Najważniejsze obecnie kwestie dla Stowarzyszenia i rodzin ofiar to...?
- Mam nadzieję, że dotrzemy do prawdy wbrew tym, którzy chcą nas wprowadzić w błąd i zrzucić winę nie na tych, którzy rzeczywiście są winni, tylko na pilotów, pasażerów, a może niedługo będą przekonywać, że samolot pilotowali obaj prezydenci - Ryszard Kaczorowski i Lech Kaczyński. Tymczasem władze nie chcą odpowiedzieć na najważniejsze pytania: jaki był naprawdę stan tupolewa po jego remoncie wykonanym przecież w Rosji. Jak wizytę prezydenta zabezpieczało Biuro Ochrony Rządu? Kto ostatecznie organizował wizytę i odpowiadał za wybór samolotu oraz za jego stan techniczny i właściwą organizację przelotu? Wygląda na to, że ktoś liczy, że się zmęczymy i zrezygnujemy z zadawania pytań. Ale my do końca będziemy dociekać prawdy. Myślę, że będzie to pozytywny koniec.
Dziękuję za rozmowę.