Wybory jako placebo | |
Wpisał: Konrad Turzyński | |
24.08.2007. | |
Konrad Turzyński Wybory jako placebo Jest mi obojętne, czy i dlaczego do przyspieszenia wyborów nawołuje partia (lub koalicja) rządząca, czy opozycja (parlamentarna albo nie). Moim zdaniem to z zasady jest niefortunne. Nie ma żadnego powodu do tego, aby spodziewać się, że przedterminowe wybory zmienią coś istotnego na lepsze. Niewykluczone, że po kilkunastu miesiącach premier wyrzucałby z rządu wicepremiera, chociaż nosiliby inne nazwiska niż premierzy i wicepremierzy od jesieni 2005 r. do teraz i reprezentowaliby inne partie niż te, które ostatnio były w rządzie reprezentowane. Precedensy z dymisjami wicepremierów wszak już były w poprzednich kadencjach, np. w rządach Jerzego Buzka i Leszka Millera. Bowiem to, że po wyborach znowu będzie potrzebna koalicja, jest na 99,9% pewne. Miałem już sposobność (w październiku 2006 r. w witrynie Polskiego Radia, zob.: <http://www.polskieradio.pl/krajiswiat/archiwum/WlasnymZdaniem/art.aspx?aid=182&s=WlasnymZdaniem>) przypominać (przypominać, bo inni ― umiejętniej ― czynili to daleko przede mną), że ordynacja PSEUDO-proporcjonalna czyni koalicje (a w ślad za tym ― nietrwałość rządów) czymś niemal nieuchronnym. Przerabialiśmy to w ostatnich kilkunastu latach, mimo poprawiania ordynacji przynajmniej raz w każdej kadencji ― ale poprawiania tak, aby tylko... nie ustanowić sprawdzonego u Anglosasów i nie tylko u nich "systemu westminsterskiego" czyli Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Przerabialiśmy to także w Polsce międzywojennej; nawet zamach majowy z 1926 i konstytucja kwietniowa z 1935 r. nie ukróciły tego partyjniactwa, któremu furtkę otwarła ordynacja mylnie zwana "proporcjonalną" ― żyje jeszcze trochę takich osób, które tamtą Polskę pamiętają, mogliby poświadczyć... Owszem, rozległo się już wezwanie "odsunąć ... od władzy!" (tym razem, oczywiście w miejscu wielokropka padła kolejna stosowna nazwa), ale chyba takie nawoływania i nadzieje na nich budowane opierają się na ZASADZIE PLACEBO. Mam oczywiście na myśli zarówno nadzieje polityków na kolejne zrealizowanie ZASADY "TKM", ale także nadzieje wyborców, którzy muszą je mieć, aby chciało im się pofatygować do lokali wyborczych i zrobić tam to, co uznają za słuszne. ZASADA PLACEBO to nie jest starożytne Tertulianowe "credo, quia absurdum" (= "wierzę, ponieważ to niedorzeczne"), ani średniowieczne Anzelmiańskie "credo, ut intelligam" (= "wierzę, abym zrozumiał"), lecz najzupełniej zwyczajne: "wierzę, bo... wierzę" (Rzymianie powiedzieliby: "credo, quia credo"). Gdy "lekarstwo" zostaje zastosowane, czuję się lepiej, ponieważ wierzę, że to coś jest lekarstwem. Gdy zaś potem okaże się, że dolegliwości są nadal, a tylko przyczaiły się na pewien czas, sięgam znowu po swoje ulubione lekarstwo. I nie pamiętam, że nie pomogło. ?atwiej bowiem pamiętać, że mam w szufladce lekarstwo. Był już w naszym kraju taki "Lis Witalis", który ― kiedy już było widoczne, że jego obietnice przedwyborcze nie zostają zrealizowane ― jako jedną z wymówek wskazał słowa: "nie daliście mi" ― że to niby wyborcy zagłosowali niefortunnie i "Lis Witalis" nie znalazł oparcia w stabilnej większości w składzie pierwszego parlamentu swobodnie wybranego, toteż go... rozwiązał (i wtedy dopiero okazało się, że wyborcy mu "nie dali"!). Tak zawsze można powiedzieć. Teraz również: oto z winy niedostatecznego wsparcia JEDNEJ partii (wiadomo, której) jej lider musiał dobrać koalicjantów takich, jakich dobrać mógł, i... "chcieliśmy, jak zawsze, dobrze, a wyszło jak zwykle"... Jednak takie zrzucanie odpowiedzialności na elektorat świadczy o niepoważnym stosunku polityków do wyborców. Panie i panowie, skoro kandydowaliście do parlamentu, mającego z założenia czteroletnią kadencję, to służcie nam przez 4 lata, a nie dezerterujcie! Albo, jak radził Bertolt Brecht, wybierzcie sobie inny naród, któremu będziecie potrafili dogadzać przez umówiony okres czasu... Zrzucanie odpowiedzialności na elektorat świadczy także ― o niepoważnym stosunku do publicznych pieniędzy, które trzeba będzie wydatkować (a przy takiej ordynacji wyborczej potrzeba ich szczególnie dużo...). Ci, którzy o przedterminowe wybory dopominają się z ław opozycji, postępują w myśl reguły, zwykłej dla wolnej gry sił politycznych: "nasza partia jest CACY, inne partie są BEBE". A potem okazuje się, że ― pomimo "stachanowskiej" pracy Sejmu i Senatu ― pewnych fatalnych i od lat krytykowanych przepisów w kolejnej kadencji i tak nie poprawiono (ani nie zniesiono). Nadal mamy jedną z bardziej niefortunnych ordynacji wyborczych w Europie. Przepis, dający wakacje podatkowe zagranicznym inwestorom, a przy tym łatwy do nadużywania, chociaż krytykowano go w kampanii wyborczej 2001 r., do tej pory funkcjonuje. Zupełnie niedawno przypomniano nam, wyborcom, o szczególnie gorszącym przepisie, premiującym sukcesy wyborcze stronnictw politycznych znacznymi dotacjami z budżetu państwa. Gdy tym razem "po kieszeni" oberwały dwie partie jaskrawo sobie przeciwstawne, to może dojdzie do "porozumienia ponad podziałami", aby wreszcie ten fatalny mechanizm samo-powielania się elity politycznej zlikwidować raz a dobrze?! Ale dlaczego nie zajmowano się tymi szkodliwymi ustawami? Bo... nie było czasu, gdyż nieustannie trwa jakaś kampania wyborcza (albo dla odmiany referendalna). Policzmy dla przypomnienia. W Polsce od jesieni 1987 r. począwszy mieliśmy: 4 ogólnopolskie referenda (formalnie pięć, ale w tym dwa referenda uwłaszczeniowe z 1996 r., przeprowadzone jednocześnie), 6 tur wyborów prezydenckich (w tym po dwie tury w latach 1990 i 1995), 7 tur wyborów parlamentarnych (z tego dwie w czerwcu 1989 r.), 7 tur wyborów samorządowych (w 2002 i 2006 r. po dwie tury wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast). Tak więc razem ― 24 powszechne głosowania w ciągu 20 lat tj. 240 miesięcy. Średni odstęp między nimi to 10 miesięcy. Jeśli w październiku 2007 r. odbędą się kolejne wybory, ten odstęp jeszcze troszkę zmaleje. (Ściśle biorąc, on już jest mniejszy, bo nie uwzględniłem "wyborów" do Rad Narodowych z 1988 r. jako niedemokratycznych, jednak "wybory" niedemokratyczne... również kosztują!) Dokąd dojdziemy na tej drodze? Toruń, 24 sierpnia 2007 r. _________________ Konrad Turzyński [matematyk; obecnie - bibliotekarz; uczestnik Ruchu Młodej Polski (1980-81), dziennikarz ZR NSZZ "S" w Toruniu (1981), publicysta pod- i nad-ziemny (1978- ), współprac. mies. "Opcja na Prawo" (2003- ) i Polskiego Radia (2006-)] |