Męczeństwo Pawła Wojtunika
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
06.07.2018.

Męczeństwo Pawła Wojtunika



Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4257

Felieton  •  tygodnik „Polska Niepodległa”  •  6 lipca 2018



Do orszaku męczenników straszliwego reżymu dołączył ostatnio pan Paweł Wojtunik. Desperackim dobiegiem – ale dołączył, dzięki czemu do oskarżeń, jakie grono folksdojczów wysuwa pod adresem naszej biednej Ojczyzny przed Sądem Ostatecznym w postaci Unii Europejskiej, będzie mógł dołączyć również swoje świadectwo. A ono nie byle jakie – bo pan Paweł Wojtunik – w policji niemal od urodzenia, a od 2009 roku – w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. To Centralne Biuro Antykorupcyjne zostało utworzone jeszcze za pierwszej sanacji, to znaczy – w 2006 roku. Biuro miało zwalczać korupcję, ale już na pierwszy rzut oka można było zauważyć nieusuwalny konflikt interesów: społecznego i biurowego.

W interesie społecznym jest jak najszybsze zlikwidowanie korupcji – przede wszystkim poprzez likwidowanie okazji do korumpowania. Korupcja bowiem powstaje na styku sektora publicznego z prywatnym. Prywatnego właściciela bowiem niepodobna przekupić, żeby postąpił wbrew swojemu interesowi. Można go ewentualnie wykupić, ale przekupić – nigdy. Tymczasem urzędnika – jak najbardziej - prawie zawsze – jak nie niegodziwą mamoną, to awansem – i tak dalej. Weźmy dla przykładu koncesje na obrót paliwami, nawiasem mówiąc, przywrócone w 1992 roku przez pana Adama Glapińskiego – oczywiście pod pretekstem „porządkowania rynku”, a konkretnie – żeby ochronić produkty polskich rafinerii, które były droższe od paliwa importowanego. Dlaczego były droższe? Aaaa, składa się na to szereg zagadkowych przyczyn, wśród nich – akcyza na paliwo, doliczana do jego detalicznej ceny. Jako wiceprzewodniczący Porozumienia Centrum, Adam Glapiński był jednocześnie ministrem w rządzie późniejszego herszta obozu zdrady i zaprzaństwa, Jana Krzysztofa Bieleckiego, co pokazuje, że wtedy światło nie było jeszcze tak dokładnie oddzielone od ciemności i między obozem płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, a obozem zdrady i zaprzaństwa nie było wyraźnej, a zwłaszcza – nieprzekraczalnej granicy. Pan Adam Glapiński był bowiem również ministrem w rządzie Jana Olszewskiego i koncesje na obrót paliwami przywrócił właśnie wtedy.

I co Państwo powiecie? Od razu w sektorze paliwowym zagnieździła się korupcja, a nawet powstały rozmaite mafie, które teraz niezawisłe sądy uniewinniają, bo widocznie stare kiejkuty uznały, że owszem - praworządność – praworządnością – ale w granicach rozsądku. Więc wprawdzie można było obniżyć akcyzę, dzięki czemu to polskie paliwa byłyby sprzedawane za granicę, ale co z tego mieliby urzędnicy? Urzędnicy nie mieliby z tego nic, więc pan minister Glapiński wprowadził koncesje. Na czym polega koncesja? Ano na tym, że jednemu obywatelowi pozwala się zarabiać na obrocie paliwami, a wszystkim innym – nie. Słowem – taki obywatel dostaje od urzędnika prezent milionowej wartości. Z punktu widzenia urzędnika jest wszystko jedno, komu ten prezent da – bo tak czy owak pensję będzie miał taką samą. Ponadto obywatel ubiegający się o koncesję, musi spełniać warunki prawne, wymagane do jej przyznania. Zatem warunki prawne spełnia zarówno ten, co koncesje dostał, jak i ten, komu jej odmówiono. Wynika z tego, że przyznający koncesję urzędnik musi w swojej decyzji kierować się jeszcze jakimś kryterium pozaprawnym.

Jakim – nawet nie śmiem się domyślać, ale skoro już na domysły jesteśmy skazani, to nie mamy wyjścia – domyślajmy się! Ja na przykład się domyślam, że taki urzędnik powiada tak: słuchaj no pan, daję panu prezent milionowej wartości, a pan co? Na to tamten – rzeczywiście, a ile by pan od tego chciał? - Ja bym chciał tyle i tyle, a forsę niech pan wypłaca memu szwagrowi. No i już mamy korupcję, tylko dlatego że minister stworzył taką okazję.

W takiej sytuacji musimy brnąć dalej i utworzyć Centralne Biuro Antykorupcyjne, które by z korupcją walczyło, bo jużci – likwidacja korupcji leży w interesie społecznym. No tak – ale nie w interesie CBA. Takie Biuro, skoro już powstało, jest żywotnie zainteresowane, by korupcja utrzymywała się możliwie jak najdłużej, bo przecież jej obecność w życiu społecznym jest jedyną racją istnienia Biura. No tak, ale Biuro przecież zostało utworzone do zwalczania korupcji! Owszem – toteż ją „zwalcza”, ale w taki sposób, by nie zrobić jej krzywdy. A w jaki sposób nie zrobi korupcji krzywdy? W taki, że będzie tępiło tych, którzy próbują korumpować się na własną rękę, to znaczy – bez odprowadzania części zysku do starych kiejkutów, które z kolei wskazują funkcjonariuszom CBA, kogo mają chwytać, a kogo im chwytać nie wolno. Dzięki temu i Biuro odnosi sukcesy i korupcja się rozwija. Czegóż chcieć więcej?

Toteż Paweł Wojtunik w podsłuchanej w restauracji „Sowa i Przyjaciele” rozmowie z panią Elżbietą Bieńkowską, co to teraz zadaje szyku w Komisji Europejskiej w Brukseli, wyjaśnia, o co chodzi: „Jedyne, co można zrobić, to pokazać im, że wiesz, że tak robili i już nie będą robić. A jeśli tego nie zrozumieją, to po prostu wywalasz gości. Nie masowo, ale tych najbardziej kluczowych. Tylko w ten sposób, by po pierwsze: podnieść koszty funkcjonowania, jeśli kradną, to muszą znaleźć kogoś innego, po drugie utrudnić kradzież na przyszłość. Po trzecie wreszcie: pokazać, że z tymi gośćmi już nie będziecie kradli.

No dobrze – z „tymi” nie, a wobec tego – z którymi? Pan Wojtunik tego pani Bieńkowskiej już taktownie nie tłumaczy, bo po co tłumaczyć, kiedy i on wie i ona wie, że z tymi, których wskaże nieubłagany palec – palec należący do ręki, która wcześniej ich samych wystrugała z banana, wydobywając z dołów, gdzie „idioci” tyrają za 6 tysięcy złotych, na wyżyny, gdzie używa się życia całą paszczą, nurzając ją w melasie! Nawiasem mówiąc, ta „melasa”, to cytat z przemówienia Gierka wierszem, które w dobrym chmielu napisaliśmy z kolegą Miszalskim na serwetkach w restauracji i które kończyło się tak:

Lepiej nam się żyje, Polska rośnie w siłę,

a kto nie wierzy, temu dam w ryłę

i poślę na Sołówki.

Do was się zwracam, towarzysze-półgłówki:

chodźcie za mną, a każdy pysk umoczy w melasie.

Kończę, towarzysze. Reszta będzie w prasie!

No a teraz pan Paweł Wojtunik odmówił podpisania protokołu przesłuchania go w charakterze świadka przez komisje sejmową badającą aferę Amber-Gold. Przez całe przesłuchanie byłem atakowany, bezczelnie i bezzasadnie zarzucano mi bezczynność, a nawet próbę wprowadzenia opinii publicznej w błąd. Przesłuchanie i sposób jego prowadzenia, to kolejny element nękania i prześladowania mojej osoby” – napisał pan Wojtunik w piśmie do komisji.

Rzeczywiście – atak i prześladowanie rozpoczęły się już od samego początku, to znaczy – od zapytania o imię i nazwisko. Nie wszyscy musieli uzyskać od starych kiejkutów pozwolenie na ujawnianie takich rzecz, toteż nawet niezawiśli sędziowie na takie pytanie odpowiadali: „nie wiem, nie pamiętam”. No i ten zarzut „bezczynności”...

Adam Grzymała-Siedlecki wspomina niejakiego pana Januarego – rezydenta w domu jego rodziców, który na pytanie, czy nie dokucza mu bezczynność, odpowiadał: nie jestem bezczynny. W zimie trzeba grzać się przy piecu, a latem – oganiać przed muchami. Więc jakże tu stawiać zarzut bezczynności, kiedy albo muchy, albo piec?

Nic więc dziwnego, że pan Paweł Wojtunik objawił się z palmą męczeńską, czego z pewnością pani Elżbieta Bieńkowska nie omieszka w Brukseli wykorzystać, gwoli napiętnowania straszliwego reżymu.

Zmieniony ( 06.07.2018. )