Walka Anny Walentynowicz o Pomnik Poległych Stoczniowców a obecna walka o Krzyż Smoleński
Wpisał: Mirosław Dakowski   
24.08.2010.

 Walka Anny Walentynowicz o Pomnik Poległych Stoczniowców a obecna walka o Krzyż Smoleński

[Analogie: nas też jest niewiele, jesteśmy we wszystkich (prawie) mediach przemilczani i opluwani. Ksiądz St. Małkowski dość samotnie pełni pod Krzyżem posługę kapłana katolickiego. A po stronie zakłamania całe armie, widne, tajne i dwupłciowe.  MD]

[„Anna SOLIDARNOŚĆ”, Sławomir Cenckiewicz, wyd. Zysk i s-ka, str. 229 nn.]

 

            ...Do kolejnego pogorszenia w relacjach Anny Walentynowicz z Lechem Wa­łęsą doszło w grudniu 1980 r. Doszło wówczas między nimi do otwartego kon­fliktu, o którym zaczęto publicznie dyskutować. Tym razem sprawa dotyczyła charakteru pomnika upamiętniającego masakrę w Grudniu '70, a w zasadzie o jego oficjalną nazwę i próbę dopisania do listy ofiar także nazwisk poległych milicjantów. O tym wszystkim dowiedziała się podczas listopadowego posie­dzenia Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców na plebanii kościoła św. Brygidy. Już na przełomie listopada i grudnia Walentyno­wicz oskarżyła Henryka Lenarciaka - przewodniczącego Społecznego Komi­tetu Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców oraz sekretarza tegoż komitetu - Zygmunta Manderlę, o manipulowanie pamięcią Grudnia '70 i daleko idące ustępstwa wobec komunistów w sprawie pomnika. Zażądała również szczegóło­wego rozliczenia zebranych na pomnik pieniędzy. Lenarciak i Manderla blisko współpracowali z Wałęsą, więc w sporze z Walentynowicz powoływali się czę­sto na opinię przywódcy "Solidarności". Na takie dictum Walentynowicz odpo­wiedziała: "W tej sprawie Wałęsa nie ma nic do gadania". Zaczęła interwenio­wać. Zdecydowała się pójść do Wałęsy: ,,Kiedy dowiedziałam się, że wbrew uchwale gdańskiego MKZ-u pomnik ma zmienić nazwę z pomnika Poległych Stoczniowców na pomnik Pojednania, to o mało nie dostałam ataku serca. Po­jednania? Z kim? Uważam, że nie wolno żyć w nienawiści, ale by się jednać i godzić, musi być najpierw oddana sprawiedliwość pokrzywdzonym. Wyra­żałam głośno swoje oburzenie. Wtedy po raz pierwszy próbował mnie usunąć. W swoim gabinecie zażądał ode mnie rezygnacji, odmówiłam, więc powie­dział, że mnie wyrzuci". Niepytana o zgodę, razem z Bogdanem Felskim i Markiem Mikołajczukiem, w dniu 10 grudnia 1981 r. wprosiła się na spo­tkanie robocze członków Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców z wojewodą gdańskim Jerzym Kołodziejskim. W gabinecie wo­jewody byli także ministrowie rządu - Andrzej Jedynak i Stanisław Ciosek. Według relacji Lenarciaka "pani Walentynowicz wsiadła do naszego samocho­du i udała się również z nami do wojewody". ,,Po zajęciu miejsc - relacjo­nuje dalej Lenarciak - wystąpiła zdecydowanie do wojewody: dlaczego pan wojewoda szantażuje Społeczny Komitet Budowy Pomnika Poległych Stocz­niowców i dlaczego nie chce nazwy »Pomnika Poległych Stoczniowców«? Wojewoda Kołodziejski zaprzeczył, ja również, gdyż żadne naciski nie miały miejsca. Wszystko, z czym występowaliśmy, było akceptowane: tak tablice z nazwiskami, jak i napis na cokole »Ofiarom Grudnia - Społeczeństwo«". Walentynowicz mówiła jednak dalej: "Żadnego milicjanta na tablicy, bo będzie zamalowywane. Żadnego pojednania. Lenarciak chce stawiać Pomnik Pojed­nania. Nie czas na to. To ma być »Pomnik Poległych Stoczniowców«. Nie bę­dziemy stawiali pomnika mordercom. Pomnik ten stawiamy za 20 milionów zł. A »Pomnik Pojednania« postawimy, jak przyjdzie na to czas za 40 milionów zł. Wieńce składać powinni przedstawiciele KOR, RoPCiO, RMP. Organizacje te winny także przemawiać, gdyż oni narażając się, doprowadzili do tego, oni mają właśnie prawo. Jeśli to nie zostanie załatwione, to spokoju nie będzie".

            Tego samego dnia o całej sprawie dowiedział się Lech Wałęsa. Jednak sposób zrelacjonowania tego incydentu przez Henryka Lenarciaka, Zdzisła­wa Manderlę, a przede wszystkim Andrzeja Kozickiego z Gdyni jeszcze bar­dziej zaognił i tak już napiętą sytuację. Poinformowali oni Wałęsę, że podczas spotkania u wojewody Walentynowicz zapowiedziała rzekomo organizację strajku w Stoczni Gdańskiej w dniu odsłonięcia pomnika Ofiar Grudnia '70 (16 grudnia 1981 r.). Była to nadinterpretacja słów Walentynowicz, która po­wiedziała jedynie: "Jeżeli nie będzie starej nazwy pomnika, to stoczniowcy zastrajkują". Nawet uczestniczący w rozmowach komuniści nie potwierdzili wersji Lenarciaka, Manderli i Kozickiego. Ten ostatni domagał się od Wałę­sy, by zaświadczył, że "Walentynowicz nie jest już w »Solidarności« i nie ma prawa organizować strajku". Okazją do weryfikacji słów Walentynowicz było zorganizowane jeszcze tego samego dnia (10 grudnia) spotkanie kie­rownictwa "Solidarności" z przedstawicielami władz, które reprezentowali Kołodziejski, Jedynak i Ciosek. Jednak podczas dyskusji na temat przebiegu uroczystości odsłonięcia pomnika w Gdańsku, przedstawiciele rządu PRL ani słowem nie wspomnieli o groźbie strajku w dniu 16 grudnia, który rzekomo miała zapowiedzieć Walentynowicz. Wałęsa był jednak przekonany, że to jego zausznicy mają w tej sprawie rację. "Stwierdził, że w tej sytuacji Walentynowicz musi się podać do dymisji" - relacjonował Bogdan Borusewicz. Wałęsa próbował wymóc na Walentynowicz odejście z władz Związku: "Ob­rażał mnie, narażał na upokorzenia, lekceważył - sądził, że nie wytrzymam. Może się rozpłaczę, załamię, trzasnę drzwiami. Wyjdę i już nie wrócę jak wielu innych (. . .) Nie docenił mnie. Urażona ambicja własna nie przesłaniała mi świadomości, że liczą na mnie ludzie, których miałam reprezentować". Zorientował się, że Walentynowicz nie zamierza się poddawać. "Wyrzucę. Zniszczę panią. Mam takie możliwości" - miał grozić Wałęsa.

            Klimat tamtego konfliktu dobrze oddaje także treść meldunku mjr. Ryszarda Berdysa ze spotkania z kontaktem operacyjnym ,,Delegat" (ks. Henryk Jankow­ski) w dniu 12 grudnia 1980 r. Czytamy w nim, że Wałęsa uznał interwencję Walentynowicz w sprawie pomnika za ,,nieodpowiedzialne awanturnictwo" i że, jak będzie miał sprzyjające okoliczności", to "skorzysta z okazji, aby rozpra­wić się z tą babą". Poza tym, zapewne również w związku z tą sprawą, "Wałęsa dostrzega potrzebę zrobienia czystki wśród działaczy »Solidarności« i zapowia­da, że będzie chciał to przeprowadzić w niedługim czasie. Na pierwszy plan chce on wziąć wszystkich korowców i osoby z nimi współdziałające. Do grona współdziałających z KOR zalicza on Andrzeja Gwiazdę, jego żonę oraz Alinę Pienkowską". Dzień później gdańska SB raportowała w tej sprawie do MSW: "Wczoraj po południu w plebanii kościoła św. Brygidy w Gdańsku odbyła się rozmowa ks. H[enryka] Jankowskiego z A[nną] Walentynowicz. Ks. H[enryk] Jankowski w sposób ostry zwrócił jej uwagę na nieodpowiedzialne poczynania i powodowanie konfliktów w ramach »Solidamości«. Zalecił jej, aby zaniechała inspiracji i działań zmierzających do zmiany ustalonego już napisu na pomniku ofiar grudniowych w Gdańsku. A[ nna] Walentynowicz nie przyjęła tych uwag, uznając, że postępuje słusznie. Tego samego dnia w terminie późniejszym, w siedzibie gdańskiej »Solidamości«, Lech Wałęsa zwołał zebranie przedstawi­cieli Zakładowych Komitetów [Założycielskich] »Solidarności«, zapraszając też B[ogdana] Borusewicza i D[ariusza] Kobzdeja. Na zebraniu tym L[ech] Wałęsa postawił sprawę działalności Walentynowicz w kwestii zmiany napisu, żądając od zebranych, aby opowiedzieli się za jego stanowiskiem lub Walentynowicz. Wszyscy opowiedzieli się za L[echem ]Wałęsą".

            Mimo wszystko Anna Walentynowicz osiągnęła swój cel. "Serwis In­formacyjny MKZ NSZZ Solidarność Gdańsk" już 9 grudnia 1980 r. poin­formował, że dzięki interwencji Anny Walentynowicz ,,nazwa pomnika w ostatecznej wersji brzmi: pomnik Poległych Stoczniowców". Na pomni­ku Poległych Stoczniowców nie wyryto nazwisk milicjantów, którzy w walce zginęli podczas pacyfikacji robotniczego buntu w 1970 r. Zapłaciła za to ko­lejnym upokorzeniem. Ona, matka "Solidarności", nie otrzymała zaprosze­nia umożliwiającego złożenie kwiatów pod pomnikiem. Wspominała później z goryczą: "Uroczystość się odbyła. Pod pomnikiem Poległych Stoczniow­ców spotkały się wszystkie zaproszone delegacje. Pełne pojednanie: prze­wodniczący Wałęsa obok sekretarza Fiszbacha. Msza święta, w czasie której nie mogłam nawet przystąpić do Komunii. Zabrakło dla mnie miejsca pod pomnikiem. Nie miałam przepustki i nie przedarłam się przez utworzony przez stoczniowców kordon. Znów nie mogłam złożyć kwiatów. Jeszcze przed rokiem uniemożliwiło mi to SB. Komu zawdzięczam to w 1980 roku? W roku powstania i triumfu »Solidarności«?"

            Konflikt wokół pomnika jeszcze bardziej zaognił relacje Anny Walentyno­wicz i Lecha Wałęsy: "Ostatecznie jakikolwiek wpływ na niego straciliśmy po odsłonięciu pomnika w grudniu. Wcześniej zdarzało się, że ustępował, nawet składał samokrytykę. Po odsłonięciu pomnika zaczął zachowywać się tak, jakby sam stał się pomnikiem"(T. Jastrun).