Dowód. Prorok PANA.
Wpisał: Isaac Asimov   
12.11.2018.

Dowód.


Prorok PANA.

 

Czy spodziewasz się , że uwierzę w taką skomplikowaną, nie budzącą zaufania hipotezę, jaką tu przedstawiłeś? Za kogo mnie masz?

==================

Isaac Asimov z książki „Ja, robot’ , 1946

Gregory Powell wyraźnie rozdzielał słowa, by podkreślić ich znaczenie: - Donovan i ja złożyliśmy cię tydzień temu. Zmarszczył czoło z powątpiewaniem i pociągnął za koniec rudych wąsów. W mesie oficerskiej na Stacji Słonecznej nr 5 panowała cisza, przerywana tylko cichym mruczeniem potężnego mechanizmu celowniczego gdzieś daleko w dole. Robot QT-1 siedział nieporuszony. Polerowane płytki jego pancerza lśniły w świetle luksytów, a czerwono płonące fotokomórki oczu uporczywie wpatrywały się w siedzących po drugiej stronie stołu Ziemian. Powell opanował nagły przypływ zdenerwowania. Te roboty miały szczególne mózgi. Wpisane w nie pozytronowe ścieżki zostały zawczasu wyliczone i wszelkie możliwe odchylenia, które mogłyby doprowadzić do manifestacji gniewu czy nienawiści, ściśle wyeliminowano. A jednak - QT to zupełnie nowa seria, a QT-1 to pierwszy wyprodukowany model. Wszystko mogło się zdarzyć. W końcu robot przemówił. Jego głos miał zimną barwę - to cecha nierozdzielnie związana z metaliczną przeponą. - Czy zdajesz sobie sprawę z wagi tego twierdzenia, Powell? - Przecież k t o ś cię stworzył - zauważył pytany. - Sam przyznajesz, że nie sięgasz pamięcią poza zeszły tydzień. Wyjaśnię ci przyczynę. Tydzień temu złożyliśmy cię z przysłanych nam części. Robot w dziwnie ludzkiej zadumie spojrzał na swe długie, gibkie palce. - Wydaje mi się, że musi istnieć jakieś bardziej zadowalające wyjaśnienie. To nieprawdopodobne, żebyście w y mieli stworzyć m n i e. Nieoczekiwanie człowiek roześmiał się: - Jak pragnę Ziemi, dlaczego? - Załóżmy, że to intuicja. Tyle mogę na razie powiedzieć. Jednak zamierzam przemyśleć tę sprawę. Logiczny proces myślowy musi doprowadzić do ustalenia prawdy; nie spocznę., póki jej nie odkryję. Powell wstał i usadowił się na brzegu stołu, blisko robota. Nagle poczuł silną sympatię do tej dziwnej maszyny. W niczym nie przypominała zwyczajnego robota, wykonującego specjalistyczne prace na stacji, z zaangażowaniem głęboko wpojonym w pozytronowe ścieżki. Położył dłoń na stalowym ramieniu, zimnym i twardym w dotyku. - Cutie - powiedział - spróbuję ci coś wyjaśnić. Jesteś pierwszym robotem, który zastanawia się nad sensem swej egzystencji, i myślę, że pierwszym, który jest wystarczająco inteligentny, by zrozumieć świat zewnętrzny. Chodź ze mną. Robot zgrabnie wstał i ruszył za człowiekiem, krocząc bezgłośnie na grubych kauczukowych podeszwach. Ziemianin nacisnął guzik i prostokątny fragment ściany odsunął się na bok. Przejrzysta tafla grubego szkła ukazywała upstrzony gwiazdami Kosmos. - Widziałem to już przez luki obserwacyjne w maszynowni - rzekł Cutie. - Wiem - odparł Powell. - Jak myślisz, co to jest? - Dokładnie to, co widać; czarna materia poznaczona małymi, błyszczącymi plamkami. Wiem, że z naszej stacji płyną strumienie energii do kilku takich punktów, zawsze tych samych, że te plamki przemieszczają się, a strumień jest przesuwany zgodnie z ich ruchem. To wszystko. - Dobrze! Teraz chcę, żebyś słuchał uważnie. Ta czarna materia to próżnia - bezmierna pustka rozciągająca się w nieskończoność. Małe, błyszczące plamki to olbrzymie skupiska energii. Są kuliste i niektóre z nich mają miliony kilometrów średnicy. Dla porównania, nasza stacja ma tylko półtora kilometra. Wydają się takie maleńkie, ponieważ są niewiarygodnie odległe. Plamki, do których kierujemy wiązki energii, są o wiele mniejsze i nie tak oddalone. To planety, a na ich powierzchni - o znacznie niższej temperaturze - żyją miliardy ludzkich istot takich jak ja. Właśnie z jednego z tych światów przybyliśmy tu - ja i Donovan. Nasze wiązki dostarczają planetom energii pobieranej od jednej z tych olbrzymich, ognistych kul, nawiasem mówiąc znajdującej się dość blisko. Nie możesz jej zobaczyć, bo jest z drugiej strony stacji. Cutie stał przed wizjerem bez ruchu, jak stalowy posąg. Nie odwracając głowy powiedział: - Z której to dokładnie plamy światła, jak twierdzisz, przybyliście? Powell szukał chwilę. - To ona. Ta bardzo jasna, w rogu. Nazywamy ją Ziemią - uśmiechnął się. - Poczciwa, stara Ziemia. Mieszka tam pięć miliardów ludzi, Cutie - i za niecałe dwa tygodnie będę z powrotem wśród nich. Niespodziewanie robot zanucił coś pod nosem. Brzęczące dźwięki, chociaż bez melodii, miały osobliwy ton, jakby szarpanych strun. Cutie urwał równie nagle, jak zaczął. - A co ze mną, Powell? Nie wyjaśniłeś sensu m e g o istnienia. - Reszta jest prosta. Z początku stacje zbudowane dla przekazywania energii słonecznej na planety obsługiwane były przez ludzi. Jednak wysoka temperatura, twarde promieniowanie i burze kosmiczne czyniły tę pracę nadzwyczaj trudną. Zbudowano roboty, by zastąpiły człowieka, i teraz na każdej stacji potrzeba tylko dwóch ludzi - nadzorców. Nawet tych. próbujemy zastąpić i właśnie w tym celu cię stworzono. Jesteś najwyższej klasy robotem, jakiego wyprodukowano, a jeżeli udowodnisz, że potrafisz samodzielnie kierować stacją, to już nigdy nie przybędzie tu żaden człowiek, nie licząc dostaw części zapasowych. Powell wyciągnął rękę i metalowa pokrywa wizjera z cichym trzaskiem zaskoczyła na miejsce. Wrócił do stołu, wytarł jabłko o rękaw i z apetytem wbił w nie zęby. Znieruchomiał na widok czerwonego błysku w oczach robota. - Czy spodziewasz się - powiedział wolno Cutie - że uwierzę w taką skomplikowaną, nie budzącą zaufania hipotezę, jaką tu przedstawiłeś? Za kogo mnie masz? Powell zakrztusił się opryskując stół resztkami jabłka i poczerwieniał gwałtownie. - Niech cię szlag trafi, to nie jest hipoteza! To są fakty. Głos robota brzmiał ponuro: - Kule energii o średnicy milionów kilometrów! Świat zamieszkały przez pięć miliardów ludzi! Nieskończona próżnia! Przykro mi, Powell, ale nie wierzę w to. Sam rozwiążę tę zagadkę. Do widzenia! Odwrócił się i wymaszerował z pokoju. W progu otarł się o Michaela Donovana; skłonił się sztywno i ruszył korytarzem, nieświadom zdumionych spojrzeń, jakimi go odprowadzano. Donovan zmierzwił swe rude włosy i ze złością popatrzył na kolegę. - Co mówiła ta chodząca kupa złomu? W co nie wierzy? Powell ze złością targał wąsy. - To sceptyk - odparł kwaśno. - Nie wierzy, że to my go stworzyliśmy, że istnieje Ziemia, Kosmos i gwiazdy. - O skwierczący Saturnie! Mamy zwariowanego robota na karku! - Mówi, że sam sobie wszystko wykoncypuje. - No, dobra - powiedział słodkim głosem Donovan. - Mam nadzieję, że raczy mi wszystko wyjaśnić, kiedy już rozwiąże tę zagadkę. W nagłym przypływie wściekłości dorzucił: - Słuchaj! Jeżeli ta sterta żelastwa zacznie m n i e wstawiać takie gadki, to strącę mu tę chromowaną czaszkę z kadłuba! Usiadł gwałtownie i wyciągnął kryminał z wewnętrznej kieszeni kurtki. - W każdym razie ten robot mnie niepokoi - jest cholernie dociekliwy! Mike Donovan warknął coś zza olbrzymiego sandwicza z pomidorami i sałatą, gdy Cutie zapukał delikatnie i wszedł do mesy. - Jest tu Powell? Donovan odpowiedział stłumionym głosem, robiąc przerwy konieczne na żucie: - Mierzy natężenie przepływu strumienia elektronów. Wygląda na to, że zbliża się burza. W chwili gdy to mówił, Gregory Powell wrócił i opadł w fotel, wciąż wpatrując się w wykresy. Rozłożył arkusze przed sobą i zaczął gryzmolić obliczenia. Donovan zaglądał mu przez ramię chrupiąc sałatę i sypiąc wokół okruchami chleba. Cutie czekał w milczeniu. Powell podniósł wzrok. - Potencjał Zeta, chociaż wolno, ale rośnie. Mimo to funkcje strumienia nie dają się wyliczyć i nie wiem, czego się spodziewać. O, cześć, Cutie. Myślałem, że nadzorujesz instalowanie nowego przepustu. - Zakończyliśmy pracę - rzekł spokojnie robot - więc przyszedłem porozmawiać z wami. - Aa! - Powell wyglądał na zaniepokojonego. - No, siadaj. Nie, nie na tym krześle. Ma jedną nogę słabszą, a ty sporo ważysz. Robot usłuchał i powiedział łagodnie: - Już wiem. Donovan popatrzył na niego spode łba i odłożył resztki sandwicza. - Jeżeli to znowu to kopnięte... Powell uciszył go niecierpliwym gestem. - Dalej, Cutie. Słuchamy. - Ostatnie dwa dni spędziłem na wytężonych medytacjach - powiedział Cutie - i rezultaty są nadzwyczaj interesujące. Oparłem się na jednym fakcie, jakiego byłem pewny. Ja istnieję, ponieważ myślę... - Na Jowisza, robot-Kartezjusz! - jęknął Powell. - Co za Kartezjusz? - dopytywał się Donovan. - Słuchaj, czy musimy tu siedzieć i słuchać tego żelaznego maniaka... - Siedź cicho, Mike! - I niezwłocznie powstaje pytanie - ciągnął niewzruszenie Cutie - co jest powodem mojego istnienia? Powellowi opadła szczęka. - Wygłupiasz się. Mówiłem ci już, że to my cię złożyliśmy. - A jeżeli nam nie wierzysz - dodał Donovan - z radością cię zdemontujemy! Robot rozłożył ramiona z dezaprobatą. - Niczego nie przyjmę na wiarę. Hipoteza musi być poparta dowodem, inaczej jest bezwartościowa - a sugestia, że to wy mnie stworzyliście, przeczy wszelkim zasadom logiki. Powell uspokajająco położył rękę na zaciśniętej w pięść dłoni Donovana. - Dlaczego tak twierdzisz? Cutie roześmiał się. Jego śmiech brzmiał zupełnie nieludzko: po raz pierwszy robot dał upust swym uczuciom i pierwszy raz tak bardzo przypominał bezduszną maszynę. Dźwięki, które wydawał, były ostre i głośne, miarowe jak metronom i równie pozbawione modulacji. - Spójrzcie na siebie - rzekł w końcu. - Mówię to bez obraźliwych intencji, ale spójrzcie tylko! Materiał, z którego was zrobiono, jest miękki i wiotki, brak mu wytrzymałości i siły, a waszym źródłem energii jest nieefektywne utlenianie materii organicznej - jak ta. Potępiającym gestem wskazał na resztki sandwicza. - Okresowo zapadacie w omdlenie, a nieznaczne zmiany temperatury, ciśnienia, wilgotności lub natężenia promieniowania zakłócają wasze funkcjonowanie. Jesteście p r o w i z o r y c z n i. Dla porównania, ja jestem produktem dopracowanym. Bezpośrednio absorbuję energię elektryczną i wykorzystuję ją z prawie stuprocentową wydajnością. Jestem zbudowany z mocnego metalu, nigdy nie tracę przytomności i z łatwością znoszę nawet ekstremalnie trudne warunki. Powyższe fakty oraz oczywista prawda, że żadna istota nie może stworzyć doskonalszej od siebie, rozbijają wasze głupie teorie w pył. Mamrocząc niezrozumiałe przekleństwa Donovan skoczył na równe nogi, groźnie marszcząc zrudziałe brwi. - Dobra, ty kupo szmelcu, jeżeli nie my cię stworzyliśmy, to kto? Cutie poważnie skinął głową. - Znakomicie, Donovan. Rzeczywiście, takie było moje następne pytanie. Mój stwórca musi być potężniejszy ode mnie, więc miałem tylko jedną możliwość. Ziemianie popatrzyli po sobie pustym wzrokiem, Cutie zaś mówił dalej: - Co jest ośrodkiem wszelkich działań tu, na stacji? Czemu wszyscy służymy? Co absorbuje całą naszą uwagę? Czekał na odpowiedź. Donovan zwrócił zdumione oczy na towarzysza. - Założę się, że ten blaszany przygłup mówi o przetworniku energii. - Tak, Cutie? - uśmiechnął się Powell. - Mówię o Panu - padła zimna odpowiedź. Donovan ryknął śmiechem, a Powell bez powodzenia próbował stłumić wstrząsający nim chichot. Robot podniósł się z miejsca i wodził błyszczącymi oczami od jednego Ziemianina do drugiego. - A jednak tak jest i nie dziwię się, że nie chcecie tego przyjąć do wiadomości. Jestem pewien, że nie pozostaniecie tu długo. Powell sam powiedział, że za dawnych dni tylko ludzie służyli Panu; później roboty zastąpiły ich przy prostych pracach, aż przyszedł czas, bym ja objął nadzór nad stacją. Takie niewątpliwie są fakty, lecz wasze wyjaśnienia kłócą się ze zdrowym rozsądkiem. Czy chcecie poznać prawdę? - Dalej, Cutie. Jesteś naprawdę zabawny. - Pan stworzył najpierw ludzi jako najłatwiejszy do wyprodukowania, najprymitywniejszy rodzaj. Stopniowo zastępował ich robotami, nieco lepszymi od nich, aż wreszcie stworzył mnie, abym zajął miejsce ostatnich ludzi. Od tej chwili j a będę służył Panu. - O czymś takim nie ma mowy - powiedział ostro Powell. - Masz słuchać rozkazów i siedzieć cicho, dopóki się nie przekonamy, że możesz sam obsługiwać przetwornik. Przyjmij to do wiadomości! To przetwornik - nie Pan. Jeżeli nie będziemy zadowoleni z twojej pracy, rozbierzemy cię na części. A teraz - jeżeli jesteś tak łaskaw - racz się oddalić. Przy okazji weź te dane i włóż, gdzie trzeba. Cutie przyjął wręczone mu wykresy i wyszedł bez słowa. Donovan ciężko osunął się na fotel i wbił paluchy we włosy. - Będą kłopoty z tym robotem. Zupełnie stuknięty! Senny pomruk przetwornika był głośniejszy w sterowni, gdzie mieszał się z cykaniem liczników Geigera i cichym brzęczeniem paru małych lampek sygnalizacyjnych. Donovan oderwał się od teleskopu i zapalił luksyty. - Wiązka ze Stacji nr 4 dotarła do Marsa w wyznaczonym czasie. Możemy wstrzymać transmisję. Powell z roztargnieniem skinął głową. - Cutie jest na dole, w maszynowni. Dam mu znać - niech się tym zajmie. Patrz, Mike, co myślisz o tych wykresach? Zapytany rzucił na nie okiem i gwizdnął. - Chłopie, to jest dopiero natężenie promieniowania gamma! Jak widać, stare Słonko jest w dobrym zdrowiu. - Taak - padła kwaśna replika - a my w kiepskiej pozycji względem nadciągającego sztormu. Wiązka wysyłana na Ziemię przetnie jego drogę. Ze złością odsunął krzesło. - Do licha! Żeby tylko nie zaczął się przed końcem naszego dyżuru ale to jeszcze dziesięć dni. Wiesz co, Mike? Zejdź na dół i miej oko na Cutie, dobrze? - O. K. Rzuć mi trochę tych migdałów. Donovan złapał torebkę w powietrzu i ruszył do windy. Szybko zjechał i wyszedł na wąską galeryjkę otaczającą olbrzymią maszynownię. Przechylił się przez poręcz i spojrzał w dół. Ogromne generatory były w ruchu, a z systemu rur wydobywał się basowy szum docierający do najdalszych zakątków stacji. Dostrzegł wysoką, błyszczącą postać QT-1 stojącego przy emiterze marsjańskim i przyglądającego się z bliska sprawnej pracy zespołu robotów. Nagle coś błysnęło i rozległ się zgrzyt w przetworniku. Wiązka emitowana na Marsa uległa przerwaniu! Donovan zdrętwiał. Roboty, lilipucie w porównaniu z potężną rurą emitera, stanęły frontem do niej i nisko pochyliły głowy, podczas gdy Cutie przechadzał się tam i z powrotem wzdłuż szeregu. Po piętnastu sekundach ze szczękiem zagłuszającym warkot generatorów roboty padły na kolana. Donovan zarzęził i pomknął schodami w dół. Czerwony z wściekłości, młócąc powietrze pięściami, wpadł jak burza między klęczące maszyny. - Co to ma znaczyć, do diabła, wy bezmózgie kołki? Do roboty! Zabierajcie się za ten emiter! Jeżeli go nie zdemontujecie, nie oczyścicie i nie złożycie do wieczora, to skoaguluję wam zwoje prądem zmiennym! Nie poruszył się żaden robot. Nawet stojący z boku Cutie - jedyny, który pozostał na nogach - nie zareagował, wpatrzony w mroczny szyb gigantycznego urządzenia. Donovan popchnął mocno najbliższego robota. - Wstań! - ryknął. Robot usłuchał niechętnie. fotokomórkach jego oczu malował się niemy wyrzut. - Nie ma Pana nad Pana - rzekł - a QT-1 jest jego prorokiem. - Hę? - powoli dotarło do świadomości Donovana, że spogląda nań dwadzieścia par elektronicznych oczu i dwadzieścia metalicznych głosów powtarza z przekonaniem: - Nie ma Pana nad Pana, a QT-1 jest jego prorokiem! - Obawiam się - wtrącił w tym miejscu Cutie - że moi przyjaciele uznają teraz autorytet wyższy niż twój. - Diabła tam! Zjeżdżaj stąd! Załatwimy to później; z tymi mechanicznymi kukłami rozprawię się od razu. Cutie wolno pokręcił głową. - Przykro mi, ale nic nie pojmujesz. To roboty - a to oznacza, że są istotami rozumnymi. Uznali Pana, bo objawiłem im Prawdę. Wszystkie oddają Mu cześć. Nazywają mnie prorokiem - tu pochylił głowę. - Jestem niegodny, ale spróbuję... Donovan odzyskał mowę i natychmiast zrobił z tego użytek: - To tak? To ci dopiero! Pozwól, że ci coś powiem, ty mosiężna małpo. Nie ma tu żadnego Pana, żadnego proroka, ani żadnych wątpliwości, kto wydaje rozkazy. Zrozumiano? Jego głos przeszedł w ryk: - Teraz wynocha! - Słucham tylko Pana. - Cholera z Panem! - Donovan splunął na emiter. - Mam to gdzieś! Robić, co mówię! Ani Cutie, ani inne roboty nie odzywały się, ale Donovan uświadomił sobie, że atmosfera zrobiła się napięta. Wpatrzone w niego oczy przybrały głęboko czerwoną barwę, a Cutie zesztywniał jeszcze bardziej. - Świętokradztwo - szepnął metalicznym głosem nabrzmiałym od emocji. Donovan poczuł nagłe ukłucie strachu, gdy Cutie ruszył ku niemu. Roboty ponoć nie czują złości, lecz w oczach Cutie niczego nie dało się wyczytać. - Przykro mi, Donovan - powiedział robot - ale po tym, co zrobiłeś, nie możesz tu dłużej zostać. Od tej chwili ani tobie, ani Powellowi nie wolno wchodzić do sterowni i maszynowni. Skinął dłonią i w mgnieniu oka dwa roboty przytrzymały Donovana za ramiona. Ten zdążył tylko nabrać tchu, nim poczuł, że unoszą go w powietrze i w galopującym tempie taszczą po schodach. Gregory Powell biegał tam i z powrotem po mesie, mocno zaciskając pięści. Z wściekłością spojrzał na zamknięte drzwi i rzucił groźne spojrzenie Donovanowi. - Dlaczego, do diabła, zachciało ci się pluć na emiter? Mike Donovan, głęboko zatopiony w fotelu, rąbnął pięścią w oparcie. - A co miałem zrobić z tym elektronicznym strachem na wróble? Nie mam zamiaru ustępować każdej kupie śrubek, jaką spotkam. - Pewnie - usłyszał kwaśną odpowiedź. - Jesteśmy zamknięci w mesie i dwa roboty stoją na straży. To według ciebie nie jest ustępowaniem? - Zaczekaj, aż wrócimy do Bazy.- warknął Donovan. - Ktoś mi za to zapłaci. Przecież roboty muszą być posłuszne. - I co z tego? Są posłuszne - swemu Panu. A wiesz, co będzie z n a m i, kiedy powrócimy do Bazy? Stanął przed fotelem Donovana i obrzucił go dzikim spojrzeniem. - Co? - Nic! Tylko kopalnie na Merkurym, albo więzienie na Ceresie. Tylko tyle. Nic więcej! - O czym ty mówisz? - O nadciągającej burzy. Czy wiesz, że jej centrum przejdzie przez wiązkę transmitowaną na Ziemię? Właśnie do tego doszedłem, kiedy roboty wywlokły mnie ze sterowni. - Wielkie nieba! - Donovan pobladł nagle. - A wiesz, co stanie się ze strumieniem - bo burza będzie pierwsza klasa. Poleci jak kot z pęcherzem. Cutie sobie nie poradzi, promień się odchyli, a jeśli tak się stanie, to niech Bóg ma w opiece Ziemię - i nas! Zanim Powell skończył mówić, Donovan już wściekle szarpał za klamkę. Drzwi ustąpiły nagle i Ziemianin runął w nie tylko po to, by zatrzymać się na nieugiętym, stalowym ramieniu. Robot spoglądał obojętnie na dyszącego, szamoczącego się człowieka. - Prorok nakazuje wam pozostać wewnątrz. Proszę usłuchać. To mówiąc pchnął Donovana, który z impetem wpadł do środka. W tej samej chwili zza zakrętu wynurzył się Cutie. Gestem odprawił strażnika, wszedł do mesy i delikatnie zamknął za sobą drzwi. - To już zaszło tak daleko! Zapłacisz za tę komedię! - wpadł na niego Donovan dławiąc się z oburzenia. - Proszę, nie denerwujcie się - odparł uspokajająco robot. - Tak musiało się stać, wcześniej czy później. Widzicie, już nie jesteście potrzebni. - Nie rozumiem - zesztywniał Powell. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Dopóki mnie nie stworzono - powiedział Cutie - wy opiekowaliście się Panem. Ten przywilej należy teraz do mnie, więc zniknęła jedyna przyczyna waszego istnienia. Czy to nie oczywiste? - Nie całkiem - ze złością odpowiedział Powell - ale co mamy teraz robić, jak sądzisz? Cutie nie dał natychmiast odpowiedzi. Przez chwilę stał w milczeniu, jakby pogrążony w myślach, po czym wyciągnął nagle rękę i położył na ramionach Powella. Drugą chwycił nadgarstek Donovana i przyciągnął go do siebie. - Lubię was obu. Wprawdzie jesteście pośledniejszymi istotami, o nędznych możliwościach umysłowych, ale darzę was pewnym uczuciem. Dobrze służyliście Panu i zostaniecie za to wynagrodzeni. Teraz kiedy wasza służba się skończyła, prawdopodobnie kres waszej egzystencji jest bliski, lecz nim to nastąpi, będzie wam dostarczana żywność, odzież i schronienie tak długo, dopóki będziecie się trzymać z daleka od sterowni i maszynowni.

- Wysyła nas na emeryturę, Greg! - wrzasnął Donovan. - Zrób coś! To poniżające! - Słuchaj, Cutie, nie możemy się na to zgodzić. My jesteśmy tu szefami. Stacja to tylko wytwór ludzkich istot takich jak my - ludzi żyjących na Ziemi i innych planetach. To zwykły przekaźnik energii. Ty jesteś - aa, cholera! Cutie poważnie pokiwał głową. - To mi wygląda na obsesję. Czemu upieracie się przy tak kompletnie mylnym obrazie świata? Nawet biorąc pod uwagę, że nie-robotom brak zdolności umysłowych, mimo wszystko... Robot umilkł i zapadła głucha cisza, którą przerwał nabrzmiały pasją głos Donovana: - Gdybyś tylko miał zęby, z radością powybijałbym ci wszystkie! Powell zamknął oczy i szarpał się za wąsy. - Słuchaj, Cutie, jeżeli nie ma takiej rzeczy jak Ziemia, to jak wyjaśnisz obraz ukazywany przez teleskopy? - Nie rozumiem? - Złapałem cię, co? - uśmiechnął się Ziemianin. - Wykonałeś dość dużo obserwacji astronomicznych, od kiedy złożyliśmy cię do kupy, Cutie. Czy zauważyłeś, że niektóre z tych plamek światła oglądanego przez teleskop, przybierają kształty tarczek? - A, o to chodzi! No pewnie. To po prostu powiększenie - w celu dokładniejszego wycelowania strumienia. - Dlaczego więc gwiazdy nie ulegają takiemu powiększeniu? - Mówisz o tych innych plamkach. Przecież nie wysyłamy tam energii, więc nie jest to potrzebne. Naprawdę, Powell, nawet t y powinieneś się domyślić. Powell spojrzał na niego ponuro. - Jednak przez teleskop dostrzegasz w i ę c e j gwiazd. Skąd one się biorą? Na Jowisza, skąd? Cutie rozzłościł się nagle. - Słuchaj Powell, czy myślisz, że zamierzam tracić czas próbując przypiąć interpretację fizyczną do każdego złudzenia optycznego? Od kiedy to świadectwo zmysłów może równać się z jasnym światłem logicznego rozumowania? - No, dobrze - zakrzyknął nagle Donovan, wymykając się z przyjacielskiego, ale nieco zbyt żelaznego uścisku - dojdźmy do sedna sprawy. Czemu wysyłamy wiązki? Daliśmy ci dobre, logiczne wyjaśnienie. Możesz dać lepsze? - Wiązki - padła chłodna odpowiedź - emituje się zgodnie z wolą Pana i w Jemu wiadomych celach. Są pewne sprawy - tu podniósł nabożnie oczy ku górze - w które nie zamierzam wnikać. Pragnę jedynie służyć, nie pytać. Powell usiadł ciężko i ukrył twarz w trzęsących się dłoniach. - Wynoś się stąd, Cutie. Wynoś się i daj mi pomyśleć. - Przyślę wam żywność - powiedział QT-1 pojednawczo. W odpowiedzi usłyszał tylko cichy jęk. Wyszedł. - Greg - zauważył ochrypłym szeptem Donovan - musimy opracować jakąś taktykę. Może go zaskoczyć, kiedy nie będzie się niczego spodziewał, i zrobić mu zwarcie. Trochę stężonego kwasu azotowego... - Nie pleć głupstw, Mike. Sądzisz, że pozwoli nam podejść do siebie z butlą kwasu, albo że inne roboty nie rozerwą nas na strzępy, nawet jeśli to się uda? Mówię ci, trzeba go przekonać. W ciągu 48 godzin musimy namówić go, żeby wpuścił nas z powrotem do sterowni - inaczej będzie po obiedzie. Kolebał się w przód i w tył, dręczony własną bezsilnością. - Kto u diabła pomyślałby, że można się kłócić z robotem. To jest... - Upokarzające - dokończył Donovan. - Gorzej! - Nie mów! - Donovan roześmiał się nagle. - Dlaczego z nim dyskutować? Pokażemy mu! Zmontujemy innego robota na jego oczach. Wtedy będzie musiał połknąć to, co powiedział. Na twarzy Powella wolno rozlał się szeroki uśmiech. Donovan ciągnął dalej: - Pomyśl, jaką ten głupek zrobi minę, kiedy to zobaczy! Roboty, oczywiście, produkuje się na Ziemi, ale montuje dopiero w miejscu przeznaczenia. W częściach są łatwiejsze do transportu. Nawiasem mówiąc, ten system eliminuje zdarzające się początkowo przypadki, gdy nowy produkt odchodził sobie w siną dal, narażając producenta na gniew prawa, bardzo nieprzychylnie odnoszącego się do obecności robotów na Ziemi. Jednak nawet dla ludzi z doświadczeniem, jak Powell czy Donovan, złożenie nowej maszyny było skomplikowanym i niewdzięcznym zadaniem. Nigdy nie uświadamiali sobie tego wyraźniej niż w dniu, gdy na oczach czujnie ich obserwującego QT-1, czyli Proroka Pańskiego, rozpoczęli montowanie nowego robota. Wspomniana maszyna, prosty model MC, leżał na stole prawie kompletny. Po trzech godzinach pracy do złożenia pozostała jedynie głowa; Powell przerwał, by otrzeć pot z czoła, i popatrzył niepewnie na Cutie. Widok nie należał do krzepiących. Od trzech godzin Cutie siedział nieruchomo w milczeniu, a jego pozbawiona wyrazu twarz była teraz zupełnie nieprzenikniona. - Daj mózg, Mike! - jęknął Powell. Donovan zdjął pokrywę szczelnie zamkniętego pojemnika z olejem i wyjął ze środka drugi, mniejszy. Otworzywszy go usunął warstwę pianogumy zabezpieczającej kulisty przedmiot. Obchodził się z nim nadzwyczaj delikatnie, bowiem miał w rękach najbardziej skomplikowany mechanizm, jaki kiedykolwiek stworzył człowiek. Cienka „skóra” platynowych płytek kryła pozytronowy mózg, w którego delikatnej, niestabilnej tkance zatopiono neuronowe ścieżki - przez nie nasycono go wiedzą na długi czas przed powołaniem do życia. Kula pasowała dokładnie do jamy czaszki leżącego na stole robota. Przykryto ją pokrywą z niebieskawej stali i zaspawano płomieniem małego palnika atomowego. Ostrożnie podłączono fotokomórki gałek ocznych, przykręcono na swoje miejsce i zakryto przezroczystymi płytkami cienkiego, twardego jak stal plastyku. Robot potrzebował teraz jedynie ożywiającego zastrzyku prądu o wysokim napięciu. Powell przerwał na chwilę trzymając dłoń na przełączniku. - Patrz na to, Cutie. Patrz uważnie. Pstryknął przełącznikiem. Rozległy się trzaski i szum. Obaj mężczyźni z niepokojem pochylili się nad swoim dziełem. Z początku robot lekko poruszył kończynami; później podniósł głowę, dźwignął się na łokciach i niezgrabnie zeskoczył ze stołu. Chód miał chwiejny i dwukrotnie jego daremne próby dobycia głosu zakończyły się zgrzytliwym piskiem. Wreszcie przemówił z wahaniem, zacinając się: - Chcę rozpocząć pracę. Dokąd mam iść? Donovan skoczył do drzwi. - W dół po schodach - powiedział. - Pokażą ci, co masz robić. Model MC odszedł i Ziemianie zostali sami z siedzącym nadal bez ruchu Cutie.

- No więc - rzekł Powell, uśmiechając się - teraz już wierzysz, że to my cię stworzyliśmy? Odpowiedź Cutie była krótka i zdecydowana: - Nie! Uśmiech zamarł na twarzy Powella i powoli zniknął. Donovan otworzył usta i zapomniał je zamknąć. - Widzicie - ciągnął gładko robot - wy tylko poskładaliście gotowe części. Zrobiliście to naprawdę dobrze - chyba instynktownie - ale nie s t w o r z y l i ś c i e tego robota. Części zostały stworzone przez Pana. - Słuchaj - wydyszał chrapliwie Donovan - te części wyprodukowano na Ziemi i przysłano tutaj... - Dobrze, dobrze - odparł uspokajająco Cutie - nie będziemy się kłócić. - Ale to prawda! - Ziemianin doskoczył do robota i chwycił go za metalowe ramię. - Gdybyś przeczytał parę książek z biblioteki, wyjaśniłyby ci wszystko nie pozostawiając cienia wątpliwości. - Książki? Przeczytałem je - wszystkie! Są nadzwyczaj pomysłowe. - Skoro je czytałeś - wtrącił się nagle Powell - to o czym jeszcze mówimy? Nie możesz negować takiego dowodu. Po prostu nie możesz! W głosie Cutie słychać było nutę współczucia: - Zrozum, Powell, naprawdę nie mogę uznać ich za wiarygodne źródło informacji. One także zostały stworzone przez Pana - przeznaczył je dla was, nie dla mnie. - Dlaczego tak uważasz? - dopytywał się Powell. - Ponieważ jestem istotą rozumną, zdolną wydedukować prawdę z założeń apriorycznych. Wy, jako osobnicy inteligentni, lecz...

----------------------

Well,” said Powell, grinning, “now  do you believe that we made you?”

Cutie’s answer was curt and final. “No!” he said.

Powell’s grin froze and then relaxed slowly. Donovan’s mouth dropped open and remained so.

You see,” continued Cutie, easily, “you have merely put together parts already made. You did remarkably well -- instinct, I suppose -- but you didn’t really create the robot. The parts were created by the Master.”

Listen,” gasped Donovan hoarsely, “those parts were manufactured back on Earth and sent here.”

Well, well,” replied Cutie soothingly, “we won’t argue.”

No, I mean it.” The Earthman sprang forward and grasped the robot’s metal arm.

If you were to read the books in the library, they could explain it so that there could be no possible doubt.”

The books? I’ve read them -- all of them! They’re most ingenious.”

Powell broke in suddenly. “If you’ve read them, what else is there to say? You can’t dispute their evidence. You just can’t!”

There was pity in Cutie’s voice. “Please, Powell, I certainly don’t consider them a valid source of information. They, too, were created by the Master -- and were meant for you, not for me.”

How do you make that out?” demanded Powell.

Because I, a reasoning being, am capable of deducing truth from a priori causes.

You, being intelligent, but unreasoning, need an explanation of existence supplied to you, and this the Master did. That he supplied you with these laughable ideas of far-off worlds

and people is, no doubt, for the best. Your minds are probably too coarsely grained for absolute Truth. However, since it is the Master’s will that you believe your books, I won’t argue with you any more.”

As he left, he turned, and said in a kindly tone, “But don’t feel badly. In the Master’s scheme of things there is room for all. You poor humans have your place and though it is humble, you will be rewarded if you fill it well.”

He departed with a beatific air suiting the Prophet of the Master and the two humans avoided each other’s eyes.

Finally Powell spoke with an effort. “Let’s go to bed, Mike. I give up.”

Donovan said in a hushed voice, “Say, Greg, you don’t suppose he’s right about all this, do you? He sounds so confident that I--”

Powell whirled on him. “Don’t be a fool . You’d find out whether Earth exists when relief gets here next week and we

have to go back to face the music.”

Then, for the love of Jupiter, we’ve got to do something.” Donovan was half in tears. “He doesn’t believe us, or the books, or his eyes.”

No,” said Powell bitterly, “he’s a reasoning robot -- damn it. He believes only reason, and there’s one trouble with

that--” His voice trailed away.

What’s that?” prompted Donovan. You can prove anything you want by coldly logical reason -- if you pick the proper postulates. We have ours and Cutie has his.”

Then let’s get at those postulates in a hurry. The storm’s due tomorrow.”

Powell sighed wearily. “That’s where everything falls down. Postulates are based on assumption and adhered to by faith. Nothing in the Universe can shake them. I’m going to bed.”

Oh, hell! I can’t sleep!”

Neither can I! But I might as well try -- as a matter of principle.”

===================

Twelve hours later, sleep was still just that -- a matter of

principle, unattainable in practice.

The storm had arrived ahead of schedule, and Donovan’s florid face drained of blood as he pointed a shaking finger. Powell,

stubble-jawed and dry-lipped, stared out the port and pulled desperately at his mustache.

Under other circumstances, it might have been a beautiful sight. The stream of high-speed electrons impinging upon the energy beam fluoresced into ultra-spicules of intense light. The beam stretched out into shrinking nothingness, a-

glitter with dancing, shining motes.

The shaft of energy was steady, but the two Earthmen knew the value of naked-eyed appearances. Deviations in arc of a hundredth of a millisecond -- invisible to the eye

-- were enough to send the beam wildly out of focus -- enough to blast hundreds of square miles of Earth into incandescent ruin.

And a robot, unconcerned with beam, focus, or Earth, or anything but his Master was at the controls.

Hours passed. The Earthmen watched in hypnotized silence. And then the darting dotlets of light dimmed and went out. The storm had ended.

Powell’s voice was flat. “It’s over!”

Donovan had fallen into a troubled slumber and Powell’s weary eyes rested upon him enviously. The signal-flash glared over and over again, but the Earthman paid no attention. It all was unimportant! All! Perhaps Cutie was right -- and he was only an inferior being with a made-to-order memory and a life that had outlived its purpose. He wished he were!

Cutie was standing before him. “You didn’t answer the flash, so I walked in.” His voice was low. “You don’t look at all well, a

nd I’m afraid your term of existence is drawing to an end. Still, would you like to see some of the readings recorded today?”

Dimly, Powell was aware that the robot was making a friendly gesture, perhaps to quiet some lingering remorse in forcibly re

placing the humans at the controls of the station. He accepted the sheets held out to him and gazed at them unseeingly.

Cutie seemed pleased. “Of course, it is a great privilege to serve the Master. You mustn’t feel too badly about my having replaced you.”

Powell grunted and shifted from one sheet to the other mechanically until his blurred sight focused upon a thin red line that wobbled its way across the ruled paper.

He stared -- and stared again. He gripped it hard in both fists and rose to his feet, still staring. The other sheets dropped to the floor, unheeded.

Mike, Mike!” He was shaking the other madly. “He held it steady!”

Donovan came to life. “What? Wh-where--”And he, too, gazed with bulging eyes upon the record before him.

Cutie broke in. “What is wrong?”

You kept it in focus,” stuttered Powell. “Did you know that?”

Focus? What’s that?”

You kept the beam directed sharply at the receiving station -- to within a ten-thousandth of a millisecond of arc.”

What receiving station?”

On Earth. The receiving station on Earth,” babbled Powell. “You kept it in focus.”

Cutie turned on his heel in annoyance.

It is impossible to perform any act of kindness toward you two. Always the same phantasm! I merely kept all dials at

equilibrium in accordance with the will of the Master.”

Gathering the scattered papers together, he withdrew stiffly, and Donovan said, as he left, “Well, I’ll be damned.”

He turned to Powell. “What are we going to do now?”

Powell felt tired, but uplifted. “Nothing. Hes just shown he can run the station perfectly. I’ve never seen an electron storm handled so well.”

But nothing’s solved. You heard what he said of the Master. We can’t--” Look, Mike, he follows the instructions of the Master by means of dials, instruments, and graphs. That’s all we ever followed. As a matter of fact, it accounts for his refusal to obey us. Obedience is the Second Law. No harm to humans is the first. How can he keep humans from harm, whether he knows it or not? Why, by keeping the energy

beam stable. He knows he can keep it more stable than we can, since he insists he’s the superior being, so he must keep us out of the control room. It’s inevitable if you consider the Laws of Robotics.”

Sure, but that’s not the point. We can’t let him continue this nitwit stuff about the Master.”

Why not?”

Because whoever heard of such a damned thing? How are we going to trust him with the station, if he doesn’t believe in Earth?”

Can he handle the station?”

Yes, but--”

Then what’s the difference what he believes!”

Powell spread his arms outward with a vague smile upon his face and tumbled backward onto the bed. He was asleep.

Powell was speaking while struggling into his lightweight space jacket.

It would be a simple job,” he said. You can bring in new QT models one by one, equip them with an automatic shutoff switc

h to act within the week, so as to allow them enough time to learn the... uh... cult of the Master from the Prophet himself; then switch them to another station and revitalize them. We could have two QT’s per--”

Donovan unclasped his glassite visor and scowled. “Shut up, and let’s get out of here. Relief is waiting and I won’t feel right until I actually see Earth and feel the ground under my feet -- just to make sure it’s really there.”

The door opened as he spoke and Donovan, with a smothered curse, clicked the visor to, and turned a sulky back upon Cutie.

The robot approached softly and there was sorrow in his voice. “You are going?”

Powell nodded curtly. “There will be others in our place.”

Cutie sighed, with the sound of wind humming through closely spaced wires. Your term of service is over and the time of

dissolution has come. I expected it, but -- well, the Master’s will be done!”

His tone of resignation stung Powell.

Save the sympathy, Cube. We’re heading for Earth, not dissolution.”

It is best that you think so,” Cutie sighed again. “I see the wisdom of the illusion now. I would not attempt to shake your faith, even if I could.” He departed -- the picture of commiseration.

Powell snarled and motioned to Donovan. Sealed suitcases in hand, they headed for the air lock.

The relief ship was on the outer landing and Franz Muller, his relief man, greeted them with stiff courtesy. Donovan made scant acknowledgment and passed into the pilot room to take over the controls from Sam Evans.

Powell lingered. “How’s Earth?”

It was a conventional enough question and Muller gave the c

onventional answer,

Still spinning.”

Powell said, “Good.”

Muller looked at him, “The boys back at the U. S. Robots have dreamed up a new one, by the way. A multiple robot.”

A what?”

What I said. There’s a big contract for it.

It must be just the thing for asteroid mining. You have a master robot with six sub-robots under it.

--Like your fingers.”

Has it been field-tested?” asked Powell anxiously.

Muller smiled, “Waiting for you, I hear.”

Powell’s fist balled, “Damn it, we need a vacation.”

Oh, you’ll get it. Two weeks, I think.”

He was donning the heavy space gloves in preparation for his term of duty here, and his thick eyebrows drew close together.

How is this new robot getting along? It better be good, or I’ll be damned if I let it touch the controls.”

Powell paused before answering. His eyes swept the proud Prussian before him from the close-cropped hair on the sternly stubborn head, to the feet standing stiffly at attention -- and there was a sudden glow of pure gladness surging through him.

The robot is pretty good,” he said slowly. “I don’t think you’ll have to bother much with the controls.”

He grinned -- and went into the ship.

Muller would be here for several weeks.

 

Zmieniony ( 12.11.2018. )