Obrać ziemniaki, ugotować zupę, rozwieźć ją na wydziały. To umiałam | |
Wpisał: Sławomir Cenckiewicz | |
07.09.2010. | |
Obrać ziemniaki, ugotować zupę, rozwieźć ją na wydziały. To umiałam [„Anna SOLIDARNOŚĆ”, Sławomir Cenckiewicz, wyd. Zysk i s-ka, str. 56 nn.] W poniedziałek 14 grudnia 1970 r. Anna Walentynowicz schodziła o 6 rano z nocnej zmiany. Akurat w tym czasie na hali zebrała się załoga Wydziału W-3, która postanowiła zaprotestować przeciwko podwyżkom. Zapadła decyzja o marszu pod dyrekcję stoczni. Wkrótce okazało się, że protest rozlał się na całą Stocznię Gdańską im. Lenina. To był znak, że właśnie rozpoczął się gdański Grudzień '70. Anna została w tym dniu w stoczni. Została w niej także w chwili, kiedy po godzinie 10-tej ponad tysiąc robotników maszerowało na "Reichstag" - jak określano siedzibę Komitetu Wojewódzkiego PZPR IN Gdańsku. Czekała, aż wrócą koledzy. Po południu nie wytrzymała i opuściła stocznię, kierując się pod KW PZPR. Spotkała powracających stoczniowców: „Czekaliśmy długo na ich powrót, obawialiśmy się o ich bezpieczeństwo, wreszcie postanowiliśmy wyruszyć w tym samym kierunku. Wracali. Do komitetu ich nie wpuszczono. Ktoś - chyba portier powiedział, że gmach jest pusty, a z boku podjechał radiowóz, z którego płynął głos uzasadniający podwyżki. Kiedy ruszyli w stronę tego samochodu, kierowca umknął szybko, a za kierownicą usiadł nasz kolega Jan Subda. Stoczniowcy pchali ten wóz w kierunku Stoczni Północnej, potem - przez Klinikę Położniczą. ul. Piramowicza i Grunwaldzką - doszliśmy do Politechniki Gdańskiej, wołając: - Chodźcie z nami!" Od tej chwili Anna brała udział w rewolcie. Jeszcze tego dnia protestowała pod Domem Prasy. Była świadkiem walk w okolicach dworca PKP i siedziby partii, gdzie około 15 tysięcy osób starło się z milicją i wojskiem. Następnego dnia znów była w stoczni. Do strajkujących stoczniowców z "Lenina" dołączyli wówczas m.in. pracownicy Portu Gdańskiego, Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, Zakładów Futrzarskich, Zakładów Meblarskich, Zakładów Urządzeń Okrętowych "Hydroster", Fabryki Wyrobów Cukierniczych, Gdańskiej Stoczni Remontowej i Stoczni Północnej. Kazimierz i Anna Walentynowicz brali udział w strajku. Razem z koleżankami Anna zajęła się kuchnią strajkową. Z głównej stołówki widziała główną bramę i plac okalający stocznię. Wspominała po latach: "Przecież trzeba było nagotować dużo gorącej zupy dla siedemnastu tysięcy ludzi. Czułam, że dzieje się coś wielkiego, że ja mam w tym swój udział, a więc starałam się być tam, gdzie najbardziej mogę się przydać. Obrać ziemniaki, ugotować zupę, rozwieźć ją na wydziały. To umiałam. Gdzieś w biegu spotkałam męża. Był bardzo przygnębiony, ale nie usiłował mnie zatrzymać". Bilans 15 grudnia 1970 r. był w Gdańsku tragiczny. Tego dnia, wskutek użycia broni lub w wyniku wypadków towarzyszących walkom, zginęli: Bogdan Sypka (zginął, wyskakując z samochodu przy zbiegu ulic Podwale Grodzkie i Wały Jagiellońskie), Kazimierz Stojecki (zmiażdżony pod gąsienicami transportera wojskowego przy dworcu PKP), Andrzej Perzyński (trafiony w głowę w rejonie Podwala Grodzkiego i Wałów Jagiellońskich), Waldemar Rebinin (trafiony przez pocisk w rejonie Podwala Grodzkiego i Wałów Jagiellońskich), Kazimierz Zastawny (trafiony przez pocisk w klatkę piersiową w rejonie Podwala Grodzkiego i Wałów Jagiellońskich) oraz Józef Widerlik (trafiony pociskiem w szyję podczas walk w rejonie ulicy Świerczewskiego). Setkom rannych udzielono pomocy medycznej w szpitalach. W ciągu dnia i w nocy z 15 na 16 grudnia 1970 r. zatrzymano i osadzono w areszcie 500 osób, ponadto 120 osób, zidentyfikowanych jako "aktywni uczestnicy ekscesów", było tropionych przez SB. Wieść o ofiarach szybko się rozniosła. Anna była wstrząśnięta. Próbowała przekonywać żołnierzy do racji i postulatów zgłaszanych przez stoczniowców. Była w stoczni również 16 grudnia, kiedy krótko po 7-mej padły kolejne strzały. Żołnierze z Podoficerskiej Szkoły Obrony Terytorialnej i 55. Pułku Zmechanizowanego otworzyli ogień do wychodzących z zakładu stoczniowców. Na miejscu zginęli: Jerzy Matelski (trafiony w klatkę piersiową) i Stefan Mosiewicz (trafiony w głowę), a jedenastu zostało rannych. Wstrząśnięci robotnicy cofnęli się na teren stoczni, skąd skandowali w stronę wojska: "Mordercy, mordercy!" Anna Walentynowicz usłyszała strzały, kiedy obierała ziemniaki. Pobiegła pod bramę i zobaczyła zastrzelonych stoczniowców. "Na przyzakładowym szpitalu zawieszono białe prześcieradła, na których krwią zamordowanych nakreślono czerwone krzyże. Tyle było prześcieradeł, ilu było zabitych" - wspominała Anna Walentynowicz w grudniu 1980 r. na łamach korowskiego "Robotnika". "To był obraz niezapomniany" - mówiła. [...] |