Skowronki śpiewają nad nieobeschłymi polami, z błękitu nieba leje się blask.
Wpisał: Antoni Gołubiew   
18.04.2018.

Skowronki śpiewają nad nieobeschłymi polami, z błękitu nieba leje się blask.


Bolesław Chrobry, Złe dni, Antoni Gołubiew.


Skowronki śpiewały nad nieobeschłymi polami, z błękitu nieba lał się blask. Ziemia pachniała ciężką wiosenną wonią. Orali i rznęli glebę, skiby się równo odchylały. Wyganiali na pastwiska krowy, po krzakach dźwięczały piosenki. Śpiewały wierzbowe fujarki. Woły szły wolno, łopatki ruszały się im na grzbietach. Stopy grzęzły w lepkiej ziemi. Baby i kury grzebały się między chruścianymi płotami. Kogo nie powołano do grodu, wieczorem naprawiał sochy i płużyce, ostrzył radło, siadywał na przyzbie, siorbał piwo, patrzył, jak na siwym niebie ciągną klucze gęsi i łabędzi.

Nie widzieli nic dalej poza obejściem, polem, kręgiem puszczy. Nie dręczyli się księstwem, nie znali zamierzeń Bolesława. Nie myśleli, nie zastanawiali się - wola księdza spadnie na nich jak grom. Nie dochodził ich tupot konnej drużyny, z którą wiódł ksiądz Bolka Rudego do Pragi. Nie słyszeli, jak nad Białą Skałą w Pradze zachrypiały rogi. Wojownicy bili w tarcze, ciżba krzyczała. Unosił się las rąk, wszystkie oczy zwrócone były ku górze. Kochan Wrszowiec patrzył spod nawisłych brwi, kły mu błyskały. Na podwyższenie wstąpił Bolko Rudy, odziany w lniane szaty Przemysława. Rogi zamilkły. Tłum się pochylił, oddawał cześć nowemu władcy. Bolko siedział na tronie, czerwone ślepia rzucały wkoło spojrzenia pełne niepokoju i szyderstwa. Po prawej stronie tronu stała drużyna polska, która wwiodła Rudego do Pragi. Świeciły kraszone szczyty, jak kolce jeża gęstwiły się spiczaste hełmy. Bolesław, oparty oburącz na mieczu, spoglądał na krzyczący tłum.

Skowronki śpiewały nad polami. Przechodziły ciepłe deszcze wiosenne, wiatr wydymał obłoki jak wielkie płachty. Ziemia chłonęła wodę tysiącem ssawek. Sypali siewne ziarno w kosze, nie wiedzieli, że kędyś tam wiozą zwłoki cesarza Ottona do Akwizgranu; nie słyszeli szczęku bitek o insygnia cesarskie, ciągłych zamieszek i walk. Nie wiedzieli o nieustannych matactwach Bolesława, o jego układach z Henrykiem przeciw Ekkehardowi i z Ekkehardem przeciw Henrykowi. Nie wiedzieli, że Henryk obiecał Bolkowi Łużyce i Milsko, obwód Strzały, ziemie po Łabę i Salę, jeśli Bolko zarzuci plany Ottonowe. Nie słyszeli kroków swego księcia, gdy wędrował z kąta w kąt, po komorze, słał posłańców i rzucał złoto.

Orali i siali, spoglądali w niebo, czy się chmury gromadzą na zachodzie i czy deszcz w nocy spadnie. Słyszeli, jak korzonki darni rwą się pod ostrzem radła i jak racice wołów ciapkają kleiście. Czyż mogli słyszeć granie rogów i trzask wyjeżdżającego rycerstwa? Czyż mogli słyszeć spieniony plusk granicznej rzeki Bóbr, gdy woje Bolkowi przejeżdżali bród na zachód? Czyliż mogli słyszeć ciężki tupot jego wierzchowca, niosącego tak znaczny ciężar? l bicie jego serca, pełnego dumy i poczucia swej mocy? I skrzyp wierzei poddających się miast - Budziszyna i Strzały? Hałas krótkiej bitki z Niemcami w grodzie miśnieńskim? I głos dzwonów witających księcia polskiego? Szelest nurtu Sali i Łaby, nad którymi cicho zalegli pancerni Odrzykonia i szczytnicy Budziwoja? I przysięgę lenniczą rycerzy niemieckich z ziem, które mieli w Miśni? I łopot chorągwi wręczanych przez ich księdza klęczącym przed nim lennikom? I pełne obaw okrzyki chorego arcybiskupa Magdeburga, Gizylera, na wieść, że tuż na południu stoją czaty polskie? I pełne ulgi westchnienie kmieci, których odjęto Niemcom?

Widzieli co innego niż ich książę, na co innego patrzyli. Patrzyli na ziemię, niebo i wiosnę. Widzieli bociany brodzące po zalanych łąkach, powolne i rozważne, czarnobiałe, z czerwonymi dziobami. Patrzyli na tryskające z pąków liście i na lasy czerwone, fioletowe, brunatne, złotozielone. Patrzyli na zoraną rolę, brali grudki ziemi w rękę i rozcierali ją dwoma palcami, wąchali, ważyli w dłoni z głębokim namysłem. Słuchali tchnienia wiatru, wdychali zgniłe zapachy wilgotnego lasu, mszarów i pól, gdy Bolesław wytężał wzrok na odebrane od Heriberta insygnia cesarskie i na samozwańczą koronację Henryka - w Moguncji, nie w Akwizgranie.

Moguncja? Akwizgran? Co mogli wiedzieć o tych miastach mieszkańcy puszcz i nadrzeczy? Do Krakowa przyleciał goniec, opryskał błotem Grudę, Pałubę i Oksze, podnieśli nań wzrok - i tyle tego. A goniec ów przyniósł wieść o koronacji w Pawii na króla Longobardów Arduina, margrabiego Iwrei.

Iwreja? Pawia? Cóż mogli wiedzieć o tajnym układzie Bolesława z Hecylem Lotaryńskim? Wody opadły, w cichych lachach rzecznych zarzucali sieci, wyciągali je, ciężkie i trzepoczące srebrem. Ręce mieli śliskie, oblepłe rybią łuską. Bartnik Mamer siedział w kucki przed wierzbą, rozradowanym wzrokiem oglądał rojny oblot młodych pszczół, w oczach miał blask słońca, sączący się przez liście.

A tegoż wieczora zbrojna chąsa wdarła się do Ekkeharda; margrabia odpoczywał po drodze, zerwał się, wołał pomocy; napastników była cała kupa, w mig zarąbali spieszących z ratunkiem rycerza Hermana i rycerza Adolfa; wrzask, wymysły i klątwy. Ekkehard skoczył z mieczem, trafiła go ciśnięta z dala włócznia, ostrze przebiło czaszkę, rozprysnęła się miazga mózgu - Ekkehard ciężko się zwalił na bok; ucięto mu łeb, obdarto z szat, napastnicy skoczyli rabować komnatę; na wrzask nadleciała Ekkehardowa drużyna - za późno: ten, który miał być królem niemieckim, leżał bez głowy, deptany chodakami pierzchających zbójów, w kałuży krwi. Odmieniła się dola Germanii.Polecieli gońcy do Henryka, do księcia saskiego Bernarda, do Bolesława polskiego, do Bolesława Rudego, do Gizylera.

A przez wszystkie te dni Mamer rozradowanym wzrokiem śledził wiosenny oblot pszczół. Gotowało się w Niemczech. Dwóch konnych spotkało się na drodze, spode łba spoglądali na siebie, pochylali włócznie, uderzali konie ostrogami.

Kanclerz Ottona, Heribert, arcybiskup koloński, był więźniem Henryka. Grafowie i baronowie zwoływali rycerstwo, grały trąby. Na wielu zamkach pospuszczano chorągwie. Henryk ze Szwejnfurtu żądał księstwa bawarskiego. Henryk, biskup Würtsburga, prałat Bernard z Hildesheim, biskup albersztacki, Arnulf, knowali przeciw Henrykowi. Posłańcy wieźli wciąż złoto od Bolesława do Niemiec. Henryk Bawarski słał posłów do Stefana Węgierskiego i do Kijowa. Grały trąby i drogi tętniły rycerstwem.

Cóż oni mogli wiedzieć o tym wszystkim i jaki mogły mieć wpływ te wszystkie walki, knowania, zamieszki, na przenikanie wody przez skórkę ziarnka, na pęcznienie skrobi, na tajemniczy rozwój zarodka, wypuszczającego blady kiełek ku górze i cieniuchny korzonek do dołu. Stając w ciche wieczory słyszeli, jak oddycha ziemia.

A czy można jednocześnie słyszeć oddech ziemi oraz zgiełk świata? Nie wiedzieli, że w tej ostatniej chwili Bolesław wahał się między pokojem i wojną. Że w głębokiej rozterce wybrał pokój. Było to po zrękowinach jego córki, Regelindy, z bratankiem Guncelina, Hermanem, i po ostatecznym zawarciu z Guncelinem przymierza. Wtedy to Henryk ułożył się z Bolesławem, objął go, uściskał i obdarzył. A gdy Bolesław miał opuścić Merseburg, nasłano nań siepaczy. Czyż nie słyszycie szczęku mieczów, gwałtu bitki? Czyż nie widzicie odrąbującego się, Bolesława, walczącego toporem Zadory, rzucającego się Przemka Świradowica? Czyż nie doszedł was trzask wyłamywanych przez margrabiego Henryka wrót? Poprzez wyłamane wrota wywiódł margrabia Bolesława spod mieczów cesarskich - raz jeszcze stracili synowie Ody dziedzictwo ojcowe. Głośno łomotały kopyta koni wracającego oddziału polskiego.

Nie słyszycie? A przecież łomot ten rośnie, napełnia kraj, dyszy wojną i mordem. Gońcy lecą po całym kraju. Czyliż to tylko zamysł Bolesława, czyliż sprawa jego drużyny, pancernych, tarczowników, stróży grodowej? Łomot idzie przez kraj.

A wy słuchacie, jak skowronki śpiewają nad nieobeschłymi polami, jak korzonek rośliny drze się pod radłem, jak pszczoły brzęczą przy wiosennym oblocie, jak ciepły wiatr porusza gałęziami brzóz, jak ziemia oddycha. Łomot idzie przez kraj, przez was idzie ten łomot, przez wasze chaty, obejścia i siodła. Nie słyszycie?

---------------------------------------

[Tysiąc lat w jedną, czy w drugą... md]

============================

mail'em:

 Gall Anonim opowiada też o tym co było później:

W końcu zaś zarówno od obcych, jak i od własnych mieszkańców Polska doznała takiego spustoszenia, że w zupełności niemal obraną została z bogactw i ludzi. Wtedy to Czesi zniszczyli Gniezno i Poznań i zabrali ciało św. Wojciecha. Ci zaś, co uszli z rąk wrogów lub którzy uciekali przed buntem swoich poddanych, uchodzili za Wisłę na Mazowsze.
A wspomniane miasta tak długo pozostały w opuszczeniu, że w kościele Św. Wojciecha męczennika i Św. Piotra apostoła dzikie zwierzęta założyły swe legowiska.
Klęska ta zaś dlatego tak powszechnie miała dotknąć całą ziemię [polską], że podobno Gaudenty, brat i następca św. Wojciecha, z nie znanej mi przyczyny obłożył ją klątwą. To, co [tu] powiedziano o zniszczeniu Polski, niechaj wystarczy i niech posłuży ku poprawie tym, którzy przyrodzonym panom nie dochowali wiary.

Zmieniony ( 19.04.2018. )